77856.fb2 Z?oty Eszelon - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Z?oty Eszelon - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Rozdział 9

KWESTIE IDEOLOGICZNE

Maszyny stop! Szyny w poprzek torów.

Ledwie Zloty Eszelon zdążył zahamować, ukazał się przed nim w szczerym polu parlamentariusz z białą flagą.

– Parlamentariusza do mnie!

Do punktu dowodzenia wszedł rotmistrz, zupełnie jak z filmu o pierwszej wojnie światowej, tyle że prawdziwy. Dziarsko zasalutował i przedstawił się:

– Panie pułkowniku, mam zaszczyt się zameldować: rotmistrz Smoleński.

– Czym mogę służyć, rotmistrzu? – zapytał Zubrow, nie bardzo wiedząc, czy to sen, czy jawa. Już od siedemdziesięciu lat nie ma u nas rotmistrzów. Nie ma takich pełnych radości życia elegantów. Nie ma takiej kadry oficerskiej. Wszystkich wykończyli.

A były przecież takie czasy, kiedy każdy oficer szczycił się swoim pułkiem, a pułki miały swe dumne nazwy i chlubną historię. Nie ma już tych pułków i nie wypada pytać oficera, z jakiego jest pułku: tajemnica wojskowa. Zresztą i same pułki, oprócz numerów, niczym się od siebie nie różnią.

– Panie pułkowniku, przepuszczę pański eszelon przez moje terytorium pod warunkiem, że przekaże mi pan wszystkich komunistów.

– W pociągu nie ma komunistów. Może pan sprawdzić.

– A po co? – zdumiał się rotmistrz. – W Rosji, panie pułkowniku, oficer oficerowi zawsze wierzył na słowo.

W głosie rotmistrza brzmiała taka wyższość, że Zubrow poczuł się nie na miejscu w swoim własnym przedziale.

– Jeszcze raz sam sprawdzę swój eszelon, panie rotmistrzu, i osobiście zajmę się komunistami, jeżeli się tacy znajdą.

– Doskonała decyzja, panie pułkowniku. Proszę jechać. Życzę panu szczęśliwej drogi, zwłaszcza pod sam koniec.

Pożegnali się. Rotmistrz strzelił obcasami, jak to czyniono w minionych czasach, i wykonał w tył zwrot. Zubrow, przypominając sobie jakiś stary film, zapytał żartem:

– Z jakiego jest pan pułku, rotmistrzu? Rotmistrz znów zrobił zwrot i stanąwszy twarzą do

Zubrowa, odpowiedział z powagą:

– Z Preobrażeńskiego Pułku lejbgwardii, panie pułkowniku.

– Czy zrobi mi pan zaszczyt i wypije ze mną po kieliszku?

– Dziękuję, panie pułkowniku, nie odmówię.

– Proszę usiąść. Co pan pije?

– „Admiralską”, jeżeli łaska.

– Pańskie zdrowie.

– Dziękuję, panie pułkowniku.

– Panie rotmistrzu, Preobrażeński Pułk lejb – gwardii może istnieć tylko pod warunkiem, że odnaleziono sztandar pułkowy.

– Sztandar nigdy nie zaginął. Oficerowie rosyjscy wywieźli go w swoim czasie i oddali na przechowanie najstarszemu pułkowi brytyjskiemu.

– I Brytyjczycy go przechowali?

– Oczywiście. Przeszło siedemdziesiąt lat przechowywali nasz sztandar pułkowy razem ze swoimi.

– I teraz… ma go pan?

– Teraz ma go pułk.

– Ze wszystkimi czterema datami?

– 1683-1700-1850-1883 – bez zająknienia wyrecytował zjawiskowy oficer.

– Panie rotmistrzu, czy zgodziłby się pan przyjąć ode mnie w prezencie partię uzbrojenia?

– Nie, dziękuję, panie pułkowniku. Pułk Preobrażeński albo sam zdobywa broń w walce z wrogiem, albo otrzymuje ją z rąk tego, komu składał przysięgę.

– Ale pułk przysięga tylko koronowanym głowom…

– To prawda, ale nie cała. Istotnie, głowy koronowane zawsze były pułkownikami w naszym pułku. Po raz pierwszy pułk przysięgał swojemu twórcy, jedenastoletniemu chłopcu, i chłopiec otrzymał koronę. Potem było różnie. Pułk wiele razy odmieniał losy Rosji, zmieniając władcę. Na miejsce osoby koronowanej obsadzamy niekoronowaną, a potem składamy jej przysięgę. Ale nie każdemu: na przykład pułk odmówił złożenia przysięgi Mikołajowi Pałkinowi.* [* Mikołajowi II].

Ostatni raz pułk przysięgał Rządowi Tymczasowemu, czego po dziś dzień żałuje, a od tego czasu nie ma nikogo, nie mamy godnego dowódcy pułku, któremu moglibyśmy złożyć przysięgę.

– Szkoda, panie rotmistrzu.

– Szkoda, panie pułkowniku.

– W tej sytuacji w niczym nie da się pomóc. Do widzenia.

– Do widzenia, panie pułkowniku. Nikt panu nie przeszkodzi do samego Dniepru. Przejedzie pan na drugą stronę pod Zaporożem, a dalej to już nie nasze terytorium.

– A kto jest za Dnieprem?

– Saweła.

– Lubka, Lubka! – Do przedziału zajrzała Zinka. – Choć, bo przegapisz cyrk. Lećmy prędzej!

– Dokąd? Zaraz ruszamy, wariatko!

– Nie, teraz na pewno postoimy dłużej! Partyjni towarzysze poszli do Zubrowa. I niech ja skonam, jeśli nie po to, żeby się wykłócać o swoje prawa. Właśnie wychodziłam z kibla, patrzę – idą, Karczycho, Uszatek i jeszcze jeden, nie widziałam gęby. Dopóki pociąg stoi, chodźmy, obejrzymy sobie to przedstawienie. Ażebyś widziała, jak się odstawili! Pod krawatami, w marynarkach, Karczycho nawet z teczką.

Przy wagonie dowódcy stali Zubrow i Dracz. Kuchnię już zwinięto i załadowano z powrotem, ludzie schodzili się do wagonów. Podbiegł Ross – w samych dżinsach, okręcony w pasie ręcznikiem. Bardzo mu się podobało oblewanie wodą przy hydrancie i zawsze odchodził stamtąd ostatni.

– Iwan, Wiktor, czy mieliście oblewanie? Czy nie zdążyliście?

– Zdążyliśmy, Paul, zdążyliśmy. Hartuj się, chłopie. Poczekaj, jeszcze cię kiedyś nauczę nacierać się śniegiem, mój ty cudaku nie z tej ziemi – uśmiechnął się Dracz.

W tym momencie podeszli do nich trzej partyjni bonzowie. Zubrow spojrzał pytająco.

– Jestem Zwancew, pierwszy sekretarz odeskiego komitetu obwodowego partii – przemówił ten, którego Zinka bez żadnego szacunku przezwała Karczychem. – A więc, razem z towarzyszami Petrenką i Korkowem, przyszliśmy z wami porozmawiać, pułkowniku. Z upoważnienia pozostałych towarzyszy. To rozmowa poważna i poufna. Prosimy do naszego przedziału.

Zubrow podniósł brew.

– Proszę mówić tutaj. Potem będę zajęty. Zwancew gwałtownie zadarł podwójny podbródek:

– Najwyraźniej, pułkowniku, z uwagi na młody wiek nie mieliście jeszcze okazji obsługiwać funkcjonariuszy wyższego szczebla. Nie znacie przepisów. A mówiąc nawiasem, takie niedbalstwo może się w przykry sposób odbić na waszej karierze. Wczoraj się dowiedziałem, że nomenklatura KC otrzymuje takie samo wyżywienie, jak wasi żołnierze i oficerowie.

– A wy czego byście chcieli?

Zubrow wymówił te słowa cichym głosem, tak miękko, że Zwancew wziął to za zmieszanie. Jakże się mylił.

– No dobrze, pułkowniku, co tam, nie jestem pamiętliwy. Każdy może się pomylić. Po to właśnie jesteśmy, żeby wychowywać młodych. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Wyżywienie dla pracowników politycznych wyższego szczebla musi być specjalne. Nikt wam tu nie pozwoli wprowadzać urawniłowki. Rozumiem, że to są warunki polowe i że może nie być czarnego kawioru. Ale żeby nie wiem jak źle było z zaopatrzeniem, nomenklatura musi być wydzielona. To podstawa. Bez tego niemożliwy jest socjalizm. A może myślicie, że nasza partia przez z górą siedemdziesiąt lat się myliła? Bądźcie więc uprzejmi uruchomić rezerwy. Dalej! Nasz personel pomocniczy pozostał w Odessie. Chwilowo. Wybierzcie ze swoich ludzi tych, którzy na to najbardziej zasługują, oczywiście oficerów. Żeby rano przynosili kawę i tak dalej! Żołnierzom wydajcie zakaz wchodzenia do naszych wagonów. Walą buciorami, nie dają spać. Jeżeli trzeba tam posprzątać w toalecie czy coś w tym rodzaju – niech wkładają kapcie. I ostatnia sprawa. W wagonach jest nieznośnie ciasno. Niektórzy muszą jechać po dwóch w przedziale, wyobrażacie sobie? A w dodatku w pociągu są kobiety, które nie wiadomo jak się tu dostały. Też zajmują miejsce. Myślicie, że Moskwa was za to pogłaszcze po główce? Zresztą, nie żądam na razie bezpośredniego połączenia ze stolicą, ale róbcie, co chcecie – musicie nam wydzielić więcej miejsca.

Nozdrza Zubrowa zaczęły się rozdymać. Dracz, który dobrze znał pułkownika, widział go już w tym stanie i zgadywał, co będzie dalej. A Zwancew ciągnął:

– Najwyraźniej wasi żołnierze nie zostali poinstruowani, kogo wiozą. Proszę im to wyjaśnić. Na przykład wczoraj wieczorem kazałem jednemu pozamiatać nasz wagon, a on mnie ordynarnie zwymyślał. Żołnierza trudno tu raczej obwiniać, widząc cywila, nie orientuje się, kto jest kto. Ale dowódca – czy tak się wypełnia swoje obowiązki?

– Który to żołnierz? – zainteresował się Zubrow.

– Taki olbrzym, powyżej dwóch metrów wzrostu.

– Sierżant Sałymon, do mnie! – rzucił Zubrow w przestrzeń.

– Słusznie, pułkowniku. Widzę, że się uczycie. Tu nieoczekiwanie wtrącił się do rozmowy Dracz:

– Towarzyszu pułkowniku, towarzysze z komitetu mają rację! Nie okazaliśmy im należytego zainteresowania!

Zubrow aż zamrugał ze zdziwienia. Czy kapitanowi, nie daj Boże, odbiło? Ale napotkał jego kpiące spojrzenie i zrozumiał, że Dracz jest przy zdrowych zmysłach. Kapitan zaś ciągnął:

– Należy powołać komisję, towarzyszu pułkowniku. Do spraw pozyskania rezerw żywności i rozszerzenia powierzchni życiowej. Jestem przekonany, że rezerwy się znajdą, tylko wydajcie rozkaz!

Tu przed pułkownikiem stanął wyprężony na baczność Sałymon i Zubrow zwrócił się do niego:

– Czy to wy sierżancie, ordynarnie zwymyślaliście towarzysza z komitetu?

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku!

– Dziękuję w imieniu służby!

– Ku chwale ojczyzny! – palnął Sałymon wesoło i z gotowością.

– Dziwnie się zrobiłeś powściągliwy, Sałymon. Oczywiście, to bardzo dobrze, ale nie zawsze. Gdybyś się mimo wszystko nie mógł opanować – każdemu się zdarza! – melduj mi od razu.

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

– Co się tyczy komisji – zwrócił się Zubrow do Dracza – to za taką inicjatywę należy się kara. A więc, kapitanie, wy staniecie na czele komisji. Weźmiecie do pomocy Sałymona; ma już doświadczenie w obcowaniu z nomenklaturą. I żeby na następnym postoju problem został rozwiązany!

– Tak jest!

Zubrow nie wiedział oczywiście, co zamierza Dracz, ale domyślał się, że żołnierze będą mieli zabawę, a jakieś rozładowanie napięcia było bardzo pożądane.

Komenda: „Do wagonów!” nie od razu dotarła do osłupiałej trójki. Musiano im ją powtórzyć jeszcze raz, głośniej.

Wiadomość o tym, że Zubrow podziękował oficjalnie Sałymonowi za obrzucenie mięchem sekretarza obkomu, i że Dracz na następnym postoju będzie „rozwiązywał problem”, obiegła eszelon w mgnieniu oka. Paul natychmiast zaczął się domagać wyjaśnień, jaka jest różnica między równością a urawniłowką.

– Urawniłowka to taka równość, która nie podoba się komunistom.

– A jaka równość im się podoba?

– Wiesz co, stary, zapytaj ich sam! Mianuję cię członkiem komisji. Będziesz moim zastępcą do spraw równości teoretycznej. Wytrzymaj do następnej stacji – wtedy będziesz mógł zadawać pytania w czasie samego spektaklu.

Pociąg zatrzymał się na niewielkiej stacji, od dawna już wykorzystywanej przez miejscową ludność jako przydrożny bazar. Piały tu koguty, coś beczało, zachwalano prażone pestki i świeżutkie jajeczka. Ślepiec w łachmanach grał na gitarze i śpiewał, mieszając piosenki Wysockiego z ludowymi śpiewkami o sierotce i grobie matuli. Dawano mu jałmużnę.

Wagony partyjnych bossów obstąpił tłum rechoczących żołnierzy. W oczekiwaniu na spektakl zebrali się tu wszyscy lokatorzy eszelonu. Wartownicy, którzy musieli zostać na swych posterunkach, byli straszliwie rozgoryczeni. Dracz wszedł na stopnie wagonu i palnął mowę:

– Żołnierze, oficerowie i damy! Zadaniem naszej komisji jest okazanie towarzyszom partyjnym pomocy w poszukiwaniu rezerw żywności i wygospodarowaniu dodatkowej powierzchni życiowej. W dwóch wagonach pasażerskich jest ich aż dwudziestu trzech, plus jeden wagon towarowy z ich dobytkiem. Biedacy, nie mając przeszkolenia wojskowego, nie potrafią się na tej powierzchni zmieścić. I domagają się dodatkowych racji żywnościowych. A więc: w czasie operacji nie wolno zachowywać się po chamsku i dopuszczać się rękoczynów – oczywiście w miarę możności. Sałymon!

– Jestem!

– Mianuję cię moim zastępcą do spraw równości praktycznej! Masz zapewnić stawiennictwo towarzyszy partyjnych na naszym zebraniu.

– Tak jest!

Sałymon wszedł do wagonu. Partyjni bossowie wyleźli jeden po drugim i zbili się w kupkę. Nagle z wagonu dobiegł rumor i krzyki:

– Jestem generałem KGB! Na Syberii cię zgnoję, łajdaku! Razem z tym twoim Zubrowem!

Krzyk urwał się nagle. Następnie okno wagonu otwarło się ze stukiem. Z okna, w pozycji nowicjusza w stanie nieważkości, wypłynął jegomość w szarym garniturze. Łapsko Sałymona trzymało go za pasek od spodni. Łapsko zwolniło chwyt i jegomość znalazł się na peronie, stojąc na czworakach. Nikt więcej się Sałymonowi nie sprzeciwiał. Przed upływem minuty wszyscy towarzysze partyjni byli gotowi wysłuchać Dracza.

– Towarzysze działacze partyjni! Zaraz wam pomożemy. Nasz dowódca otrzymał polecenie zabrania was tylko z niezbędnymi rzeczami, potrzebnymi w podróży. Wasze rodziny ewakuowano wcześniej, a więc wy potrzebujecie tylko tyle bagażu, ile możecie unieść. Żołnierze zaraz pomogą wam wynieść tu na peron wszystko, co się znajduje w waszych przedziałach. Z wagonu towarowego również. Potem wybierzecie tylko to, co absolutnie niezbędne i zaniesiecie do wagonu – według uznania. Ale tylko za jednym razem. Jeżeli zostaną jakieś nadwyżki, wymienimy je na bazarze na żywność – tym sposobem otrzymacie dodatkową rację żywności. No i będziecie mieli więcej miejsca: w wagonie towarowym możecie nawet tańczyć.

– Towarzyszu kapitanie, jak tak można?! – uderzył w prośby Zwancew. – To jest lekceważenie podstawowych założeń!

– Do przeprowadzenia rozmów mam zastępcę do spraw równości teoretycznej, mister Rossa. Chodził na wasze szkolenia polityczne i podstaw komunizmu nauczył się właśnie od was. Mister Ross, co jest podstawą komunizmu?

– Równość i braterstwo, kapitanie!

– A jeżeli jedni mają więcej, a inni mniej?

– Wtedy należy zabrać bogatym i rozdzielić po równo. A bogatych zlikwidować jako klasę.

– Towarzyszu Ross! Źle mnie zrozumieliście! – krzyknął Zwancew.

– No to sobie poteoretyzujcie, a tymczasem żołnierze w ramach bratniej pomocy rozładują wasze wagony. Pierwszy pluton, na moją komendę! Wynieść na peron z tych trzech wagonów całą ruchomość! Wykonać!

Paul zapytał z troską:

– I ty, kapitanie będziesz ich likwidować jako klasę?

– Nie denerwuj się, nie będę. Zaraz przestaną być bogaci. Na razie lepiej zadaj swoje pytania towarzyszowi Zwancewowi.

– Iwan, to niedobre, co ty robisz. Własność prywatna powinna być nietykalna.

– Zgłupiałeś? Przecież oni są przeciwni własności prywatnej! Są za równością! To czemu nie pójść im na rękę?

Paul odwrócił się, żeby zapytać Zwancewa, jaka równość jest komunistom na rękę, ale Zwancewa nie było już na peronie. Z wagonu dobiegł jego głos:

– Proszę, towarzyszu żołnierzu, ostrożniej! Pozwólcie, ja sam wyniosę!

Podczas kiedy partyjni bossowie z bezceremonialną pomocą żołnierzy wywlekali swoje manatki na peron, Dracz przechadzał się po bazarze.

– Hej, babciu, po ile pestki?

– A co masz na wymianę, oficerze?

– Co tylko chcesz. Trzy wagony towaru. Ważni ludzie przywieźli go z Odessy. Przyjdź za pół godzinki na peron i przyprowadź znajomych. Starczy dla wszystkich.

Wiadomość przeleciała przez bazar jak płomień.

Tymczasem Sałymon z trudem wynosił z wagonu niewielką żelazną skrzynkę. Tłum wybuchnął śmiechem.

– E, Tarasycz, za mało kaszy dawałeś Sałymonowi!

– Patrz, już wietrzyk nim szarpie!

– Takiej skrzyneczki nie może udźwignąć!

– Słuchajcie, chłopaki, stawiam flaszkę temu, kto tę skrzynkę da radę zarzucić na ramię! – zasapał Sałymon.

Spośród dziesiątka ochotników tylko dwaj zdołali oderwać od ziemi mały sejf, nie większy od wiadra.

Zerwano klucze z szyi Zwancewa, w którego przedziale sejf znaleziono.

– Przykro mi, towarzyszu kapitanie, ale musiałem partyjnego towarzysza kapkę przytrzymać, bo się rzucał. No i wynieśliśmy go razem z dobytkiem – ze skruchą zameldował Draczowi ciemnooki żołnierz o przezwisku Żmija. Dracz mu wybaczył.

– Ale zajadły ten sekretarz obkomu! – śmiały się dziewczyny.

– No, no, wiezie ze sobą ołowiane ciężarki! Bez tego w podróży ani rusz!

W sejfie było pełno złotych carskich rubli.

– Patrzcie no, w jakiej walucie w obkomie płacą pensje! – w zadumie powiedział Dracz. – Powinniśmy współczuć towarzyszom partyjnym, chłopcy. Przecież to się można podźwigać. Ciebie, Sałymon, nikt by nie przyjął do pracy w obkomie, nawet nie próbuj: za słaby jesteś.

Bossowie partyjni milczeli i tylko wznosili oczy ku niebu. Jedynie szef odeskiego urzędu celnego z pianą na ustach bronił swego kontenera.

– Mam tu tajną dokumentację, nie można jej nikomu pokazywać! – krzyczał, odpychając żołnierzy.

– Towarzyszu kapitanie, ten tutaj – nie wiemy jak się nazywa…

– Uszatek! – krzyknęły jednocześnie Sońka i Zinka.

– …ten z uszami strasznie się rzuca. Żebyśmy go niechcący nie uszkodzili. Był rozkaz, żeby nie sprawiać bólu.

– Obezwładnić, nie sprawiając bólu! – zarządził Dracz.

Tu Czyrwa Lider wpadł na pomysł, żeby na konto przyszłej wymiany pożyczyć od jakiejś baby duży worek. Wsadzono Uszatka do środka i zawiązano worek tak, że sterczała zeń tylko protestująca twarz towarzysza.

Otwarto kontener. Był po brzegi wypełniony pisemkami pornograficznymi i najrozmaitszymi plastikowymi i gumowymi akcesoriami. Przy akompaniamencie pełnego zachwytu wycia, Sałymon nadmuchał gołą gumową ślicznotkę i uroczyście wręczył ją Draczowi.

– Towarzyszu kapitanie, przekazuję wam na przechowanie dokument szczególnej wagi państwowej!

– Trzeba ją zanieść do Zubrowa, żeby pokwitował! – poradził ktoś z tłumu.

Złoto i dewizy, znalezione w dużych ilościach, odniesiono do wagonu dowódcy.

– Razem z wami, towarzysze, zdamy je w Moskwie, wtedy sobie wyjaśnicie, co jest czyje! – pocieszył Dracz partyjnych bossów.

Następnie odkryto dwa obrazy Ajwazowskiego i jeden Riepina, które tajemniczym sposobem trafiły do kontenera sekretarza obkomu.

– Jacyś wrogowie mi je podrzucili! – oświadczył natychmiast Zwancew. – Proszę to zapisać w protokole.

– A więc zwrócimy je Galerii Tretiakowskiej – skwapliwie zgodził się Dracz. – A teraz, towarzysze partyjni… ale odsuńcie się, chłopcy, pozwólcie ludziom przejść… na moją komendę: rzeczy do wagonu wnieść!

– A ja? A ja? Wypuśćcie mnie z worka! – wrzeszczał nieszczęsny Uszatek.

– Towarzyszu przewodniczący komisji, ja tak nie mogę! Zobaczcie, towarzysz Krawcow zabiera moją walizkę!

Kiedy szef urzędu celnego gramolił się z worka, Zwancew miotał się bezradnie wokół fortepianu firmy Becker. Dotoczył go na kółkach do drzwi wagonu, uniósł lżejszy koniec do poziomy platformy i teraz popychał od strony klawiatury.

– Zapobiegliwy chłop, nie ma co! I krzepę ma, chociaż umysłowy – zagadali miejscowi, z zainteresowaniem obserwujący całą scenę. Ale Zwancew nagle się zachwiał, jęknął i ciężko opadł na peron.

– Naderwał się, biedaczek! – krzyknęła ze współczuciem jakaś kobieta. Dracz spoważniał.

– Obywatele miejscowi! Nie mamy tu w eszelonie lekarza. Jakże będziemy wieźć tego z rupturą, czy co mu się tam stało? Weźcie go do siebie. Wyleczycie go i jeszcze wam się przyda w gospodarstwie. Dalibyśmy mu nawet posag – jego walizkę…

– To może ja bym go wziął – zgłosił się chłop z wozem słomy. – Kamasze ma porządne, akurat moja miareczka…

Pozbywszy się ofiary zamiłowania do muzyki, kapitan rozpoczął handel. Paul proponował, że zorganizuje aukcję, ale Dracz stanowczo się sprzeciwił:

– A jak byśmy się targowali? Widziałem takie aukcje na filmach – nudy na pudy! Sprzedający stuka młotkiem i wykrzykuje ceny, a kupujący tylko podnoszą ręce… Ani nie pogadasz po ludzku, ani towaru nie zachwalisz… Co za przyjemność z takiego handlu? Popatrz, jak należy to robić, Marsjaninie!

Niby arcymistrz szachowy w czasie symultanki, Dracz szedł wzdłuż stosów zwalonego na peron towaru, rozmawiał ze wszystkimi naraz i z każdym z osobna, (natychmiast znajdował towar na wymianę, żartował z młoduchami. Fortepian nie wzbudził wśród chłopów szczególnego entuzjazmu. Tylko jedna baba, której wnuczka ukończyła trzy klasy szkoły muzycznej, zaproponowała za instrument worek kartofli.

– Boga w sercu nie masz, babko! To zagraniczny instrument, doskonałej jakości. Sama pomyśl, jaką musi mieć wartość, skoro sekretarz obkomu ruptury się przez niego nabawił! Trzy worki kartofli co najmniej! A jeżeli jeden – to suszonego grochu.

– Bój się Boga, oficerze! Za trzy worki kartofli dają teraz automat. A za groch mój Pietia kupił jakieś przeciwpancerne cholerstwo, wielkie jak diabli.

– Cóż, automat w dzisiejszych czasach to rzecz w gospodarstwie bardzo przydatna. Ale popatrz na ten fortepian. Na same klawisze poszły chyba kły całego słonia. Żebym się tak z tego miejsca nie ruszył, jeżeli twoja wnuczka na jego widok nie zacznie się jąkać ze szczęścia!

– A żeby ci, cholero, za takie życzenia klina na kaca nikt nie dał! Sam się wtedy zaczniesz jąkać! No, dobra, dorzucę jeszcze beczułkę kiszonych ogóreczków, bo mi twoich chłopców szkoda!

Pozostałe kontenery były nabite kożuchami, futrami z norek i sprzętem audiowideo. Wszystko to Dracz szybciutko powymieniał na kartofle, bryndzę i słoninę. Burzliwy spór wywołał jedynie motocykl firmy Honda, za który udało się wytargować pięć prosiaków i beczkę kiszonej kapusty. Francuskiej bielizny miejscowe elegantki nie chciały kupować.

– Na co nam to! Za przewiewne. Każda niteczka oddzielnie! Po dwóch praniach popiołem będzie do wyrzucenia. I nie ochroni przed zimnem. A mydła na wymianę nie macie?

Paul, który rozsmakował się już w tym handlu, oznajmił, że mydło jest, cały kontener. Dracz jednak dyplomatycznie wyjaśnił chłopom, że cudzoziemiec pomylił słowa, bo inaczej zgromadzeni wymieniliby całe miasto rejonowe z przyległościami za parę skrzynek.

Potem wziął Paula na stronę i powiedział: – Mówiłeś przecież stary, że na to mydło podpisałeś kontrakt z kimś w Moskwie? No więc wieź je do Moskwy, nie trwoń. Bo się okaże, że złamałeś słowo. A to nieładnie!

Dracz był coraz bardziej przekonany, że sympatyczny Amerykanin nie ma pojęcia o żadnej tajemnicy i wierzy w wersję o mydle. No i niech sobie wierzy. Przyjemnie było myśleć, że Paul nie jest jakimś wrednym szpiegiem, ale po prostu oszukanym przez Pentagon fajnym gościem, komiwojażerem.