178006.fb2
Zaraz po wyjściu ostatniej przesłuchiwanej Szwedki, porucznik Stanisław Motyka polecił jednemu z posterunkowych, aby przespacerował się do hotelu „Nosal” i stamtąd wrócił z bufetową, panią Marią Lisowską. -
Za parę minut do pokoju bufetowa nie weszła, ale wpadła jak bomba aż czerwona ze złości.
– Co pan mi takiego wstydu narobił – niemal krzyczała – milicjant w mundurze przychodzi na salę restauracyjną i zabiera mnie do komendy jak jaką zbrodniarkę! Dobrze jeszcze, że mi kajdanków na ręce nie założył. Może to ja zabiłam tę Szwedkę?
– Pewnie jej pani nie zabiła – spokojnie odpowiedział porucznik – ale nie jestem taki pewien, czy nie jest pani wspólniczką przestępcy.
– Ja? Coście sobie ubrdali?
– Tylko to, że składa pani fałszywe zeznania. Usiłuje pani wprowadzić w błąd milicję. Za fałszywe zeznania grozi surowa kara. A jak się komuś robi fałszywe alibi, to być może jest się jego wspólnikiem.
– Zeznawałam prawdę. Mogę na to przysiąc.
Porucznik sięgnął do teczki i wyjął stamtąd protokół zeznań Lisowskiej.
– Zeznała tutaj pani i podpisała to zeznanie, że Franek Karate raz czy dwa razy popijał w barku z tym Szwedem, który mówi po polsku, Markiem Dańcem. Ale ani słówkiem pani nie wspomniała, że na kilka minut przed wykryciem zbrodni Franek zjawił się w restauracji i podszedł do barku. Pani mu dała jakąś paczkę. Następnie Bujak nie zszedł na dół, tylko wewnętrznymi drzwiami udał się do recepcji hotelowej. Tak było, czy pani nadal zaprzecza?
Bufetowa przed chwilą czerwona i zadzierżysta, teraz zbladła i ucichła. Milczała i niespokojnie wpatrywała się w oficera milicji.
– Wszystkich wypytywałem, czy Franciszek Bujak był w krytycznym czasie w budynku hotelowym. Wszyscy zaprzeczyli. Twierdzili, że Karate wyszedł z „Nosala” przed dziewiątą. Być może Franek nie ma z tym morderstwem nic wspólnego. Jego obecność w tym czasie w restauracji mogła być przypadkowa. Ale dlaczego pani go osłania?
– Ja… ja… – jąkała się bufetowa – zupełnie o tym zapomniałam. To naprawdę był moment. Wyszedł tymi drzwiami od recepcji, podszedł do mnie i zaraz wrócił tam do hotelu. Wyleciało mi to zupełnie z głowy.
– Czego chciał? Co mu pani dała?
– Przyszedł z prośbą, abym mu pożyczyła butelkę winiaku.
– Jak to pożyczyła? Pani prowadzi barek czy wypożyczalnię alkoholu?
– Pan rozumie, u nas alkohole są bardzo drogie. Mamy na nie marżę 300 procent. On mnie prosił, żebym mu pożyczyła jedną butelkę, a on na drugi dzień rano mi odniesie.
– Odniósł?
– Tak. Jakieś piętnaście minut przed tym, nim po mnie przyszedł milicjant.
– Siedzi w kawiarni?
– Nie. Podjechał swoim maluchem, oddał winiak i wyszedł. Mówił, że się bardzo spieszy.
– Pytał, czy byliście przesłuchiwani? Mówił coś o tej zbrodni?
– Nie. Spieszył się jak do pożaru. Wpadł, postawił flaszkę na ladzie, powiedział „dziękuję pani Lisowska” i już go nie było. Chciałam go zatrzymać, odpowiedział, że nie ma czasu.
– Tym razem pani daruję – powiedział porucznik. – Proszę podpisać te nowe zeznania. A na przyszłość radzę od razu mówić całą prawdę.
– Kiedy ja o tym zapomniałam.
– Wypożyczalnię także radzę zlikwidować. To się może skończyć ładną grzywną, nie mówiąc o konsekwencjach służbowych.
– Ja nigdy… tylko wtedy. Frankowi Karate trudno czegoś odmówić. On także mi nieraz robił różne grzeczności.
– W zielonym kolorze?
– To ja już pójdę – pani Lisowska wolała nie wtajemniczać oficera milicji z jakich to grzeczności korzystała.
Z kolei trzeba było wezwać na przesłuchanie recepcjonistkę, która poprzedniego wieczoru pełniła dyżur w hotelu „Nosal”. Dotychczas bowiem przesłuchiwano pracowników lokali gastronomicznych. To, jak się okazało, było niewystarczające.
Recepcjonistka, Halina Wesołowska, doskonale znała Franka Karate. Przecież kręcił się koło gości hotelowych każdego dnia. Pamiętała także, że wczoraj waluciarz wszedł do recepcji przed godziną dziewiątą i zapytał, czy pewien Niemiec z Republiki Federalnej jest w swoim pokoju. Po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, Franek poszedł na górę. Zszedł stamtąd gdzieś po godzinie, recepcjonistka nie patrzyła na zegarek, i udał się do restauracji. Wrócił stamtąd trzymając w ręku butelkę wódki i znowu poszedł na górę.
– Jak długo mógł bawić w restauracji?
– Niedługo. Może pięć, może dziesięć minut. Nie zwracałam specjalnie na niego uwagi. Byłam wtedy zajęta zestawianiem arkusza dziennego.
– A ten Niemiec?
– Kazał się obudzić o szóstej rano i wyjechał.
– Nie wie pani dokąd?
– Mówił, że wraca do domu. Przez Czechosłowację. Był samochodem. Taki biały mercedes. Stał przed hotelem.
Po wyjściu pani Wesołowskiej z pokoju, oficer milicji zamyślił się. Miał dwóch podejrzanych. Ale morderca był jeden. Tylko który z nich? Franek przez dziesięć minut, jak to zeznała recepcjonistka, kręcił się po terenie restauracji. Pożyczenie winiaku także zajęło parę minut. Ale na cios karate i zerwanie bransoletki z ręki wystarczą sekundy. Osoby waluciarza śledztwo nie może pomijać. Trzeba jak najprędzej odszukać ich obu. Zarówno Franciszka Bujaka, jak też Andrzeja Szaflara.
A przede wszystkim trzeba zdać sprawozdanie z dotychczasowych ustaleń komendantowi. Porucznik zabrał ze sobą teczkę z zeznaniami i swoimi notatkami i udał się do gabinetu zwierzchnika.
– Miałem – powiedział komendant – telefon z Warszawy. Z Komendy Głównej MO. Są bardzo zainteresowani tą sprawą. Ci Szwedzi to jacyś wpływowi goście. Już w KG MO była interwencja Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby sprawę jak najprędzej wyjaśnić i aby obywatele szwedzcy mogli się jak najszybciej udać do ojczyzny. Aż się dziwię, kiedy ci Szwedzi zdążyli to załatwić?
– Pewnie z samego rana, jeszcze przed przyjściem do nas połączyli się telefonicznie ze swoją ambasadą, a ta z ministerstwem. To rzeczywiście grube ryby. Dwaj wielcy przemysłowcy. Jeden kieruje dużym koncernem łożysk tocznych i silników elektrycznych, drugi ma własną stalownię.
– Komenda Główna zawiadomiła mnie że do Zakopanego delegują podpułkownika Janusza Kaczanowskiego dla przejęcia śledztwa. Więc ten kamień spada nam z serca. Byle tylko nie na odcisk.
– Podpułkownik przyjeżdża z całą ekipą, czy sam? – w głosie porucznika komendant wyczuł wyraźny żal, że odbiera mu się takie ciekawe śledztwo.
– Mówili o pułkowniku. Czy przyjedzie ze swoimi ludźmi, zobaczymy.
– Kiedy podpułkownik ma się zjawić?
– Tego nie powiedzieli. Przypuszczam, że przyjedzie rannym pociągiem.
– Pan major go zna?
– Osobiście nie. Ale słyszałem, że uważają go za asa nad asami. Dotychczas pracował w Stołecznej Komendzie MO. Albo go stamtąd wypożyczyli, albo został służbowo przeniesiony do KG MO.
W tej chwili weszła sekretarka i zaanonsowała.
– Podpułkownik Kaczanowski chciałby się widzieć z panem majorem.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o ciemnej, opalonej, nieco pociągłej twarzy i lekko falujących ciemnych włosach, przyprószonych na skroniach siwizną. Z wiekiem, Kaczanowski był dobrze po pięćdziesiątce, kontrastowały oczy. Bardzo niebieskie i młode. Miał na sobie dobrze skrojony popielaty garnitur.
– Melduję komendantowi swój przyjazd – wesoło powiedział – pobiłem chyba rekord. O jedenastej powiedzieli mi, że mam jechać do Zakopanego. O dwunastej już siedziałem w samolocie, a samochód z Krakowa podrzucił mnie tutaj w półtorej godziny. Łamiąc wszystkie przepisy” kodeksu drogowego.
– Młodszy stopniem melduje się – major pośpieszył na spotkanie gościa.
– Podobno jakąś Szwedkę zamordowaliście i dlatego musiałem się tłuc pod Giewont.
– Właśnie u mnie jest porucznik Stanisław Motyka, który zaczął śledztwo – komendant dokonał prezentacji.
– Mam przy sobie teczkę z protokółami. Poza tym rozmowy są nagrane na magnetofon. Mogę od razu przekazać panu pułkownikowi cały materiał.
– Nie spieszcie się tak, poruczniku – Kaczanowski machnął ręką – pogadamy o tym później.
– Czy pułkownik ma zapewniony nocleg? – zainteresował się komendant – telefonowano z Warszawy o pana przyjeździe, ale nic nie wspomniano o kwaterze.
– Mieli mi zarezerwować pokój w naszym domu wczasowym.
– Zaraz to sprawdzę – zaofiarował się porucznik.
– Sprawdźcie – polecił komendant – jeżeli nie mają pokoju, postaramy się o coś innego.
Stanisław Motyka wyszedł z gabinetu, aby zatelefonować, zaś komendant dodał:
– To bardzo dobry chłopak. Sprytny i operatywny. Z miejscowych górali. Zna ich i ich mentalność i umie z nimi rozmawiać. W tej sprawie także dobrze sobie poczynał.
– A teraz martwi się, że przyjechał jakiś stary piernik z Warszawy i zabiera mu śledztwo, w którym mógłby się wykazać. Znam to dobrze. Także byłem porucznikiem, którego używano do prowadzenia dochodzeń w sprawach włamań do budek z piwem. Także wtedy marzyłem o jakiejś wielkiej sprawie.
– Doczekał się pułkownik niejednej takiej sprawy.
– Ale ta pierwsza była najważniejsza.
– Wielu ludzi z aparatu nigdy nie ma takiej szansy. Lądują w małych posterunkach i stopnie zdobywają z wysługi lat. I tak od podporucznika aż do emerytury.
– Nie jest tak źle – zaprotestował Kaczanowski – kto jest zdolny, zawsze się wybije.
Porucznik wrócił i zawiadomił, że pokój w domu wczasowym czeka.
– Będę więc pracującym wczasowiczem – roześmiał się podpułkownik – a teraz nie będziemy zabierali czasu komendantowi, ale przejdziemy do wasi zapoznacie mnie ze sprawą, bo nic o niej nie wiem.
Porucznik zaprowadził podpułkownika do swojego pokoju i dokładnie opowiedział o morderstwie Gunhild Persson i o pierwszych krokach śledztwa. Kaczanowski wysłuchał uważnie tego sprawozdania i pochwalił:
– Doskonale się spisaliście, poruczniku. Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli razem poprowadzimy dalsze śledztwo. Wy znacie teren, a ja jako starszy kolega i przyjaciel będę służył swoją radą oraz pomocą.
– Och, panie pułkowniku! – porucznik ze szczęścia gotów był uklęknąć przed Kaczanowskim.
– Tak, tak – powtórzył podpułkownik – prowadźcie nadal śledztwo. Jak ujmiecie przestępcę w co wcale nie wątpię, cała zasługa po waszej stronie.
– Ależ, panie pułkowniku – protestował porucznik.
– Dobrze, dobrze. Nie mówmy o tym więcej. Nie mam dzisiaj nic do roboty, wezmę więc te protokoły i taśmy ze sobą i do jutra je przestudiuję. To wprawdzie trochę wbrew przepisom, ale w ten sposób nie stracimy czasu. Jutro rano naradzimy się, co robić dalej. Odprowadzę pana pułkownika – ofiarował się Stanisław Motyka.
– Boicie się o te materiały śledztwa? – uśmiechnął się Kaczanowski.
– Skądże znowu! Ale i tak idę w tamtą stronę.
– To pojedziemy, bo jeszcze nie odesłałem samochodu. Mam w nim swoje rzeczy.
Nazajutrz podpułkownik zjawił się w gmachu komendy punktualnie o ósmej. Porucznik widząc go wchodzącego do pokoju ucieszył się, że zdążył przyjść pięć minut wcześniej. Kaczanowski położył na stole teczkę z protokołami i taśmy.
– Teraz wiem chyba tyle co i wy – powiedział Kaczanowski – możemy zatem porozmawiać o sprawie.
– Jakie są wnioski pana pułkownika?
– Mamy dwóch podejrzanych. Jednego obciąża przede wszystkim znajomość karate. Drugiego to, że był ostatnim człowiekiem, z którym Szwedkę widziano. Alibi nie mają ani Szaflar, ani Bujak. Co się z nimi dzieje?
– Sprawdzałem. Wczoraj Andrzej Szaflar nie zgłosił się do pracy ani nie usprawiedliwił swojej nieobecności. Milicjant wysłany do niego do domu z poleceniem stawienia się w komendzie, wrócił z niczym. Mieszkanie zamknięte na cztery spusty.
– Wywiał?
– Wszystko na to wskazuje.
– A co z tym drugim?
– Także znikł z Zakopanego. Wprawdzie pojawił się na parę minut w „Nosalu”, ale potem nie można go było znaleźć w żadnym z zakopiańskich lokali, chociaż tam stale zwykle przesiadywał. W „Europie” miał, jak sam mówił, „swoje biuro”. Mieszka z rodzicami, posłaliśmy tam wezwanie na dzisiaj, na godzinę dziewiątą. Ciekawy jestem, czy się stawi?
– Faktem jest – stwierdził podpułkownik – że mordercą może być tylko jeden z nich. Drugi, ten niewinny, nie ma żadnych powodów, aby się ukrywać. Zresztą obaj mogą być niewinni, a przestępcą może być zupełnie ktoś inny stojący poza wszelkimi podejrzeniami.
– To dlaczego się ukrywają?
– Bo się boją. Na pewno doskonale się orientują albo nawet wiedzą z różnych przecieków śledztwa, że ich podejrzewamy. Obawiają się, że jak raz się dostaną w ręce milicji, trudno im będzie dowieść swojej niewinności. Niestety, taką nieufność do aparatu sprawiedliwości jeszcze się często spotyka. Czasem zresztą ta nieufność jest usprawiedliwiona. Przecież w sądach nieraz zapadają wyroki uniewinniające w stosunku do ludzi, którzy przedtem poznali, co to śledztwo i tymczasowe aresztowanie.”
– Przecież nakaz aresztu wydaje prokurator po zapoznaniu się z aktami sprawy.
– Prokurator także jest człowiekiem i może się mylić. Zresztą czasami okoliczności tak się składają, że trudno odróżnić winnego od niewinnego. Niemniej tych obu trzeba jak najprędzej znaleźć.
– Sądzę, że jeżeli Andrzej Szaflar nadal się nie ujawni, trzeba zaopatrzyć się w nakaz przeszukania i otworzyć jego mieszkanie. Jestem pewien, że prokurator podpisze taki nakaz.
– Macie rację – przyznał podpułkownik – ale na tych dwóch naszych podejrzanych nie musimy się wyłącznie skupiać. Trzeba rozglądać się i za innymi podejrzanymi.
– Jakimi?
– Tego jeszcze nie wiem. Ale czy was nie uderzyła pewna okoliczność?
– Co pan pułkownik ma na myśli?
– Nie co, a kogo – poprawił Kaczanowski – tę piątkę Szwedów.
– Nie bardzo rozumiem. Mają bezsporne alibi. W czasie krytycznym wszyscy znajdowali się przy stoliku. Zresztą jaki mieliby powód morderstwa i rabunku bransoletki?
– Powód to nawet porucznik sam podał w rozmowie z Perssonem.
– Powiedziałem tylko tak, aby się uspokoił.
– Słusznie. Ale kto wie, czy nie trafił pan w dziesiątkę? A co do alibi, mają je, bo oni tak twierdzą. Dla mnie uderzające jest to ich staranie, aby jak najprędzej opuścić Zakopane i Polskę.
– W takich okolicznościach…
– Zgadzam się. Rozumiem, że chcą wyjechać. Ale oni posunęli się aż do interwencji dyplomatycznej. Sam ambasador fatygował się w tej sprawie do naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przecież i tak nie trzymalibyśmy ich tutaj dłużej niż to jest konieczne. Są formalności, które muszą być załatwione. Oni by nawet tę zmarłą zostawili i sami wyjechali.
– Nie wszyscy.
– Wiem. Osterman przecież powiedział, że nigdzie się nie spieszy. Główną sprężyną tych zabiegów jest Persson. Człowiek, którego nie możemy nie podejrzewać.
– Ale cios karate. Nie przypuszczam, żeby pan Persson uprawiał ten sport.
– Sportu na pewno nie uprawiał. Za jego młodych lat karate nie było znane w Europie. Kto wie jednaka czy nie przeszedł jakiegoś tak obecnie modnego na Zachodzie kursu samoobrony, gdzie te ciosy pokazują. Zresztą planując zamordowanie żony, mógł się paru takich ciosów nauczyć. O odpowiedniego instruktora w Sztokholmie nietrudno. A bransoletkę zabrał dla upozorowania mordu rabunkowego.
– Czy mam wezwać na przesłuchanie tych ludzi, którzy są na liście sporządzonej w restauracji zaraz po wypadku?
– Nie. Nie róbmy tłoku w gmachu komendy. Do tych, co mieszkają w pensjonatach najlepiej posłać wywiadowców. Niech z nimi po prostu porozmawiają. Dopiero gdyby znaleźli się tacy, którzy by pamiętali, co się działo przy szwedzkim stoliku, wtedy trzeba sporządzić oficjalny protokół przesłuchania świadka. Naturalnie w grę wchodzą tylko ci, którzy widzieli przy tym stoliku mniej niż pięcioro Szwedów. A z miejscowymi, radziłbym, aby porucznik sam porozmawiał. Prędzej się dogadacie.
– Zakopiańczyków to tam dużo nie było. Najwyżej sześciu czy siedmiu. Odwiedzę ich po południu lub wieczorem. A wywiadowców zaraz poślę w kurs.
Kaczanowski spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta.
– Działajcie więc, poruczniku. A ja wybiorę się do Kasprowego”. Porozmawiam trochę ze służbą na temat naszych Szwedów. Jeżeli ich zastanę, od razu oficjalnie przesłucham. Z góry wiem, że nie powiedzą nic innego, ale lepiej, żebyśmy te protokóły u siebie mieli. Podpisany dokument ma zawsze inną wartość, niż taśma magnetofonowa. Jest dziesiąta, a naszego judoki jak nie ma, tak nie ma… Sprawdźcie, czy Andrzej Szaflar zgłosił się dziś do pracy.
Porucznik wykręcił numer Domu Nauczyciela. Zapytał o Szaflara. Przewodnika nadal nie było w pracy. Tyle, że zatelefonował i powiedział, że w ważnych sprawach rodzinnych musiał nagle wyjechać do.Poznania.
– Jak mówił, że do Poznania – skonkludował porucznik – to znaczy, że się schował tu, gdzieś w Zakopanem albo w górach.
– A że zna góry, to możemy go szukać bardzo długo.
– Ja też dobrze znam góry i jeżeli będzie trzeba, prędko go znajdę. Pewnie, można się gdzieś zaszyć
w skałach czy w kosówce i przesiedzieć parę dni. Ale w końcu trzeba zejść do schroniska czy do jakiejś wsi, aby kupić jedzenie. A i do wody trzeba z gór dojść. Do strumyka, który płynie w dolinie. Nie ma potrzeby szukania uciekiniera na wierchach, wystarczy obstawić szlaki i drogi z gór.
– No to ja jadę do „Kasprowego”.
– Pójdę postarać się o samochód.
– Dziękuję. Wolę taksówkę. Wasze wozy zbyt dobrze są tu znane.
– To racja. Znają także naszych wywiadowców. Pozdrawiają ich na ulicy: „Dzień dobry, panie tajny”. Bez turystów, Zakopane to małe miasto. Kiedy mam się spodziewać powrotu pana pułkownika?
– Umówmy się na trzecią. Gdybym się trochę spóźnił, proszę, niech porucznik na mnie zaczeka.
Kaczanowski spóźnił się zaledwie dziesięć minut. Porucznik nie miał dla niego dobrych wiadomości. Przeprowadzany wywiad nie dał wyników. Wypytywani wczasowicze twierdzili, że tańczyli i nie zwracali uwagi na to, co się dzieje poza parkietem. Natomiast pułkownik zdołał nie tylko porozmawiać ze służbą hotelową, ale nawet przesłuchał Szwedów i przyniósł pięć protokołów, które zostały dołączone do akt sprawy. Tak, jak się Kaczanowski spodziewał, cudzoziemcy potwierdzili jedynie to, co wcześniej zeznali w rozmowie z porucznikiem.
– Ten Rolf Persson znowu domagał się pozwolenia na natychmiastowy wyjazd. Im bardziej mu pilno opuścić Zakopane, tym większą ochotę mam przytrzymać go tutaj jak najdłużej. Dowiedziałem się zresztą o nim dość ciekawych rzeczy.
– Jakich?
– Przede wszystkim tego, że małżeństwo Perssonów było mocno ze sobą skłócone. Służba nie rozumie po szwedzku, ale pokojówki twierdziły, że do chodziło tam do burzliwych kłótni. A poza tym czworo Szwedów brało codziennie udział w jakichś wyprawach w góry. Zawsze zostawał Persson i sekretarka Ostermana, Margareta. Większość tego czasu para spędzała w pokoju sekretarki. To może o niczym nie świadczyć, ale może być także pewnym śladem.
– Nie miałem czasu, aby udać się do „Kasprowego” na wywiad.
– Nie robię wam żadnych wyrzutów. Przeciwnie, uważam, że jak na tak krótki okres zrobiliście bardzo dużo. Przyjechałem tu, bo we dwóch łatwiej niż w pojedynkę. A jak widzicie, liczba podejrzanych ciągle nam rośnie. Całe nasze nieszczęście w tym, że zabójca jest chyba jeden.