174928.fb2
Rourke, wyrwany ze snu, ściągnął mocniej pasek włożonego przed chwilą szlafroka i spojrzał córce w oczy.
– Co chcesz, żebym zrobił?
Niedawno zakończył naradę, po której wysłał komunikat do niemieckiego Naczelnego Dowództwa poprzez wszystkie będące w zasięgu łodzie podwodne z Mid-Wake. Teraz oczekiwał odpowiedzi. Z informacji uzyskanych od Sarah dowiedział się, że Annie, Natalia i Otto żyli, a dwoje z nich czuło się całkiem dobrze.
Annie powtórzyła swą prośbę.
– Chcę, abyś poddał się hipnozie i przeniknął do umysłu Natalii.
– Nie mogę tego zrobić. Nie posiadam takich zdolności.
– Myślę, że mogłabym ci pomóc. Spróbuj, proszę cię! Utkwił w niej wzrok. Po krótkiej chwili odwrócił się w stronę okna.
– Pomóc ci? Jak?
– Sądzę, że potrafię przeniknąć do obu waszych umysłów jednocześnie. W ten sposób wszystko rozgrywałoby się w mojej głowie. Innymi słowy, mój umysł stanowiłby miejsce waszego spotkania. Ona walczy z duchem Karamazowa i wierzy, że tylko ty możesz go pokonać. Jeśli to zrobisz, tato, będzie szansa na uratowanie Natalii.
Ponownie spojrzał na nią.
– W jaki sposób sen może…
– Teraz dla niej to jest rzeczywistość, w której żyje. Próbowałam już kilkakrotnie i wciąż powtarza się ten sam sen.
John usiadł na krawędzi łóżka. Rozbudził się już zupełnie.
– Jaki sen?
– Ona siedzi… Ona to znaczy… Ona myśli o tobie i czasami, w jej śnie, ona…
– Nie mów więcej.
– Tato, jesteś jedynym… Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
– Nie chcę… Hm… No, dobrze. Co mam zrobić?
– Przede wszystkim musisz się odprężyć. Uśmiechnął się. Kiedy ostatnio mógł sobie na to pozwolić?
– Przypuszczalnie jeszcze umiem to zrobić. Ale jak ja dostanę się do jej snu? Wciąż tego nie rozumiem.
– Gdy będziesz już w stanie hipnozy, ona zacznie śnić. Wówczas ja tylko…
– Nie będziesz w stanie dokonać tego, będąc również pod wpływem hipnozy, prawda?
– Nie całkiem. Hipnoza pomoże mi, ale ja będę nadal przytomna.
– A co się stanie, jeśli zagubisz się w jej śnie?
– Widzę, że rozmawiałeś już z doktorem Rothsteinem, prawda?
Rourke stał teraz przed oknem, patrząc na park.
– I z doktor Barrow. Jeśli będziesz w hipnozie, Rothstein może wyciągnąć cię z tego snu. Ale możesz ulec sile jej majaczeń i stać się bezwolną uczestniczką jej fantazji.
– Ty również.
– Ten sen! Co będę musiał w nim zrobić?
– Ona jedzie konno wzdłuż morskiego brzegu. Jest średniowiecze, jakieś sześćset lat temu… – Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. – Co ja mówię? Tysiąc sto lat temu! Jest pięknie ubrana i jedzie na wspaniałym wierzchowcu, który nazywa się Shire. Ma przy sobie miecz. Zbliża się do nadmorskich skał, gdy nagle pojawia się przed nią czarny rycerz.
John uważnie obserwował córkę.
Annie przerwała, podchwytując spojrzenie ojca. Jeszcze nigdy nie widziała takiego spokoju na jego twarzy. Chociaż…
Przypomniała sobie taki moment. Raz, kiedy była jeszcze małą dziewczynką i przypatrywała mu się ukradkiem. To było w domu. Był weekend i w telewizji nadawano jakiś mecz.
Z jakiegoś powodu chciała ten mecz oglądać, chociaż nie pamiętała już dlaczego. Weszła do salonu. On spał na sofie, telewizor był włączony. Ojciec zamknął oczy, oddychał równo i spokojnie. Wyglądał dość zabawnie. Pobiegła do kuchni, powiedziała o tym mamie i przyprowadziła ją do pokoju. Przykryły go kocem, wyłączyły telewizor i resztę dnia spędziły po cichu w kuchni. Później powiedział, że obudził go zapach pieczonych ciasteczek. Nie pamiętała, czy tego dnia Michael był w domu, czy nie. Po prostu wyleciało jej to z pamięci.
Doktor Rothstein przerwał jej rozmyślania.
– Zaczynamy znowu. Major Tiemierowna ponownie zaśnie, chociaż może mieć z tym pewne problemy. Zneutralizowałem środki uspokajające, które mogłyby spowodować ujemne skutki uboczne.
– Proszę mnie zahipnotyzować, doktorze. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Skinął głową.
– I jeszcze jedno, doktorze Rothstein.
– Tak, słucham?
– Człowiek, który czeka tam, na zewnątrz, z doktor Barrow, jest moim mężem a także najlepszym przyjacielem major Tiemierowny.
Doktor usiadł naprzeciwko niej.
– Wiem o tym. Teraz musi się pani odprężyć. Oparła dłonie na udach.
Wyobraziła sobie ojca, ubranego w stare wytarte dżinsy i niebieską koszulę. Był bez zegarka i jakiejkolwiek broni.
Skoncentrowała swoje myśli tylko na nim i na Natalii. Uczucie odprężenia minęło. W tyle głowy poczuła narastający ból.
Znalazła się nagle w zupełnie innej epoce. Natalia była ubrana w długą, jedwabną szatę. Jechała na grzbiecie swego czarnego konia. Annie znajdowała się jakby poza nią, obserwując ją to z mniejszej, to z większej odległości. Raz – jakby była małym ptaszkiem, siedzącym na ramieniu dziewczyny, a po chwili znajdowała się w odległości setek jardów, jakby obserwując ją przez lornetkę.
Słyszała jednostajny szum morza i tętent potężnych kopyt Shire’a. Nic się nie zmieniło.
Wiatr. Nie czuła jego podmuchów jak przedtem, tylko lodowatą wilgoć i skurcz w żołądku, spowodowany strachem. Kim była?
Natalia zbliżała się do skał. Pojawił się czarny rycerz na siwym rumaku.
– Kim jesteś, rycerzu?
– Za to, że mnie oszukałaś, poniesiesz karę, zginiesz! Natalia zadrżała. Zsunęła do tyłu kaptur. Jej włosy powiewały na wietrze jak skrzydła pięknego ptaka.
– Wyzywam cię! – krzyknęła.
Czarny rycerz zaśmiał się, tak samo jak poprzednim razem.
– Poczekaj chwilę. Siedząc w ten damski sposób, nie mam szans! Zejdźmy z koni.
– Schodź, jeśli chcesz. Ja tego nie uczynię.
Jego siwy wierzchowiec ruszył do przodu. Natalia wzniosła miecz.
– Nie jesteś zbyt uprzejmy, panie.
– Nie jestem, Natalio. Spięła konia ostrogami.
– Naprzód, Shire! Nie zawiedź mnie!
Pędzili wprost na siebie. Kopyta ich potężnych wierzchowców rozbryzgiwały przybrzeżne fale.
W ostatnim momencie koń Natalii na jej komendę skręcił w bok, a jej klinga błysnęła w świetle słońca, które jakby zawisło na horyzoncie, ponad powierzchnią morza.
Czarny hełm zatoczył w powietrzu łuk i upadł z pluskiem w wodę.
Koń rycerza zatrzymał się i zawrócił. Bezgłowy jeździec zaśmiał się głosem Karamazowa.
– A teraz twoja głowa, Natalio!
Ruszył w jej kierunku. Kiedy krzyknął słowo “nierządnica!”, wydawało się, że ziemia wraz z otaczającymi ich skałami zatrzęsła się. Annie poczuła strach; nigdy jeszcze nie była tak przerażona.
Natalia ze spokojem oczekiwała swego przeciwnika. Ból w tyle głowy Annie wzrósł jeszcze bardziej.
I wtedy zza skał wyjechał drugi jeździec na białym arabskim koniu. Rozbryzgująca się pod uderzeniami kopyt woda tworzyła wokół niego jakby poświatę, która nagle prześwietlona słońcem, zaczęła błyszczeć wszystkimi kolorami, kontrastując z czystą bielą zwierzęcia. W wypolerowanej zbroi rycerza światło odbijało się niczym w lustrze. Jechał, stojąc w strzemionach, w dłoni dzierżył olbrzymi miecz. Gdy odezwał się, jego głos odbijał się echem od skał.
Czarny rycerz ściągnął wodze.
– Podążałem za tobą aż tutaj, na sam kraniec Ziemi, Karamazow. Teraz jesteś mój.
Koń Natalii zaczął nerwowo dreptać w miejscu. Poczuła nagle, że siły ją opuszczają.
Czarny rycerz zaśmiał się tylko w odpowiedzi. Zsiadł z konia i podniósł swój hełm, z którego pociekła krew. Nałożył go sobie na kark.
Natalia zawołała:
– Odejdź, panie! To moja walka, ty nie masz z nią nic wspólnego!
– Mylisz się, pani!
Zbliżał się powoli, trzymając miecz w dłoni. Przyłbicę miał podniesioną.
Annie ujrzała twarz swego ojca, o wiele młodszą, bez zmarszczek.
– To moja potyczka – powiedział Rourke do Natalii. – Ja go zwyciężę. To będzie ostatnia walka.
Nagle Annie uświadomiła sobie, że jeśli on zginie, to zginie naprawdę. Nie rozumiała dlaczego. Po prostu wiedziała to. Choć przecież wszystko to działo się w wyobraźni Rosjanki. Zawahała się. Ból w tyle głowy stawał się nie do zniesienia. Przez chwilę światłość otaczająca jej ojca, była na tyle intensywna, że Annie niczego nie widziała.
Śmiech czarnego rycerza był coraz donośniejszy. Nagle ucichł. Annie odzyskała wzrok. Perspektywa ciągle się zmieniała. Teraz patrzyła oczyma ojca. Natalia była niewiarygodnie piękna, płakała.
– Nie ryzykuj swego życia dla mnie!
– Moje życie zawsze należało do ciebie, pani – niemal szeptem powiedział Rourke. Opuścił przyłbicę i jego biały rumak, idąc stępa, odepchnął konia Natalii z pola walki.
Wierzchowiec czarnego rycerza zrobił kilka kroków do tyłu. Jego miecz znów zalśnił upiornym, krwawym blaskiem.
Rumak Johna stał jak wrośnięty w ziemię. Emanowała zeń siła i spokój.
Słyszała szelest skórzanej opończy srebrnego rycerza. Czuła ciężar jego połyskującej kolczugi. Wyczuwała moc jego prawej dłoni, w skórzanej rękawicy trzymającej miecz. Jego oczy zwęziły się za niewielkimi otworami przyłbicy. Wziął głęboki oddech.
Teraz z kolei Annie patrzyła oczyma Natalii. Obserwowała go. W drżących dłoniach ledwo mogła utrzymać miecz. Poczuła, że przez ciało jej wierzchowca przebiega dreszcz; koń lekko uniósł się na tylnych nogach. Natalia szepnęła coś, lecz jej głos był niezrozumiały.
– Przeklinam twoje imię! – Okrzyk czarnego rycerza uniósł się ponad wybrzeżem. Spiął ostrogami swego wierzchowca, aż z jego boków trysnęła krew i pomknął do przodu.
Rumak Johna Rourke’a gnał mu na spotkanie. Jego miecz zataczał koła, przecinając ze świstem powietrze. Jeździec, jego broń i wierzchowiec zdawali się stanowić nierozłączną całość. Jego głos brzmiał jak grom.
– Zmierz się ze mną i zgiń!
Rumak Johna nagle potknął się i przysiadł na zadzie. Wierzchowiec czarnego rycerza stanął dęba. Ich miecze skrzyżowały się, aż iskry trysnęły ponad powierzchnią wody, na tle krwawego słońca.
Rourke spiął konia i z impetem runął na przeciwnika. Ciął mieczem w poprzek przyłbicy i rozpłatał hełm przeciwnika. Ale pod nim nie było niczego.
Śmiech czarnego rycerza, upiorny i groźny, przeniknął Annie na wskroś. Natalia, upuszczając miecz, zasłoniła uszy i krzyknęła przeraźliwie.
Słońce błysnęło w ostrzu broni czarnego rycerza czerwoną, krwistą barwą. Oba miecze skrzyżowały się ponownie. Siwek wykonał nagły zwrot. Czarny rycerz pochylił się w siodle i ściskając miecz, pomknął przed siebie. Opończa łopotała za nim jak chorągiew.
John spiąwszy konia ostrogami rzucił się w pościg. Ziemia drżała.
Rumak uciekającego gwałtownie zawrócił w miejscu i cwałem ruszył z powrotem. Rycerz trzymał miecz przed sobą, kierując sztych prosto w gardło Johna.
Rourke zrzucił z głowy hełm i pochylił się mocniej w siodle.
Oręż czarnego rycerza wciąż mieniła się krwawą, upiorną czerwienią. Jego przeraźliwy śmiech górował nad wszystkim. Jego postać spowijała ciemność.
– Zginiesz, Karamazow! – krzyknął Rourke.
Ich konie minęły się. Ostrza mieczy uderzyły o siebie z przeraźliwym brzękiem, który wprawił skały w drżenie. Rourke i Karamazow zawrócili konie.
Rycerze starli się w straszliwym, śmiertelnym boju. Stal zadzwoniła o stal. Rżenie koni przypominało ludzkie jęki. Dźwięk uderzających o siebie mieczy odbijał się echem, wywołując u Annie kolejne ataki bólu. Rumak Natalii szarpnął się mocno, ale zdołała utrzymać go w miejscu.
Walczący rozdzielili się na moment. Miecz o krwawym ostrzu błysnął w świetle słońca. Czarny bezgłowy rycerz znów zaatakował. John zatoczył mieczem koło ponad swój głową. Jeszcze raz starli się z sobą.
Nagle czarny rycerz zachwiał się w strzemionach i spadł na piasek. Szybko jednak wstał, odrzucając opończę na bok.
John zawrócił w miejscu, pewną ręką prowadząc swego wierzchowca. Natychmiast zeskoczył na ziemię, chwyciwszy oburącz swój potężny miecz. Odrzucił z czoła włosy nieprzyprószone jeszcze siwizną.
Wiatr wzmagał się, fale mocniej uderzały o skały. Na niebie pojawiły się gwiazdy.
Rourke zbliżył się do czarnego rycerza i uniósł oręż wysoko do góry. Obaj poruszali się jakby w jakimś ekstatycznym tańcu.
Krwawe ostrze zatoczyło łuk w kierunku Johna. Trafiło na jego błyszczącą klingę. Każde uderzenie metalu o metal spowodowało u Annie kolejny atak bólu. Natalia rozpłakała się. Jej koń niespokojnie uderzał kopytami o ziemię.
Wielki, biały rumak Johna stał spokojnie, w oczekiwaniu na swego pana.
Stal uderzała o stal.
Czarny rycerz ciął mieczem nisko, usiłując trafić przeciwnika w nogi, ale Rourke lekko odskoczył do tyłu. Blokując pchnięcie, odbił broń wroga. Teraz on ciął, lecz jego przeciwnik zdołał odeprzeć atak. Ich miecze uderzały z wielką mocą, dzwoniąc głośno. Niespodziewanie czarny rycerz kopnął Johna w brzuch; Rourke potknął się i upadł na plecy. Wykorzystując chwilową przewagę upiór zaatakował, ale John był już na nogach. Odparował cios wroga i ruszył do przodu, kilkoma potężnymi ciosami powalając nieprzyjaciela na ziemię.
Stal przeciwko stali. Obaj potężni, obaj dysponujący nieludzką siłą. Ich zmagania zdawały się nie mieć końca.
Upiór wstał. Uniósł miecz do góry i z całej mocy ciął nim w dół, lecz John znów odparował cios, cofając się o krok. Czarne widmo zachwiało się na nogach. W tym momencie Rourke doskoczył do przeciwnika, uniósł wysoko swój miecz i ciął nim prosto, przez bezgłowy kark i tułów.
Jakby spod ziemi dał się słyszeć okropny krzyk. Z korpusu czarnego rycerza, rozpłatanego na dwie części, wyleciały kłęby czarnego dymu, który czerwieniejąc otoczył jego szczątki.
Przez niebo zaczęły przebiegać przeraźliwe jasne błyskawice. Natalia spojrzała na morze. I nagle wszystko się uspokoiło. Ostrze miecza Johna błyszczało czerwonym blaskiem. Annie wciąż była sobą; obserwowała ich twarz jakby z pewnego dystansu.
John zagwizdał na wierzchowca, a zwierzę posłusznie przybiegło do swego pana.
Natalia szła po piasku w kierunku Rourke’a. Łagodne podmuchy wiatru rozwiewały jej włosy. Gdy zbliżała się do Johna, wbił przed nią swój miecz w piasek, klękając na jedno kolano. Delikatnie dotknęła jego włosów.
Annie nie chciała przyglądać się im dłużej.
Mężczyzna podniósł się. Natalia podeszła do niego bliżej. Objął ją ramieniem i przytulił, patrząc głęboko w jej oczy. Uśmiechnęła się do niego. Ich twarze powoli zbliżały się do siebie.
Annie wiedziała, że nie jest już potrzebna. Nie chciała na nich patrzeć.
Pocałowali się. Stali tak przez chwilę nieruchomo, mocno objęci.
Jeden z koni zarżał.
Słońce nad horyzontem zaczęło się lekko przesuwać. Nie zachodziło, ale szło w górę, żółto-białe, znacząc powierzchnię morza szerokim pasem, jakby wytyczając drogę.
Annie otworzyła oczy i podniosła się.
– Już po wszystkim – szepnęła.
Od tyłu głowy, ku przodowi, napływały fale silnego bólu. Obraz przed oczami zalała czerwień i nastała ciemność.
Doktor był cały mokry od potu. Klęknął przy kozetce, na której przed chwilą leżał.
Paul trzymał w dłoniach głowę Annie. Za nią, spokojnie oddychając, z zamkniętymi oczami leżała Natalia.
Doktor Rothstein odezwał się pierwszy:
– Nie wiem, co się stało, ale takiego wykresu jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Teraz jest już wszystko w normie.
Rourke spojrzał na niego pytająco.
– Z panią Rubenstein – powiedział szybko psychiatra – wszystko powinno być w porządku. Jest ogromnie wyczerpana. Co się stało?
John odrzekł szeptem:
– Po prostu zrobiłem to, co już dawno powinienem zrobić.