175234.fb2 R??e Cmentarne - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

R??e Cmentarne - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

23

Pięć minut później Pater krążył wokół ulicy Tuwima i dziekanatu Wydziału Nauk o Zdrowiu. Na próżno szukał miejsca do zaparkowania. Mimo wakacji wszystkie pobocza i chodniki były okupowane przez auta. W końcu zaparkował niezgodnie z przepisami, prawie tarasując wejście do siłowni przy Śniadeckich.

W dziekanacie był chwilę później. W rozgrzanym pomieszczeniu ciężkie powietrze mieliły dwa monstrualne wiatraki, które z bzykiem godnym szerszenia obracały się wokół własnej osi. Niewiele to pomagało tęgiej urzędniczce, która dodatkowo wachlowała się tekturową przykrywką od bombonierki. Przed kobietą stał wiklinowy koszyk pełen czereśni. Spojrzała ze złością na Patera, który oparł łokcie na ladzie i patrzył na nią wyczekująco. Dobrze ją rozumiał. Wzięła go pewnie za ojca jakiegoś kandydata na studia, który będzie prosił o audiencję u dziekana. Upał, ciężkie powietrze, a tutaj jakiś petent, który nie przyjmuje do wiadomości, że jego pociecha nie dostała się na uczelnię.

Nie przejął się wrogim spojrzeniem. Uśmiechnął się do niej najprzyjaźniej, jak tylko umiał. Nie pomogło. Pozostała niewzruszona. Zimna ryba. „Nie szkodzi”, powiedział sobie w duchu Pater, „codzienne obcowanie ze studentami nauczyło jej pewnej szorstkości”. Nachylił się nad nią i odczytał na plakietce przypiętej do piersi nazwisko „Jolanta Nita”.

– Nadkomisarz Jarosław Pater z Komendy Wojewódzkiej. – Pokazał jej policyjną blachę. – Szukam pewnego studenta z państwa wydziału, być może byłego studenta. Nie wiem, czy ukończył studia, czy przerwał, czy go usunięto. Prawdopodobnie miał na imię Krystian. Około dwa tysiące drugiego był chyba na pierwszym roku. Pomoże mi pani w tej sprawie, pani Jolu?

– Krystian, mówi pan… – Urzędniczka nieco się rozchmurzyła, słysząc swoje imię. – Krystian… Krystian… – Wystukała imię na klawiaturze. – Nie, na Wydziale Nauk o Zdrowiu nie było od dziewięćdziesiątego trzeciego roku żadnego studenta o imieniu Krystian. Zaraz, przepraszam, wpisałam „Krystian” w rubrykę nazwisko… Teraz wpisuję poprawnie… Imię… Krys-ti-an… Nie, nie było żadnego Krystiana. – Spojrzała na Patera, a potem na swoje czereśnie.

– Od którego roku pracuje pani w dziekanacie tego wydziału, pani Jolu?

– Od dziewięćdziesiątego szóstego.

– Czy przypomina sobie pani studenta, który by grał na gitarze w zespole rockowym? Być może zespól ten nazywał się Rosenkreutz? Student ten miał tatuaże na rękach, nosił brodę. Zawsze w czapce…

Zauważył, jak z każdym jego słowem rozjaśnia się oblicze urzędniczki. Nieznane słowo „Rosenkreutz” wywołało konsternację, tatuaż – odruch niechęci, a słowa „broda” i „czapka” – błysk przypomnienia w jej oczach.

– Oczywiście, że był taki student! – Pani Jola uderzyła pulchną dłonią o biurko. – Oczywiście! Ale jak on się nazywał? Jak on się nazywał? Zabijcie mnie, nie pamiętam!

Nie skończył studiów… To wiem na pewno. Cholera, jak mu było… Jakoś tak dziwnie… – odwróciła się do koleżanek. – Dziewczyny! Nie pamiętacie, jak się nazywał ten z długimi włosami i z brodą. Miał tatuaż na ręce, zawsze chodził z gitarą…

– Nie pamiętam – odpowiedziały jej koleżanki prawie równocześnie.

– Ale słuchaj, Jola! – zakrzyknęła trzydziestolatka z krótkimi rudymi włosami. – Sprawdź to w podaniach z tych lat, on ciągle z jakimiś podaniami przychodził… A chłopaków było niewielu na naszym wydziale… Męskie nazwisko zaraz wypatrzysz… Daj, pomożemy ci, a i pana nadkomisarza możemy zatrudnić do szukania. – Uśmiechnęła się do Patera przyjaźnie.

– No jasne! – Odwzajemnił jej uśmiech i wszedł za ladę, do kobiecego, biurowego, uporządkowanego świata.

– Monika! – zawołała pani Jola do rudowłosej. – Najpierw sprawdź to w archiwum, wiesz, tym na płycie… Może tam coś jest! Po co mamy przerzucać papiery, jak jest na płycie?

– Na płycie? – zdziwił się Pater.

– Tak – odpowiedziała Monika. – Wie pan, archiwizujemy te podania, które mogą się przydać w sprawach cywilnych przeciwko uczelni. O urlopy dziekańskie, o przedłużenie sesji, pokwitowania odbioru dokumentów. Mieliśmy już kiedyś taki przypadek…

Pater nie słuchał, lecz obserwował trzy kobiety. We wszystkie wstąpiła jakaś niewytłumaczalna energia. To prawda, że był jedynym interesantem w dziekanacie, w dodatku policjantem, i już samo to mogło dla urzędniczek stanowić jakąś rozrywkę w nudny lipcowy dzień. „A może jednak jestem interesujący”, zastanawiał się Pater, zerkając na rudowłosą Monikę, „może to moja profesja jest sposobem na zdobycie kobiety?” Klepnął się w czoło, jakby sam siebie zganił za głupotę. Jak wielkim wabikiem dla kobiety może być jego zawód, najlepiej mu uświadamiały comiesięczne wyciągi z konta.

– Jak zrezygnował ze studiów, to jego papierów, na przykład odpisu świadectwa maturalnego, u nas już nie ma – poinformowała Patera trzecia urzędniczka, farbowana blondyna po czterdziestce. – Jak ktoś odchodzi, to wszystko mu się oddaje.

– A jakieś zdjęcie? – zapytał Pater.

– Żadne u nas nie zostaje.

– Mam! – zawołała pani Monika. – Mam! Traszka! Pamiętacie, dziewczyny? Filip Traszka!

– No pewnie – zawtórowała jej Jola. – Jakie podanie znalazłaś na płycie?

– O przedłużenie sesji. Z września dwa tysiące drugiego. „Z powodu choroby mamy”, znamy takie wytłumaczenia! Uczyć mu się nie chciało, a tu niby choroba. – Monika śmiała się, pokazując równe białe zęby.

– Jest tam jakiś adres? – Pater nie mógł się powstrzymać, aby nie zbliżyć się do Moniki i nie spojrzeć jej przez ramię w ekran komputera.

– Jest, panie nadkomisarzu. Ale proszę się nie gorączkować. Już drukuję panu to podanie z adresem.

– Może czeresienkę? – zapytała pani Jola, wyciągając w stronę Patera koszyk.

Ten chętnie wziął dwie czereśnie i podziękował. Zabrzęczała drukarka i Pater dostał wydruk podania.

– Bardzo mi panie pomogły. – Pater uśmiechnął się z czereśnią w ustach. – Dziękuję! A pani najbardziej, pani Moniko!

Urzędniczki pożegnały go uśmiechem, a rudowłosa Monika nawet mu pomachała.

Jadąc szeroką aleją Zwycięstwa, Pater zatelefonował do Wielocha i Kuleszy, łamiąc w ten sposób, tego dnia już po raz drugi zresztą, przepisy ruchu drogowego. Kazał swoim ludziom przyjechać natychmiast do Gdańska i zdobyć zdjęcie Filipa Traszki. Potem się rozłączył i zjadł drugą czereśnię. Była znakomita. Zupełnie nie pojmował, dlaczego w swoich latach studenckich tak bardzo nie lubił urzędniczek z dziekanatu. „Lata współpracy z takimi ponurakami jak ja”, pomyślał, „nauczyły je pewnej szorstkości”.

Ponownie zadzwonił do Kuleszy i poprosił o telefon do komisarza Aleksandrowskiego. Pamiętał, że po pierwszym spotkaniu w gabinecie Cichowskiego dostał namiary na wszystkich członków wunderteamu, którego miał być istotną częścią. Równie szybko mejle z telefonami wyrzucił wtedy do kosza. Co mógł go interesować Aleksandrowski albo Marks? Po co ich nazwiska miały być mu potrzebne? Kilka minut później w telefonie wyświetliła mu się wizytówka specjalisty od dawnych seryjnych zbrodni. Wybrał numer.

– Mam pytanie dotyczące naszego Naśladowcy – powiedział Pater, gdy już ponarzekali na przełożonych, którzy pozbawili ich zasłużonych urlopów. – Czy przy tych morderstwach pojawiło się gdzieś nazwisko Filipa Traszki? Może gdzieś zupełnie przypadkiem?

– Nie przypominam sobie. – Aleksandrowski w jednej chwili spoważniał. – A co? Złapałeś jakiś ślad?

– Nie. Raczej nie. Szukam po omacku. Sprawdzam, co się da.

Pater miał niespecjalne wyrzuty sumienia z powodu swojego kłamstwa. Rozłączył się i uśmiechnął do samego siebie. Już nie błądził po omacku. Wreszcie zaczął sprzyjać mu los. Nadkomisarz postanowił spróbować dziś swoich sił w punkcie zakładów bukmacherskich na Kartuskiej.