174064.fb2
Piąty trup leżał w śmietniku między domami przy ulicy Bocianiej. Znalazł go wcześnie rano emerytowany nauczyciel, który wybrał się na spacer z psem. Tak się złożyło, że Wroński miał akurat nocną służbę. Zaszczyt ten spotkał go trzeci raz w ciągu dziesięciu dni, zapewne w związku z zatargiem między nim a komendantem.
Ale tym razem był zadowolony. Na tyle, na ile można być zadowolonym patrząc na nieboszczyka.
– Wygląda na zgon z przyczyn naturalnych – Lekarz schował do walizki niepotrzebny stetoskop. – Zawał serca albo udar mózgu. Żadnych śladów przemocy, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Wroński klęknął przy zwłokach. Uważnie obejrzał ubranie. Czysty facet w niezłym garniturze. Czego by taki szukał w śmietniku? Może to następny z serii? Nieistniejącej oficjalnie serii zgonów. Mało nie krzyknął z radości.
Jest!
Dostrzegł wyraźny biały ślad na rękawie, z jasnoczerwonymi smugami! Ciągnie się do ramienia, znika pod barkiem, pewnie jest tego sporo na plecach. Trzeba by zabezpieczyć dla siebie coś takiego. Ale jak? Przecież nie wyrwie kawałka materiału.
Myślał gorączkowo. Za chwilę, jak nic, zjawi się stary z ekipą. Na pewno już ściągnęli go z łóżka, żeby osobiście wszystkiego dopilnował. Zastanowił się.
Kieszenie miał puste, pętała się gdzieś tylko foliowa zamykana torba na dowody. Zerknął za siebie, lekarz zajęty był zapalaniem papierosa. Odwrócił się tyłem, bo podmuch powietrza, ciągnący od Bramy Wrocławskiej, uparcie gasił płomyk zapalniczki.
– Gdzie ten denat? – zahuczał głos komendanta.
– Tutaj, szefie – Wroński wyprostował się. – Ale standard. Wygląda na wypadek. Jak zazwyczaj. Brak dokumentów, dziwne miejsce, zgon nastąpił w nocy. Typowy zupełny przypadek. Normalnie i bez rewelacji.
– Daruj sobie sarkazm, komisarzu – inspektor zajrzał do betonowego boksu śmietnika. – Możesz już iść do domu. Miro się tym zajmie.
Michał wydął wargi. Miro! Ten ustali dokładnie tyle, ile mu rozkaże stary. A najprawdopodobniej nie dojdzie zupełnie do niczego. Ma gdzieś pracę.
Lekarz wszedł, prowadząc ludzi z noszami. Sprawnie położyli n nich trupa, unieśli, na ziemię opadła krzyżakowa konstrukcja ze stalowych rurek, wysunęły się kółka.
– Zaraz – powiedział lekarz. – Przysiągłbym, że ten gość miał różową chusteczkę w butonierce. Nie zwrócił pan uwagi? – Popatrzył na Michała.
Wroński wzruszył ramionami.
– Nie zwróciłem. Ale jeżeli była, powinna gdzieś leżeć. Myśli pan, że to ważne?
– E, nie – doktor machnął ręką. – Może zresztą coś mi się przywidziało.
– To ja idę, skoro nie jestem potrzebny.
Komendant odprowadzał Wrońskiego podejrzliwym spojrzeniem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, może zatrzymać podwładnego, ale zrezygnował. Skinął na Mira. Ten natychmiast wyjął notes i powlókł się rozpytać mieszkańców okolicznych domów.
Magda oczywiście była obrażona. Nie krzyczała, nie wypominała. ale też nie odzywała się zupełnie. Dla niej częste nocne służby męża były lepszym świadectwem zdrady niż gdyby jej ktoś dostarczył zdjęcia z intymnych spotkań.
Patryk zbierał się już do szkoły. Porwał drugie śniadanie, w uszy wcisnął słuchawki odtwarzacza.
– Aha, tato! – cofnął się od progu. – Dzisiaj jest wywiadówka.
– Mama pójdzie – odparł Michał. – Ja mam po południu trochę pracy.
Magda łypnęła wściekle. Na końcu języka miała odpowiedni komentarz, ale przypomniała sobie, że nie rozmawia z mężem, trzasnęła więc ostentacyjnie drzwiami od kuchni.
– Tato – szepnął Patryk – będziecie się rozwodzić?
Wroński zesztywniał. Skoro już chłopak zadaje takie pytania, jest naprawdę niedobrze.
– Na razie nic o tym nie wiem – uśmiechnął się z przymusem. – Mama na pewno też nie.
– Ale ja słyszałem jak wczoraj cioci Agacie mówiła przez telefon, że się z tobą rozwiedzie, bo ją stukasz po rogach. Co to znaczy stukać po rogach?
– To taki żart, synku. Mama tylko żartowała. No, leć już, bo się spóźnisz.
Westchnął ciężko. Trzeba porozmawiać z żoną. Nie może wciągać w ich sprawy postronnych osób, a już na pewno nie powinna dopuścić, żeby coś podobnego usłyszał dzieciak. Tylko czy rozmowa może jeszcze cokolwiek między nimi wyjaśnić? Tym bardziej, że powinien w końcu uświadomić żonie parę rzeczy, a jedną w szczególności. A do tego, prawdę mówiąc, jakoś mu się nie spieszyło.
Wolał spotkać się nocą twarzą w twarz z bandziorem niż poruszyć ten temat.
O szóstej popołudniu komenda już opustoszała. Jedni skończyli pracę, a ci, którzy przyszli na drugą zmianę w większości wyjechali w teren. Leniwa senna atmosfera, która akurat jemu zawsze pomagała myśleć.
Wyjął z kieszeni marynarki foliową torebkę. Różowy, a właściwie bardziej wrzosowy materiał wewnątrz wyraźnie przybrudzony został białawym nalotem. Rzucił pakuneczek na biurko.
Trzeba rozważnie wykorzystać zdobyty ślad. Nie można tego posłać po prostu do laborantów w województwie. Na pewno natychmiast znajdzie się ktoś, kto doniesie komu trzeba. Musi uważać. Stary czeka tylko na jakieś potknięcie, które pozwoli odsunąć go od spraw, może wysłać na przymusowy urlop. Co z tym zrobić?
Podniósł słuchawkę, wykręcił numer, ale zaraz przerwał połączenie. Nie może przecież dzwonić z pracy. Diabli wiedzą, czy ktoś nie podsłuchuje rozmów, nie notuje każdego wypowiedzianego słowa. Skoro był śledzony podczas wizyty u patologa, może być na widelcu także teraz. Co więcej, miał wewnętrzne przekonanie, iż na pewno znajduje się pod lupą. Był nieco zdezorientowany.
Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że dzieje się coś tajemniczego, czym zainteresowani są wyżsi funkcjonariusze służb być może nie tylko policyjnych, z drugiej nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim może chodzić.
To już sześć trupów.
Co prawda tylko jeden był ewidentnie ofiarą przemocy, ale Wroński był pewien, iż pozostali tajemniczy nieboszczycy muszą mieć ze sobą coś wspólnego. Rzetelna analiza zabezpieczonego podstępem materiału mogłaby tutaj coś wyjaśnić.
Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i mały notes. Szybko znalazł odpowiednią stronę, wstukał numer. Był już pod kreską, bo kilka dni temu przekroczył wartość abonamentu, ale czego się nie robi dla idei.
– Adaś? – powiedział, kiedy z drugiej strony odezwał się męski głos. – Tu Michał Wroński. To dobrze, że mnie poznajesz. Czułbym się urażony, gdyby było inaczej. Jeszcze siedzisz w pracy? Tak, ja też. Służba nie drużba. Słuchaj, stary, chciałbym ci przesłać materiał do badania. Jest tylko jeden szkopuł. To prywatna prośba, nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Lepiej nie pytaj, dlaczego. „Dlaczego” bywa niebezpiecznym pytaniem. I niepotrzebnym. Dobra, wiem, że to nie Ameryka, a ty się wyliczasz z każdego miligrama odczynników, ale ta sprawa jest wyjątkowa. Jeszcze cię o podobną przysługę nie prosiłem, więc musi być ważna – Słuchał przez chwilę. – Jak bym mógł dać materiał naszym, dawno bym, to zrobił. Tak, człowieku będzie chryja, jak ktoś nas na tym przyłapie. Oczywiście, możemy stracić robotę. Mogą nas też postawić przed sądem, zmarnować resztę życia. To jak będzie?
Znów zamilkł, a potem uśmiechnął się szeroko.
– Wiedziałem! Prześlę ci to na adres domowy listem z priorytetem, okej? Jeszcze dzisiaj nadam. Albo nie. – zreflektował się. Przecież musi zachować maksimum ostrożności – jutro rano. A ty wyniki wrzucisz mi na maila jak tylko je będziesz miał. Nie, nie służbowego. Podam w liście adres prywatnej skrzynki. No, to trzymaj się i z góry dzięki.
Odetchnął głęboko. Rozpoczynając rozmowę wcale nie był pewien, że Adam zgodzi się na podobny numer. Znali się jeszcze z czasów studiów oficerskich w Szczytnie. Adaś nie był typowym elewem. Przypominał raczej zwykłego żaka jakiejkolwiek innej uczelni. Skory do zabaw i popijawy, naukę traktował nieco lekceważąco. Ale był znakomitym chemikiem, więc dowódcy przymykali oko na liczne wybryki.
W czasie zjazdów Wroński mieszkał z nim w jednym pokoju. Zaprzyjaźnili się, bo jakoś pasowali do siebie, obaj krnąbrni i z niechęcią poddający się rozkazom. Tyle tylko, że Adaś zaczął później pracować w Centralnym Laboratorium Kryminalistyki, zgodnie z zainteresowaniami, a Michał wrócił do swojego miasta paprać się w zwyczajnej policyjnej robocie, chociaż też by wolał robić coś innego.
Zrzucił papiery z klawiatury na stół, włączył komputer i wszedł w Internet. Na jednej z najpopularniejszych domen założył skrzynkę mailową. A jutro trzeba będzie się kimś wyręczyć na poczcie.
Ledwie zgasił maszynę, drzwi otworzyły się. Weszło dwóch nieznanych mu ludzi. Flip i Flap, przeleciało komisarzowi przez głowę. Jeden był wielki i nie tyle może gruby, co potężny, drugi sporo niższy, chuderlawy. Błysnęli legitymacjami.
– Wydział spraw wewnętrznych – odezwał się mniejszy. – Od razu przejdę do rzeczy. Istnieje podejrzenie, że ukrywa pan dowody znalezione na miejscu przestępstwa.
– Co to znaczy? – spytał zaskoczony. – Jakiego przestępstwa?
– Tego, które miało miejsce dziś w nocy przy ulicy Bocianiej w Oleśnicy.
– Tam miało miejsce jakieś przestępstwo? – udał zdziwienie. – Z tego, co wiem, to był wypadek. Atak serca, zawał czy udarmózgu. Po co miałbym stamtąd zabierać jakieś pierdółki?
Teraz do akcji wkroczył większy nadpolicjant.
– Proszę nie dyskutować! – rzekł stanowczym tonem. – Czy miejsce przestępstwa, czy tylko zdarzenia, mamy obowiązek pana sprawdzić. Mógł pan ukryć coś istotnego, ważnego dla wyjaśnienia okoliczności. Ma pan na pewno coś na sumieniu. To podejrzane, że siedzi pan w pracy, mimo iż jest już po służbie.
– Podejrzane? – Michał wytrzeszczył na niego oczy. – Nie słyszał pan nigdy o obowiązku wobec obywateli? Prowadzę sprawę zabójstwa. To nie kradzież roweru, trzeba poświęcić dochodzeniu nieporównanie więcej czasu. Społeczeństwo…
– Bez kpin, proszę – warknął tamten. – Nie pieprz, człowieku tylko oddaj, co zabrałeś.
– A co zabrałem?
– Już ty wiesz. Oddawaj!
– Zanim zaczniemy kontynuować naszą miłą konwersację – powiedział Wroński siląc się na spokój – są dwie bardzo ważne sprawy.
– Słuchamy.
– Po pierwsze chcę jeszcze raz zobaczyć wasze legitymacje, a szczególnie pańską panie duży.
Funkcjonariusze niechętnie i z ociąganiem sięgnęli do kieszeni.
Obejrzał uważnie dokumenty, zanotował nazwiska i numery służbowe. A nuż się to kiedyś na coś przyda, a teraz na pewno zirytuje tych ważniaków. Nadkomisarz Janusz Wolicki i komisarz Wiesław Protasiuk.
W myślach i tak ich będzie nazywał Flipem i Flapem.
– Dziękuję. A teraz druga rzecz. Nie pamiętam, żebyśmy chodzili razem do księdza na jabłka – zwrócił się do mniejszego, wskazując wielkoluda. – Jeżeli ten King Kong jeszcze raz powie do mnie nieregulaminowo chociaż jedno zdanie, jutro napiszę skargę do waszego przełożonego. Nawet do samego ministra.
– A pisz sobie. – Wielkolud umilkł, szturchnięty przez kolegę.
– Dobrze – powiedział mniejszy. – Papiery pokazaliśmy drugi raz, wysłuchaliśmy życzenia, a teraz poprosimy dowód.
– Co to ma być konkretnie?
– Pan powinien wiedzieć najlepiej! Ale dobrze, skoro mamy taks ię przekomarzać, powiem. Różowa chustka z kieszeni marynarki denata.
Wroński parsknął śmiechem. Tylko on wiedział, ile go kosztowało takie zachowanie. Zawodowa przyszłość właśnie zawisła na włosku.
– Czy mój komendant wie o waszej wizycie?
– Oczywiście. Chce pan do niego zatelefonować?
Pokręcił głową. Nie należy przesadzać. Może to właśnie stary nadał im tę robotę. Dziwne tylko, że sam się tym nie zajął, ale od razu ściągnął arcystróży z wewnętrznego.
– Chustka, powiada pan? Różowa?
– Chustka, powiadam – odpowiedział z przekąsem Flip. – Różowa.
– Pierwsze słyszę. Ale jeśli chcecie, szukajcie – wskazał zawalony papierzyskami blat biurka.
Większy pokręcił głową.
– Nie z nami takie numery, kochasiu. komisarzu – poprawił się natychmiast. – Chcesz nas wpuścić w maliny? Na pewno masz to przy sobie. Chustka nie walec drogowy, zmieści się do kieszeni.
– Bardzo błyskotliwe porównanie z tym walcem – uśmiechnął się Michał. – Na miarę, a raczej wagę inteligencji – słyszał jak Flap wciągnął ze świstem powietrze. Gdyby mógł, zatłukłby Wrońskiego gołymi pięściami.
– Mam rozumieć, że chcecie mi zrobić osobistą?
– Nie chcemy – odparł niższy – jeśli nas pan do tego nie zmusi. Proszę oddać dowód.
Wroński sięgnął do kieszeni marynarki. Wewnętrzni uśmiechnęli się triumfalnie.
Jednak ich uśmiechy zgasły, kiedy komisarz podał im niedużą plastikową, sztywną kartę.
– Co to ma być? – wykrztusił duży.
– Dowód. Osobisty. Chciał pan przecież, żebym oddał dowód.
– Jaja sobie będziesz z nas robił? – warknął mniejszy. – Ręce na biurko, stawaj w rozkroku! I módl się, żebyśmy niczego nie znaleźli!
Komisarz bez pośpiechu wykonał polecenie funkcjonariusza. Cierpliwie czekał, aż przetrząśnie mu kieszenie, obmaca całe ciało. W tym czasie duży szperał bez przekonania po szufladach.
– Mam teraz zdjąć majtki, pochylić się i stanąć w rozkroku? – spytał, kiedy skończyli. – Takie zabawy też lubicie?
Pierwszy raz widział, jak ktoś tak mocno trzęsie się ze złości. Flap mało nie eksplodował stekiem wyzwisk. Powstrzymało go jedynie nie surowe spojrzenie partnera.
– Jest pan czysty – oznajmił Flip. – Przynajmniej na razie. Ale będziemy się panu uważnie przyglądać.
– Nie ma sprawy. A teraz chciałbym zostać sam. Muszę tu trochę ogarnąć – wskazał bałagan na biurku.
Bez słowa skierowali się ku drzwiom.
– Proponuję jeszcze zajrzeć do mojego domu – rzucił za nimi. – Może ukryłem to na trzeciej półce pod bielizną?
– Tam już byliśmy.
Został sam.
Niby powinien odczuwać satysfakcję, że wewnętrzni odeszli z niczym, ale zamiast tego czuł przygnębienie. Zrobili w mieszkaniu rewizję. Cudownie. Magda pewnie jest jeszcze bardziej wściekła niż zwykle.
Wygrzebał ze stosu kartek torebkę z chustką. Jak to jednak czasem bałaganiarstwo bywa błogosławieństwem. Nawet przez myśl im nie przeszło, że poszukiwany przedmiot może się poniewierać beztrosko w takim bajzlu.
Swoją drogą, co raz mniej rozumiał, o co w tym wszystkim może chodzić. Za to ogarniał go co raz większy niepokój.
Spał bardzo kiepsko. Przez całą noc miał przed oczami trupa w śmietniku i wrzosową chustkę. Dopiero bardzo późnym wieczorem, tuż przed położeniem się do łóżka, dotarło do niego z całą mocą, że tylko cudem uniknął wpadki. A poza tym miał trudności ze snem, bo po wizycie funkcjonariuszy poszedł do Jurka. I prawie do północy porządzili jak się patrzy.
Ranek przywitał z ulgą. Względną ulgą, bo ledwie za Patrykiem zamknęły się drzwi, żona natychmiast włączyła nadajnik.
– I gdzie się szlajałeś wczoraj? Pewnie łajdaczyłeś się u kochanki. W domu nie chcesz siedzieć, bo żona się znudziła. Jesteś taki sam jak wszyscy! Tylko za dupami byś latał! A tutaj była rewizja. Co ty nawyprawiałeś? Może znaleźli u ciebie jaką pornografię? Naoglądasz się tego w Internecie, a potem biegniesz do tej suki ulżyć sobie.
To byłoby nawet zabawne, pomyślał, gdyby nie dotyczyło mnie. Jeśli wziąć teksty Magdy z dystansu, spojrzeć na całość sytuacji, to okazują się niesamowicie absurdalne. Jak skecze Monty Pythona.
– U Jerzego byłem! – przerwał jej monolog. – Dobrze podpity wróciłem, nie zauważyłaś?
Nie słuchała. Dalej trajkotała swoje.
– Mam kłopoty w pracy – przekrzyczał ją. – Mogą mnie zwolnić.
Chwilę trwało, zanim dotarło do niej znaczenie słów. Jak rozpędzona lokomotywa jeszcze przez chwilę coś mówiła, żeby wreszcie powoli umilknąć.
– Jak to?
– Tak to. Mam kłopoty. A ty mi nie pomagasz. W dodatku rozmawiasz przy małym z jakimiś obcymi ludźmi o rozwodzie.
– Nie z obcymi, tylko z moją siostrą.
– Dla mnie to obcy – odparł ze złością. – Widuję babę parę razy w roku, więc nie uważam, żebyś miała prawo informować ją o wszystkim, co się u nas dzieje. Nie życzę sobie.
Mówiąc te słowa, wiedział, co za chwilę nastąpi. Magd abyła niezwykle czuła na punkcie rodziny. Koszmar rozpoczął się, kiedy tylko złapała oddech. Szła zanim do przedpokoju wylewając potok słów.
Okropność.
Gdzie się podziała ta słodka Madzia, którą poznał po maturze? To była zwiewna, krucha istota, nieśmiała i zahukana, przepraszająca świat za wszystko, co robi i czego nie robi.
Potem nabrała trochę twardości. Życie zawsze uczy, jak sobie radzić, ale cały czas pozostawała tą samą miękką, uroczą kobietką. A potem nagle się zmieniła, całkiem niedawno. Tak jakby w pewnym momencie odbiła się od jakiejś życiowej przeszkody i zaczęła płynąć pod prąd własnej duszy.
Wyszedł, zostawiając ją za drzwiami, zgorzkniałą, przekonaną, iż niewierny mąż idzie do kochanicy. Szlag by to, zaklął w duchu. Zamiast wyjaśnić sytuację, wymóc na żonie, żeby nie straszyła dzieciaka, wywołał nowy konflikt. Tylko dlatego, że nie potrafi utrzymać języka za zębami.
Słusznie powiedział komendant. Kiedyś sobie właśnie zbyt długim jęzorem zrobi poważną krzywdę.
Wrócił do domu.
Magda jeszcze nie zdążyła ochłonąć.
– Słuchaj uważnie, tylko nie wrzeszcz teraz. Mam do ciebie prośbę.
To bardzo ważna sprawa, więc potraktuj serio co powiem i schowaj do kieszeni złość. Przynajmniej na razie. Ale wyjdźmy na korytarz.
– Dlaczego? – zdumiała się.
– Sam nie wiem. Na wszelki wypadek. Czasem ściany lubią mieć uszy.
Tak naprawdę chciał mieć pewność, że żona nie zacznie znowu jazgotać. W blokowej sieni na pewno się nie odważy.
– Wysłałem – powiedział Jurek. Miał spuchniętą po przepiciu twarz. Pewnie po wyjściu Michała wyjął następną flaszkę. – Nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego sam nie mogłeś tego zrobić.
– Nie chlaj tak beznadziejnie – powiedział Wroński – bo skończysz jak Miro. Gość ma już dziury w mózgu.
– Z tobą przecież piłem.
– Ze mną, a potem beze mnie, do lustra. Tak nie wolno.
– Sram na wszystko – Jurek machnął ręką. – Jakby stara ode mnie nie odeszła, to bym nie pił.
Wroński westchnął. Jakbyś się nie puszczał naprawo i lewo z każdą napotkaną babką, Jolka siedziałaby przy tobie. Nic jednak nie powiedział. Lubił Jurka. Mógł go chyba nawet nazwać przyjacielem.
– Nie odpowiedziałeś – przypomniał sobie partner. – Dlaczego sam tego nie wysłałeś?
– Takie przysłowie jest. Kto mniej wie, lepiej śpi.
– To się wiąże z tą sprawą, którą prowadzisz? Zazdroszczę ci trochę tego truposza, bo zawsze to jakaś odmiana, prawdziwe zabójstwo. Mnie stary rzucił kupę papierów z kradzieży samochodów.
– Nie wiem, czy się wiąże, ale raczej tak. Ale dzięki twojej pomocy w wysłaniu listu mogę się dowiedzieć czegoś ważnego.
– No to jestem zachwycony. Patrz – powiedział ze zdziwieniem – mam tutaj nawet jakieś pilne zapytania z Interpolu o Audi i Opla. Jakby nie wiedzieli, że jeśli Szwabowi zginie samochód we wtorek, w czwartek jest już w Kijowie albo pod Moskwą. I szukaj wiatru w polu. Ruscy mają gdzieś takie sprawy. Ich prokuratorzy sami nieźle korzystają z tego złodziejstwa.
– Ale swoje zrobić musimy. Kiedyś rozmawiałem z jednym gliną z Interpolu. Tam ludziom samochodówki też wychodzą bokiem, ale nie mają wyjścia. Im zawracają gitarę gliny z zagranicy, a oni nam. Myśleli, że jak powstanie ten sławetny Europol to ich odciąży. Ale nie odciążył.
Zadzwonił telefon. Jurek odebrał, podał bez słowa słuchawkę Michałowi.
– Rozmowa do ciebie – powiedział dyżurny.
Ciche pstryknięcie i kulturalny, starannie modulowany głos
– Halo. Czy mogę rozmawiać z panem Wrońskim?
– Przy telefonie.
– Z tej strony Ramiszewski.
– Poznaję. W czym mogę pomóc.
– Chciałbym, jeśli to możliwe, żeby przyjechał pan do mnie dzisiaj po pracy. Czy o siedemnastej byłoby możliwe?
– Oczywiście, panie doktorze – odparł zupełnie zaskoczony. Nie przypuszczał, że wielkie panisko, lekarz sądowy, zadzwoni do podrzędnego gliny.
– Mam dla pana pewne informacje.
– Domyślam się – przerwał gwałtownie, zanim tamten powiedział coś więcej. Przecież to służbowy telefon! – Porozmawiamy po południu. Dziękuję za zaproszenie.
Komendant siedział za biurkiem, jednak nie rozwalony w fotelu, jak zwykle, ale prosto, prawie na baczność.
Na widok Wrońskiego zrobił marsową minę, wskazał mężczyznę siedzącego na krześle przyoknie.
– Inspektor Marek Baliński – rzekł uroczyście, Jakby oznajmiał wejście króla.
Mężczyzna wstał, podszedł z wyciągniętą ręką do Wrońskiego. Był wysoki i szczupły, w doskonale skrojonym garniturze.
– Baliński – przedstawił się.
Miał mocny uścisk.
– Pan inspektor został oddelegowany z komendy wojewódzkiej, żeby nadzorować sprawę śmiertelnych wypadków, jakie ostatnio miały miejsce na naszym terenie. A chodzi szczególnie o tego zastrzelonego.
– Podejrzewam, że to coś więcej niż jakaś miejscowa wendeta – wyjaśnił gość.
– To nie znajdzie pan zrozumienia u mojego komendanta. Ja też to podejrzewam, ale szef nie chce przyjąć do wiadomości oczywistych rzeczy, sam nie wiem, dlaczego.
Przysiągłby, że słyszy jak stary zazgrzytał zębami. Świetnie, wredny grzybie, pomyślał, za nasłanie na mnie wewnętrznych.
– Naprawdę? – Baliński uniósł brwi.
– Komisarz Wroński prowadzi właśnie tę sprawę – pospieszył z odpowiedzią komendant. – Jak zwykle ma własne pomysły i niewyparzoną gębę.
– Rozumiem. Co pan może powiedzieć o postępach w dochodzeniu, panie komisarzu?
– Niewiele – Michał wzruszył ramionami. – Czasu miałem za mało, a zresztą nie mam jeszcze wszystkich wyników badań medycznych i technicznych. Pan też jest z wydziału wewnętrznego?
– Dlaczego? Co panu przyszło do głowy? I dlaczego też?
– A, widzi pan – mówiąc patrzył nie na Balińskiego, ale wbił wzrok w komendanta – miałem wczoraj wizytę dwóch rozrywkowych panów z tego wydziału. Ktoś im doniósł, że ukryłem czy przywłaszczyłem jakiś dowód. Chusteczkę konkretnie. Zrobili mi rewizję w gabinecie i w domu.
– Znaleźli coś?
– A czy byłbym dzisiaj tutaj, gdyby znaleźli?
– Tak – roześmiał się oficer. – Głupie pytanie.
– Co ciekawe – Wroński nie zważając na marszczone brwi i chrząknięcie starego, ciągnął dalej – miałem podobno zabrać dowód z miejsca, w którym znaleziono zmarłego podobno na serce człowieka. Może mi pan powiedzieć, po cholerę miałbym zabierać coś takiego?
– Nie wiem, może kolekcjonuje pan chusteczki. A tak poważnie, słyszałem o tym. Powiadomiono mnie, zanim tu dotarłem, że będę miał do czynienia z jakimś krnąbrnym gliną. Ale ta sprawa z wewnętrznymi jest na pewno tylko żałosnym nieporozumieniem.
– Żałosne to są, owszem, ale ich metody.
– Komisarzu – chrząknął komendant – brudy należy prać we własnym domu, nie przy obcych.
– Jakie brudy? – Michał wytrzeszczył oczy. – Ja tylko…
– Pan inspektor – stary prędko wpadł mu w słowo – chce mieć dostęp do całej dokumentacji. Nie tylko tego zabitego, ale także pozostałych niewyjaśnionych zgonów.
– Czyli do dokumentów, w które ja nie mam prawa zaglądać? Ciekawe.
Tym razem zgrzytnięcie zębów było już wyraźnie słyszalne.
– Jeśli pan pozwoli – powiedział Baliński, wstając – skorzystam z pana biurka. Nie chcę przeszkadzać panu komendantowi, zalegając mu tutaj.
– Jasne – Wroński otworzył mu drzwi, puścił przodem.
Człowiek z komendy wojewódzkiej wydawał się miłym facetem, ale o prawdziwej policyjnej robocie pojęcie miał raczej mgliste. Kiedyś przy kieliszku ktoś powiedział, że ci z wierchuszki są oderwani od rzeczywistości.
Patrząc jak Baliński grzebie w papierach, Michał musiał zgodzić się z tym twierdzeniem.
– Panie inspektorze – zlitował się wreszcie – niech pan przejrzy te papiery pod kątem raportów medycznych. W nich najprędzej można coś znaleźć.
Jerzy z kolei patrzył na gościa jak na raroga. Pewnie zastanawiał się, czego może chcieć taka figura w pospolitej powiatowej dziurze, w ciasnym pokoju zwykłych funkcjonariuszy. To nie wróżyło nic dobrego. Z zajadłością godną lepszej sprawy przerzucał swoje samochodówki, robiąc wrażenie, jakby był pogrążony w pracy bez reszty.
– Widzi pan? – Wroński ułożył obok siebie protokoły z obdukcji – Teraz proszę czytać zdanie po zdaniu. Na pewno znajdzie się coś ciekawego.
– Pan to już robił z tym materiałem?
– Skąd! – żachnął się Michał. Jeszcze tego brakowało, żeby się zwierzał wyższemu oficerowi, że dzień wcześniej włamał się do biurka innego wyższego oficera. – Ale sam czasem stosuję taką metodę jeśli jest więcej papierów.
Inspektor pogrążył się w lekturze. Jurek spojrzał pytająco, Michał wzruszył ramionami, potem dał znak oczami, żeby spotkać się za drzwiami.
– Co to za cyrkowiec? – spytał Jerzy. – Wygląda jakby pierwszy raz widział policyjne teczki.
– A może jakby bardzo dawno ich nie widział. Niby wie, co z czym, ale coś mu nie idzie.
– Trzeba uważać. Nie lubię takich oficerków. Pies jaja rzadziej liże niż on swoją fryzurkę. Laluś jeden.
– To uważaj, jak chcesz – odparł Wroński. – Z nas dwóch to ty miewasz ciągoty do ujawniania tajemnic służbowych.
Jurek skrzywił się na wspomnienie przykrej sytuacji. Kiedyś, chcąc zaimponować pewnej panience, opowiedział jej o dochodzeniu przeciwko siatce dilerów. Pech chciał, że panienka okazała się stałą klientką jednego z nich. Akcja oczywiście spaliła na panewce. Tylko Wroński wiedział o tej wpadce i zatrzymał informację dla siebie. Inaczej Jurek już by w policji nie pracował.
– Do końca życia będziesz mi to wypominał?
– Do końca – Wroński poważnie skinął głową. – Inaczej zapomnisz i zrobisz kolejny taki numer.
Pod domem Ramiszewskiego wylądował za kwadrans piąta. Gdyby chodziło o kogo innego, zadzwoniłby do drzwi bez wahania. Ale lekarz wyglądał na jednego z tych akuratnych ludzi, którzy cenią sobie bezwzględną punktualność. To znaczy przyjście dokładnie o czasie, ani minuty wcześniej, ani później.
Wroński poszedł więc w stronę Mostu Grunwaldzkiego. Szum samochodów zagłuszał myśli. Podobno gdyby na takim wiszącym moście ustawić kompanię żołnierzy i kazać maszerować w miejscu, po pewnym czasie konstrukcja wpadnie w takie drgania, że się w rezultacie zawali.
Coś takiego wyczytał w młodości, podobną informację podawał też na zajęciach przysposobienia obronnego nauczyciel, kapitan Krępak, zwany przez uczniów Tępakiem z racji dość mało wybujałej inteligencji albo Pętakiem z uwagi na niezbyt imponujący wzrost. Jednak potem wiele razy zastanawiał się jak to jest, że most nie zawali się, mimo iż codziennie przejeżdżają po nim dziesiątki tysięcy samochodów, powodując na pewno większe drgania niż kompania wojska. Zaczął czytać na tentemat. I wyczytał, że ta ciekawostka o maszerującej kompanii nie jest zbyt dobrze podbudowana teoretycznie.
Na zachowanie podobnych konstrukcji ma wpływ zbyt wiele czynników, żeby opierać się tylko na jakimś abstrakcyjnym modelu. Tyle właśnie są warte rozważania różnych uczonych.
Zawrócił, zerknął na zegarek. Chyba już można.
Tym razem w domofonie zazgrzytało i męski głos zapytał.
– Kto tam?
– Wroński. Byliśmy umówieni.
– A to pan – w tonie lekarza dało się wyczuć dziwną niechęć. – Niech pan wejdzie, skoro już pan jest.
Co to za typ, myślał Michał wchodząc po schodach. Najpierw umawia się, prosi o spotkanie, a potem traktuje człowieka jak intruza. Ale co tam, może ma coś ciekawego do powiedzenia. W każdym razie powinien.
Drzwi otworzyła dziewczyna. Była naprawdę śliczna. Wrońskiemu nie chciało się wierzyć, że jest rzeczywiście głuchoniema. Ale podobno zdarza się, że osoby upośledzone przez los w taki czy inny sposób, otrzymują od niego pewne dary. Jak choćby ta panienka urodę.
Ramiszewski siedział w skórzanym fotelu. Obrzucił gościa nieprzychylnym spojrzeniem. Michałowi przeleciało przez głowę, że doktor zasiadł tutaj specjalnie tylko po to, żeby okazać mu lekceważenie. Przecież kilkadziesiąt sekund wcześniej stał przy domofonie.
– Przepraszam – powiedział gospodarz wstając – ale niepotrzebnie pana fatygowałem. Zdawało mi się, że sprawa jest istotna, ale po dogłębnej analizie zmieniłem zdanie.
Nalał sobie wody do szklanki. Wroński na końcu języka miał pytanie, dlaczego w takim razie Ramiszewski nie raczył zadzwonić chociażby na komórkę i odwołać spotkania, kiedy zauważył, że lekarzowi trzęsą się ręce.
– Proszę mi powiedzieć, co się stało naprawdę. Co mi chciał pan powiedzieć?
– Nic – Ramiszewski wzruszył ramionami. – Po prostu źle zestawiłem wyniki i wyszło mi coś innego niż powinno.
– To dlaczego – Michał nie byłby sobą, gdyby jednak nie zadał tego pytania – nie zawiadomił mnie pan o tym?
– Nie przyszło mi do głowy. A poza tym pana już nie było w pracy, a numer na telefon komórkowy zgubiłem.
Pewnie wyrzucił wizytówkę do śmieci zaraz po wyjściu Wrońskiego. To tłumaczyło, dlaczego dzwonił rano na komendę, a nie do domu czy bezpośrednio do Michała. Ale nie wyjaśniało innej kwestii.
– A ja myślę, że ktoś…
– Nie interesuje mnie, co pan myśli! – lekarz podniósł głos – Przepraszam, że pana tu ściągnąłem. Stracił pan czas i paliwo. Jeśli mogę to jakoś zrekompensować…
Sięgnął do kieszeni marynarki. Wroński poczerwieniał.
– Co pan sobie wyobraża? – syknął wściekle – Ze jestem chłopcem na posyłki? Bojem hotelowym? Że można mi wcisnąć banknocik i będzie w porządku?
– Proszę na mnie nie krzyczeć – głos Ramiszewskiego nabrał histerycznych tonów. – Proszę natychmiast opuścić mój dom! Agnieszka pokaże panu drogę.
Drogę znam miał już odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Do głowy przyszła mu pewna myśl. W przedpokoju zwrócił się do dziewczyny, pokazał palcem na usta.
– Ktoś tu przede mną był? – zapytał samym ruchem warg.
Agnieszka stała kilka sekund jak skamieniała, a potem powoli skinęła głową.
– Jeden wysoki i gruby, drugi mały i chudy?
Potwierdziła.
– Po ich wyjściu doktor był bardzo zdenerwowany?
Tym razem nie zdążyła zareagować.
W progu pokoju stanął Ramiszewski.
– Jeszcze pan tu jest? Proszę dać dziewczynie spokój. Ona nic nie wie.
– A co powinna wiedzieć? – spytał bezczelnie. – Kto pana tak nastraszył?
– Do widzenia.
Wyszedł przed dom.
Ledwie zszedł ze schodków, pojawiły się dwie znajome sylwetki.
– Pan pozwoli z nami.
Pokój przesłuchań był miejscem ponurym, sprawiał wrażenie zaniedbanego i nigdy nie sprzątanego. Wysoki grubas stał mu nad głową, dysząc ze złości. Po ostatnim zdaniu wygłoszonym przez Wrońskiego, miał ochotę złamać mu kark.
A komisarz ciągnął niezrażony:
– Metody macie sprytne jak z filmu szpiegowskiego. Po cholerę zasadziliście się na mnie zamiast normalnie wezwać do Wrocławia w godzinach urzędowania? Marnujecie czas mój i swój.
Flip był bardziej opanowany od kolegi. Uśmiechnął się uprzejmie.
– Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. A teraz powie nam pan, kochany, gdzie jest chusteczka. Ma pan ją przy sobie?
– Odbiło wam z tą chustką?
– Nam? To pan ukrył dowód. My chcemy tylko się dowiedzieć dlaczego.
Wroński parsknął śmiechem.
– Chce wam się urządzać ten cały cyrk? – spoważniał. – Wam wcale nie chodzi o chustkę, chłopaki.
– Nie? – tym razem włączył się Flap. – A o co?
– Chcecie mnie po prostu przestraszyć. Po to te szykany.
– Nie odwracaj kota ogonem. Gdzie chustka?
– O czymś pan zapomina – odparł lodowatym tonem Wroński.
Olbrzym uniósł pytająco brwi.
– Zapomina pan o odpowiedniej formie, kiedy się do mnie zwraca. Jeśli tak to będzie wyglądało, nie usłyszycie ode mnie więcej ani słowa. A chustki poszukajcie sobie w mojej dupie. Tylko nie za głęboko, bo jestem zdecydowanie heteroseksualny.
– Kurwa – nie wytrzymał Flap. – Weź mnie trzymaj, Janusz, bomu dam w ryj!
– Uspokój się! Co cię napadło?
– Ten typek tak na mnie działa!
– Idź się przewietrzyć. Sam z nim pogadam.
King Kong wyszedł. Flip milczał dłuższą chwilę.
– To jak będzie?
– Nijak. Ale chciałbym wiedzieć, co jest naprawdę grane. Niech mnie szlag trafi, jeżeli chodzi wam o jakąś nieszczęsną chusteczkę. Może jeszcze wczoraj. Ale na pewno nie teraz.
– Skąd taki wniosek?
– Stąd, że jesteście już po godzinach. I uważam, że o tym przesłuchaniu nie wie żaden wasz przełożony. Albo jesteście nadgorliwi, albo…
– No? – wewnętrzny uniósł brwi – Albo co?
– Albo pracujecie dla kogoś na boku.
– Dla kogo według ciebie. przepraszam, pana?
– Daruj sobie, człowieku – mruknął z niechęcią Michał. – Możesz mi mówić po imieniu. Nie wadzi mi. Ja tylko lubię wkurzać tamtego.
– Zauważyłem. A on musi cię nie cierpieć od pierwszego wejrzenia, bo normalnie jest bardziej opanowany. No to dla kogo mamy niby pracować?
– Nie wiem – Wroński rozłożył ręce. – Na razie nie wiem.
– I nigdy się nie dowiesz. My wykonujemy tylko polecenia naszych szefów.
– I nie chodzi wam o żadną zasmarkaną chustkę.
– To prawda. Teraz już nie – rzucił na stół szarą kopertę.
– Masz nasza idiotów?
– Co to jest?
– Przesyłka do Warszawy, którą dzisiaj przejęliśmy. Wiesz, co jest w środku? To, rzecz jasna, retoryczne pytanie. Pewnie, że wiesz, bo sam ją kazałeś wysłać. Myślałeś, że jak wyręczysz się kumplem to wystarczy?
Wroński wziął kopertę do ręki. Nawet jeszcze nieostemplowana.
– Jesteście sprytniejsi niż przypuszczałem – mruknął.
– Nie rozumiem dwóch rzeczy – odezwał się po chwili milczenia Flip. – Dlaczego zaadresowałeś ją do tej prywatnej kliniki? Znasz tam kogoś, kto mógł wykonać analizy?
– Chyba zdaje pan sobie sprawę, że tego się ode mnie nie dowiecie.
– Wiem. A druga sprawa. Po jaką cholerę zawinąłeś w chustkę zwykły kawałek szkolnej kredy? Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież ani jedno, ani drugie nie pochodzi z miejsca, w którym znaleziono zwłoki.
– No to macie o czym myśleć. Ale dobrze, jak chcesz, powiem ci. Postanowiłem wam zrobić kawał. Skoroście tak szukali tego kawałka materiału, to go macie. W prezencie.
– Nie kupuję tego.
– Ale ja nic nie sprzedaję.
– Myślę, że zrobiłeś podpuchę. A to, czego szukamy gdzieś zadołowałeś. Jesteś sprytniejszy niż sądziłem.
Jestem sprytniejszy niż sam sądziłem, pomyślał Michał. A wy głupsi niż przypuszczałem. Albo udajecie.
Zaćwierkała komórka. Flip sięgnął do kieszeni.
– Tak, rozumiem – powiedział służbistym tonem; – Natychmiast, panie inspektorze. Już, w tej chwili.
Spojrzał zimnym wzrokiem na Wrońskiego.
– Twój superwizor, Marek Baliński, interweniował u naszego szefa. Nie wiem, skąd się dowiedział, że cię chwyciliśmy, ale załatwił natychmiastowe zwolnienie. Możesz iść. Ale pamiętaj.
– Daruj pan sobie tę drętwą gadkę. Wiem, co usłyszę. Będziecie śledzić każdy mój krok, a każda moja rozmowa zostanie podsłuchana i nagrana, jak dzisiaj rano z doktorem. Za cholerę nie wiem tylko, dlaczego,
– Nie węsz za dużo to damy ci spokój.
– Prowadzę sprawę morderstwa.
– A prowadź, robaczku. Tylko się tak nie wczuwaj! Sam dzisiaj powiedziałeś, że kto mniej wie, lepiej śpi. Tak, proszę pana komisarza. To święte słowa. Kto mniej wie, lepiej śpi.
– Obudź się – szturchnął Magdę. Z trudem otworzyła oczy. – No obudź się. Zrobiłaś, o co prosiłem?
– Zwariowałeś? – mruknęła odwracając się na drugi bok. – Wiesz, która godzina?
– Cholera, wiem! Ale to bardzo ważne!
Usiadła na łóżku trąc oczy. Miała ochotę wypomnieć mu, że całą noc gdzieś przebalował, że pewnie dogadzał sobie z kochanką, ale na widok wyrazu twarzy męża, dała spokój. Tak wzburzonego nie widziała go od bardzo dawna. Nigdy chyba. Nawet wtedy, kiedy dawała mu bardzo ostro popalić.
– Byłaś w Twardogórze?
– No co się głupio pytasz? Pewnie, że byłam. Przecież nie mam urlopu.
– Zrobiłaś, o co prosiłem?
– Zrobiłam! Hanka była zdziwiona, ale na pewno…
– Dobrze. Przepraszam, że cię obudziłem. Ale jak pomyślałem sobie, że mogłaś zapomnieć…
– Ja nigdy niczego nie zapominam! I jak się podejmę jakiejś sprawy to ją załatwiam. Nawet jeśli jest taka kretyńska.
– Okej. Idź spać. Dopiero trzecia nad ranem.
– A ty gdzie byłeś? Pewnie u…
– Daj spokój! Pół nocy spędziłem w bardzo nieprzyjemnym miejscu. Nie chciałabyś się tam znaleźć. Idź już spać.
– A ty gdzie? – spytała widząc, że mąż kieruje się do wyjścia.
– Załatwić coś.
– O tej porze?
– O tej porze. Są rzeczy, które czekać nie mogą. Myśl sobie, co chcesz – powiedział szybko, bo Magda otwierała już usta, żeby wylać kolejny potok wyrzekań. – Ale nie wyobrażasz sobie chyba, że o tej porze kochanka czeka na mnie w pełnym rynsztunku.
Rąbnął na oślep, kiedy tylko drzwi się uchyliły na dostateczną szerokość. Trafił prosto w szczękę. Uderzenie zabrzmiało głucho, tylko zęby zadzwoniły o siebie. Na filmach do ciosu pięścią dołącza się efekt dźwiękowy, najczęściej brzmiący jak wystrzał. W życiu jest to tylko zwykły odgłos, nic specjalnego. Najbardziej przypomina uderzenie pięścią w ścianę.
Jerzy zatoczył się. Wroński wskoczył do mieszkania, zatrzasnął drzwi, a potem wyciął zaskoczonego mężczyznę w żołądek. Kiedy ten się skulił, uderzył łokciem w kark.
Po takiej dawce tylko bohater kopanego obrazu madę in Hongkong może się jeszcze sprawnie poruszać. Wprawdzie zaatakowany mężczyzna poderwał się rozpaczliwie, próbował trafić Michała w krocze, ale ten tylko się odsunął. Jerzy padł ciężko na podłogę, krwawiąc z rozciętej głęboko wargi i rozbitego przy upadku nosa.
– Za co? – wybełkotał, siadając. Próbował zatamować krwawienie.
Michał poszedł do łazienki, rzucił mu ręcznik.
– Za co, cholera? Odbiło ci? Dobrze wiesz, za co! Kablujesz na mnie, kutasie! Co zrobiłeś z listem? W ząbkach zaniosłeś wewnętrznym?
– No co ty! – Jurek spojrzał wielkimi oczami. – Dopadli mnie przed pocztą, zabrali przesyłkę i zabronili o tym mówić! Wiedzieli, że mam ją przy sobie. O nic nie pytali tylko wyrwali mi teczkę, żeby wydłubać list.
– Pieprzysz, gnoju! Sam im to dałeś, bez proszenia! Donosisz im o każdym moim słowie, o wszystkim, co robię! Nawet jak się w tyłek podrapię z lewa na prawo, a nie z prawa na lewo!
– Przysięgam. To musi być kto inny.
– Zamknij się! – ryknął Wroński. – Twój koleś z wewnętrznego zacytował mi zdanie, które powiedziałem, kiedy byliśmy tylko we dwóch! Ty gnido!
Podniósł rękę do ciosu, ale nagle zrobiło mu się głupio. Podobno przemoc rodzi przemoc. W tym wypadku przemoc zrodziła wstyd. Po co pobił kolegę? Nie lepiej było mu wypomnieć w oczy podłości patrzeć jak się męczy, wije pod pogardliwym spojrzeniem?
– To nie ja – Jerzy spojrzał na zakrwawione dłonie, otarł ręcznikiem wargę. – Może ktoś stał pod drzwiami i usłyszał? Nie mam pojęcia. Ale to nie ja – powtórzył bezradnie.
– Jednak nie powiedziałeś, że zabrali przesyłkę. Jesteś obrzydliwy. Ja bym powiedział.
– Wiem – zaczął zbierać się z podłogi. – I za to należało mi się po mordzie. Ty byś powiedział. Ale to ty jesteś twardziel. wszyscy wiedzą.
Wroński wytrzeszczył oczy. Twardziel? Taką ma opinię, nawet u bliskiego współpracownika? Przecież nigdy nie dał powodów, żeby tak o nim myśleli. A może dał? Pyskaty, nigdy nie bał się zadrzeć z komendantem, nie drżał przed przełożonymi. Może o to chodzi?
– Wybacz – mruknął. – Nie powinienem cię uderzyć. To bez sensu.
– Należało mi się za list. Ale idź już. Muszę się doprowadzić do porządku.
Wstawał słoneczny poranek. Michał odetchnął głęboko rześkim powietrzem. Emocje opadały. W miarę jak odpływała złość, nadchodziło zmęczenie. Zerknął na zegarek.
Zdąży się jeszcze przespać dwie, może trzy godziny, zanim pójdzie do pracy.
Rzucił komendantowi na biurko pluskwę. Bardziej niż z tą potoczną nazwą, kojarzyła się raczej z karaluchem – podłużna, karbowana, z wystającymi długimi wąsami.
– Co to jest? – stary patrzył na urządzenie jak na zdechłą żabę.
– Nie wie pan? Naprawdę – spytał z drwiną. – Zostawili to bojownicy o czystość rąk policji, których pan na mnie nasłał.
– Nikogo na ciebie nie nasyłałem!
– Jasne, już wierzę. I dlatego, że nikogo pan na mnie nie napuścił, dostałem anioła stróża z województwa.
– Pieprzysz, komisarzu – stary otarł z czoła kropelkę potu. – Nie wiem, kto i po co go tu skierował, ale wiem jedno. Nie znam go, a to trochę dziwne, bo jestem na ty ze wszystkimi wyższymi oficerami w komendzie wojewódzkiej. A tego widzę po raz pierwszy. Albo nowy, albo z jakiegoś tajnego wydziału.
Wroński w duchu z politowaniem pokiwał głową. Komendant zawsze chwali się wielkimi znajomościami, a kiedy przychodzi co do czego i trzeba coś na górze załatwić, okazuje się bezradny. Może i pijał wódkę z większością przełożonych, ale nie znaczy to, że wrył im się w pamięć.
Chciał coś odpowiedzieć, ale w tej chwili wszedł Baliński.
– Witam – rzucił od progu. – Niech pan nie wstaje – dodał widząc, że komendant podnosi się z fotela.
Nagle zmarszczył brwi. Szybko podszedł do biurka, pochylił się nad pluskwą.
– Skąd macie ten sprzęt?
– Znalazłem – Wroński z trudem powstrzymał ziewnięcie.
Magda nie pozwoliła mu zasnąć. Ale tym razem jednak nie wzięło ją na wypominanie, tylko na amory. Przynajmniej mogła się przekonać, że nie tracił sił u innej kobiety.
– Gdzie? – inspektor wpatrywał się w pluskwę, jakby chciał z niej wydobyć zeznanie.
– Pod moim biurkiem. Pasło się toto grzecznie, pięknie przylepione w wolnej przestrzeni między panelem maskującym a szufladą.
– Podejrzewa pan, kto mógł ją zostawić?
– Oczywiście. Pana przyjaciele z wydziału wewnętrznego.
– To nie są moi przyjaciele. Ale to niemożliwe. Oni posługują się innymi gadżetami. A ten…
Wroński z komendantem wlepili wzrok w Balińskiego, czekając, co powie dalej, ale inspektor zamilkł.
– To musiał zostawić kto inny.
– Skąd ta pewność? – Wroński wziął ostrożnie urządzenie. – To po prostu pluskwa. Dziwna bo dziwna, ale pluskwa.
– Dobrze, powiem panom, bo znam się trochę na tym. Takiego sprzętu nie używa się w Polsce.
– Używa czy nie, wszystko jedno. Dziwne, że w ogóle tu coś takiego jest. Toż z naszej Oleśnicy prawdziwe agenturalne zadupie. Skąd tu sprzęt szpiegowski?
– Wyciąga pan pochopne wnioski. Nie powiedziałem, że tego użyli szpiedzy – Baliński najwyraźniej usiłował zatrzeć znaczenie tego, co powiedział przed chwilą pod wrażeniem znaleziska. – Przecież nie mogę wykluczyć z całą pewnością, że gdzieś w naszych magazynach niemożna czegoś podobnego znaleźć.
– Mogę to sobie wziąć? – spytał Wroński beztrosko.
– Nie żartuj, komisarzu – huknął komendant. – To nie zabawka!
– Dobrze już, dobrze. Tylko zapytałem.
– Wracaj do roboty.
Michał wyszedł.
Na korytarzu uśmiechnął się szeroko. Stary nie musi wiedzieć, że znalazł jeszcze jedną taką niespodziankę we własnym domu. A tamtej nikt mu nie zabierze. Zaraz jednak spoważniał. Z czego się cieszysz, wariacie? Ze znalezienia pluskwy w chałupie?
Co się dzieje?
Od jakiegoś czasu czuł całym sobą, każdym nerwem doświadczonego gliny, że coś jest na rzeczy. Ale teraz zyskał pewność. Podsłuchy, wydział wewnętrzny, inspektor z województwa. I on w środku wydarzeń, o których nie ma pojęcia. Domyślał się jedynie, iż wszystko to wiąże się jakoś z niezidentyfikowanymi trupami i jego zainteresowaniem tymi sprawami.
Ledwie doszedł do gabinetu, zadzwonił telefon.
– Komendant pana prosi – powiedziała sekretarka.
Powlókł się niechętnie z powrotem. Czego pierdziel chce? Przecież skończyli pogawędkę.
Na jego widok stary wyszedł zza biurka, stanął przednim, oparł się o krawędź blatu i splótł ręce na piersiach.
– Skoro już się dowiedziałem, co ci chodzi po głowie – powiedział cicho – skąd te dziwne spojrzenia, pyskowanie ponad normę, uznałem, że musimy to sobie wyjaśnić. Podejrzewasz, że podłożyłem ci świnię. Ale to nie ja nasłałem na ciebie dupków z kontroli. Najpierw przyszli do mnie. To nie była przyjacielska pogawędka. Pociąłem się z nimi, ale nie mogłem niczemu zapobiec.
Nie mogłeś, przeleciało przez głowę Michałowi, to pewne, ale i nie chciałeś. Gdybyś był takim dobrym dziadkiem, nic nie kosztowałoby cię podnieść słuchawkę i ostrzec.
– Ktoś inny cię nadał – ciągnął stary. – Nie pytaj, kto, bo sam nie wiem. Kilka osób słyszało, co mówił tamten konował z pogotowia. A ty nie jesteś najbardziej lubianym człowiekiem na komendzie. Balińskiego też nie ja na ciebie napuściłem. Potrzebny mi tutaj jak kaktus w dupie. Myślisz, że to miłe mieć na głowie taką szychę?
– Dziękuję, szefie – skłonił głowę. – Ta informacja wiele dla mnie znaczy.
– Szlag by cię! Zawsze musisz być taki zgryźliwy?
– Ależ skąd! Mówię poważnie. To bardzo ważne. Trochę rozjaśniło mi się w głowie.
Sam nie wiedział, po co powiedział taką wierutną bzdurę. Nie tylko niczego mu to nie dało, ale jeszcze na dodatek zaciemniło obraz. Jeśli nie dziadyga to kto i w jakim celu? Czyżby sprawa tajemniczych morderstw była tak ważna? Czyżby ktoś poczuł się zaniepokojony aktywnością śledczą zwykłego komisarza z powiatowej placówki?
– Ale burdel – westchnął, zbierając teczki pozostawione przez Balińskiego. – Ten facet nie ma krzty litości.