175082.fb2
„U większości gatunków worki z jajami są pilnie strzeżone przez samicę”.
(Spider Rearing, www. insected. arizona. edu/spiderrear. htm)
– Rodzice Timmy'ego są przekonani, że zabiła go osoba, którą znał – powiedział Sal. – Jeszcze lepiej: uważają, że to mogła być kłótnia kochanków.
– Dwie kulki w łeb od byłej dziewczyny? Mocne.
– Nie są pewni, ale w ostatniej klasie Tommy bez wątpienia miał kogoś na boku. Zaczął częściej wychodzić z domu, twierdząc, że idzie się spotkać z kolegami, tyle że oni potem dzwonili i o niego pytali. Matka parę razy go o to zagadnęła, ale zawsze umiał się sprytnie wytłumaczyć. Dzwonił Otis? Ale on nie był z Otisem, tylko z Kevinem. Kevin dzwonił? No jasne, dlatego że był u Perrisha. Wtedy się tym zbytnio nie przejmowała. Wszystko inne układało się świetnie – oceny, wyniki w sporcie. Uznała, że sam im powie, kiedy będzie gotów. Teraz oczywiście żałuje, że nie drążyła tematu.
Kimberly tylko mruknęła w odpowiedzi. Siedzieli w samochodzie pod klubem nocnym Foxy Lady. Migający neon co chwila rzucał różową poświatę na twarz Sala, wyświetlając mu na nosie kontur półnagiej kobiety tańczącej kankana.
– Nie kapuję – odezwała się w końcu. – Na jakiej podstawie doszli od wniosku, że zastrzeliła go akurat ta tajemnicza femme fatale, z którą się spotykał?
– Desperacja. Brak innego wytłumaczenia. Pod koniec roku szkolnego coś się wydarzyło, a oni nie wiedzą co. Tommy stał się markotny, zamknął się w sobie, przestał wychodzić z domu. Ojciec myślał, że syn się denerwuje egzaminami, wyjazdem na studia, grą w nowej drużynie. Matka podejrzewała, że chodzi o dziewczynę, że się z kimś rozstał, i to nie z własnej inicjatywy. Wtedy już na pewno nie spotykał się z Darlene, z którą byli razem od roku, a według pani Evans to do niego niepodobne, żeby tak długo nie miał dziewczyny.
– Może więc się spotykał z Ginny Jones – zastanawiała się Kimberly. – W lutym zniknęła i chłopak się załamał.
– Możliwe. Coś się stało. Tommy się załamał, a potem wyjechał na studia. Kiedy wrócił na święta, wyglądał już trochę lepiej. Jego ojciec mi mówił, że cały sezon musiał przesiedzieć na ławce rezerwowych, ale zniósł to dzielnie. Ten facet ma lekkiego świra na punkcie futbolu, mówię ci. Nie jestem pewien, czy Tommy wiódłby taki rajski żywot, gdyby był, powiedzmy, mistrzem szachowym.
– Może wtedy jego ojciec byłby fanem szachów?
Mina Sala mówiła wyraźnie, co o tym sądzi. Tymczasem przed klubem pojawiły się cztery nowe dziewczyny. Kimberly w życiu nie widziała naraz tylu kabaretek i czarnych kozaków za kolana. Poczuła się jak na planie Pretty Woman. Jeszcze tylko brakowało, żeby zajechał tu Richard Gere swoim lotusem esprit. Co nie było takie niemożliwe. Już zdążyli dostrzec trzy porsche i jednego noble'a.
Jednakże jak dotąd ani śladu Delili Rose.
– Wieczorem dwudziestego siódmego – ciągnął Sal – do Tommy'ego ktoś zadzwonił na komórkę. Odebrał u siebie, żeby nikt nie słyszał. Kiedy wyszedł, oznajmił, że jedzie się z kimś spotkać. Matka mówi, że był rozpromieniony, uśmiechnięty i wybiegł z domu prawie w podskokach. Jej pierwsza myśl: ten ktoś to pewnie dziewczyna i syn bardzo się cieszy na to spotkanie. Trzeba pamiętać, że nie było go w mieście cztery miesiące. A więc skoro dziewczyna, to prawdopodobnie jakaś dawna znajoma. I tu zaczęła się zastanawiać…
– … czy to nie ta tajemnicza sympatia z liceum.
– Poza tym – dokończył z satysfakcją Sal – miejscowi potwierdzili, że droga, przy której zginął Tommy, to ulubione miejsce schadzek, zwane powszechnie „aleją zakochanych”. Osłonięta gęstymi zaroślami, mało uczęszczana. Dla Tommy'ego idealny punkt na randkę z femme fatale.
– Która potem odwróciła się i go zastrzeliła?
– Może rozstanie wzmocniło jej uczucie. Chciała odgrzać stary związek, a Tommy… Wątpię, żeby taki przystojniak całą jesień sypiał w akademiku samotnie.
– Czyli najpierw nasza tajemnicza laska go rzuca, a potem, gdy nie może go odzyskać, zabija go?
– No właśnie – odparł Sal. – Trudno zrozumieć kobiety.
– Och, proszę cię. A zrozumienie facetów to niby bułka z masłem. – Zabrzmiało to trochę napastliwie, wbrew jej intencjom. Odwróciła się do okna i zajęła dalszą obserwacją.
Sal zamilkł. Ten facet zdawał się funkcjonować tylko w dwóch trybach: gadania i jedzenia. W tym momencie oba wyjątkowo działały jej na nerwy.
Zobaczyła wychodzącą z klubu dziewczynę. Bujne blond włosy, wysokie szpilki i nieprzyzwoicie kusa spódnica. Szła, trzymając pod rękę trzy razy starszego od niej faceta z obowiązkowym wąsem i zaczesaną łysiną. Sony Bono nowego tysiąclecia. Dziewczyna cały czas się śmiała i robiła balony z gumy do żucia.
Wydawałoby się, że taki facet mógłby się szarpnąć na wynajęcie pokoju w hotelu, ale on pewnie zażyczy sobie loda na przednim siedzeniu swego porsche, zaspokajając za jednym zamachem kilka fantazji.
Kimberly zrobiła to kiedyś Macowi ręką, kiedy jechali w nocy autostradą. Stracił panowanie nad kierownicą i o mało ich nie zabił – trochę inaczej opisywali to w „Cosmo”. Za to kiedy dotarli do domu, sprawy poszły dużo lepiej.
To było oczywiście w początkowym okresie związku, kiedy byli jeszcze młodzi i odurzeni świeżym uczuciem, radośnie beztroscy.
Czy to można kiedykolwiek odzyskać? Czy mija bezpowrotnie? Dwoje ludzi zaczyna się ścierać, docierać, odkrywając nowe wady i stare przyzwyczajenia, które powoli zaczynają rządzić ich życiem, aż w końcu jedno lub drugie nie wytrzymuje i dołączają do krajowych statystyk.
Matka Kimberly nigdy nie wybaczyła jej ojcu. Bethie zakochała się w Quincym, wyszła za niego i urodziła mu dzieci. A on mimo to nie wracał na noc do domu. Nigdy, przenigdy nie zdołała sobie poradzić z takim przejawem lekceważenia. Nigdy też nie przestała się czuć winna.
Jak czyjaś śmierć może być ważniejsza od własnej rodziny?
– O czym tak rozmyślasz? – zagadnął Sal.
Kimberly oderwała wzrok od szyby.
– O rozwoju płodu – odparła rzeczowo. – Mówią, że dzieci w łonie matki reagują na głośne dźwięki już w osiemnastym tygodniu ciąży, ale pełny rozwój ucha wewnętrznego, środkowego i zewnętrznego następuje dopiero w dwudziestym szóstym. To co one mogą słyszeć w dwudziestym drugim tygodniu? Przecież w brzuchu panuje ciągły hałas: serce bije, krew szumi, żołądek trawi. Może mała w ogóle nic nie słyszy? A może słyszała tylko te najgorsze, najgłośniejsze fragmenty? To gorzej? Sama nie wiem.
– Twoje dziecko nas słyszy? – Sal patrzył z zafascynowaniem na jej brzuch. – Chcesz powiedzieć, że teraz, w tym momencie, ona albo on podsłuchuje naszą rozmowę?
– Nie wiem. Właśnie próbuję tego dociec.
– Ale jaja. Super.
Zaskoczyła ją jego reakcja.
– Serio tak uważasz?
– Pewnie. No, pomyśl. Jak jest ładny dzień, ja mogę najwyżej uruchomić kosiarkę. A ty tu siedzisz i tworzysz w sobie całkiem nowe życie, prawdziwego małego człowieka, który będzie mówił „mama” i „tata”, a być może kiedyś wyrośnie na inżyniera, który zaprojektuje lepszą kosiarkę. Słuchaj, kiedy się znów poruszy, pozwolisz mi dotknąć? Tylko raz.
Musiała się chwilę zastanowić.
– Dobra. W sumie kupiłeś mi pudding.
– Niesamowite, niesamowite… – powtarzał Sal.
– Wiesz co, powinieneś sobie sprawić psa.
– Nic z tego, mam alergię.
– A może bonsai? U nas w biurze jest facet…
Nim zdążyła dokończyć, sceneria za oknem wreszcie się zmieniła. Sal też to zauważył.
– Obiekt na trzeciej – rzucił.
– Do dzieła. – Wysiedli z auta i ruszyli prosto w stronę Delili Rose.
Jak tylko ich zauważyła, chciała uciekać. Sal złapał ją za rękę i obrócił ku sobie. Kimberly odcięła jej drogę do ulicy. Zrozumiawszy, że jest w pułapce, Delilah przeszła do defensywy.
– Nie mogą mnie z wami zobaczyć. Idźcie stąd, na litość boską!
– Po cóż się tak denerwować. Odkąd Sandy Springs ma własną policję, widok prostytutki rozmawiającej ze stróżami prawa nie jest chyba niczym nadzwyczajnym.
– Pieprzę policję i to, co sobie pomyślą inne dziewczyny. Chodzi o Dincharę. On myśli, że ja kabluję. Jutro może być po mnie.
– Dobrze – powiedział Sal. – W takim razie zapraszam do mnie. – Szerokim gestem wskazał na swój nieoznakowany samochód. – Przejedziemy się po okolicy; nikt nic nie zauważy.
– Błagam was. Pomyślą, że jesteście z antynarkotykowego…
– No to chodźmy się przejść. – Kimberly mocno chwyciła ją pod rękę i pociągnęła za sobą. – Gdzieś tu musi być jakaś familijna restauracja. Wątpię, żeby pan Dinchara zaglądał do takich przybytków. Ukryjemy się w tłumie, a przy okazji zjemy razem dobrą kolacyjkę, którą nam uprzyjemnisz swym ciętym językiem.
– Nienawidzę pani – mruknęła Delilah, ale pokornie poszła za nią. – Życie mi pani rujnuje.
– Widzisz, już się zaczęła swobodna wymiana poglądów. Naprawdę umiesz chodzić w tych butach? Ależ jesteś wysoka.
Sal i Kimberly trzymali ją między sobą i szybkim krokiem przemierzyli trzy przecznice. W tej części miasta, tak wymieszanej kulturowo, bez trudu znaleźli ciekawie urządzoną włoską restaurację. Zaciągnęli Dehlę do środka, usadzili w boksie otoczonym rodzinami z dziećmi i wzięli menu. Sal oświadczył, że umiera z głodu i wybrał lasagne. Kimberly zdecydowała się na zupę i sałatkę. Delilah chwilę złorzeczyła pod nosem, ale gdy zrozumiała, że za nic nie musi płacić, zamówiła fettuccini alfredo i kurczaka z grilla.
Sal i Kimberly postanowili, że najpierw zjedzą kolację. Obstawili wygłodniałą informatorkę talerzami z gorącym makaronem i parującą zupą, licząc, że pyszne jedzenie wykona za nich połowę roboty. Każde wsparcie się przyda.
– Dostanę odszkodowanie za stracony dzień pracy? – spytała Dehlah, zerkając w połowie posiłku na zegarek.
– Nie, ale mogą ci zapakować resztę jedzenia na wynos – zapewniła ją Kimberly.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– I co, wsadzę se niedojedzonego kurczaka pod stanik i tak będę przyjmować klientów?
– Założę się, że niektórzy jeszcze by ci za to dopłacili – powiedział całkiem poważnie Sal.
Delilah zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem.
– To ty jesteś tym świrem, który chciał mnie przesłuchiwać. Nie podobasz mi się. – Spojrzała na Kimberly. – Niech go pani spławi.
– Próbowałam, ale jest wyjątkowo odporny. Chyba musisz zacząć go tolerować.
– Hej, wcale nie muszę tolerować irytują…
Kimberly przerwała tę tyradę, łapiąc dziewczynę za nadgarstek i wkładając jej dłoń do talerza z makaronem.
– Zamknij się i posłuchaj. Chciałaś sprzedać jakieś informacje. No to jesteśmy. Więc przestań, kurwa, marnować nasz czas i gadaj.
– Mamusia wie, że pani tak brzydko mówi?
– Moja mama nie żyje, ale dzięki za troskę.
Delilah w końcu spuściła oczy. Kimberly uwolniła jej rękę. Patrzyła, jak dziewczyna bierze serwetkę i wyciera rozchlapany sos. Sal tymczasem wtopił się w tło i udawał, że go nie ma. Może jeszcze będzie z nich zgrany zespół.
– Czemu do mnie wydzwaniasz, Delilo?
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
– Co? Wcale do pani nie dzwoniłam. Od naszej rozmowy nawet się nie widziałam z Dincharą i nie mam nowych informacji.
– Komu powiedziałaś o naszym spotkaniu?
– Oszalała pani? W moim środowisku kapusie mają krótki żywot. Tym się nie ma co chwalić.
Kimberly przyjrzała się jej, próbując ocenić, czy mówi prawdę. Delilah miała włosy spięte w kucyk, co uwydatniało wytatuowanego nad obojczykiem granatowego pająka, który odnóżami obejmował szyję, a kłami sięgał do lewego ucha.
– Czy ten tatuaż to jego pomysł? Może ci za to zapłacił? Parę stów, tysiąc? Ile kosztuje okaleczenie szyi dziewczyny?
Delilah uciekła wzrokiem, dając Kimberly znak, że coś ukrywa.
– Od jak dawna go znasz?
– Kilka miesięcy.
– Z tego co mówiłaś, Ginny Jones zniknęła trzy miesiące temu, a obie znałyście go już wcześniej, więc to musiało być więcej niż kilka miesięcy.
– No dobra, może sześć. Albo osiem, nie pamiętam. Kto by to liczył?
– A więc znałaś go, zanim zaszłaś w ciążę. Dziewczyna otwarła szeroko oczy. Odłożyła sztućce i znieruchomiała wpatrzona w talerz z resztkami makaronu.
– Delilah?
– Dinchara nie jest ojcem mojego dziecka – wyrzuciła z siebie. – Miałam chłopaka, kochałam go, myślałam, że on mnie też. Więc niech się pani odpieprzy, dobra? Dziecka w to nie mieszajcie.
– To o co chodzi? Znasz Dincharę prawie od roku. Czemu nagle chcesz go podkablować?
– Już mówiłam. Zrobił coś złego Ginny…
– A co z Bonitą Breen? – odezwał się nagle Sal. – Albo Mary Back, Ettą Mae Reynolds? Nic ci te nazwiska nie mówią? – Przysunął się bliżej, spychając ją w sam kąt boksu, żeby dać jej odczuć, jak bardzo jest osaczona i jak niewielki ma wybór.
– Ale co? O co chodzi?
– Nicole Evans, Beth Hunnicutt, Cyndie Rodriguez? Koleżanki, współlokatorki, wspólniczki?
Delilah patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem, zmęczona, rozkojarzona.
– Cyndie chyba wyjechała. Nie widziałam jej od miesięcy. Co ona ma z tym wspólnego?
– Dokąd wyjechała?
– Skąd mam wiedzieć? Pewnie tak jak wszyscy, jak najdalej stąd.
– Dobrze ją znałaś?
– Wpadałyśmy na siebie średnio co drugi tydzień. Ta dziewczyna lubiła ostro zabalować.
– Narkotyki?
– Jeszcze jak. Brała wszystko, co jej wpadło w ręce, od kleju po kokainę. Przez to tylko traciła klientów. – Wyprostowała się dumnie, w jej oczach znów pojawił się wojowniczy błysk.
– Kiedy widziałaś ją ostatni raz?
– Bo ja wiem? Po prostu pojawiała się tu i tam. Nie byłyśmy przyjaciółkami.
– Wiesz, z kim mieszkała?
– Zaraz… Takie dwie dziewczyny, nie? Jedna brunetka, druga blondynka. Koszmarnie tlenione włosy. Tak, teraz sobie przypominam, że czasem je widywałam we trójkę. Raz podnosiły ją z podłogi i ciągnęły do drzwi. To pewnie z nimi mieszkała.
– Widziałaś je gdzieś ostatnio?
– Nie.
– Często się zdarza, że dziewczyny pojawiają się i znikają?
– Bez przerwy. Im się wydaje, że tylko spróbują, zarobią na szybko trochę kasy, ale to środowisko wciąga i niszczy. Dostają w kość, czują się wypalone i uciekają.
– Dokąd? – zapytała Kimberly.
– Szukać szczęścia gdzie indziej. – Delilah wzruszyła ramionami. – Jeśli tu idzie kiepsko, jedzie się na wschód do Miami albo na zachód do Teksasu. Każda ma w zanadrzu co najmniej jedną historyjkę o znajomej, która mieszka sobie gdzieś tam i zarabia tysiąc dolców za noc. No więc dziewczyny jadą, robią dokładnie to samo co tu i naiwnie wierzą, że nagle zbiją majątek. Może to dziwne, ale my w głębi duszy jesteśmy optymistkami.
– Zdarza się, że któraś wraca? – spytał Sal.
– Czasami. Nie wiem. Może po roku, dwóch. Chyba że zaczęła ćpać, wtedy już po niej.
– A Cyndie, Beth, Nicole? Jak to było z nimi? Znów obojętne wzruszenie ramion.
– Nie wiem. Dawno ich nie widziałam. Czemu was to obchodzi?
– A czemu ciebie obchodzi Ginny Jones? – spytała Kimberly. – Dlaczego uważasz, że nie wyjechała jak inne szukać lepszego życia?
– Bo ona by tego nie zrobiła – natychmiast odparła Delilah. – Nie odjechałaby bez pożegnania.
– Tak bardzo się przyjaźniłyście?
– Ginny była w porządku. Ludzie tego nie dostrzegali, uważali, że się puszcza. Ale ona miała swoje plany, marzenia, nadzieje. Tylko trochę się pogubiła.
– Wspominała kiedykolwiek o swojej mamie?
Kolejne wzruszenie ramion, ale tym razem mniej zdecydowane. Delilah znów wbiła wzrok w talerz z makaronem i było widać, że intensywnie szuka w głowie najmniej oczywistego kłamstwa.
– Zdaje się, że nie żyje – powiedziała cicho.
– Tak ci powiedziała? – spytał Sal.
– Dała do zrozumienia. Mówiła, że nie ma nikogo, jest sama jak palec.
– A ty, Delilo – spytała łagodnie Kimberly. – Co ciebie tu przywiodło?
Dziewczyna cofnęła się jak oparzona. Podniosła głowę, z jej oczu aż sypały się iskry.
– Chcielibyście wiedzieć, co? Cholerne gliny! Jak trzeba, to was nie ma!
– Jeśli chcesz zgłosić przestępstwo…
– Odpieprzcie się!
– Delilah…
– Nie. Koniec. Jesteście tacy sami jak wszyscy. Jeszcze jedna para klientów, którzy chcą mnie wydoić. A potem wykopiecie na ulicę, nie rzucając nawet marnej dychy. Pieprzę to. Pocałujcie mnie w dupę!
Delilah przenosiła wzrok z Sala na Kimberly i w końcu, dokonawszy wyboru, przyłożyła dłonie do piersi Sala i odepchnęła go na bok. Nie był w stanie jej zatrzymać.
Minęła go i wypadła z restauracji. Kilkoro gości przerwało na chwilę konsumpcję, dostrzegłszy błysk gołych nóg.
Podbiegł kierownik restauracji, rzucając im nerwowe spojrzenia.
– Rachunek proszę – powiedziała Kimberly i kierownik z powrotem zniknął na zapleczu.
Sal się otrzepał i stwierdził:
– Ta laska jest nieobliczalna.
Kimberly już kładła banknoty na stole i podnosiła się z miejsca.
– Idziemy. Nasza koleżanka najwyraźniej czegoś się boi. Zobaczmy, dokąd poleciała.