178045.fb2 Zbieg Okoliczno?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Zbieg Okoliczno?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

– A co? -spytała na przywitanie, otwierając mu drzwi. – Puścili pana tak od razu?

– Puścili, sprawdzili tylko odciski palców i czy nie miałem przy sobie rękawiczek – odparł Jarzębski bez namysłu.

– Mógł pan wyrzucić, jak pan poleciał na dół.

– E tam. Primo, obejrzeli śmietniki, a secundo, moją nogę. Do latania się nie nadawała i przy okazji doktor zrobił mi okład, o!

Podciągnął nieco nogawkę spodni i zaprezentował kostkę, elegancko opakowaną w bandaż elastyczny. Pamiętał, że to miała być prawa. Baba pokręciła głową, wyraźnie zdziwiona, jak mogła się tak pomylić, jej zdaniem pogrzmiał w dół i zaraz wrócił na górę, tymczasem okazuje się, że jednak rzeczywiście siedział na stopniu, schylony i niewidoczny. Wyraziła żal, że nie jęczał, bo wtedy nie miałaby niepotrzebnych podejrzeń. Podporucznik Jarzębski wyjaśnił, że to nie z odporności i hartu ducha, tylko dech mu zaparło. Tak go przez chwilę bolało, że nie mógł głosu z siebie wydobyć. Ostatnia informacja do piekielnej baby wreszcie przemówiła.

– I co pan chce teraz? – spytała z mniejszą nieufnością.

– Żebym to ja wiedział – odparł Jarzębski żałośnie. – Ktoś zabił tego pani sąsiada i szczerze pani powiem, że ja do niego właśnie przyszedłem.

– To wiem -wtrąciła sucho.

– Ale nie wie pani, że on został okradziony – kontynuował Jarzębski z przejęciem zaplanowaną wersję. – Taką dużą teczkę od niego wynieśli, nie aktówkę, tylko grubą, walizkową. Papiery tam miał.

– Co za papiery?

– Różne. W tym moje. Jakby to pani powiedzieć… Zobowiązania tam były, weksle i różne takie, co paru osobom mogły nieźle zaszkodzić. Chciałem z nim pójść na ugodę, bo siedzieć to może nie, ale bez płacenia by się nie obeszło. Ale wiem o innych, którzy gorzej wyglądają i tak myślę, czy to przypadkiem nie ktoś z nich go trzasnął. Nie było tu jakiego incydentu? Włamanie może, albo jakaś awantura? Pani wie wszystko.

Popatrzył na nią wzrokiem, któremu kamień oparłby się z trudem. Baba konsystencją psychiczną mocno przerastała minerał, ale odrobinę jakby się zawahała.

– To może te… – wyrwało jej się.

– Które? – spytał chciwie podporucznik. Zacementowała rysę błyskawicznie.

– To ta zaraza – doniosła. – Ta suka, ta szantrapa, co go zabiła. Z torbą wyszła.

Komunikat o torbie również był cenny, ale podpuszczony przez kapitana podporucznik żywił głębokie przekonanie, że baba coś ukrywa. Facetka, wizytująca denata na chwilę przed jego śmiercią, stanowiła kluczowy element dochodzenia, okoliczności towarzyszących jednakże pomijać nie należało. Szczególnie okoliczności z uporem tajonych.

Torba została opisana jako dość duża, chyba ciężka, wypchana i w zielonym kolorze. Nic z niej nie wystawało i co zaraza w niej wyniosła, nie dawało się odgadnąć, ale mogły to być owe ukradzione papiery. Podporucznik zaczął kręcić, rozpaczając nad niefartem. Że też nikt inny tej gangreny nie widział, może ktoś ją zna, skoro tu kiedyś bywała, przynajmniej z widzenia! Jakiś sąsiad, może cięć! Poza tym, o ile wie, w te przykrości papierowe zamieszani byli sami mężczyźni i ani jednej kobiety, więc dziwi się przeraźliwie i dostrzega same okropne problemy!

Baba znów się odrobinę zawahała. Miotała nią wyraźna rozterka, usadzić wietrzną ospę, czy wyjawić pełnię wiedzy. Wiedza stanowiła punkt honoru, a nieboszczykowi zaszkodzić już nie mogła, z drugiej znów strony okazja załatwienia rywalki pojawiła się niepowtarzalna. Zaparła się z niej skorzystać.

– Jak raz makaron mi wykipiał – rzekła sucho i pozornie od rzeczy. – Nic nie wiem, żeby kto inny był, tylko ona. A jak poszła, to on już nie był żywy. Powiesić trzeba, żeby z piekła nie wyjrzała, takiego mężczyznę zabić…!

Na moment głos się jej załamał i podporucznik zrozumiał, że pod scenicznym makijażem i szopą lakierowanych pukli wrą wielkie namiętności. Wszystkie przebijała nienawiść do wietrznej ospy i zarazy. Pośpiesznie i z dużym zapałem zgodził się, iż zarzucone już dość dawno włóczenie końmi i biczowanie pod pręgierzem należałoby dla niektórych osób przywrócić w pełnej krasie. Baba ujrzała jakiś rodzaj pokrewieństwa dusz i wyzbyła się wrogości, ale na pełną szczerość nie poszła. Dwie osoby widziała, zarazę i jego, a więcej nic nie wie.

Podporucznik dałby się zabić za to, że coś tu się działo. Plątał się ktoś więcej, może denat pokazał się żywy, może nastąpiło coś jeszcze innego, ale nie miał sposobu wydrzeć całej prawdy z zaciętej megiery. Wszystkie siły ześrodkowała na jednym donosie, możliwe, że trafnym, ale niedostatecznie udokumentowanym. W dodatku prowadziła własne dochodzenie.

– Jak pan przyszedł, to on już nie żył, co? – spytała ponuro i badawczo.

– Nie żył – przyświadczył podporucznik. – I chciałem, prawdę mówiąc, zmyć się stąd bez niczego, ale ta cholerna noga mnie załatwiła. Widziała pani, przyjechały gliny, ktoś ich musiał zawiadomić. Nie pani czasem?

– Nie, ja jeszcze nie wiedziałam, o co tu chodzi. Pan Mikołaj nie lubił szumu dookoła siebie, nie odważyłabym się bez niego. A jak pan wchodził, to co? Nikogo pan nie spotkał?

– Nie. Kogo miałem spotkać? Tę facetkę ma pani na myśli?

– E tam. Po niej ten makaron mi kipiał i gaz pod garnkiem ustawiałam… Ale kto ją tam wie, czy z obstawą nie przyszła…

– Z jaką obstawą?

Baba zacisnęła usta. Podporucznikowi węch podpowiedział, że kogoś tu jeszcze musiała widzieć, jakiegoś faceta zapewne. Nie przyzna się za nic w świecie, żeby nie zmącić wizerunku jednej podejrzanej, może go zresztą widziała niedokładnie, może przeszkodził jej ten makaron, którego czepia się z takim uporem. Może tylko coś słyszała…

Przez długą chwilę patrzył na nią pytająco i bez skutku. Odporność miała nie do przebicia. Westchnął ciężko.

– A od jej wyjścia do mojego przyjścia ile czasu upłynęło? Nie wie pani przypadkiem?

– Szesnaście minut – odparła bez namysłu, budząc tym jego śmiertelne zdumienie.

– Skąd pani wie tak dokładnie?

– Przez ten makaron. Na zegar ciągle patrzyłam.

– I nic się nie działo kompletnie?

– Jakie nic? Makaron mi kipiał… Podporucznik poczuł, że więcej tego makaronu nie zniesie. Poddał się chwilowo.

– A te inne wypadki to jak wyglądały? Co to pani mówiła, że wytrychem grzebał i tak dalej?

Babę jakby odblokowało, ożywiła się odrobinę. Sprecyzowała termin zeszłorocznego wydarzenia i z detalami opisała grzebiące osoby, sztuk dwie, facet w średnim wieku i trochę młodsza facetka. Niczego się nie dogrzebali, bo ich spłoszyła. Więcej nic nie było, pan Mikołaj spokojny człowiek, od początku to powtarza i wie, co mówi.

Podporucznik znów westchnął i zdecydował się jak najdłużej nie wychodzić z roli.

– Czyste nieszczęście – oznajmił grobowo. – A już miałem nadzieję, że on może co u pani zostawił. Zorientowałem się przecież, że pani tu czuwa, zaufanie musiał mieć do pani i mógł tak zrobić, nie?

– Zaufanie miał – przyświadczyła dumnie i z godnością. – Jakby miał komu co zostawiać, to tylko mnie, ale nic takiego nie było. Tę zarazę pan znajdzie, bo ona mało, że zbrodniarka, to jeszcze złodziejka i te pańskie papiery też ukradła.

Schodząc po schodach, zły jak piorun, podporucznik zastanawiał się, co by tu zrobić i w jaki sposób wyrwać z piekielnej baby wszystkie pozostałe informacje, bez wątpienia ukrywane. Z całą pewnością wiedziała więcej, pytanie, co…

W komendzie kapitan Frelkowicz miał już niektóre wyniki.

– Takiego mieszkania jeszcze nie widziałem – zawiadomił Jarzębskiego. – Odciski palców dwóch osób, jedne denata, a drugie, świeże, kobiety. I żadnych więcej. Nic nie ścierane, nic nie usuwane, rany boskie, do tego stopnia nikt tam nie bywał?

– A ten bałagan? – zainteresował się Jarzębski. – Ona zrobiła, ta kobieta?

– Nie, bałagan zrobiono w rękawiczkach. Szarych, z tworzywa sztucznego. Mogło to być, że wpuścił ją, weszła, może rozmawiali, naodciskała tych palców trochę, potem udała, że wychodzi, zabiła go i rękawiczki włożyła do szukania. Ślad rękawiczek nakłada się wszędzie na ślad palców, więc kolejność musiała być taka.

– No dobrze, a dlaczego zostawiła tę torbę z kamieniami i z piwem?

– A cholera ją wie. Może przestraszyło ją coś i uciekła w pośpiechu. Wstrzymuję się od przypuszczeń. Wręcz byłbym skłonny mniemać, że on to trzymał jako pamiątkę albo co, gdyby nie to, że piwo świeże, kalendarzyk z tego roku, a wewnątrz odciski palców wyłącznie jej. No, na piwie chyba także sprzedawcy, a może jeszcze coś tam znajdą… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ogólnie coś tu nie gra. Jakieś to zbyt proste…

Podporucznik Jarzębski wyjawił, co myśli o babie-świadku. Przekazał informacje. Kapitan ożywił się nieco i zaczął myśleć intensywniej.

– Czyli nasuwa się cień drugiej wersji – rzekł w zadumie. -Był tam później ktoś jeszcze i nie ona go zabiła, tylko ten, co przyszedł po jej wyjściu. I to on przeszukał mieszkanie. Przypuszczenie w zasadzie bezpodstawne, ale kto wie…?

– Jeśli ta baba coś ukrywa… A że ukrywa jestem pewny… – powiedział podporucznik Jarzębski i włączył elektryczny dzbanek do wody. -Jest tu trochę kawy, czy mam iść po swoją…? To jest to coś na korzyść podejrzanej. Uparła sieją wrobić i na razie nie popuści.