174480.fb2 ?miertelna Gra - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

?miertelna Gra - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Rozdział trzeci

Ładnie tu – powiedziała Sandra, spoglądając na domek i na przystań. – Podoba mi się, Joe.

– To dlaczego nigdy nie przyjeżdżałaś, kiedy cię zapraszałem?

Joe zaczął wyładowywać walizki z bagażnika.

– Wiesz, że jestem stworzeniem na wskroś miejskim. – Sandra odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. – To miejsce nie jest złe. Szkoda, że Eve wcześniej mi nie powiedziała o pięknym widoku na jezioro.

– Mówiłam ci – zaprotestowała Eve. – Nie chciałaś słuchać.

– Dość tu pusto. Nie ma innych domów nad jeziorem?

– Nie, Joe kupił całe jezioro i otaczającą je ziemię, i nie chce nikomu odsprzedać ani kawałka.

– To brzydko z twojej strony, Joe.

– Lubię samotność, kiedy tu przyjeżdżam – odparł, zamykając bagażnik. – Mam dość ludzi w mieście. Nikt nie wie, że mam to miejsce. Oprócz paru dobrych przyjaciół – dodał, uśmiechając się do Eve.

– Dom jest chyba wygodny i przytulny – zauważyła Sandra.

Eve zawsze lubiła ten rodzaj domu: niewielki, dobrze rozplanowany, z wieloma oknami, przez które wpadało słońce.

– Chodź i zobacz, jak jest w środku – zaproponowała matce.

– Muszę wracać do miasta. Ron nie lubi, gdy nie ma mnie na kolacji.

– Możesz do niego zadzwonić.

Sandra potrząsnęła głową.

– Nie jestem głupia. Nie chcę, żeby się przyzwyczaił do samotnych posiłków. Zadzwonię do ciebie jutro. – Mocno uściskała Eve. – Witaj w domu, dziecino. Tęskniłam za tobą. – Cofnęła się o krok i spojrzała na Joego. – Zawieźć cię do miasta?

– Mam tu swój samochód. Dzięki, Sandro.

– Nie ma za co. – Sandra usiadła za kierownicą i włączyła silnik. – Do zobaczenia!

Eve patrzyła za samochodem, dopóki nie znikł jej z oczu, a potem pomogła Joemu wnieść bagaże do domu.

– Wiesz co, ja tego nie rozumiem – powiedział Joe, kręcąc głową. – Nie widziałyście się od przeszło roku, a mimo to twoja matka nie może opuścić kolacji z przyjacielem. W dodatku ty nie masz nic przeciwko temu.

– Nie musisz nas rozumieć, wystarczy, że rozumiemy się wzajemnie. – Nikt, kto nie przeżył koszmaru jej dzieciństwa, nie był w stanie tego pojąć. Blizny zostały na zawsze, ale Eve i Sandra wykorzystały sytuację do ułożenia takich stosunków między sobą, aby dało się z tym żyć. – Mama jeszcze nigdy w życiu nie miała kogoś stałego, nic więc dziwnego, że się zachowuje, jak się zachowuje. Nieźle ją trafiło, co?

– Mhm. – Joe otworzył drzwi wejściowe. – Wydaje się, że nie ma nic przeciwko temu.

– Nie. – Eve urwała na chwilę. – Dziwnie się tu czuję bez Dianę.

– Dlaczego? Bywałaś tu przecież, nim się ożeniłem. Dianę nigdy nie lubiła tego domu. Wolała bardziej cywilizowane miejsca.

Eve rozejrzała się i przypomniała sobie, że zawsze dotychczas witał ją tu pies Joego.

– Gdzie jest George? Trzymasz go w mieście?

– Nie, wzięła go Dianę. Mnie nigdy nie ma w domu. U Dianę jest mu zdecydowanie lepiej.

– Na pewno było ci przykro.

– Tak. Kocham tego psa.

Joe otworzył drzwi i wskazał jej przeznaczoną do pracy część pokoju.

– O mój Boże! – Kamery wideo, komputer, stół do pracy i specjalny postument. – Skąd to wszystko wziąłeś?

– Z twojej pracowni w mieście. Przywiozłem całe wyposażenie, które odkupił ci w zeszłym roku ubezpieczyciel. Chyba o niczym nie zapomniałem.

– Chyba nie. – Eve weszła do środka. – Zaspokoiłeś wszystkie moje potrzeby.

– To jest mój cel w życiu – odparł ze śmiechem Joe. – Przygotowałem też zapas żywności. Zimno tu. – Podszedł do kominka i ukląkł przed ułożonymi polanami. – Przed wyjazdem rozpalę ogień.

– Nie zostaniesz tu?

Potrząsnął głową.

– Szukają cię dziennikarze. Odnalezienie tego domu jest trudne, ale nie niemożliwe. Muszę coś wymyślić, żeby ich zmylić. – Przerwał. – I powiem Sandrze, żeby tu nie przyjeżdżała, dopóki nie skończysz. Ktoś może za nią jechać. Jeśli będziesz się chciała czegoś dowiedzieć, pytaj przez telefon, dobrze?

– Dobrze. – Wspomniał o wszystkim oprócz najważniejszej rzeczy. – Kiedy dostanę czaszkę?

– Jutro. Jest wciąż u doktora Comdena, antropologa, który robił badanie. Wezmę zezwolenie z policji, odbiorę czaszkę i przywiozę ci ją jutro po południu. Zadzwonię, gdyby coś się zmieniło. – Ruszył do drzwi. – Tymczasem postaraj się przespać. W samolocie spałaś najwyżej godzinę.

– Dobrze. Ale najpierw zadzwonię do Logana i powiem mu, że doleciałam w porządku.

– Nie spodziewa się telefonu od ciebie.

– Mimo to go doceni. Nie zamierzam wyrzucać go z mojego życia tylko dlatego, że nie jesteśmy już parą. Nie zasłużył sobie na to.

Joe wzruszył ramionami.

– Nie będę się z tobą kłócił. Tylko nie daj się wyprowadzić z równowagi. Musisz wypocząć.

– Odpocznę.

– Mówię poważnie. Nie wiemy, jak zareagujesz na widok tej czaszki, zwłaszcza jeśli będziesz zmęczona. Nie chcę, żebyś się załamała.

– Nie załamię się.

– Prześpij się – powtórzył, zamykając za sobą drzwi.

Eve podeszła do okna i przyglądała się Joemu, który poszedł do garażu po swego dżipa. Kilka minut później wyjechał i znikł za załomem drogi.

Została sama.

Słońce, które dotykało już jeziora, stało się nagle bledsze i chłodniejsze. Po drugiej stronie sosny rzucały cień, który rozciągał się wokół niczym ciemny koc. Eve zadrżała, podeszła do kominka i wyciągnęła ręce do ognia. Przyjemne ciepło pokonało dojmujący chłód.

To wyłącznie sprawa wyobraźni. Wszystko było przecież tak samo jak przed wyjazdem najpierw Sandry, a potem Joego. Po prostu nie była przyzwyczajona do samotności. Na wyspie rzadko zostawała sama. Nawet kiedy pracowała, Logan znajdował się niedaleko.

Chłód nie wynikał z samotności, lecz z obawy i niecierpliwości. Eve, tak samo jak Joe, nie była pewna swej reakcji na czaszkę. Nie wiedziała, czy potrafi nie myśleć o śmierci Bonnie i działać całkowicie profesjonalnie.

Oczywiście, że potrafi. Jest to winna córce.

Lub temu komuś, kim okaże się ofiara. Nie wolno jej myśleć o niej jako o Bonnie, gdyż jej dłonie i mózg muszą pracować nienależnie od uczuć. Musi traktować czaszkę kompletnie bezosobowo.

Jednak to jej się jeszcze nigdy nie udało. Każda rekonstrukcja czaszki zaginionego dziecka sprawiała jej ból i wykańczała psychicznie. Tym razem jednak musiała panować nad uczuciami. Nie mogła sobie pozwolić, żeby wpaść w czarną dziurę.

A teraz najlepiej będzie się czymś zająć i nie myśleć o tym, co ją czeka. Sięgnęła po słuchawkę i wystukała numer telefonu Logana. Bez odpowiedzi. Usłyszała pocztę głosową.

– Cześć, Loganie. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że jestem nad jeziorem, w domu Joego. Czuję się bardzo dobrze. Jutro dostanę czaszkę. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Uważaj na siebie.

Odłożyła słuchawkę.

Brak kontaktu z Loganem sprawił, że poczuła się jeszcze samotniej. Tamto bezpieczne, normalne życie u boku Logana, na jego wyspie, już zaczęło jej się wydawać odległe i coraz bardziej nierzeczywiste.

Dość tego – skarciła się w duchu. Postanowiła pójść na spacer wzdłuż jeziora i zmęczyć się tak, żeby nie miała kłopotów z zaśnięciem.

Wszystko, co przywiozła ze sobą, nadawało się jedynie do klimatu tropikalnego. W sypialni Joego znalazła dżinsy i koszulę flanelową. Włożyła własne tenisówki i wiatrówkę Joego. Pięć minut później była już na dworze.

Była sama.

Don obserwował Eve, która szybkim krokiem schodziła nad jezioro. Trzymała ręce w kieszeniach wiatrówki. Na jej twarzy malował się lekki niepokój.

Była wyższa, niż pamiętał z dawnych lat, choć w za dużej kurtce wydawała się bardzo drobna. Ale sprawiała wrażenie mocnej, widać to było w jej ruchach, w uniesieniu brody. Siła psychiczna często przewyższała fizyczną. Miał ofiary, które z pozoru powinny natychmiast się poddać, a jednak walczyły aż do końca. Ona też najwyraźniej należała do tego typu ludzi.

Z zainteresowaniem obejrzał spektakl na lotnisku, ale miał taką wprawę w śledzeniu ofiar, że nie dał się oszukać. Dawno temu przekonał się, że jeśli jest się zawsze do przodu o jeden krok, to zbiera się potem tego owoce.

A ten owoc znajdował się niemal w zasięgu ręki. Skoro dowiedział się już, gdzie przebywa Eve Duncan, mógł zacząć swoją grę.

Uniwersytet Stanowy w Georgii - Dzień dobry, Joe. Czy mógłbym z tobą porozmawiać?

Joe zesztywniał na widok wysokiego mężczyzny, który opierał się o ścianę budynku wydziału nauk.

– Nie odpowiadam na żadne pytania, Mark.

Mark Grunard uśmiechnął się ujmująco.

– Powiedziałem „porozmawiać”, a nie „wypytywać”. Chociaż jeśli czujesz, że powinieneś wyrzucić z siebie…

– Co ty tu robisz?

– Nietrudno było wydedukować, że przyjedziesz tutaj po czaszkę. Cieszę się, że moi koledzy reporterzy są zbyt zajęci tropieniem Eve Duncan. Mam cię wyłącznie dla siebie.

Joe przeklął w duchu policję z Atlanty za informacje o tym, gdzie była czaszka.

– Nic z tego, Mark. Nic ci nie powiem.

– Czy mogę cię odprowadzić do gabinetu doktora Comdena? Potem się ulotnię. Chciałbym ci coś zaproponować.

– Co ty knujesz, Mark?

– Coś, na czym obaj moglibyśmy skorzystać. Wysłuchasz mnie?

Joe obrzucił go uważnym spojrzeniem. Mark Grunard zawsze robił na nim wrażenie człowieka uczciwego i bystrego. – Słucham.

– Przyjechał pan po dzieciaka? – Doktor Phil Comden wstał i podał Joemu rękę. – Przykro mi, że niewiele mogłem napisać w raporcie. – Podszedł do drzwi na końcu korytarza. – Czytałem, że Eve Duncan zajmie się rekonstrukcją.

– Tak.

– Wie pan, że rekonstrukcja twarzy nie jest dowodem w sądzie. Powinien pan zaczekać na wyniki DNA.

– To za długo trwa.

– No tak. – Wprowadził Joego do laboratorium, gdzie były rzędy szuflad jak w prosektorium. – Chce pan tylko czaszkę?

– Tak, może pan zwrócić resztę szkieletu do wydziału patologii.

– Myśli, że to jej córka?

– Myśli, że jest taka możliwość.

Doktor Comden otworzył szufladę.

– Wie pan, kiedy się pracuje nad dzieckiem, trudno się powstrzymać od zastanawiania, jak… Cholera!

Joe odepchnął go i zajrzał do szuflady.

Eve podniosła słuchawkę po pierwszym dzwonku.

– Nie ma jej – powiedział ostro Joe.

– Co?

– Zginął szkielet. Eve znieruchomiała.

– Jak to możliwe?

– Skąd mam wiedzieć? Doktor Comden mówi, że wczoraj wieczorem, jak wychodził z laboratorium, szkielet leżał na swoim miejscu. Dziś w południe go nie było.

– Może zabrali go na wydział patologii?

– Doktor Comden musiałby podpisać protokół.

– Może ktoś się pomylił i zabrali go bez…

– Dzwoniłem do Basila. Nikt nie był upoważniony do zabrania szkieletu.

– Ktoś musi…

– Staram się znaleźć ten szkielet. Nie chciałem, żebyś czekała na darmo. Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś konkretnego.

– Ona znów… zaginęła.

– Znajdę ją. – Urwał. – To może być jakiś makabryczny dowcip. Wiesz, że studenci czasem robią takie wygłupy – Sądzisz, że jeden ze studentów ukradł szkielet?

– Tak przypuszcza doktor Comden. Eve zamknęła oczy.

– Mój Boże! – jęknęła.

– Odzyskamy go, Eve. Rozmawiam ze wszystkimi, którzy byli wczoraj wieczorem i dzisiaj w pobliżu laboratorium.

– Dobrze – powiedziała tępo.

– Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś konkretnego – powtórzył i się rozłączył.

Eve odłożyła słuchawkę. Nie wolno jej się denerwować. Joe odnajdzie szkielet. Doktor Comden przypuszczalnie miał rację. Jakiś student myślał, że to będzie doskonały dowcip i…

Zadzwonił telefon. Joe?

– Halo?

– To była ładna dziewczynka, prawda?

– Co?

– Na pewno byłaś bardzo dumna ze swojej Bonnie. Eve zesztywniała.

– Kto mówi?

– Z trudem ją sobie przypomniałem. Tyle ich było. A przecież powinienem pamiętać. Była naprawdę wyjątkowa. Wałczyła o życie. Czy wiesz, że dzieci rzadko walczą? Po prostu akceptują to, co nieuchronne. Dlatego niezbyt często ostatnio wybieram dzieci. To tak jakby zabić ptaka.

– Kto mówi?

– Drżą przez chwilę i nieruchomieją. Bonnie była inna.

– Ty parszywy łgarzu – powiedziała ochrypłym głosem Eve. – Jesteś chory.

– Nie na to, co myślisz. Nie jestem taki jak Fraser. Mam poczucie własnej godności i nigdy nie przywłaszczam sobie cudzych ofiar.

Poczuła się tak, jakby ktoś walnął ją w żołądek.

– To Fraser zabił moją córkę.

– Naprawdę? To dlaczego nie powiedział ci, gdzie ukrył ciało? Gdzie ukrył wszystkie ciała?

– Ponieważ był okrutnym człowiekiem.

– Ponieważ nie wiedział.

– Wiedział. Chciał, żebyśmy cierpieli.

– To prawda. Ale chciał także pochwalić się czymś, czego wcale nie zrobił. Z początku się złościłem, potem już mnie to bawiło. Nawet rozmawiałem z nim w więzieniu. Przedstawiłem się jako dziennikarz i skorzystał z okazji. Podałem mu kilka szczegółów dla policji.

– Złapano go na gorącym uczynku, kiedy zabił Teddy’ego Simesa.

– Nie twierdzę, że Fraser był niewinny. Zabił Simesa i jeszcze czworo innych dzieci. Pozostałe należały do mnie. – Urwał na chwilę. – Łącznie z małą Bonnie Duncan.

Eve trzęsła się tak bardzo, że z trudem mogła utrzymać słuchawkę. Musiała się opanować. Dzwonił jakiś psychopata, który chciał ją zranić. W trakcie procesu Frasera miała kilka podobnych telefonów. Jednakże ten człowiek wydawał się spokojny, pewny siebie, prawie obojętny. Musi go zmusić do mówienia. Udowodnić mu, że kłamie.

– Powiedziałeś, że nie lubisz zabijać dzieci.

– Wtedy eksperymentowałem. Chciałem sprawdzić, czy warto się nimi zająć na dłuższą metę. Bonnie niemal mnie do tego przekonała, ale następnych dwoje szalenie mnie rozczarowało.

– Po… co… do… mnie… dzwonisz?

– Bo coś nas łączy, prawda? Mamy Bonnie.

– Ty skurwysynu!

– A raczej ja mam Bonnie. Patrzę na nią w tej chwili. Była o wiele ładniejsza, gdy zakopywałem ją w ziemi. To smutne, że po nas wszystkich zostaje tylko kupka kości.

– Patrzysz… na nią?

– Pamiętam, jak szła w moją stronę przez park w czasie szkolnego pikniku. Jadła lody w waflu, a jej rude włosy błyszczały w słońcu. Tyle w niej było życia. Nie mogłem się powstrzymać.

Ciemność. Nie może zemdleć.

– Masz ten sam rodzaj żywotności. Wiem. Jesteś tylko znacznie silniejsza.

– Odkładam słuchawkę.

– Tak, chyba źle się czujesz, prawda? To szok. Jestem pewien, że niedługo wyzdrowiejesz. Będę w kontakcie.

– Po co?

Przez moment w słuchawce panowała cisza.

– Bo tak trzeba, Eve. Po naszej rozmowie czuję się jeszcze bardziej przekonany niż przedtem. Jesteś mi potrzebna. Odbieram twoje emocje niczym fale przypływu. To… wspaniałe.

– Nie będę podnosiła słuchawki.

– Będziesz. Zawsze jest szansa, że dostaniesz czaszkę z powrotem.

– Kłamiesz. Jeśli zabiłeś te wszystkie dzieci, dlaczego tylko Bonnie pochowałeś z dorosłymi?

– Jestem pewien, że zakopałem tam więcej osób, niż znaleziono. Jak przez mgłę przypominam sobie co najmniej dwoje innych dzieci. Chyba… dwóch chłopców. Starszych od Bonnie. Mieli dziesięć czy dwanaście lat.

– Znaleziono szkielet jednego dziecka.

– Widać nie trafili na inne. Niech spróbują w samym wąwozie. Przypuszczalnie zalało je błoto.

Połączenie się przerwało.

Eve opadła na podłogę. Zimno. Przejmujące zimno.

Boże, Boże, Boże!

Musi coś zrobić, nie może tak siedzieć.

Joe. Zadzwoni do Joego.

Drżącą ręką wystukała numer jego telefonu.

– Wracaj – powiedziała, kiedy odebrał telefon. – Wracaj.

– Eve?

– Wróć tu, Joe.

– Co się stało?

Jeszcze coś powinna mu powiedzieć.

– Talladega. Powiedz, żeby… szukali… w samym wąwozie.

Odłożyła słuchawkę i oparła się o ścianę. Nie myśleć. Pogrążyć się w bezruchu i otępieniu, dopóki Joe nie wróci.

Nie mdleć, nie krzyczeć, czekać na Joego.

Kiedy Joe przyjechał godzinę później, Eve wciąż siedziała na podłodze.

Czterema krokami pokonał dzielącą ich przestrzeń i ukląkł przy niej.

– Jesteś ranna?

– Nie.

– To dlaczego śmiertelnie mnie przeraziłaś? – spytał ostro. Wziął ją na ręce i zaniósł na kanapę. – O mało nie dostałem ataku serca. Ależ jesteś zimna!

– Szok. Powiedział, że… jestem w szoku. Joe rozcierał jej lewą dłoń.

– Kto tak powiedział?

– Telefon. Myślałam, że to jakiś wariat. Jak wtedy, kiedy dzwonili po śmierci Bonnie… – Musiała na chwilę zamilknąć. – Ale to nie był wariat. Dzwoniłeś do Talladegi?

– Tak. – Zaczął masować drugą dłoń. – Mów.

– Powiedział, że ma kości Bonnie. – Otępienie odchodziło i Eve zaczęła się trząść. – Powiedział, że nie jest już taka ładna jak wtedy…

– Spokojnie. – Joe złapał koc z krzesła i narzucił jej na plecy, a potem przeszedł do małej kuchni, żeby zrobić kawę. – Oddychaj głęboko, dobrze?

– Dobrze. – Eve zamknęła oczy. Głęboko oddychać. Wyrzucić z siebie ból. Wyrzucić przerażenie. Wdech. Wydech.

– Otwórz oczy. – Joe siedział przy niej na kanapie. – Pij.

Kawa. Gorąca. Za słodka. Wypiła pół kubka.

– Lepiej? – spytał Joe.

Kiwnęła głową.

– Teraz mów. Powoli. Nie zmuszaj się. Przerwij, jeśli trzeba.

Musiała przerywać trzy razy, nim skończyła. Kiedy wreszcie umilkła, Joe się nie odzywał.

– To wszystko? Wszystko mi powtórzyłaś? – zapytał w końcu.

– To mało?

– Wystarczy. Wypij resztę kawy.

– Wystygła.

– Zrobię drugą.

Joe poszedł z powrotem do kuchni.

– On zabił Bonnie, Joe.

– To mógł być jakiś psychopata. Eve potrząsnęła głową.

– Zabił ją.

– Poczekaj, musimy to przemyśleć.

– Ja nie muszę. Wiedział o lodach. Joe spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– O lodach? – powtórzył.

– Powiedział, że wtedy w parku jadła lody truskawkowe w waflu.

– Tego szczegółu na pewno nie było w gazetach – mruknął.

– Fraser wiedział. Powiedział policji, że Bonnie jadła lody truskawkowe. Opisał także, jak była ubrana.

– Mógł się dowiedzieć z prasy.

– Wiedział o znamieniu na plecach Bonnie.

Eve masowała bolące skronie. Joe miał rację. Dlatego byli wtedy tacy pewni, że zabił ją Fraser. Dlaczego właściwie była taka pewna?

– Powiedział, że zadzwonił do więzienia i przedstawił się jako dziennikarz, a potem podał Fraserowi szczegóły. Czy to możliwe?

Joe zastanawiał się przez chwilę.

– Tak. Fraser udzielał wywiadów na prawo i lewo. Jego obrońca dostawał szału. W dodatku nikt nie wiedział, o czym mówił, bo prawo w Georgii nie zezwala na podsłuch w telefonie bez specjalnego pozwolenia. Po co zresztą mieli występować o pozwolenie na podsłuch? Fraser już wcześniej się przyznał. Sprawa była zamknięta.

– Nie znaleziono ciała żadnego dziecka, do którego się przyznawał.

– Dla sądu to nie było najważniejsze.

Tak, wiedziała o tym. Nieustannie i bezskutecznie walczyła o kontynuowanie poszukiwań po przyznaniu się Frasera do morderstw.

– Szkoda.

– Przyznanie się do winy wystarczyło, żeby go posłać na krzesło elektryczne.

– A lody…

– Minęło już tyle lat. Sam sprzedawca lodów mógł opowiedzieć o tym różnym ludziom.

– Policja mu zabroniła.

Joe wzruszył ramionami.

– Dla niektórych ludzi sprawa się skończyła wraz z egzekucją Frasera.

– No, dobrze, sprzedawca mógł komuś powiedzieć. A jeśli nie? Jeśli Fraser jej nie zabił?

– Eve…

– A jeśli zabił ją ten drań, co do mnie dzwonił? Wykradł ją z laboratorium. Dlaczego miałby to robić, jeśli nie…

– Ciii. – Joe przyniósł jej filiżankę gorącej kawy i znów usiadł obok niej na kanapie. – Nie znam odpowiedzi na te wszystkie pytania. Bawię się tylko w adwokata diabła w nadziei, że dojdziemy do czegoś sensownego.

– Dlaczego mamy być rozsądni? Ten skurwysyn, który ją zabił, na pewno nie jest rozsądny. Szkoda, że go nie słyszałeś. Z przyjemnością mnie ranił. Po prostu katował mnie swoim opowiadaniem.

– Dobrze, porozmawiajmy o tym facecie. Jaki miał głos? Stary? Młody?

– Nie wiem. Mówił tak, jakby był na dnie studni.

– Mechaniczny zniekształcacz. Sposób mówienia? Akcent? Słownictwo?

Usiłowała sobie przypomnieć. Trudno jej było oddzielić sposób mówienia od słów, które przyniosły jej tyle cierpienia.

– Bez akcentu. Wyrażał się poprawnie. Chyba jest wykształcony. – Z niechęcią potrząsnęła głową. – Sama nie wiem. Niczego nie usiłowałam analizować od chwili, kiedy wspomniał Bonnie. Następnym razem bardziej się postaram.

– Jeśli będzie następny raz.

– Będzie. Powiedział, że to było wspaniałe. Dlaczego miałby zadzwonić tylko raz, a potem dać sobie spokój? – Podniosła do ust kubek z kawą. – Twój numer jest zastrzeżony. Skąd go miał?

– Bardziej martwi mnie to, że znalazł ciebie.

– Zgadł?

– Prawdopodobnie. Nadal musimy brać pod uwagę jakiegoś durnego studenta, który się w ten sposób zabawia.

Eve w milczeniu potrząsnęła głową.

– Dobrze, przyjmijmy, że zamordował tych ludzi z Talladegi. Ale nie zabił Bonnie, chce tylko sobie przywłaszczyć jej zamordowanie, o co oskarżał Frasera.

– Wiedział o lodach.

– Albo jest jednym z tych ludzi, którzy stale się przyznają do wszystkich morderstw, ale nie mają z nimi nic wspólnego.

– Wkrótce się przekonamy – szepnęła Eve. – Jeśli znajdą ciała tych dwóch chłopców w Talladedze.

– Poszukiwania już trwają. Zadzwoniłem do Roberta Spiro, jak tylko skończyłem z tobą rozmawiać.

– Kto to jest?

– Agent, który pracuje w wydziale nauk behawiorystycznych FBI. Zajmuje się zabójstwami z Talladegi. Porządny facet.

– Znasz go?

– Pracował w biurze, kiedy i ja tam pracowałem. W rok po mojej rezygnacji przeniósł się do innego wydziału. Zadzwoni do mnie, jak coś znajdą.

Eve odstawiła kubek i zrzuciła z siebie koc.

– Muszę pojechać do Talladegi.

– Potrzebny ci wypoczynek.

– Bzdura. Za pierwszym razem nie znaleźli wszystkich ciał. Teraz muszę dopilnować, żeby znów nie popełnili błędu. – Eve wstała i zmusiła się do przejścia kilku kroków na miękkich nogach. – Czy mogę wziąć dżipa?

– Tylko razem ze mną. – Joe włożył marynarkę. – I musisz zaczekać, aż zrobię kawy do termosu. Na dworze jest zimno. Nie jesteśmy na Tahiti.

– Boisz się, że wciąż jestem w szoku? Joe poszedł do kuchni.

– Nie, wiem, że prawie wróciłaś do normalności.

Eve wcale tego nie czuła. Nadal trzęsła się w środku i miała wrażenie, iż jej nerwy są obnażone i bezbronne. Joe przypuszczalnie zdawał sobie z tego sprawę i taktownie o nich zapomniał. Ona też powinna zapomnieć o swoich odczuciach i starać się działać planowo i po kolei. Najpierw musi przekonać się, czy ten drań powiedział prawdę o Talladedze. Jeśli tu kłamał, mógł także skłamać w sprawie Bonnie. A jeżeli mówił prawdę?

Dojechali do Talladega Falls po północy, ale reflektory i światła porozstawiane na okolicznych skałach sprawiały, że było jasno jak w dzień.

– Zaczekasz tu? – spytał Joe, wysiadając z dżipa. Eve wpatrywała się w urwisko.

– Tam ich znaleźli?

– Pierwszy szkielet znaleziono na następnej krawędzi, pozostałe na zboczu tego urwiska. Dziecko było najbliżej wąwozu. – Mówił, nie patrząc na nią. – To tylko dziura w ziemi. Teraz tam nic nie ma.

Mała dziewczynka leżała tu pogrzebana przez wiele lat. Mała dziewczynka, która mogła być Bonnie.

– Muszę zobaczyć.

– Tego się spodziewałem.

– To po co pytałeś, czy tu zaczekam?

Eve wysiadła z samochodu i ruszyła przed siebie.

– Mój instynkt opiekuńczy wziął górę. – Joe włączył latarkę i poszedł za nią. – Choć powinienem wiedzieć lepiej.

– Zgadza się.

Wieczorem był mróz i ziemia skrzypiała Eve pod nogami. Czy szła śladami mordercy, gdy zanosił ofiary do grobu?

Słyszała huk wodospadów, kiedy zaś weszła na górę, zobaczyła strugę płynnego srebra spadającą nad wąwozem. Weź się w garść – pomyślała. Nie oglądaj się. Jeszcze nie teraz.

– Na lewo – powiedział cicho Joe.

Wciągnęła głęboko powietrze i oderwała wzrok od wodospadów. Zobaczyła żółtą taśmę policyjną, a potem… grób.

Mały. Bardzo mały.

– W porządku? – Joe trzymał ją za łokieć. Nie, to nie było w porządku.

– Tu była zakopana?

– Tak sądzimy. Tutaj ją znaleziono i jesteśmy prawie pewni, że warstwa błota spłynęła i odsłoniła szkielet.

– Była tu przez cały ten czas…

– Może to nie jest Bonnie.

– Wiem – odparła głucho. – Przestań mi przypominać.

– Muszę ci przypominać. Musisz o tym pamiętać. Ból otępiał. Należało go odrzucić.

– Pięknie tu, Joe.

– Bardzo pięknie. Szeryf mówi, że Indianie nazwali wodospady spadającym światłem księżyca.

– Nie zakopał ich tutaj z powodu urody tego miejsca – powiedziała drżącym głosem. – Chciał ich schować, żeby nikt ich nigdy nie znalazł i nie zabrał do domu, do ludzi, którzy ich kochali.

– Nie uważasz, że za długo już tu jesteś?

– Jeszcze minutkę.

– Ile chcesz.

– Mam nadzieję, że nie sprawił jej bólu – szepnęła. – Mam nadzieję, że śmierć przyszła szybko.

– Wystarczy. – Joe odwrócił ją od grobu. – Przykro mi, myślałem, że wytrzymam, ale nie potrafię. Muszę cię zabrać…

– Stać i się nie ruszać!

Wysoki, chudy mężczyzna szedł w ich stronę brzegiem urwiska. W jednej ręce trzymał latarkę, w drugiej – rewolwer.

– Kim jesteście?

– Spiro? – Joe wyszedł zza pleców Eve. – Jestem Joe Quinn.

– Co tu robisz? – spytał ostro Robert Spiro. – Możesz w ten sposób zarobić kulę w łeb. Odgrodziliśmy to miejsce.

– FBI? Myślałem, że jesteście tu jako doradcy.

– Tak było z początku, ale teraz przejęliśmy dochodzenie. Szeryf Bosworth nie protestował. Nie chciał tej sprawy.

– Myśli pan, że morderca wróci? Dlatego odgrodziliście groby? – spytała Eve.

Spiro rzucił na nią okiem.

– Kim pani jest?

– Eve Duncan, agent Robert Spiro – przedstawił ich sobie Joe.

– Och, to pani. – Spiro schował rewolwer do kabury pod pachą i podniósł wyżej latarkę, żeby się przyjrzeć Eve. – Przepraszam, że panią przestraszyłem, ale Quinn powinien był mnie uprzedzić, że pani przyjedzie.

Spiro miał pod pięćdziesiątkę, głęboko osadzone ciemne oczy, ciemne włosy, odsłaniające łysiejące czoło, i bruzdy po obu stronach ust. Na jego twarzy widniało zmęczenie życiem.

– Myśli pan, że on wróci? – powtórzyła Eve. – Wiem, że wielokrotni mordercy często wracają do grobów swych ofiar.

– Tak, nawet ci najsprytniejsi nie mogą sobie odmówić dreszczyku podniecenia. – Spiro odwrócił się do Joego: – Na razie niczego nie znaleźliśmy. Jesteś pewien, że to poważna wskazówka?

– Jestem. Czy przerwiecie poszukiwania i zaczekacie do rana?

– Nie. Szeryf Bosworth twierdzi, że jego ludzie znają to urwisko jak własną kieszeń. – Spiro spojrzał na Eve. – Przy wodospadach jest cholernie zimno. Powinna pani stąd odejść.

– Poczekam, aż znajdziecie chłopców.

Spiro wzruszył ramionami.

– Proszę bardzo. To może długo potrwać. Muszę z tobą porozmawiać o tej „poważnej” wskazówce – powiedział do Joego. – Może się przejdziemy?

– Nie zostawię Eve samej.

– Charlie! – zawołał przez ramię Spiro. Natychmiast podszedł do nich jakiś mężczyzna z latarką. – Joe Quinn, Eve Duncan, to jest agent Charles Cather. Idź z panią Duncan do jej samochodu i zostań z nią, dopóki Quinn nie wróci.

Charlie Cather skinął głową.

– Niech pani pójdzie ze mną.

– Niedługo będę z powrotem, Eve – powiedział Joe i zwrócił się do Roberta Spiro: – Jeśli mamy się przejść, chodźmy do centrum dowodzenia.

– Niech będzie. – Spiro ruszył znów wzdłuż urwiska.

Eve poczuła się wykluczona i miała szaloną ochotę pójść za Spiro i Joem.

– Będzie pani wygodniej w samochodzie – powiedział grzecznie Charles Cather. – Na pewno pani zmarzła.

Eve spojrzała na grób. Tak, zmarzła, była zmęczona i czuła w sobie pustkę. Widok grobu wyprowadził ją z równowagi i musiała wziąć się w garść. Poza tym Joe nie zostawi jej na długo. Zaczęła schodzić w dół.

– Chodźmy – powiedziała. – Mam w samochodzie termos z kawą.

– Czy mogę poprosić jeszcze trochę kawy? – Charles Cather siedział na miejscu pasażera. – Strasznie tu zimno. Spiro mówi, że muszę się zahartować, ale mu tłumaczę, że do tej pory całe życie mieszkałem w południowej Georgii.

Eve dolała mu kawy.

– Gdzie w południowej Georgii?

– Valdosta. Wie pani, gdzie to jest?

– Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam o uniwersytecie.

Był pan kiedyś w Pensacoli? Jeździłam tam z córką na wakacje.

– Owszem. Fantastyczna plaża.

– Aha. Skąd jest agent Spiro?

– Chyba z New Jersey. On dużo nie mówi o sobie. – Charles Cather skrzywił się. – Przynajmniej mnie. Jestem nowy, a Spiro pracuje w biurze od wieków.

– Joe go szanuje.

– Ja też. To doskonały agent.

– Ale go pan nie lubi?

– Tego nie powiedziałem. – Zawahał się lekko. – Spiro prawie od dziesięciu lat zajmuje się psychiką morderców. To zmienia człowieka.

– W jaki sposób?

– No… Wypala go. Tacy ludzie przebywają tylko w swoim towarzystwie. Wydaje mi się, że jeśli ktoś całymi dniami wpatruje się w morderców, trudno mu znaleźć wspólny język z kimś, kto tego nie robi.

– Pan zajmuje się czymś innym?

– Na razie. Dopiero zacząłem pracę i wciąż się uczę. Tutaj jestem na posyłki Spiro. – Upił łyk kawy i rzekł cicho: – Widziałem pani zdjęcie w gazecie.

– Tak?

– Przykro mi, jeśli to pani córkę tu znaleźli.

– Od dawna wiedziałam, że nie ma żadnej nadziei. Chcę zabrać Bonnie do domu i ułożyć ją na wieczny odpoczynek.

Kiwnął głową.

– Mój ojciec zaginął w czasie działań wojennych w Wietnamie i nigdy nie odnaleziono ciała. Nawet jak byłem dzieckiem, martwiłem się z tego powodu. To nie w porządku.

– To prawda – przyznała Eve. – Ale moja córka nie zginęła na wojnie.

– Nie? Teraz wszędzie jest wojna. Człowiek posyła dzieciaka do szkoły i nie wie, czy kolega z klasy go przypadkiem nie zastrzeli. Ktoś musi położyć temu kres. Dlatego wstąpiłem do FBI.

– Wierzę, że jest pan porządnym człowiekiem, Charlie – powiedziała z uśmiechem Eve.

– Głupio gadam, nie? Przepraszam, wiem, że w porównaniu ze Spiro jestem całkiem zielony. Czasem mi się wydaje, że uważa mnie za przedszkolaka. To mnie peszy.

Eve wiedziała, co ma na myśli. Zapewne w takiej pracy ludzie szybko się starzeją.

– Jest pan żonaty?

– Ożeniłem się w zeszłym roku – odparł, kiwnąwszy głową. – Moja żona ma na imię Martha Ann. – Jego twarz rozjaśniła się uśmiechem. – Jest w ciąży.

– Gratuluję.

– Powinniśmy trochę poczekać, ale oboje chcemy mieć dzieci. Jakoś damy sobie radę.

– Jestem tego pewna.

Eve poczuła się lepiej. Życie nie składało się wyłącznie z grobów i morderców. Byli także ludzie tacy jak Charles, Martha Ann i ich dziecko.

– Chce pan jeszcze kawy?

– Wypiłem prawie wszystko. Lepiej…

– Otwórz okno.

To był Joe z twarzą przyciśniętą do zaparowanej szyby. Eve otworzyła okno.

– Znaleźli ich – powiedział Joe. – W każdym razie znaleźli kości. Zaraz je przyniosą do centrum dowodzenia.

Eve wysiadła z samochodu.

– Dzieci?

– Nie wiem.

– Dwoje?

– Są dwie czaszki.

– Nietknięte? Joe kiwnął głową.

– Będę mogła coś zrobić. Zaprowadź mnie tam.

– Wolałbym nie.

Eve już się wspinała po stoku.

– Zaprowadź mnie.

Nosze przymocowane były do krążka linowego i Eve przyglądała się, jak je powoli wciągają na górę. Na noszach leżały dwa zawiniątka.

– Staraliście się oddzielić kości? – spytała Spiro.

– W miarę możności. Choć nie wiem, czy się nie pomieszały. Wygląda na to, że wymyła je woda z błotem.

Nosze dojechały na górę i postawiono je na ziemi. Spiro ukląkł i odwinął jedno zawiniątko.

– Co pani myśli?

– Potrzebuję więcej światła.

Eve uklękła obok Spiro. Tyle kości. Rozszczepionych i połamanych. Jak kości zwierzęcia, którego dopadły drapieżniki…

Opanuj się i bierz się do roboty. Najważniejsza jest czaszka.

Wzięła ją w dłonie i dokładnie obejrzała. Bez zębów. Joe mówił, że żadna czaszka nie miała zębów. Trzeba odsunąć od siebie wstrętny obraz mordercy wyrywającego zęby i się skoncentrować.

– To czaszka dziecka. Białego chłopca.

– Jest pani pewna? – spytał Spiro.

– Nie, nie jestem antropologiem, ale mogę się założyć, że się nie mylę. Robiłam setki rekonstrukcji twarzy dzieci w tym wieku.

Delikatnie odłożyła czaszkę i rozwinęła drugi koc. Było w nim mniej kości. Czaszka patrzyła na nią. Zabierz mnie do domu. Zaginiony. Tylu zaginionych.

– Coś się stało? – zapytał Spiro.

– Daj jej spokój, Spiro – odrzekł Joe.

Czy coś jeszcze mogło się stać na świecie, gdzie mordowano dzieci?

– Nie. – Eve wzięła do ręki czaszkę. – Biały chłopiec, może trochę starszy niż pierwszy. Obaj nie mieli więcej niż dziesięć, jedenaście lat. – Odłożyła czaszkę i wstała. – Musi to jeszcze potwierdzić antropolog sądowy. Mogę już wracać – oznajmiła.

– Najwyższemu niech będą dzięki – powiedział Joe.

– Niech pani zaczeka – przerwał Spiro. – Joe mówił mi o telefonie. Muszę z panią porozmawiać.

– To przyjedź do mnie. – Joe popychał Eve na dół. – Wracamy teraz do domu.

– Chcę z nią rozmawiać w tej chwili.

Joe obejrzał się przez ramię.

– Nie naciskaj – powiedział cicho. – Ze mną ci się nie uda, Spiro.

Robert Spiro zawahał się, a potem wzruszył ramionami.

– W porządku, nie ma sprawy. Mam tu jeszcze masę roboty.

Eve zajęła miejsce obok kierowcy.

– Nie musiałeś się tak upierać. Mogłam z nim porozmawiać.

– Wiem. – Nacisnął na gaz. – I mogłaś tam tkwić całą noc i gapić się na kości. Albo wrócić do grobu dziewczynki. Najlepiej od razu przeskocz przez wieżowiec. W ten sposób dopiero udowodnisz, że jesteś Superwoman.

Oparła głowę na zagłówku. Była strasznie zmęczona.

– Niczego nie chcę udowadniać.

– Wiem – odezwał się Joe po chwili milczenia. – Choć może wtedy byłoby łatwiej.

– Powiedział mi prawdę. Tam byli jeszcze dwaj chłopcy. O Bonnie też mógł mówić prawdę.

– Jedna prawda nie gwarantuje drugiej.

– Ale wszystko, co mówił, jest teraz bardziej prawdopodobne.

Cisza.

– Tak.

– Jeśli to prawda, przez cały czas był na wolności. Chodził, oddychał, cieszył się życiem. Kiedy stracono Frasera, miałam przynajmniej tę pociechę, że ukarano mordercę Bonnie. A to nieprawda.

– Za szybko wyciągasz wnioski.

Eve była jednak przekonana, że ma rację.

– Fraser przyznał się do zabicia dwóch chłopców: Johna Devona i Billy’ego Thompkinsa.

– Pamiętam.

– Wystarczy zidentyfikować jednego z nich, aby wiedzieć, że ten człowiek rzeczywiście kontaktował się z Fraserem. Chcę, żebyś namówił Spiro, aby dał mi jedną z czaszek do rekonstrukcji.

– Wiesz, jak to jest z biurokracją. FBI robi wszystko po swojemu.

– Znasz Spiro. Pracowałeś w FBI. Potrafisz to załatwić.

– Spróbuję.

– Zrób to. – Uśmiechnęła się smutno. – Inaczej znów ci zginie szkielet. Skoro nie mogę mieć Bonnie, wezmę któregoś z chłopców.

– Ty już przesądziłaś, że to jest Bonnie.

– Muszę ją jakoś nazwać.

– Na liście Frasera była jeszcze jedna dziewczynka, mniej więcej w tym samym wieku.

– Doreen Parker. – Eve zamknęła oczy. – Niech cię diabli wezmą, Joe!

– Za dużo o tym myślisz. Nie chcę, żebyś się załamała, kiedy się okaże, że to nie jest Bonnie.

– Załatw mi tę czaszkę.

Joe zaklął pod nosem.

– Dobrze. Spiro powinien być wdzięczny za jakąkolwiek pomoc w tej cholernej sprawie.

– I bardzo dobrze. Będzie nam potrzebny. Zna się na potworach.

– Ty też.

Tylko na jednym potworze. Tym, który zdominował jej życie po śmierci Bonnie. Przedtem nazywała potwora Fraserem, a teraz może się okazać, że nazywa się on całkiem inaczej.

– Za mało. Ale się nauczę.

– Jesteś pewna, że znów do ciebie zadzwoni?

– Jestem – potwierdziła z gorzkim uśmiechem. – Sam powiedział, że coś nas łączy.