174928.fb2 Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

ROZDZIAŁ VII

Pułkownik komandosów Specnazu idący na samym końcu kolumny przystanął i pochylił się, poprawiając swój ekwipunek.

Rourke, pomimo zimna będącego dla niego istną torturą, szybko wyciągnął spod kurtki pistolet. Lodowate podmuchy smagały doktora ze wszystkich stron. Nierdzewny Detonik Scoremaster wsunął głęboko pod pachę, aby uchronić broń od zamarznięcia. W prawej ręce trzymał nóż, którego dwunastocalowe ostrze natychmiast pokryła cienka warstwa lodu.

Zaciskając zęby, doktor parł do przodu. Każdy jego ruch wywoływał głośny chrzęst lodu. Rozmiękła breja, w której nurzały się jego buty, niemal natychmiast zamarzała. Temperatura powietrza ponownie opadła, a wiatr wzmógł się jeszcze bardziej.

Sowiecki pułkownik próbował poluzować pasy mocujące plecak. Jego broń, karabin AKM-96, z którym Rourke miał już okazję się zapoznać, był zamarznięty i oblodzony, co uniemożliwiało jego użycie.

Mężczyzna poruszał się powoli, walcząc z wiatrem. Doktor stanął za jego plecami. Nie starał się zachować ciszy, wiedząc, że wycie wiatru skutecznie zagłuszy wszelkie odgłosy. Lewą dłoń zacisnął na ustach pułkownika, a prawą ręką wbił nóż w plecy Rosjanina, niczym kołek w serce wampira.

Widział, jak nadchodzą. John mówił, że jest ich ośmiu, a tymczasem naliczył tylko siedmiu. Dlaczego?

Paul Rubenstein powoli wysunął Schmeissera spod kurtki i pociągnął za rygiel magazynka, lewą ręką chroniąc zamek przed oblodzeniem.

Siedmiu.

Przez moment w świetle latarki mignęła twarz jednego z nich. Była szara, jak oblicze człowieka, który już nie żyje. Żołnierz idący na czele kolumny najwyraźniej dostrzegł helikopter. Ruszył, gestykulując w kierunku maszyny, ale tak powoli, jakby był już skrajnie wyczerpany. Następny Rosjanin podniósł karabin do strzału.

Paul wysunął broń przed siebie i wypalił.

Nagle pojawił się ósmy mężczyzna, krzycząc coś niezrozumiale poprzez wiatr. On jeden nie miał plecaka, a czerń jego ubioru odróżniała go od pozostałych siedmiu. Przedostatni żołnierz odwrócił się. Ten ostatni strzelił. Wówczas Paul rozpoznał odgłos M-16. Błyskawicznie wyskoczył zza skał, skręcił w lewo i znalazł się tuż obok doktora. Pociągnął za spust. Już trzech Sowietów martwych leżało aa ziemi. Pozostali otworzyli ogień.

Paul wystrzelił ponownie. Jeden z przeciwników upadł. Zaraz potem zginął następny. Szósty zwinął się wpół i z pluskiem padł w bryję, powstałą z deszczu i śniegu. Siódmy strzelał bez przerwy, ale Paul i John wystrzelił do niego niemal równocześnie. Komandos z impetem uderzył o skały, znajdujące się za jego plecami.

Paul ruszył do przodu, przekładając do lewej ręki ciepły teraz pistolet maszynowy.

– John?

– Wszystko w porządku. A co z tobą?

– Myślę, że jest O.K.

Właśnie zabili trzech ludzi. Ósmego zlikwidował wcześniej John, a pozostali nawet tego nie zauważyli. Nóż Craina, raz jeszcze się przydał Johnowi. Rubenstein zatrzymał się w odległości kilkunastu jardów od Rourke’a.

– To poszło zbyt ławo – zauważył doktor. – Ci ludzie byli na wpół nieżywi z zimna. Nie szukali nas. Uciekali skądś, a może gdzieś się spieszyli. Kto to wie? Trzeba ich przeszukać. Później wejdziemy na chwilę do śmigłowca i ogrzejemy się trochę. Przy tej pogodzie i tak nie sposób wystartować.

– Dobrze – przytaknął Paul.

Skąd mogli uciekać sowieccy komandosi? Przecież wyspa nie była większa niż dwanaście boisk piłkarskich? Dokąd mogli podążać?

O pochowaniu zabitych nie mogło być mowy. Śnieg i tak niedługo przykryje zwłoki. John zaczął przeszukiwać ubrania poległych. Paul podszedł, aby mu w tym pomóc.