77856.fb2
Rzęsisty deszcz zacinał na stalowych płytach pancerza, wiatr świstał w lufach armat, wyginał anteny radiostacji.
Pociąg znieruchomiał na rozjeździe. Zapadła noc, ale światła pozostawały wygaszone: nie miał kto uruchomić diesla w lokomotywie. W ciemnościach trzaskały niedomknięte drzwi. Przez wybite okno toalety wiatr tłoczył hektolitry wody deszczowej, która rozpływała się po korytarzach, przemieszana z brudem i błotem.
Co naprawdę przewozili? W imię czego dowódca prowadził ich na śmierć?
Straszliwe rzeczy działy się tej nocy w eszelonie, nie wiedzieć czemu zwanym Złotym. Pierwszy pluton starł się w walce wręcz z trzecim. W przerażającej nocnej bijatyce dźgano się nożami w brzuch, w szyję, gdzie popadnie. Poszły w ruch pasy, kastety, walono kolbami po czaszkach. Dlaczego nie strzelano? Po prostu nikt na to nie wpadł. W przeciwnym przypadku z pewnością doszłoby do wymiany ognia.
W szóstym plutonie zarzynano dowódcę. Ćwiartowano go powoli, kawałkując na mniejsze i większe części. Dziewiąty dorwał się do wódki, wszyscy się spili na umór – i wybuchła bójka na saperki.
Niespodziewanie skończyło się jedynowładztwo Zubrowa. Nie było żadnej oficjalnej dymisji, po prostu Zubrow, świadom swej hańby, zniknął z ludzkich oczu. Tym samym jakby złożył rezygnację. Słowa nie powiedział, ale wszyscy tak to właśnie odczytali. I to w mig. Wtedy ogarnął ich absolutny szał. Nie byli teraz żołnierzami, lecz bandą łajdaków, morderców i gwałcicieli. Poszliby bez słowa za pierwszym lepszym oprychem, poszliby dokądkolwiek – do gangu, do ochrony łagru, albo rozwalać ludziom czerepy saperkami. I niech ojczyzna nie poważy się ich rozliczać!
Któż to może wiedzieć, dlaczego sprawy potoczyły się w tym kierunku. Jedno pewne: wszystko było dokładnie tak, a może nawet gorzej. W ciemnościach nie wszystko wszak dało się zauważyć, nie wszystko zapadło w pijaną pamięć, a jeśli nawet, to komuż by o tym opowiedzieć?
Tamtej nocy bardzo niewielu było trzeźwych w eszelonie. Ale i tacy się znaleźli. Na przykład Czyrwa Lider. Właśnie wtedy postanowił zrealizować to, co już od dawna miał zaplanowane. Wyszedł na platformę z samochodami i zaczął nasłuchiwać. Tuż obok żołnierze jednemu ze swoich zadawali śmierć za złodziejstwo. Co ukradł, nikogo nie obchodziło.
Każdy zaprzątnięty był tylko jednym – bić tak, żeby zabić!
Czyrwa Lider oparł dwie deski o tył platformy, umocował je jak należy, zwolnił hamulce pojazdu i pchnął go ramieniem. GAZ-166 stoczył się w ciemność.
Ze skrytki pod wagonem wyjął Czyrwa worek ze złotymi carskimi monetami, żałując, że tak niewiele zdążył ich wtedy zrabować z sejfu. Druga okazja się nie trafiła. Teraz też nie miał ochoty pchać się do wagonu dowódcy. A mało to co może się zdarzyć? Nie warto ryzykować. Uch, ależ to ciężkie! Czyrwa cisnął do wozu skrzynkę konserw i skrzynkę amunicji, zarzucił kałasza na ramię i po raz ostatni wrócił do wagonu. Po baby.
Mało ich zostało w pociągu. Kiedy tylko Zubrow otworzył kontener i odkrył oszustwo, wiadomość błyskawicznie obiegła wszystkie wagony i dziewczyny zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Poczuły, że robi się niebezpiecznie.
Jednej udało się wskoczyć do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku. Druga obiecująco zakasawszy spódnicę zatrzymała przypadkową ciężarówkę z podejrzanymi pasażerami i przyłączyła się do nich. Jeszcze inna, nie zapominając o węzełku z dobytkiem, po prostu się gdzieś rozpłynęła – i tyle. Zostały w zasadzie tylko te, które postanowiły na ostatek się zabawić. Na to, że dojadą do Moskwy, nie mogły już liczyć. Cóż im w końcu zostało z tego życia? Tylko pohulać, zaszaleć.
Czyrwa Lider przeciskał się wzdłuż wagonów, spychając z drogi śpiących i pijanych. Półgłosem zwoływał baby. Eszelon już się uspokoił, słychać było tylko jęki rannych i pobitych. A dziewczyny, jakby tylko czekały na wezwanie, zebrały się ochoczo, znużone rozpustą. Czyrwa wybrał trzy z nich – energiczne, zadziorne.
– Ze mną, kobitki, nie zginiecie!
Dziewczyny roześmiały się, zadowolone, że Czyrwa zabiera je ze sobą.
– Chodźcie, tędy. Nie hałasujcie, krzykaczki! Gęby na kłódkę!
Wtedy to chwyciła Czyrwę za gardło czyjaś łapa, i to tak potężna, że Lider ani przez chwilę nie miał wątpliwości, do kogo należy.
Sałymon tej nocy także był trzeźwy. Biegał po wagonach, uspokajał, rozdzielał walczących, póki nie zrozumiał, że to na nic. Zince przykazał siedzieć w przedziale pod pryczą, nie wyłazić. Uratował Dracza, z którym chciano się rozprawić i także zapędził go do przedziału. Dracz cały czas szukał Lubki, ale ona, nie w ciemię bita, siedziała tam od samego początku. Sałymon przyprowadził także Paula. Kiedy sierżant go znalazł, bronił się przed dwójką pijanych, niewprawnie choć z zapałem wymachując saperką. Siłacz wyratował Amerykanina z opresji, rozwścieczonego i niepojmującego, za co go napadnięto, po czym przezornie przekazał Rossa Draczowi. Sądził, że tak będzie bezpieczniej. Chciał też sprawdzić, co z Oksaną, stukał w pancerne drzwi, ale po drugiej stronie było cicho. A, niech Zubrow sam się o nią zatroszczy! Do diabła z takim dowódcą!
A kiedy jęki i wrzaski ucichły, i eszelon zapadł w pijackie odrętwienie, Sałymon usłyszał ciche nawoływanie Czyrwy Lidera, zaczaił się na niego w ciemnościach i chwycił za gardło.
– A ty, sukinsynu, dokąd się wybierasz?
– Sałymon, bracie, puść! – jęknął błagalnie Czyrwa. – Idę w step.
Sałymon nie spytał, czego Czyrwa zamierza szukać w stepie głuchą nocą, w ulewnym deszczu. Po prostu bez słowa zwolnił swój żelazny uchwyt.
Zdawało się Oksanie, że już całe wieki siedzi wciśnięta w kąt przedziału wyznaczonego na kwaterę dowódcy, na wąskiej pryczy, okutana szynelem pułkownika. Co tu się wyrabiało, mateczko kochana, co się wyrabiało! Najpierw eszelon stanął. Potem zaczęła się bieganina po wagonach. Później ktoś na kogoś wrzeszczał. Wreszcie usłyszała ostrożne pukanie do drzwi i jakiś głos, pytający czy ona jest w środku. Ale nie był to ten jedyny głos, który z pewnością by rozpoznała. Potem rozległy się krzyki – takie, jakie już raz w życiu słyszała. W drzwi załomotano, zaczęto walić kolbami, ale były pancerne, wytrzymały. Wtedy ktoś podciągnął się na rękach, uchwyciwszy za ich górną krawędź i za szybą ukazała się jakaś chamska morda.
Wówczas Oksana po raz pierwszy wstała ze swojego miejsca, nacisnęła dźwignię i na okienko opadła stalowa żaluzja, przycinając intruzowi palce. Jednocześnie w pomieszczeniu zapanowała zupełna ciemność, jak gdyby ktoś nagle przekręcił kontakt.
Oksana siedziała więc po ciemku, nie wiedząc, czy to dzień, czy już noc. Zubrow wciąż nie przychodził. Gdzie on jest, o Boże? Czy go aby nie zabili? A jeżeli tak?… Może broni się teraz ostatkiem sił, podczas gdy ona siedzi sobie bezpiecznie w przedziale?
Oksana zerwała się z pryczy, z hukiem otworzyła drzwi na oścież i wkroczyła z jednej ciemności w drugą. Może wrócić po latarkę? Ale gdzie jest? Trudno byłoby ją znaleźć bez światła. Mimo to Oksana zaczęła wokół szukać po omacku, ale nigdzie nie mogła natrafić na latarkę. Przecież powinna tu być! Jeśli pułkownika ktoś obudzi w środku nocy, musi mieć latarkę w zasięgu ręki, prawej ręki. Oksana położyła się na pryczy na wznak, głowę miała na poduszce Zubrowa. Więc gdzie? Zaraz, idiotko, przecież pułkownik ma dłuższe ręce. Uniosła się nieco, wyciągnęła rękę i poczuła pod palcami stalowy chłód. Namacała przycisk i jaskrawy snop światła trysnął z latarki pod sufit.
Teraz przed siebie! Korytarzem do wyjścia. A może już za późno? Oksana z trudem odsunęła rygle pancernych drzwi. Stieczkin z magazynkiem na dwadzieścia naboi został w przedziale.
Biegiem wzdłuż pociągu, biegiem! Już jest koło lokomotywy. Ależ ten wiatr świszcze! Poręcze są zimne, mokre od deszczu. Stopnie zaczynają się bardzo wysoko. Wejście zamknięte. Poświeciła Oksana latarką w okno – w środku chyba nikogo nie ma. Szarpnęła drugi właz. Otwarty, ale wewnątrz pusto. Dalej. Minęła brudną tłustą cysternę, dojrzała platformę. O Boże, nie dam rady! A jednak wdrapała się. Co to? Jakiś kontener. Oświetliła wnętrze latarką. Z odległego kąta spojrzały na nią błyszczące oczy. Potem drugie. I jeszcze jedne. Na światło latarki odpowiedziało przerażone wycie, jakaś butelka brzęknęła o ścianę, tuż koło twarzy Oksany, obsypując ją odłamkami szkła. Oksana nie zaglądała już do kontenera, zrozumiała, że jej pułkownika tu nie ma.
Ruszyła wagonami. Przeszła kolejno trzy korytarze. Jak jej się to udało, jak zdołała ominąć toczące się zajadłe bójki? Jak uniknęła śmierci? Nie wiedziała tego i nie pamiętała. Nie chronił jej już respekt dla Zubrowa. Przeciwnie, gdyby ktoś rozpoznał w niej dziewczynę z przedziału dowódcy, nie uszłaby nawet kilku kroków. Ale pijani przy drzwiach, gdzie zabawa trwała w najlepsze, nie dostrzegli, że ten szczuplutki żołnierzyk jest przeciwnej płci – sprawił to mundur. Może zresztą nie mundur, może coś innego. Fakt, że Oksana nie oberwała ani pięścią, ani bagnetem, ani saperką w dwóch pierwszych, rozszalałych wagonach.
W trzecim panował już spokój. Rozlegało się w nim tylko chrapanie i jęki. Coś podpowiedziało Oksanie, żeby nie zapalała latarki, nie oświetlała zapijaczonych mord. Nie mogło być jej pułkownika pośród tych ochlapusów, śpiących i rannych. Albo został zabity, albo Oksana znajdzie go między trzeźwymi.
Nagle na tle okna zobaczyła czyjąś ogromną postać, najwyraźniej mocno się trzymającą na nogach, nierozespaną i niestękającą. Zorientowała się, że to nie pułkownik, i prześlizgnęła się obok niepostrzeżenie. Rozróżniała już coś niecoś wzrokiem w ciemności i latarka nie była jej potrzebna. Przyciskał ją do piersi bezwiednie, jakby w odruchu obronnym.
Gdzie jest pułkownik? Gdzie pułkownik?
Pozostawało tylko wrócić do wagonu pancernego i tam szukać. Gdzież zresztą Zubrow mógłby być, jeśli nie w punkcie dowodzenia? Może siedział tam cały dzień, po prostu za ścianą? Punkt dowodzenia, podobnie jak przedział dowódcy, miał pancerne drzwi. Jeśli zamknięto je od środka, z korytarza nie było tam dostępu, ale przecież punkt dowodzenia i kwaterę dowódcy oddzielały od siebie tylko cieniutkie drzwiczki! Że też głupia nie wpadła na to, żeby je otworzyć i sprawdzić, czy Zubrowa nie ma w punkcie dowodzenia, zanim puściła się w drogę przez wszystkie wagony! Ale przecież za drzwiami panowała zupełna cisza… To właśnie było takie straszne.
Skradając się jak kot, przemoknięta i drżąca, zgięta wpół, żeby się utrzymać na wietrze, ruszyła wzdłuż całego eszelonu w drogę powrotną. Byleby tylko zdążyć, Boże kochany, byleby zdążyć! Ale do czego się tak śpieszyła, sama nie wiedziała.
Zubrow tymczasem przegrywał. Z każdą chwilą coraz bardziej. Grał w ruletkę. W huzarską ruletkę. W najbardziej pasjonującą grę, jaką wymyślono. Zubrow był dumny z tego, że wymyślili ją rosyjscy oficerowie. Grywał czasem sam ze sobą, a raczej ze swoim losem. Ale los za wiele sobie pozwalał.
Zubrow wyjął swoje Magnum, które jeszcze pachniało świeżym, ostrym powietrzem górskich przełęczy w Afganistanie. Załadował broń. Nie sześcioma nabojami, ale jednym. Pozostałych pięć komór bębna pozostawił pustych. Zakręcił bębnem i przystawił wylot lufy do skroni. Bęben obraca się z wesołym terkotem tuż przy uchu pułkownika. Ale Zubrow nie ma dzisiaj szczęścia – kurek szczęknął na pustej komorze. Ciekawe, czy los bardzo się pomylił. Nie, nabój siedział w następnej komorze.
Gdyby tak można było kogoś wyzwać na pojedynek i stanąć w obronie własnego honoru! Lecz kogo znaleźć tutaj, w stepie? Wrześniowy deszcz i wiatr? Więc Zubrow znów kręci bębenkiem. Chociaż wie, że sekundantów w tym pojedynku nie będzie. Ale cóż mu zostało prócz honoru oficera? Czyż nie strzegł jego nieposzlakowanej czystości bardziej, niż czystości oślepiająco wyglansowanych oficerek? A jednak nie ustrzegł… Stary wyga ze Specnazu, chłop jak brzytwa, twardziel, doświadczony dowódca batalionu, całujący jedwabne sztandary najznakomitszych gwardyjskich dywizji, siedzi na tym zadupiu. I jego buty po raz pierwszy od wielu lat służby są niewyczyszczone. Ale cóż to za różnica, skoro honor Zubrowa został upaprany dziegciem, niczym wrota obejścia jakiejś wsiowej dziwki.
Pułkownik znowu obrócił bęben – ze złością, żeby dłużej się kręcił. Przypomniał sobie poprzedniego właściciela tego rewolweru.
Był to mężczyzna olbrzymiego wzrostu. Krzaczasta broda niemal zasłaniała mu oczy. Typowy przywódca, Zubrow od razu wyczuł w nim spokojną siłę. Nie w tym rzecz, że żal mu było zabijać tamtego w walce. Ale jednak jakoś dziwnie tęskno zrobiło się Zubrowowi na duszy. Jakby sam siebie zabił. Chociaż nie odznaczał się szczególną wrażliwością i przywykł do zabijania, zatrzymał rewolwer tamtego i nie oddał go oddziałowi zabezpieczającemu zdobycze wojenne. A zabicie właściciela pominął w spisie swoich zasług bojowych.
Przypomniał sobie Zubrow zaśnieżoną przełęcz i ściągnął spust. No cóż, brodaczu! Niech chociaż twój rewolwer ma tę satysfakcję!
Akurat. Jak nie idzie, to nie idzie. Trudno. W takim razie zwiększymy stopień ryzyka. Zubrow załadował jeszcze jeden nabój. Ledwie zdążył przekręcić bębenek, kiedy ktoś szarpnął drzwi. Nie dadzą człowiekowi w spokoju nawet w ruletkę pograć! Kogo tu znowu diabli przynieśli? A kroki słychać już w sąsiednim przedziale. Drzwi między pomieszczeniami otworzyły się nagle i Zubrowa oślepił blask latarki.
Oksana już miała przed oczyma moment, kiedy wchodzi do ciasnej kabiny punktu dowodzenia i nie zastaje tam nikogo. To będzie koniec, koniec wszystkiego, a wtedy niech zalegną ciemności i deszcz niech pada choćby do końca świata. Przed Oksaną pancerne drzwi. Szarpnęła – zamknięte. Trzeba spróbować wewnętrznych. Drzwi do przedziału dowódcy były otwarte na oścież, tak jak je zostawiła. Stieczkin na dwadzieścia naboi także leżał na miejscu. Ale jeśli wyciągnie po niego rękę, ktoś przyczajony w ciemnym kącie może ją znienacka chwycić za gardło. Oksanę ogarnął strach. Trzeba to zrobić jednym skokiem.
Skoczyła, chwyciła pistolet, zatrzasnęła za sobą ze zgrzytem pancerne drzwi i zamknęła je od środka. Wstrzymała na chwilę oddech, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu, oświetlając wszystkie kąty latarką. Broń właściwie teraz nie była jej potrzebna. Wystarczyło otworzyć wewnętrzne drzwi i sprawdzić, czy nie ma za nimi Zubrowa. I zrobiła to, nie czując więcej strachu. Pierwszą rzeczą, jaką oświetlił snop światła z latarki, była para brudnych butów siedzącego na podłodze mężczyzny, który spoglądał na Oksanę obojętnym wzrokiem. Dziewczyna oczywiście nie miała pojęcia o huzarskiej ruletce, ale znów się przestraszyła – oczy, które na nią patrzyły, były martwe! Ale mężczyzna się poruszył i o coś zapytał, a wtedy Oksana rozpoznała swojego pułkownika. Więcej nie pamięta. Coś jej zadzwoniło w tyle głowy i zachwiała się, zniosło ją w lewo i jakby pociągnęło do góry, wzwyż, po spirali. Poczuła dziwną lekkość i ciepło.
Zubrow chwycił dziewczynę na ręce – kompletnie przemoczoną i zziębniętą. Nie wiedział, czy Oksana żyje, czy umarła. Położył ją delikatnie na pryczy. Głowa niżej. Do diabła z poduszką! Nogi trzeba unieść. Trudno coś dojrzeć w tych ciemnościach. Latarka rozbiła się, gdy wypadła jej z rąk. Zubrow przekręcił kontakt. Światła nie było. Trochę wyżej znajdował się wyłącznik oświetlenia awaryjnego. Spróbował je włączyć. I nagle zrobiło mu się tak smutno na duszy, że jego własny nastrój sprzed paru chwil, kiedy grał w huzarską ruletkę, wydał mu się o niebo weselszy.
Oświetlenie awaryjne, to była niebieska żaróweczka pod sufitem. Witia Zubrow od dzieciństwa lubił to maleńkie światełko w górze przedziału.
Pamiętał te coroczne podróże, jakby to było wczoraj. Jedenaście dni w tamtą stronę, jedenaście z powrotem. Kurier Moskwa-Władywostok. Pędzi ekspres, stuka na rozjazdach, zatrzymuje się dwa razy w ciągu dnia, i to tylko po to, żeby zmienić lokomotywę, jak konie pocztowe w dawnych czasach. Wieczorami urlopowani oficerowie rżną w karty, a ojciec Witii jest duszą towarzystwa. Przez całą noc pali się od sufitem niebieska żaróweczka i koła stukoczą: ta-ta-ta-ta. Coś cudownego.
A teraz to światełko go wystraszyło. Na pryczy leży dziewczyna, prawie dziecko, a przecież już kobieta. Twarz o regularnych rysach, straszliwie blada, prawie biała, chyba martwa, i pewnie dlatego taka piękna w swej doskonałości.
Pułkownik zawył jak zwierzę. Żal takie piękno oddawać śmierci na pastwę. W wojsku nauczono Zubrowa cenić wszelkie dobro, każdą wartościową rzecz. Dlatego szarpnął koszulę na piersi Oksany i pasiasty specnazowski podkoszulek. Wprawnymi ruchami zaczął robić masaż serca.
– Zdechnę, a nie oddam jej kostusze! Szkoda, żeby coś tak ładnego się zmarnowało!
Iluż to już rannych przywracał do przytomności, ilu udzielał pierwszej pomocy, nie czekając na lekarza! Rozerwał podręczną apteczkę i podsunął dziewczynie buteleczkę pod nos. Oksana szarpnęła się. Dobrze jej, ciepło – czego od niej chcą? I poczuła, że ktoś ją rozbiera do naga. Na to nie mogła pozwolić i osłoniła się, gwałtownym ruchem ramion obejmując piersi. Zubrow się rozzłościł – było też co chować!
– Wiesz ty, koleżanko, ile ja takich jak ty w życiu widziałem? Leż spokojnie, nie szarp się.
Dziewczynie zrobiło się przykro, łzy pociekły jej z oczu. A Zubrow chwycił ją swoimi potężnymi łapskami i postawił pod prysznicem. Gorącej wody nie ma, tego był pewien, ale wiedział, że Oksana jest tak przemoczona i zziębnięta, że do nieszczęścia niedaleko. W tej sytuacji każdy prysznic, nawet najzimniejszy, to dla niej ratunek – chodzi o jak najszybsze pobudzenie krążenia.
Puścił wodę, Oksana zapiszczała pod lodowatym strumieniem, ale duma jej nie pozwoliła długo krzyczeć. Zubrow porządnie natarł dziewczynę gąbką. Woda zmoczyła mu cały mundur, lała się na podłogę przedziału. Wreszcie wyciągnął Oksanę spod prysznica i szorstkim ręcznikiem wytarł ją do sucha, potem wyjął ze swoich zapasów butelkę wódki ze złotą etykietą „Admiralska”, nalał jej do srebrnej stopki i podał Oksanie, żeby wypiła. Wódka paliła jak ogień. O to właśnie chodziło.
Zubrow zamoczył w alkoholu róg ręcznika, natarł nim Oksanę jeszcze raz i okrył dziewczynę kocem.
Życie tyle razy rzucało Zubrowa w zimne i mokre miejsca, że aż przykro wspominać. Dlatego w każdej sytuacji lubił pułkownik kompensować sobie niedostatki komfortu. Cenił futrzane kurtki, płaszcze nieprzemakalne, solidne obuwie, miękką pościel. Kiedy tylko mógł, zabierał ze sobą poduszkę z łabędziego puchu i koc z wielbłądziej wełny. Nie zawsze i nieczęsto tak bywało, ale teraz, w pociągu, akurat wszystko to miał pod ręką.
Oksana szybko się rozgrzała, dreszcze ustały, ale dziewczyna nadal czuła się urażona. Dotknęły ją boleśnie słowa pułkownika o tym, że widział wiele nagich kobiet. Zdawałoby się, że nic jej to nie powinno obchodzić. W końcu różne rzeczy w życiu się zdarzają. Ale ona zapragnęła go zranić, powiedzieć w odwecie coś obraźliwego.
Zubrow kręcił się w pobliżu, przygotowując skromną, niewyszukaną późną kolację dla nich obojga. Otwierał konserwy, krajał wędzone mięso oficerskim nożem, dodał jakieś warzywa i nalał trochę wódki w dwie stopki.
Oksana popatrzyła na jego ubranie, zmoczone zimną wodą z prysznica, na nieogolone policzki, na brudne buty i spytała z zaciekawieniem:
– A pan, pułkowniku, zawsze tak wygląda? Nie wstyd panu przed podwładnymi?
Zubrow milczał, wziął tylko głęboki oddech. Oksana ciągnęła:
– Niech pan zrzuci te buciska, ogoli się i weźmie prysznic. Szkoda, że nie ma gorącej wody. Mnie może się pan nie krępować. Wie pan, ilu widziałam takich jak pan? Ale jeżeli się pan wstydzi, mogę się odwrócić.
I odwróciła się.
Zubrow nie stracił jednak opanowania. Dziewczyna miała rację. Po prostu pomieszczenie jest małe, no i przecież musiał się zająć tą niewdzięcznicą. Błyskawicznie doprowadził do porządku swój przedział. Rozebrał się. Mundur i buty wrzucił do sąsiedniego pomieszczenia. Długo, z przyjemnością mył się pod strumieniami lodowatej wody. Był do tego przyzwyczajony. Wróciła mu rześkość, poczuł się lekko. W świetle awaryjnej lampki niewiele widział, ale ogolił się starannie. Natarł twarz drogą francuską wodą kolońską – szef wywiadu Odeskiego Okręgu Wojskowego miewał takie rzeczy wśród swoich rezerw w każdych okolicznościach. Owinął się w ciepły szlafrok, zawiązał na szyi jedwabny szalik.
– Towarzyszko księżniczko, może się pani odwrócić! Obrzuciła go spojrzeniem i pochwaliła w duchu.
Ale zaraz wyobraziła sobie pułkownika w tym właśnie chińskim szlafroku w złote smoki, w takim samym półmroku i w towarzystwie wytwornej damy. Dama miała koło trzydziestki, była blondynką i zaczynała lekko tyć. Źrenice Oksany zwęziły się z nienawiści. Tyle że w awaryjnym oświetleniu nie można tego było zauważyć.
Zubrow podał dziewczynie stopkę. Sam pociągnął niewielki łyk. Oksana śmiało opróżniła kieliszek. Wódka ”Admiralska” jest łagodna w smaku. Ledwie ugryzła pierwszy kęs jedzenia, poczuła, jaka jest głodna. Ale cholerna blondyna okazała się silniejsza, niż głód. Oksana wciąż widziała tę babę obok pułkownika. Oboje spokojni, zadowoleni, nigdzie się nie śpieszą… Oksana rozżaliła się nad sobą. Czuła się jak mokry szczeniak, porzucony w czarnym stepie. Szczeniaka ktoś znalazł, wytarł, osuszył, nakarmił i położył spać w cieple. Zaopiekował się nim, pożałował go, ale nie uważa za człowieka. Oksana przełknęła kawałek bułki. Ot, i cała jej kolacja. Pułkownik też nie zamierzał długo biesiadować. Zapytał wzrokiem, czy nalać jeszcze Oksanie wódki. Nie. Wobec tego nalał sobie, wypił i powiedział:
– Dobrej nocy, dziecinko.
Oksanę aż poderwało! Kto mu dał prawo traktować ją jak dziecko? I znów zapragnęła zranić pułkownika, dotknąć go boleśnie, ale on już zdążył wejść do punktu dowodzenia i zamknąć za sobą drzwi.
– Pułkowniku, dokąd pan uciekł? Przestraszył się pan kobiety?
– Jakiej kobiety? – zdziwił się pułkownik za drzwiami.
Nikt nigdy bardziej jej nie obraził. Gdyby tu miała Stieczkina, już by mu pokazała! Ale Stieczkin leżał spokojnie na swoim miejscu. A przedtem, kiedy gwałtownie otworzyła drzwi i ujrzała pułkownika siedzącego na podłodze, ze zwieszonymi bezwładnie rękami i martwym spojrzeniem, zauważyła u niego inną broń. I teraz Zubrow znów tam siedzi. Ją ułożył do snu, a sam siedzi i patrzy przed siebie.
– Nie śpi pan, pułkowniku?
– Nie.
– Zimno mi.
Wszedł bez słowa, zdjął z wieszaka szynel, rzucił na koc i znów zniknął za drzwiami.
Jeśli Oksana mu powie, że wciąż jest jej zimno, okryje ją czymś jeszcze i dalej będzie tak siedział i patrzył…
– Pułkowniku…
– Tak?
– Boję się.
Wtedy wszedł i usiadł na brzegu pryczy, na kocu. W swoim szlafroku w chińskie smoki. A Oksana znowu wyobraziła sobie wszystkie kobiety, które Zubrow znał wcześniej. Nie wiadomo dlaczego było ich czterysta szesnaście, ona zaś darzyła najgłębszą nienawiścią każdą z nich z osobna, a także wszystkie razem wzięte.
– Pułkowniku, to prawda, że miał pan wiele kobiet?
– Prawda.
– Czterysta szesnaście?
– Nie wiem, nie liczyłem.
Zubrow powinien był równie obojętnym tonem potwierdzić, że tak, czterysta szesnaście. Ale oświadczyć, że ich nawet nie liczył – tego już za wiele! Gdyby wszystkie kobiety się tu teraz znalazły, Oksana by je po prostu zagryzła, pistolet wcale nie byłby jej potrzebny. Ale kobiet nie było, więc ugryzła Zubrowa – mocno. Chociaż nie tak mocno, jak by chciała. Ugryzła go w szyję. I w usta.
– Ej, dziewczyno, igrasz z ogniem!
Pułkownik powiedział to na pozór spokojnie, dlatego nie zrozumiała, że to ostrzeżenie było zarazem pierwszym i ostatnim.