174928.fb2
John narzucił sobie umiarkowane tempo marszu. Nie chciał iść za szybko, aby się nie spocić, ani też nie za wolno, by nie dopuścić do przestudzenia mięśni. Marsz był trudny z powodu oblodzonej ziemi oraz padającego gęstego śniegu, któremu towarzyszył porywisty wiatr. Wiatromierz wskazywał prędkość wiatru przekraczającego czterdzieści mil na godzinę.
Doktor parł niestrudzenie do przodu. Pod arktyczną kurtką miał na sobie specjalną, termiczną odzież: bawełnianą koszulę, spodnie oraz standardową bieliznę z syntetycznej wełny, którą nosili Niemcy. Spodnie, kurtka i buty chroniły go dość skutecznie przed zimnem. Nie należał do tych, którzy przepadają za czapkami, więc pod kapturem miał tylko jedwabny, długi szalik, podobny do tych, które nosili lotnicy w czasie dwóch pierwszych wojen światowych. Owinął nim głowę i szyję. Był to dar od premiera Pierwszego Miasta.
Pod arktycznymi rękawicami miał jeszcze drugie, czarne, zrobione z tego samego materiału, co szalik, tak samo wygodne i przylegające ściśle do ciała. Mógł w nich rozwiązać mały supeł albo podnieść z ziemi dziesięciocentówkę, jeśli w ogóle coś takiego jeszcze istniało. Kiedyś Rourke wysłał notę z propozycją rozpatrzenia możliwości wprowadzenia pieniądza w Mid-Wake. Abstrahując od supłów i monet, rękawiczki były bardzo dobre i chroniły przed mrozem i wiatrem, jak każde inne. W trakcie marszu przekonywał się raz jeszcze o ich zaletach.
Idąc starał się skupić swoją uwagę na dwóch rzeczach: z jednej strony na możliwości spotkania kolejnych Sowietów, oddalających się od tajemniczej instalacji, a z drugiej – na myśleniu o czymkolwiek, byle tylko uniknąć otępienia wywołanego jednostajnym marszem i związanym z nim zmęczeniem.
Przypomniał sobie różne rutynowe czynności chirurgiczne, o których nie myślał od skończenia szkoły medycznej. Myślał także o tym, że wymagano od niego prezentacji swoich umiejętności jedynie na trupach w prosektorium. Kiedy doszedł do wniosku, że myśli te ułatwiały mu koncentrację, zaczął przypominać sobie artykuły z niemieckich pism medycznych, wydanych w Mid-Wake, które dano mu do przeczytania. Okazało się, że poruszone w nich niektóre problemy zostały rozwiązane w zdumiewająco prosty i logiczny sposób. Zdziwił się, iż nie wpadł na to ani on, ani inni lekarze jego epoki. Od dłuższego czasu marzył o możliwości podjęcia praktyki lekarskiej. Pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. Obecnie medycyna stała na takim poziomie, jaki w świecie lekarskim za studenckich lat Johna graniczyłby z cudotwórstwem. Możliwości ratowania życia ludzkiego były większe niż kiedykolwiek przedtem. A on był zajęty czym innym, o wiele częściej odbierając komuś życie niż je ratując.
Niestrudzenie kontynuował marsz. W końcu z ciemności zaczęły wyłaniać się zarysy jakichś zabudowań. Kiedy zbliżył się do nich, schował karabin do niemieckiego futerału. Nie miał zamiaru wpadać w jakiekolwiek tarapaty, dlatego też na wszelki wypadek trzymał w zasięgu ręki Detoniki. Zszedł ze ścieżki między skałami i zaczął gramolić się po nich w górę. Posuwał się wzdłuż ostrego brzegu skalnego, niknącego przed nim w ciemnościach. Chciał wiedzieć, co go czeka. Gdy spojrzał w kierunku północnym, dostrzegł wyraźnie kontury jakichś budynków. Kontynuował wspinaczkę.