175082.fb2 Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

13

„Często można odnieść wrażenie, że pająki mają nienasycony apetyt; ich żołądki pęcznieją, aby zmieścić dodatkowy pokarm”.

(B. J. Kaston,How to Know the Spiders, wydanie III, 1978)

Kimberly znalazła Sala w barze sieci Atlanta Bread Company. Jadł kanapkę, na policzku miał kropkę z majonezu. Chociaż zgodził się na to spotkanie, przywitał ją z nieufną miną.

– Kiełki? – zagadnęła, zerkając na talerz. – Zabawne. Nie wyglądałeś na faceta, który wcina kiełki.

– Dlaczego, lubię warzywa. Poza tym na śniadanie jadłem hamburgera…

– Sam nigdy nie gotujesz?

– Unikam, jak tylko mogę.

– To tak jak ja.

Usiadła, zsunęła z ramienia brązową skórzaną torbę i wyjęła z niej lunch.

– Znowu pudding? – zapytał Sal.

– Tym razem twarożek z jagodami. Jakoś muszę sobie dostarczyć protein.

– Który miesiąc?

– Prawie dwudziesty drugi tydzień.

– Nie wyglądasz.

– To ten pudding – zapewniła go. – A ty masz dzieci?

Pokręcił głową.

– Nawet żony nie mam.

– Innym to nie przeszkadza się rozmnażać.

– Wiem, ale ja jestem tradycjonalistą. Albo kunktatorem. Jeszcze nie zdecydowałem. Rusza się?

– Co, dziecko?

– Przecież nie serek.

– Powoli zaczyna. Na razie to są delikatne kopnięcia, ale nasilają się, kiedy próbuję jeść albo spać. Jeśli nic nie robię, ona oczywiście jest spokojna.

– Ona?

– Tak myślę. Mac chce chłopca. Przyszłego bejsbolistę, jak sądzę. Co wy z tym macie?

– Sport to ważna rzecz – odparł zupełnie poważnie Sal. – Co byśmy robili w poniedziałkowe wieczory?

Kimberly wbiła łyżeczkę w twarożek. Miała mnóstwo do przekazania Salowi, ale uznała, że to on powinien rozdawać karty, tak będzie uczciwiej. Zdaje się, że ma ochotę wyładować złość. I rzeczywiście, od razu przeszedł do rzeczy.

– Niezłe zagranie, Quincy. Rzucasz mi jakieś nazwisko i koniec. W sam raz, żebym uznał, że ci zależy, a jednocześnie by za wiele nie zdradzić. Muszę przyznać, że choć zostałem wyrolowany, to przynajmniej z klasą.

– Powinnam była wspomnieć o sygnecie, co?

– Przeszło mi to przez myśl.

Rozłożyła ręce. Myślała nad tym chwilę i tylko tyle mogła zrobić.

– Słuchaj, możemy tu spędzić kolejny kwadrans, wkurzając się na siebie nawzajem. Ty, bo ci nie pokazałam sygnetu, a ja, bo próbowałeś na chama przesłuchać informatorkę, która wyraźnie prosiła o mnie. Albo uznamy, że oboje stosujemy agresywne metody i przejdziemy do konkretów.

– Ja ci nie ufam, ty mi nie ufasz, a skoro oboje jesteśmy niegodni zaufania, to powinno nam się świetnie współpracować, tak?

– Właśnie.

Sal się zastanowił.

– Może być. Zaczynaj.

Dokończył kanapkę, wytarł usta serwetką, ale ominął kropkę z majonezu na policzku. Kimberly odruchowo sięgnęła przez stół i starła ją palcem. Już po fakcie dotarła do niej intymność tego gestu. Cofnęła się zawstydzona.

– No więc… – grzebała w twarożku, szukając jagody – Delilah Rose dała mi szkolny sygnet, który rzekomo należał do Ginny Jones. Sprawdziłam i wiem, że jego właścicielem jest Tommy Mark Evans, absolwent Alpharetta High School z dwa tysiące szóstego roku. Ginny Jones chodziła z nim do klasy.

– Byli parą?

– Trener Urey uważa, że nie. Z tego co pamięta, prawie przez cały sezon Tommy spotykał się z niejaką Darlene Angler, ale możliwe, że przed maturą zerwali. Tego nie był pewien. Rozmawiałam jednak z sekretarką szkoły i ona obiecała zdobyć kronikę klasy. Jak dobrze pójdzie, dostaniemy ją pod koniec tygodnia. Sprawdziła też dla mnie dane Virginii Jones…

– Tak bez nakazu? – zapytał ze zdziwieniem Sal.

– Użyłam swego najmilszego głosu. Poza tym po to są sekretarki. Zostały tak zaprogramowane, żeby w każdej chwili odszukać ważne informacje. Nie zadają zbędnych pytań.

– Fakt.

– No więc Ginny chodziła do tego liceum cztery lata, ale go nie skończyła. W lutym przestała się pojawiać i nie widziano jej później. Z akt wynika, że wielokrotnie telefonowano do niej do domu, ale nikt nie odbierał. Jest też ręczna adnotacja: „Rodzina prawdopodobnie wyprowadziła się z miasta”.Chyba dali sobie spokój. Jedyną prawną opiekunką Ginny była jej matka, Veronica L. Jones. Zadzwoniłam w parę miejsc i ustaliłam, że była kelnerką w Hungryman Diner, ale jej szef powiedział, że przestała się stawiać do pracy i słuch o niej zaginął. Zalegają jej z ostatnią wypłatą, więc gdybym ją znalazła, mam jej o tym powiedzieć.

Sal szeroko otwarł oczy.

– Odeszła z pracy bez wypłaty? To nie wróży nic dobrego.

– No właśnie. Państwo Jones mieli w Alpharetcie dom. Wiosną dwa tysiące siódmego został zastawiony za niezapłacony podatek od nieruchomości. W tej chwili jest wystawiony na licytację. Nie udało mi się znaleźć ani śladu zgłoszenia o zaginięciu córki czy matki, a obie ewidentnie gdzieś zniknęły.

– W lutym dwa tysiące szóstego? – spytał Sal, marszcząc brwi.

Kimberly wzruszyła ramionami.

– W lutym Ginny przestała chodzić do szkoły, więc można przyjąć, że to się stało mniej więcej wtedy.

– Ale twoja znajoma Delilah Rose twierdzi, że Ginny zniknęła dopiero trzy miesiące temu, w listopadzie dwa tysiące siódmego, więc czegoś tu nie rozumiem.

– I tu tajemniczy telefon robi się interesujący. Załóżmy przez chwilę, że kobieta, którą słyszałam w słuchawce, to matka Ginny, Veronica Jones.

– Tak twierdziła, więc nietrudno to założyć.

– Powiedzmy, że została porwana w lutym dwa tysiące szóstego. Ginny wraca do domu i nikogo nie zastaje. I tak co wieczór, przez kilka kolejnych dni. Człowiek rozsądny zadzwoniłby na policję albo co, ale nastolatka? Ona woli prysnąć. Może miała znajomych w Sandy Springs albo uznała, że fajnie będzie się trochę zabawić, poszaleć w klubach, nacieszyć się wolnością…

– Jedzie się zabawić, wsiąka w tamto środowisko i już nie wraca.

– Tak. A więc matka jest ofiarą numer jeden.

– A prawie dwa lata po tym – dodał sceptycznie Sal – Ginny zostaje ofiarą numer dwa?

– Ściślej mówiąc, numer trzy. Tommy Mark Evans ukończył szkołę w lipcu dwa tysiące szóstego roku. Dobre stopnie, świetne wyniki sportowe – miejscowa gwiazda. Zdobył pełne stypendium na Uniwersytecie Pensylwanii i jesienią wyjechał na studia. Przyjechał na Boże Narodzenie. Dwudziestego siódmego grudnia powiedział rodzicom, że wychodzi się przejechać. Już nie wrócił. Jego auto znaleziono trzy dni później zaparkowane przy starej drodze gruntowej. Tommy leżał oparty o kierownicę, a na czole miał dwie dziury po kulach.

Sal uniósł brwi.

– Ktoś tu oglądał Rodzinę Soprano. A on nie był czasem zamieszany w narkotyki? Brał, rozprowadzał? Może kiedy wyjechał, zmieniły się układy na mieście i nowy szef chciał się go pozbyć?

– Trener twierdzi, że nie, ale on świata poza nim nie widział, więc podchodziłabym do jego opinii z rezerwą. Śledztwo prowadziła policja z Alpharetty. Ponoć do niczego nie doprowadziło i nikt nie został aresztowany. Urey mówi, że rodzice do dziś nie mogą się z tym pogodzić. W taki sposób stracić syna, i to w święta.

– Czyli na razie mamy jedną zaginioną matkę i jednego martwego ucznia. Oboje powiązani z Ginny Jones. Jeszcze jakieś tragedie w Alpharetcie, o których powinienem wiedzieć?

Kimberly wzruszyła ramionami.

– To duże miasto. Możliwe, że to dopiero początek. Dlatego myślę, że powinieneś porozmawiać z tamtejszą policją.

– Ja?

– Z tobą prędzej zechcą gadać, poza tym ja oficjalnie nie zajmuję się tą sprawą. Zrobiłam to wyłącznie z dobroci serca.

Sal znów spojrzał na nią nieufnie. Wcale jej to nie zdziwiło. Która przepracowana agentka federalna zrobiła coś kiedykolwiek z dobroci serca? Ale mógłby chociaż powiedzieć „dziękuję”.

Nic z tego.

– Daj mi ten sygnet – zażądał. – Moje śledztwo, moje dowody.

– Leży zabezpieczony w depozycie. Załatwię, żeby ci go wydali.

– To już na pewno wszystko, co miałaś mi do powiedzenia?

Kimberly już chciała przytaknąć, kiedy sobie uświadomiła, że pominęła jeszcze jedną, raczej istotną informację. Westchnęła.

– Delilah Rose wspomniała jeszcze, że Ginny Jones widziano po raz ostatni w towarzystwie klienta posługującego się pseudonimem Dinchara.

– Dinchara?

– To arachnid czytane od tyłu. Podobno facet lubi przynosić ze sobą swoich pupili. Wiesz, nie ma to jak spędzić noc z ukochanym ptasznikiem.

Sala zamurowało.

– Żartujesz.

– Ani trochę. Rozumiem, że nikt dotąd o nim nie wspominał?

– Raczej bym zapamiętał. Co on robi z tymi pająkami?

– Kładzie na ciele dziewczyny i patrzy, jak sobie łażą. Albo pozwala im obserwować akcję, ale za to dodatkowo płaci.

– Co?!

– Nie masz wrażenia, że coraz więcej świrów jest na świecie?

– Tylko kiedy oglądam reality show w telewizji. A więc pan Dinchara z ptasznikiem. Kurczę, nie powinno być kłopotów z namierzeniem tak osobliwego klienta. Co go łączyło z Jones?

– Korzystał z jej usług. Chyba nie miała nic przeciwko pająkom. Panna Rose, jak można się domyślić, też nie. Widać, że ma słabość do wszystkiego, co ma osiem nóg. Ale powiedziała coś jeszcze: sygnet Tommy'ego znalazła ponoć na podłodze samochodu Dinchary, a Ginny nosiła go na szyi jako talizman. Dała mi do zrozumienia, że nie ma takiej możliwości, aby Ginny z własnej woli go zdjęła.

Sal znów zmarszczył czoło.

– Skoro Ginny nosiła sygnet Tommy'ego, to chyba znaczy, że byli dla siebie kimś więcej niż tylko kolegami z klasy.

– Na ogół oznacza to coś więcej niż przyjaźń.

– Czyli trener Urey nie wie o Tommym wszystkiego.

– Nie da się ukryć. Skoro jednak Tommy i Ginny byli ze sobą tak blisko, czemu ona wyjechała? Za moich czasów upolowanie przystojniaka ze szkolnej reprezentacji to było coś. Już sama możliwość pochwalenia się przed koleżankami…

– Zaczynamy się kręcić w kółko – westchnął Sal.

– Tak to jest, gdy brakuje informacji.

– Podsumujmy: mamy dziesięć zaginionych kobiet, jednego martwego studenta, szkolny sygnet, który łączy zaginioną kobietę X z nieżyjącym mężczyzną Y oraz tajemniczego typa o dziwacznych upodobaniach. Czegoś brakuje?

– Dziesięciu ciał.

Skrzywił się.

– To wszystko?

Wzruszyła ramionami, tym razem z poważniejszą miną:

– Mamy jeszcze nasze jedyne źródło.

– Czyli?

– Delilę Rose.