175082.fb2 Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

17

„Pająk zjada rocznie około dwóch tysięcy owadów. Gdyby nie było pająków, świat opanowałoby robactwo”.

(Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)

Delilah Rose poruszała się całkiem szybko jak na ciężarną kobietę na dziesięciocentymetrowych szpilkach. Choć się zarzekała, że musi wracać do pracy, minęła kolejno pięć klubów. Przemykała ulicami z wprawą osoby, która zna okolicę jak własną kieszeń.

Za nią, dysząc i sapiąc, podążali Kimberly i Sal. Trzymali się w pewnej odległości, co jakiś czas wtapiając się w tłum młodych ludzi szturmujących wejście do klubu. Potem się odłączali, żeby za chwilę się doczepić do jakiejś grupki zdążającej w górę ulicy. Oczywiście w pewnym momencie grupka zbaczała z trasy Delili – detektywi byli narażeni na dekonspirację, dopóki nie nadeszła kolejna.

Delilah szła ze spuszczoną głową, przytrzymując dłońmi poły sfatygowanego niebieskiego płaszcza. Co chwila to przyśpieszała, to zatrzymywała się w pół kroku i rozglądała nerwowo na wszystkie strony.

Szła jedną stroną ulicy, potem raptownie skręciła w prawo, przeszła na drugą stronę i ruszyła w przeciwnym kierunku. Chciała zmylić trop? Ostrzec kogoś? Kimberly zaczynało się już kręcić w głowie od tego szpiegowania, gdy nagle Delilah zbliżyła się do poobijanej mazdy zaparkowanej między dwiema terenówkami.

Schyliła się i wydobyła spod samochodu magnetyczny pojemnik z zapasowymi kluczykami. Kimberly opadły ręce.

– Cholera, ona ma samochód.

– Wydawało mi się, że policja ją zgarnęła na stacji kolejki podmiejskiej.

– Cóż, najwyraźniej czegoś ją to nauczyło, bo teraz się porusza własnym środkiem lokomocji.

Delilah otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą.

– I co teraz? – spytała Kimberly, trzymając się za lewy bok, który zaczynał ją pobolewać z wysiłku.

– Mam pomysł – odparł Sal, zerkając na jej brzuch. – Ty skocz po samochód, a ja jej przypilnuję. Tutaj co chwila są światła… Czasem piechotą jest szybciej niż autem. Może mi się uda nie stracić jej z oczu, zanim wrócisz.

Rzucił jej kluczyki. W tej samej chwili Delilah odjechała. Sal popędził za nią w kierunku skrzyżowania. Kimberly wracała najszybciej, jak mogła, ciężko dysząc i modląc się, żeby nie zwymiotować.

Niech to szlag, Mac miał rację. Jeszcze miesiąc i nie będzie się w stanie ruszyć z fotela.

Trzymając się za bok, obiecała nienarodzonej córeczce, że jeśli wytrzyma jeszcze pięć minut, kupi jej kucyka. W odpowiedzi poczuła kopnięcie. Widać dziecko odziedziczyło poczucie humoru po ojcu.

Dotarła do samochodu Sala. Nie zwymiotowała. Usiadła za kierownicą. Chwilę zmagała się z kluczykiem i pasami, przyglądała wskaźnikom na desce rozdzielczej. Ciągle się trzęsła i nie mogła złapać tchu. To do niej niepodobne, zawsze jest taka spokojna i opanowana. Odjeżdżając, zahaczyła o cudzy samochód i jeszcze usłyszała wiązankę pod swoim adresem od właściciela.

Pojechała na północ, jedną ręką trzymając kierownicę, a w drugiej dzierżąc telefon. Sal podał jej namiary, lecz kiedy dotarła na skrzyżowanie, Delili już nie było.

– Gdzie? – spytała.

– Jedzie w stronę autostrady – wysapał Sal. – Na północ. Gazu!

Kimberly puściła sprzęgło i Sala wbiło w fotel. Zapiął pas i ruszyli w pościg.

Znalazłszy się na autostradzie GA-400, Kimberly ustawiła się na środkowym pasie i wcisnęła gaz do dechy. Sal obserwował prawą stronę, ona lewą.

Dlatego o mały włos nie staranowali niebieskiej mazdy Delili, która także jechała środkiem. Kimberly zauważyła ją w ostatniej chwili, zwolniła i uciekła na prawy pas tuż przed samym zjazdem, jak klasyczna blondynka, która nie wie, gdzie jedzie. Wykazując się resztką refleksu, skręciła kierownicę i wróciła na środek, lecz między nią a Delilę zdążyły już się wcisnąć dwa samochody.

– Jak myślisz, dokąd jedzie? – spytał Sal.

– Nie mam pojęcia. Wziąłeś jej adres od policji?

– Tak. Mieszka w bloku, ale kiedy tam poszedłem, otworzył mi jakiś gruby Latynos i stwierdził, że pierwszy raz słyszy takie nazwisko. Zaryzykuję i powiem, że ta dziwka chyba nas okłamała.

– A co z odciskami palców?

– Nie znaleźli w bazie.

– Hm – mruknęła Kimberly. – Innymi słowy nadal guzik o niej wiemy. Spryciara.

Sal wyjął notes.

– Ale przynajmniej mogę spisać numer rejestracyjny.

– Brawo, Sal. Dobra robota.

Delilah włączyła kierunkowskaz. Cokolwiek by o niej mówić, była rozważnym kierowcą. Nie przekraczała dozwolonej prędkości i przestrzegała przepisów. To ułatwiało pościg. Nie bez znaczenia był też fakt, że Kimberly znała tę trasę na pamięć. Atlanta, Sandy Springs, Roswell i Alpharetta – wszystkie się ciągną wzdłuż głównej arterii. Czasami miała wrażenie, że cały dzień nie robiła nic innego, tylko jeździła nią w tę i we w tę. Ona i reszta mieszkańców Atlanty.

Delilah zjechała z autostrady. Kimberly ruszyła jej śladem.

Niebieska mazda minęła zabudowania przemysłowe i wjechała do dzielnicy mieszkaniowej. Wyglądała znajomo, ale Kimberly nie potrafiła jej umiejscowić w pamięci. Ulica była szeroka, dwupasmowa. Delilah cały czas trzymała się prawej strony.

Ruch malał, była już prawie północ. Z sześciu aut zrobiły się cztery, potem trzy, w końcu zostali tylko oni i jadąca dwadzieścia metrów przed nimi Delilah.

– Niech to szlag – mruknął Sal.

– Cicho – powiedziała do niego Kimberly. – Jest ciemno, ona widzi tylko nasze światła. Jeśli nie zrobimy niczego głupiego, powinno się nam udać.

Delilah zaczęła zwalniać. Kimberly trzymała się w pewnej odległości od niej. Obserwując okolicę, marszczyła czoło; mogłaby przysiąc, że już tu kiedyś była. Rząd przerośniętych krzaków, szkielety drzew.

I nagle sobie przypomniała. Wprawdzie wjeżdżali z drugiej strony, ale nie miała wątpliwości.

Tak jak Delilah Rose, która skręciła w prawo na bitą drogę, gdzie zginął Tommy Mark Evans.

Kimberly przejechała zakręt, wyłączyła światła i stanęła na poboczu.

– Wysiadaj – wyszeptała z niecierpliwością. – Pora się przejść.

Sal wyjął ze schowka latarkę.

– Czemu nie autem?

– To wiejska droga, zero ruchu, nie ma mowy, żeby nas nie zauważyła. Poza tym myślę, że dotarła do celu. Dalej nic nie ma, tylko miejsce zbrodni.

Sal otworzył szeroko oczy i wreszcie zrozumiał.

– To tutaj zastrzelono Evansa. Ale po co Delilah…?

– Otóż to. Po co tu przyjechała Delilah? Jeśli się pośpieszymy, może uda nam się tego dowiedzieć.

Wsunęli latarki do rękawów, żeby dyskretnie oświetlały drogę i nie były widoczne z zewnątrz. Sal zaczął biec. Kimberly potarła lewy bok, westchnęła i ruszyła za nim.

Droga była bardzo wyboista, miejscami podmyta po jesiennych ulewach, usiana kamieniami i grudkami ziemi. Musieli bardzo uważać. Starali się poruszać bezszelestnie, chociaż Sal skręcił kostkę, a Kimberly potknęła się o przewróconą gałąź.

Kimberly zobaczyła w oddali słabe światło. To były reflektory samochodu. Jednego czy dwóch, nie była pewna. Pomyślała, że Delilah przyjechała tu z kimś się spotkać i tym kimś najprawdopodobniej jest zabójca Tommy'ego. Jeżeli tak, na wszelki wypadek należy założyć, że jest niebezpieczny i uzbrojony, i mógłby źle zareagować na niespodziewaną wizytę dwójki agentów FBI.

Co ona mówiła Macowi wczorajszej nocy? Że unika ryzyka i zrezygnowała z udziału w niebezpiecznych akcjach? Że powinien jej zaufać, bo umie zadbać o swoje bezpieczeństwo, tak jak to robiła przez ostatnie cztery lata?

Jak zwykle gdy człowieka dopada prawda, ta myśl pojawiła się kompletnie nie w porę: „Idiotka ze mnie. Nie powinnam tego robić”.

Zawahała się, ale było już za późno. Sal ruszył przed siebie, licząc, że Kimberly będzie go osłaniać.

Wyjęła broń, modląc się w duchu, żeby nikomu nic się nie stało.

Pięćdziesiąt metrów. Czterdzieści. Trzydzieści. Z tej odległości było widać, że stoi tam tylko jeden samochód. Podwójne reflektory oświetlały jasnym blaskiem biały krzyż, zupełnie jak poprzedniej nocy światła samochodu Kimberly.

Wyłączyli latarki, zwolnili do truchtu i poruszali się skrajem drogi niemal ramię w ramię, żeby w razie czego móc się porozumieć dotykiem.

Dwadzieścia metrów. Dziesięć.

Wreszcie zobaczyli Delilę. Stała przodem do krzyża, ręce trzymała przed sobą. Ramiona jej drżały.

Sal szturchnął Kimberly i pokazał na drugą stronę. Kimberly skinęła i przemknęła przez drogę, chowając się w dość gęstych krzakach. Skradali się teraz równolegle, małymi krokami, jak dwa psy myśliwskie na tropie zdobyczy.

W ostatniej chwili Kimberly spojrzała w górę. Nic.

W prawo i w lewo. Pusto.

I jeszcze rzut oka za siebie.

Droga tworzyła długi mroczny tunel oddalony od cywilizacji, idealne miejsce na śmierć.

Sal odliczał na palcach: pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

Wszedł w strumień światła. Pistolet miał opuszczony, ale palec trzymał na spuście.

Wystraszona Delilah odwróciła się i zasłoniła ręką mokrą od łez twarz.

– Delilo – powiedział spokojnie Sal.

Dziewczyna się rozpłakała. Widząc tak emocjonalną reakcję, Kimberly wreszcie zrozumiała.

– Sal – rzekła. – Poznaj Ginny Jones.

– Nic nie rozumiecie – denerwowała się dziewczyna. – Nie możecie się tak do mnie zwracać. Nazywam się Delilah Rose. Tylko dzięki temu jeszcze żyję.

Sal i Kimberly wsadzili ją z powrotem do jej samochodu, ale to Kimberly usiadła za kierownicą. Wrócili na główną drogę, Sal jechał swoim autem. Zatrzymali się przy całodobowej drogerii i zaparkowali pomiędzy innymi pojazdami. Tam kobiety przesiadły się do samochodu Sala; Delilah z tyłu, Kimberly z przodu. Warunki gorsze niż w przeciętnym pokoju przesłuchań, za to skuteczność znacznie wyższa.

– Dlaczego nam powiedziałaś, że Ginny Jones zniknęła? – spytała Kimberly. – Jeśli nie chcesz, żebyśmy znali to nazwisko, po co je wymieniasz?

Delilah/Ginny nie chciała jej spojrzeć w twarz. Siedziała z opuszczoną głową i miętosiła rąbek płaszcza.

– Tylko ja jeszcze żyję. – wyszeptała. – Tak to wszyscy po kolei… – Podniosła głowę. – Ja wtedy nie kłamałam. Naprawdę chcę, żeby moje dziecko miało w życiu lepiej ode mnie. Chcę, żeby to… To się musi skończyć. Myślałam, że jeśli komuś o tym powiem, to się nami zainteresuje, zwróci uwagę… Ja już nie mam siły.

– O czym ty mówisz? – włączył się Sal. – Zacznij od początku, Delilo. Powiedz dokładnie, co się stało, a może będziemy w stanie pomóc.

– To moja wina – wyrzuciła z siebie. – On się zatrzymał, spytał, czy podwieźć, no i się zgodziłam. Niczego nie podejrzewałam. Czasem trafiają się narwańcy, lubią przyłożyć dziewczynie, żeby sobie ulżyć. Ale ten… On nie chce ich bić, on chce je posiąść na własność. Zniszczyć. A potem je zabija. To go uszczęśliwia. Kiedy kogoś złamie.

Sal i Kimberly spojrzeli po sobie. Sal włączył dyktafon. Kimberly przejęła pałeczkę.

– Kiedy to było?

– Oj, dawno.

– Zimą, wiosną, latem, jesienią?

– Zimą. W lutym. Późno wróciłam i matka za karę nie wpuściła mnie do domu. Tak przynajmniej myślałam, bo drzwi były zamknięte. Strasznie zmarzłam, a on akurat przejeżdżał tą swoją wypasioną furą. Pomyślałam, że mam szczęście.

– Który to był rok, Delilo?

Dziewczyna skupiła się na chwilę.

– Dawno. Zaraz… dwa lata temu, jeszcze w liceum. Po maturze chciałam iść do studium kosmetycznego. Wszyscy uważali, że do niczego się nie nadaję, a ja miałam swoje plany. Chciałam zostać fryzjerką.

– A więc mamy luty dwa tysiące szóstego – podpowiedziała Kimberly – jest późny wieczór…

– Po jedenastej.

– Znajdujesz się…

– Kilka przecznic od domu. Idę ulicą.

– Powiadasz, że matka cię nie wpuściła?

Dziewczyna skrzywiła usta.

– Byłam z Tommym. Wiedział, że muszę wrócić na czas. Osioł. – Wargi jej zadrżały, jakby miała się znowu rozpłakać. – Mama powiedziała, że jak znowu nawalę, to mi da nauczkę. Wróciłam i wszystko było zamknięte na klucz. Pomyślałam, że w końcu spełniła swoją groźbę, no i sobie poszłam…

– Czyli idziesz ulicą, jest zimno i nagle pojawia się samochód. Jaki to był samochód?

– Mówiłam, czarna toyota FourRunner z chromowanym wykończeniem. Wersja limitowana.

– A kierowca?

– No właśnie Dinchara. Czerwona bejsbolówka, markowe ciuchy, bajerancka bryka. Dlaczego wszyscy uważają, że skoro jestem dziwką, to nie mogę mówić prawdy?

Kimberly postanowiła na chwilę zignorować fakt, że Ginny jednak parę razy skłamała.

– Czyli poznałaś go dwa lata temu.

– Tak.

– Co było potem?

Jej oczy się zaszkliły. Zadrżała, patrząc na obrazy, które tylko ona widziała.

– Puścił mi kasetę.

– Kasetę?

– Tak, w samochodzie. Tam było nagrane, jak… jak umiera moja mama. Kazał mi w kółko słuchać jej krzyków i tego, jak na koniec podaje mu moje imię. Idiotka. Do końca życia nie potrafiła niczego zrobić dobrze. Cholerna, żałosna szmata.

Pociągnęła nosem i wytarła go wierzchem dłoni. Drugą rękę położyła na brzuchu i bezwiednie zaczęła zataczać kółka kciukiem. Czyżby składała swemu nienarodzonemu dziecku jakieś milczące obietnice? Zastanawiała się, czy będzie lepszą matką niż jej własna?

– Ginny, co się stało z twoją mamą?

Dziewczyna spojrzała gniewnie.

– Zabił ją. Przecież mówiłam.

– Widziałaś coś? Gdzie to się stało? Co zrobił z ciałem?

– Nie, tylko słyszałam nagranie. Ale wierzcie mi, to wystarczyło.

– A potem?

– Potem on się uśmiechnął i powiedział: „Będziesz następna”. I jeszcze: „Witaj w mojej kolekcji”.

– I co zrobiłaś?

– A co miałam zrobić? Zaczęłam go zagadywać. Obiecałam, że zrobię mu taką laskę, jakiej w życiu nikt mu nie zrobił, ale on mnie wyśmiał i powiedział: „Pewnie, że zrobisz, Ginny. Spełnisz moje wszystkie fantazje. A potem wykroję kawałek skóry z tej twojej chudej białej szyi i nakarmię nią moich pupili”. Wtedy wyjął nóż, normalnie pierwszy raz taki widziałam: długi, wąski i błyszczący. Mówił, że to do filetowania. Więc nie miałam wyjścia, zrobiłam wszystko, czego zażądał, a on w tym czasie ciachał mnie tym nożem po rękach, po nogach, miałam pełno takich małych krwawiących ran. Jezu, jak to bolało. Potem wyjął słoik. W środku siedział czarny pająk z czerwonymi plamkami. Podobno czarna wdowa. Dinchara powiedział: „Ma jad piętnaście razy silniejszy od grzechotnika. Samo ugryzienie nie boli, niektórzy nawet nic nie czują. Na początku. Potem dopada cię ostry ból brzucha. Takie skurcze, że aż się skręcasz. Zaczynasz się pocić, a jednocześnie zasycha ci w ustach. Puchną oczy, zaczynają piec stopy, mięśnie palą jak ogień. Całymi dniami wijesz się z bólu, wymiotujesz, modlisz się o śmierć. Antidotum istnieje, ale wtedy musiałbym zmienić zdanie i zawieźć cię do szpitala, a to raczej mało prawdopodobne, nie?”. Wyszczerzył zęby i zaczął się śmiać. „Zwykle samica czarnej wdowy zaspokaja swoje mordercze instynkty, pożerając samca, ale odkryłem, że zapach krwi strasznie ją podnieca. Może sprawdzimy?”. Zaczął odkręcać słoik, a ja… ja tylko błagałam, żeby przestał, że zrobię wszystko, co chce. Wszystko. I wtedy zdałam sobie sprawę, że już po mnie. Jestem trupem. Bo moja matka mówiła dokładnie to samo i spójrzcie, co z nią zrobił. Jak tylko zdjął zakrętkę, zrozumiałam. Błaganie o litość to właśnie to, co go najbardziej rajcuje. Jeśli będę krzyczeć, tylko przypieczętuję swój los. Więc się zamknęłam. I kiedy ta czarna wdowa zaczęła wyłazić ze słoika, powoli, najpierw jedna noga, potem druga, podsunęłam rękę i pozwoliłam jej wejść. Zaczęłam do niej mówić, potraktowałam ją jak zwykłe domowe zwierzątko i wiecie co? Zadziałało. Przeszła mi po ręce, musnęła wargi. Była bardzo delikatna, raczej zaciekawiona.

Ginny dotknęła ust, jakby na wspomnienie tamtej chwili.

– Potem spokojnie ją zdjęłam i włożyłam z powrotem do słoika. Spojrzałam facetowi w oczy i powiedziałam: „Piękna. Masz jeszcze inne?”. Wtedy przewrócił mnie na plecy i zaczął ostro posuwać. Myślałam, że mi połamie żebra. Jak skończył, usiadł za kierownicą, zapalił fajkę, a ja już wiedziałam, że przeżyję. Muszę tylko polubić pająki. Zawarliśmy układ: ja będę dalej zarabiała na ulicy, połowę forsy oddając jemu, a za to on daruje mi życie. – Wykrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu. -I tak to jest od tej pory. Raz w miesiącu on się pojawia. Szybki numerek, forsa do kieszeni i znowu spokój na miesiąc.

– Jest twoim alfonsem? – spytała z niedowierzaniem Kimberly.

Ginny spojrzała na nią z politowaniem.

– Alfonsi zapewniają ochronę. Dinchara ma to gdzieś. Jak mnie któryś tłucze albo kantuje na kasie, myślicie, że Dincharę to cokolwiek obchodzi? On jest raczej jak gangster, który raz na miesiąc przychodzi odebrać haracz. Więc nieważne, jak ciężko będę harować, nigdy nie wyjdę na swoje. Spełnił pierwszą obietnicę, nie? Zostałam okazem w jego kolekcji. Wprawdzie moje terrarium jest trochę większe, ale to ciągle klatka i oboje dobrze wiemy, że nigdy się z niej nie uwolnię.

– Czy ktokolwiek był świadkiem waszych transakcji? – zapytał Sal. – Widział, jak mu płaciłaś?

– Skąd! Dinchara nie jest głupi.

– A czy ktoś widział was razem?

Ginny wzruszyła ramionami.

– On chodzi po klubach, tam mnie znajduje. Jak wszyscy klienci. Nie kryje się specjalnie, ale też nie rzuca się w oczy. Wątpię, żeby ktoś go zapamiętał.

– Ma więcej dziewczyn? – spytała Kimberly.

Ginny się zawahała, znowu spuściła wzrok.

– Nie wiem.

– Nie wiesz czy nie chcesz powiedzieć? Ginny, tak daleko już zaszliśmy. Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć i B.

– Pamiętajcie o warunkach umowy. Chcesz żyć, trzymaj gębę na kłódkę.

– Za późno. Już zaczęłaś mówić. Teraz w twoim interesie leży, żeby nam jak najbardziej pomóc.

– Dziewczyny się tym nie chwalą! One po prostu… znikają. – Nagle podniosła oczy. – Jak to się stało, że policja nic nie wie? Jak mogliście się nie domyślić, że coś tu się dzieje nie tak? Co miesiąc ginie dziewczyna i nikt nawet okiem nie mrugnie! Jakbyśmy były tylko owadami, które on może zjadać w dowolnych ilościach, a wszyscy mają to w dupie. Milion much ginie, następnego dnia wylęga się drugi milion. Powinniście wiedzieć o takich rzeczach, zainteresować się nami, chronić nas!

– Ile było tych dziewczyn? – naciskał Sal.

– Mnóstwo!

– Możesz podać nazwiska? Daty? Muszę znać konkrety.

– To niech pan popyta ludzi! Nie mam zamiaru odwalać za was roboty, już i tak nadstawiam karku!

– Co się dzieje z tymi dziewczynami? – z drugiej strony dobiegł głos Kimberly. Nie dawali jej spokoju, chcieli ją wytrącić z równowagi.

– Nie wiem.

– Wywozi je gdzieś?

– Pewnie tak.

– Do siebie do domu?

– Nie wiem, ja nigdy u niego nie byłam. Wszystkie nasze transakcje odbywają się w jego aucie. Już i tak za dużo wiem.

– Ginny, ale co z ciałami? Jeżeli twierdzisz, że ten człowiek zabił te kobiety, gdzie są zwłoki?

– Nie wiem! – krzyknęła, ale jej wzrok gdzieś uciekał. – To chyba wasza działka. Czemu ja mam wszystko wiedzieć?

– To nie ma sensu. – Kimberly siadła w fotelu, krzyżując ręce na piersiach. – Ty rzeczywiście nic nie wiesz. Puśćmy ją, Sal. Odwieziemy ją do klubu, wysadzimy przed wejściem, może nikt się nie zorientuje.

– Nie zrobicie tego!

– Przecież ona nawet kłamać dobrze nie potrafi.

– Hej! – oburzyła się Ginny. – Właśnie, że potrafię. W końcu jeszcze żyję, nie?

Kimberly odwróciła się gwałtownie i spojrzała dziewczynie prosto w twarz.

– A więc to wszystko to tylko jedno wielkie oszustwo? Tak, Ginny? Sama przyznałaś, że tylko grasz, kombinując, jak się z tego wyplątać. Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? Znikające prostytutki? Pająki? Daruj sobie. Naczytałaś się za dużo Stephena Kinga. O co ci w ogóle chodzi? Zawracasz mi głowę telefonami, a jak przyjdzie co do czego, nie chcesz nic mówić.

Ginny potrząsnęła głową.

– Nie dzwoniłam do pani, mówiłam przecież. Od tamtego czasu nie widziałam się z Dinchara. Nie miałam po co dzwonić.

– Nie kłam. Wykręcasz mój numer i każesz mi słuchać tej taśmy z nagraniem twojej matki…

– Pani to słyszała? – Dziewczyna wydawała się szczerze zaskoczona. Od razu się ożywiła. – A więc pani wie! Wie, że tego nie zmyśliłam! On naprawdę zabija ludzi. Skoro pani słyszała taśmę, możecie go aresztować!

– Ginny, komu jeszcze dałaś mój numer?

– Nikomu, przysięgam! Wystarczy, że ktoś by znalazł przy mnie wizytówkę FBI, już po mnie. Nie jestem wariatką, żeby to rozgłaszać.

– To kto do mnie dzwonił?

– Nie wiem!

– Owszem, wiesz!

– Kurwa, przecież mówię, że nie wiem!

– A ja ci, kurwa, mówię, że wiesz!

Kimberly opadła na fotel. Obie z Ginny ciężko dyszały. Rzuciła Salowi spojrzenie pełne frustracji. Przejął ster.

– Ginny – zagadnął – co się przytrafiło Tommy'emu?

Dziewczyna nagle przygasła, opuściła ramiona. Twarda skorupa pękła.

– Ja mu się przytrafiłam – jęknęła. – Każde z nas musi wskazać następną osobę. O n tego żąda. To musi być ktoś bliski, kogo kochamy. Nie zapominajcie, że wcześniej zabrał mi matkę. Tylko Tommy mi został.

– Widziałaś, jak Dinchara do niego strzelał?

– Nie, ale wiem, że to on go zabił. Jak tylko usłyszałam o tym w wiadomościach. Co innego mogło się stać?

– Narkotyki? – podpowiedział Sal.

Ginny spojrzała na niego wściekle.

– Tommy? W życiu. Był czysty jak łza. Boże, jemu się nawet wydawało, że mnie kocha. Głupi palant. – Dotknęła ręką szyi, gdzie kiedyś być może nosiła jego szkolny sygnet zawieszony na łańcuszku.

– To dlatego dałaś mi sygnet? Chciałaś, żeby mnie doprowadził do Tommy'ego?

– Mówiła pani, że potrzebuje dowodów. No to je pani ma. Sprawa zabójstwa Tommy'ego ciągle nie została rozwiązana, poza tym słyszała pani nagranie. Teraz tylko musicie wpakować Dincharę do pudła.

– Z największą przyjemnością – odparł Sal. – Brakuje nam tylko jego nazwiska.

– Myślicie, że ja je znam? Przecież on nie jest idiotą, żeby mi się przedstawiać. Ciągle nic nie kapujecie. To on wszystko kontroluje. To on ma władzę. Ja jestem tylko robakiem, którego jakimś cudem jeszcze nie zeżarł.

Kimberly ściągnęła usta. Przez chwilę przyglądała się Ginny uważnie, sądząc, że może uda jej się dostrzec choć cząstkę tego, co naprawdę dzieje się w jej wnętrzu. Z jednej strony sama się zgłosiła na policję, twierdząc, że chce sprawiedliwości. Z drugiej, była dość powściągliwa w zeznaniach. Chwaliła się, że nie bała się wziąć do ręki czarnej wdowy, ale jakoś nie starczyło jej odwagi, żeby uciec gdzie pieprz rośnie, jak tylko Dinchara ją wypuścił. Miała dość sprytu, żeby ujść z życiem, pozostając dwa lata na łasce seryjnego mordercy, ale jednocześnie nie zdołała zauważyć numeru rejestracyjnego jego samochodu ani żadnych szczególnych cech, które pomogłyby ustalić jego tożsamość.

Zachowywała się wrogo, nie jak ktoś, kto chce pomóc. W jej zeznaniach więcej było kłamstw niż rzetelnych informacji. Nie była sojusznikiem, raczej manipulantką.

Jednakże tylko ją mieli.

– No dobra – odezwała się w końcu Kimberly. – Facet zamordował twoją matkę, twojego chłopaka i może jeszcze kilka koleżanek. Rozumiem, że chciałabyś się zemścić, wyrównać rachunki, wreszcie się uwolnić.

– Jasne, że chcę.

– No, chyba że zamierzasz do końca życia oddawać mu połowę swoich zarobków. A co będzie, kiedy urodzi się dziecko? Zastanawiałaś się? Myślisz, że on będzie je niańczył, kiedy pójdziesz do pracy?

– W życiu nie pozwolę mu się zbliżyć do mojego dziecka!

– A on oczywiście potulnie się na to zgodzi.

Ginny była bliska wybuchnięcia płaczem.

– Moim zdaniem – ciągnęła Kimberly – zdecydowanie najlepszym wyjściem byłoby wsadzić sukinsyna za kratki.

– Przecież cały czas o tym mówię!

– Ale wiesz, bez nazwiska, numeru auta, danych osobowych… – zawiesiła głos. Ginny nie śpieszyła się z odpowiedziami, więc Kimberly przeszła do planu B. Wzruszyła ramionami. – Cóż, mamy jeszcze jedno wyjście. Oczywiście jeżeli naprawdę ci zależy, żebyśmy go dorwali.

– Co? Co takiego? – ożywiła się Ginny. – Mówcie tylko, co mam robić.

– Założymy ci podsłuch. Umówisz się z Dinchara na spotkanie i wtedy wykorzystamy przeciwko niemu jego własne słowa.