178045.fb2
– One się tam ciągle zatrzymują. Przynajmniej tak pisały w papierach. Może ona coś wie…
– Tam jest telefon. Możesz zadzwonić.
– Żeby ją ostrzec? Rozum ci odjęło? Jeśli to ma mieć bodaj cień sensu, trzeba z zaskoczenia. Jadę! Jak nie dostanę delegacji, jadę za własne! Nie kupię zamrażalnika!
Związek pomiędzy podróżą za granicę a zamrażalnikiem dla wszystkich był jasny i podporucznik Jarzębski niczego nie musiał tłumaczyć, wzbudził natomiast podziw rozmiarami poświęcenia. Dla kapitana Frelkowicza jego zamiary wchodziły w skład drugiej wersji dochodzenia i nawet stanowiły jej część zasadniczą, przystąpił zatem do załatwienia sprawy. Podpisując stosowny wniosek, zażądał udziału w wykorzystywaniu tego zamrażalnika do degustacji napojów z lodem, co podporucznik Jarzębski święcie przyobiecał.
– Angielski znam, w Danii byłem i umiem się tam zachować – rzekł stanowczo. – O osiemnastej jest samolot… A nie, to jutro, dziś był w południe… Dobra, lecę jutro o osiemnastej!
Jak postanowił, tak uczynił. Dokładnie w pięć minut po starcie samolotu do kapitana Frelkowicza dotarła nowa informacja.
Jesienny okres objawiał się w ogródkach działkowych głównie paleniem rozmaitych śmieci. Nie wszyscy robili porządki na zimę, ale działka przy samym ogrodzeniu, prawie naprzeciwko miejsca zbrodni, po drugiej stronie Racławickiej, wykazywała w tym kierunku duży zapał, głównie z tej przyczyny, że dawało to zajęcie dzieciom. Wywiadowcy kapitana nie zaniedbywali niczego i jeden przyniósł szare, elastyczne rękawiczki z tworzywa sztucznego, bardzo brudne i odrobinę nadpalone. W godzinę później kapitan nawiązał ścisły i przyjacielski kontakt z dwoma młodzieńcami i jedną młodą damą w wieku pomiędzy dziesięć a dwanaście lat.
Bartek Wedelski dwa dni temu w godzinach popołudniowych tkwił w kamiennym bezruchu w gęstych malinach przy samej siatce. Był wywiadowcą indiańskim na czatach i oczywiście nie miał prawa drgnąć bez względu na okoliczności. Kiedy zatem przeleciały mu nad głową i zaczepiły się w gąszczu malin dwie rękawiczki, okiem nie mrugnął i nawet nie poruszył głową. Jego siostra natomiast, ofiara przewidziana do oskalpowania, kryła się w rogu działki, odwrócona była twarzą do ulicy i nic jej nie przeszkadzało patrzeć. Widziała zamach ręką osobnika, widziała, że coś rzucił, bardzo była ciekawa co, ale na oskalpowanie nie mogła się narażać. Zrekompensowała sobie zatem brak wiedzy o przedmiocie dokładnym obejrzeniem osobnika, który od razu wsiadł do samochodu.
Osobnika widział także ich cioteczny brat, podkradający się do ofiary. Chwilę patrzył, bardziej zainteresowany pojazdem niż jednostką ludzką, trochę jednak zdołał zauważyć. Pojazd odjechał, on zaś spełnił zadanie i obezwładnił bladą twarz.
Rękawiczki przydały się potem do podkładania na ogień, ale nie były dobre, chroniły właściwie tylko przed zasmoleniem, izolacji termicznej nic stanowiły i zostały wywiadowcy kapitana oddane bez żalu. Dzień i godzinę ustalono błyskawicznie, po czym przystąpiono do szczegółowego opisu sceny i jej uczestników.
Dzieci okazały się inteligentne i spostrzegawcze. Samochód był dość wiekowym fiatem 125, nieco odrapanym, białym, z wgnieceniem na prawym tylnym błotniku. Od wgniecenia częściowo odprysnął lakier i wyglądało jak piegowate. Numer warczał. Wojownik indiański, nazwiskiem Tomek Szerczak, zapamiętał go właśnie z tego powodu, spodobało mu się to WRR, co do cyfr, głowy nie da, ale z pewnością były tam jakieś trójki i zero. Możliwe, że 1303, albo może 3013, albo coś podobnego. Reszty nie wie. Przeznaczona na ofiarę blada twarz, Kasia Wedelska, stwierdziła stanowczo, iż za kierownicą fiata ktoś siedział, ma wrażenie, ze wsiadł akurat, jak się wczołgiwała pod krzak porzeczek, i był duży. Wysoki i potężny, i prawdopodobnie miał brodę, czarną, ale to jej się może tylko wydawało, więc zaklinać się nie będzie. Drugi za to, który nadbiegł po chwili, po pierwsze rzucił coś na ich działkę, teraz wie, że rękawiczki, a po drugie był szczupły, wysoki, znacznie młodszy od ich ojca, chociaż też dość wiekowy. Miał co najmniej 25 lat i wąsy. I bardzo wyraźne brwi, śmiesznie wygięte. Najpierw zupełnie równe, a potem, na końcach, nagle zagięte ku dołowi. Włosy zwyczajne, trochę kręcone, nie czarne i nie jasne, takie średnie. Na nogach czarne adidasy, siedziała w kucki i widziała te adidasy pod samochodcm, jak wsiadał, a wsiadał na tylne siedzenie od strony ulicy. Odjechali natychmiast, po czym ona sama została złapana i oskalpowana. Zbyt długo się gapiła i podły Tomek to wykorzystał.
Pożałowawszy z całego serca wypchnięcia Jarzębskiego do Danii, kapitan pofatygował się do baby z wizjerem osobiście. Nie zastał jej w domu. Rozwścieczyło go to, bo już odgadywał, co tak starannie ukrywała i za wszelką cenę chciał skonfrontować zeznania mściwej megiery i niewinnych dziatek. Umysł, dusza i doświadczenie mówiły mu, że gdzieś tu jest pies pogrzebany.
Z miejsca zarządził poszukiwanie fiata z warczącym numerem. Tablica rejestracyjna mogła być lipna, ale wielkim głosem przemawiała marka. Podobny Fiat, wedle opinii świadków, usiłował przejechać tego Torowskiego na Odyńca zjawiska nie należało lekceważyć. Przystąpiono do energicznego poszukiwania pojazdu. Służba Ruchu wysuwała denerwującą supozycję, iż w oliwili obecnej odrapany biały fiat jest już gładki i lśniący, nic wiadomo w jakim kolorze, a na tablicę rejestracyjną nawet patrzeć nie warto.
Przesłuchanie wszystkich lokatorów budynku nie dało kompletnie nic. Większość w chwili zbrodni nie wróciła jeszcze z pracy, o szesnastej znajdowali się zupełnie gdzie indziej, a nieliczne osoby starsze tkwiły w kuchni i nie pętały się po schodach. Nikt nic nie widział i nie słyszał, baba z wizjerem stała się postacią pierwszoplanową i kapitan zaczął warczeć nie gorzej niż numer upragnionego samochodu.
– Wiem, gdzie ona może być – powiadomił go podporucznik Werbel. – Facetka piętro niżej zeznała, że pewnie na działce.
– Na jakiej działce?
– Takiej pracowniczej. Narzekała bardzo, że działka w zaniedbaniu, bo ma za mało czasu. Pewnie, skoro cały dzień zajęta była gapieniem się na przeciwległe drzwi. Teraz już nie ma na co patrzeć, więc pojechała nadrabiać zaległości.
– Gdzie ta działka?
– Tego ta facetka nie wie. Ale wiekować tam nie będzie, nawet jeśli raz i drugi zanocuje. Podobno ma warunki. Wróci…
– Wysłać jej wezwanie. Pilne. I sprawdzać dwa razy dziennie…!
Podporucznik Jarzębski rzeczywiście miał odrobinę pojęcia o Danii. Bez najmniejszego trudu dojechał autobusem z lotniska na dworzec główny, zajrzał do planu miasta, poczytał liczne napisy, nabył abonament na przejazdy i wsiadł w pociąg do Birkerod. Wysiadłszy po dwudziestu ośmiu minutach, wciąż z planem miasta w ręku, ruszył piechotą do owej Alicji Hansen. Trafił bardzo łatwo.
Furtka z ogrodzeniu nie była zamknięta. Zaraz za nią ujrzał mały dziedzińczyk, przejście dalej do ogrodu i oszklone drzwi w ścianie parterowego budynku. Drzwi były uchylone, a z wnętrza dobiegały jakieś głosy. Jarzębski, nie widząc dzwonka, grzecznie zapukał.
– Proszę! – wrzasnął ktoś ze środka po polsku.
Podporucznik Jarzębski skorzystał z zaproszenia, wszedł, uczynił cztery kroki i ujrzał salon, w którym siedziały trzy osoby. Dwie facetki i jeden młody człowiek.
– Dobry wieczór – powiedział w ojczystym języku. – Czy tu mieszka pani Alicja Hansen?
– Owszem, to ja. Dobry wieczór – odparła jedna z facetek, przyglądająca mu się z zainteresowaniem.
Tym, że dane z dokumentów paszportowych okazały się zgodnie z rzeczywistością, Jarzębski poczuł się zaskoczony tak, że przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Miał ochotą paść na kolana i z całej duszy podziękować tej Alicji Hansen za samo istnienie pod podanym adresem. Powstrzymał się z pewnym trudem.
– Bardzo przepraszam, że tak znienacka panią nachodzę, ale czy znajduje się może u pani Joanna Chmielewska?
– Znajduję się – powiedziała natychmiast druga facetka. – To ja.
Jarzębski nie uwierzył własnym uszom i oczom. Młody był, ale znał życie, w czasie całego lotu z każdym kilometrem i z każdą minutą tracił kawałek nadziei i obecnie był już najgłębiej przekonany, że tej piekielnej baby nie znajdzie. Osłupiał do tego stopnia, że kolana się pod nim ugięły.
– Czy mogę usiąść? – spytał i zabrzmiało to jakoś dziwnie żałośnie.
– Oczywiście – przyzwoliła ta, która przyznała się, że jest Alicją Hansen. – Chociaż, między nami mówiąc, myślałam, że się pan przedtem przedstawi?
Podporucznikowi Jarzębskiemu w środku wzdrygnęło się wszystko i na moment zastygł w połowie siadania na najbliższym krześle. Jednak usiadł. Zamknął oczy, otworzył je. Tamci troje przyglądali mu się z umiarkowanym zaciekawieniem.
– Kajtuś…? – powiedziała pytająco Alicja Hansen. Młody człowiek pokręcił głową.
– Nie. W życiu go na oczy nie widziałem.
– Joanna…?
– Też nie – zaprzeczyła stanowczo ta druga, która zgodziła się być Joanną Chmielewska. – Ale przeczucia mam po prostu potworne. – Jedno wolne łóżko jeszcze jest…
Podporucznik nic nie mówił, bo właśnie w tej chwili uświadomił sobie, co czyni i zrobiło mu się gorzej, niż było. Odsiedział jeszcze chwilę w milczeniu, po czym wstał z krzesła i złożył wytworny ukłon.
– Wyjaśnię kolejno, jeśli państwo pozwolą – rzekł w przygnębieniu i najzupełniej rozpaczliwie. – Okazuje się, teraz to dopiero zauważyłem, że byłem cholernie przejęty. Zdaje się, że zrobiło mi się słabo, pierwszy raz w życiu. Dlatego musiałem usiąść.
– Rozumiemy – zgodziła się życzliwie pani domu. Podporucznik skłonił się z galanterią i kontynuował.
– Ponadto jestem tu całkowicie bezprawnie. Nazywam się Tadeusz Jarzębski i może mnie pani natychmiast stąd wyrzucić. Nikt z państwa nie ma obowiązku zamienić ze mną ani jednego słowa…
– Nie przesadzajmy, aż taka zacięta to ja nie jestem – przerwała mu pobłażliwie i wyrozumiale Alicja Hansen. – Większość osób przebywa w tym domu całkowicie bezprawnie. Jedna mniej, jedna więcej, nie robi mi wielkiej różnicy.
– Ja jestem bezprawnie wyjątkowo! – zakomunikował z mocą odzyskujący siły podporucznik. – Bardzo przepraszam, że nic powiedziałem tego od razu, ale to z przejęcia. Podstępem wydarłem z państwa personalia…
– Ze mnie nie – zastrzegł się młody człowiek.
– Nie szkodzi – uspokoił go Jarzębski. – Aż się boję powiedzieć i chyba będę błagał o litość. Jestem podkomisarzem policji w Polsce i na terenie Danii nie mam nic do gadania, ale przyjechałem prywatnie służbowo do pani Chmielewskiej…
– Aaaaa…! – wyrwało się pani Chmielewskiej.
– I nic mnie nie obchodzi, że pani jest podejrzana, bo zależy mi do szaleństwa tylko na jednej informacji. Możliwe, że dostałem amoku, teraz to widzę… Miałem, przyznaję, jakąś myśl o perfidnych podstępach, ale zdaje się, że mi nie wyszło. Jeżeli zamierzała pani prędzej czy później wrócić, to chyba właśnie wykończyłem Frelkowicza…
– Ty rozumiesz, co on mówi? – zwróciła się Alicja Hansen do Joanny Chmielewskiej z dużym zainteresowaniem.
– W pewnym stopniu, O tyle niedokładnie, że nie znam sprawy od ich strony. Jeden już ze mną rozmawiał.