175234.fb2
Piąta nad ranem. Parna noc zamieniła się w parny dzień. Mieszkanie Mielnika było oświetlone przez wschodzące słońce. Czerwona poświata raziła zmęczone, opuchnięte oczy Patera.
Nie wiedział, jak nazwać targające nim uczucie. Mógł je tylko porównać do kacowej depresji – kiedy po pijackich euforiach nadchodzi bolesny bezwład i wściekłość na samego siebie; świadomość, że alkohol najpierw uwiódł, a potem rzucił w błoto. Pater, kiedy otrzymał wiadomość z Wrocławia, że człowiek z tartaku został zidentyfikowany, a w jego domu znaleziono materiały wskazujące, że śledził zamordowane w Jelitkowie Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską, pozwolił się uwieść nadziei, więcej: pewności. Że oto zbliża się do kresu najgorszego śledztwa w swoim życiu. Że oto sprawa zostanie wyjaśniona, a on sam uzyska przeraźliwą i krzepiącą wiedzę – dowie się, kto zabił, kto doprowadził do rozbicia jego małżeństwa, kto osamotnioną Izę rzucił w ramiona skwapliwego pocieszyciela, a Patera dobijał każdej nocy snami o bladych ciałach dziewcząt, oblepionych włosami i pływających w zielonej morskiej wodzie. Lecąc samolotem, Pater zacierał ręce z radości, że przeznaczenie dosięgło jakiegoś bydlaka, za karę wysuszonego na wiór w tartaku. Jadąc samochodem z Brzyskim, wył w duchu z radości, sądząc, że zaraz znajdzie niepodważalne dowody, że Mielnik zabił w Jelitkowie obie studentki. Już widział oczami wyobraźni, jak wraca z Wrocławia do Gdańska, kładzie na biurku komendanta Cichowskiego podanie o zwolnienie z pracy i jedzie na wakacje do Grecji z Joanną. Co go obchodzi jakiś Naśladowca, jakiś Traszka w kapturze kata, kiedy ostatecznie została rozwiązana sprawa z Jelitkowa!
Westchnął ciężko. Otóż sprawa z Jelitkowa nie została rozwiązana. Rzeczywiście w wysprzątanym mieszkaniu Jana Mielnika było wiele zdjęć Agnieszki Bagińskiej i Karoliny Lisowskiej, przypiętych pineskami do korkowej tablicy w kuchni. Był też portret nadkomisarza Jarosława Patera w mundurze galowym, wycięty z kserokopii strony z „Przeglądu Policyjnego”. W kartonowych teczkach znajdowało się mnóstwo kserówek artykułów prasowych o zamordowanych w Jelitkowie studentkach. Były tam sensacyjne doniesienia z brukowców, zaopatrzone w zdjęcia ociekające dorysowaną krwią, były subtelne analizy z opiniotwórczych tygodników, były również odręczne notatki z telewizyjnych programów informacyjnych – pieczołowicie opatrzone datą oraz informacją o prezenterze, relacjonującym dane zdarzenie i wygłaszającym daną opinię. W komputerze znajdowały się skany artykułów z internetowych archiwów prasowych. Wszystkie te informacje dotyczyły zabójstwa Bagińskiej i Lisowskiej. Świadczyły o chorobliwym zainteresowaniu Mielnika całą sprawą. Mogły dowodzić jego winy. Ale jego pamiętnik i nagrania w dyktafonie całkowicie ją wykluczały.
Wstał i podszedł do okna balkonowego. Spojrzał na budzące się miasto. Pobliską trasą szybkiego ruchu pędził motocykl, wyjąc wściekle. Do sklepu „Biedronka” zbliżał się samochód dostawczy. Na przystanku pod sklepem nocnym gromadzili się pijacy, których kac wygnał z domu. Zwykły letni dzień. Zwykły letni dzień, w którym – jak zawsze – ktoś zostanie zabity.
Przemywając zimną wodą opuchnięte oczy, przypomniał sobie własne słowa, których nie pozwolił Kuleszy zacytować we „Fregacie”. „Musimy przewidywać małe porażki w działaniu, lecz wierzyć jednocześnie w sukces końcowy działania. Uchroni nas to przed małymi frustracjami i pozwoli ze spokojnym umysłem powitać wielki sukces”. Czytając pamiętnik Mielnika i słuchając nagrań z jego dyktafonu, Pater czuł, że zamiast euforii wielkiego sukcesu przepełnia go gorycz wielkiej frustracji. Poczuł coś jeszcze. Podszedł do ściany i po raz drugi w ciągu ostatniej godziny poczuł zimny dreszcz na plecach. Między zdjęciami zamordowanych dziewczyn znajdowała się fotografia o słabej rozdzielczości. Albo taka, którą ktoś powiększył na kiepskiej kserokopiarce. Na zdjęciu był Jarosław Pater. Szpilka przebijała oko policjanta.
„Zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć, że byłem ślepy”, pomyślał nadkomisarz.