174064.fb2
Z trudem wspinał się na drugie piętro komendy. Pierwszy dzień po chorobie. Według oficjalnych danych przebywał w klinice, owszem, ale nie wojskowej, tylko Akademii Medycznej, na Chałubińskiego. Przeszedł skomplikowaną operację usunięcia guza okrężnicy. Tak mówiły dokumenty, więc nikt tego nie próbował podważyć. To ciekawe, jak ważne są papiery. Nie tak dawno przecież rozmyślał na ten temat, a smutne wnioski znalazły teraz potwierdzenie w odniesieniu do jego osoby.
W zasadzie nieistotne, co wydarzyło się naprawdę. Liczy się pismo wypocone przez jednego z drugim gryzipiórka. Po kilku miesiącach pamięć ludzka blednie, a fikcja zamienia się w prawdę. To się chyba nazywa relatywizm.
Co dwa stopnie przystawał. Rana w udzie nie doskwierała specjalnie, ale cały czas ciągnęło w brzuchu. Nie ma się co dziwić. Dolny płat płuca, jelita i wątrobę miał jak sito. Kula weszła pod kątem i tylko dlatego nie oberwał jakimś odłamkiem w okolice serca, że impet poszedł w drugą stronę.
Wreszcie dowlókł się pod gabinet szefa. Sekretarka z chmurną miną wskazała drzwi.
Stary siedział jak zwykle rozwalony w fotelu, z obojętną miną dłubał wykałaczką w zębach.
– O, nasz bohater – uniósł brwi. – Witaj, komisarzu.
Michał rozejrzał się za jakimś krzesłem. Ale wszystkie stały pod ścianami. Komendant specjalnie tak to urządził. Wroński, niewiele myśląc, skierował się ku najbliższemu.
– Nie pozwoliłem usiąść – rzucił ostro stary.
– Mam to w dupie – mruknął komisarz. – Chory jestem, nie widać?
– Widać czy nie, jeszcze cię nie wylałem z pracy, żebyś bezkarnie występował przeciwko regulaminowi.
– A ja myślę, że już mnie wylałeś.
Komendant na chwilę zaniemówił.
– Nie wiedzia… – wykrztusił – nie wiedziałem, że jesteśmy na ty. Od kiedy?
– Od teraz. Przecież zostałem wezwany tylko po to, żebyś mi osobiście mógł wręczyć informację o dyscyplinarnym zwolnieniu.
– Ktoś ci powiedział?
– Po wizycie prawdziwego wydziału wewnętrznego nie mam złudzeń.
– Zgadza się – stary odzyskał rezon. Zaczął zaginać palce – Ukrycie dowodu to raz, skorumpowanie pracownika laboratorium w Warszawie to dwa. Tak, tak, pogrzebali w twoim komputerze i odtworzyli, co trzeba. Nie sformatowałeś dysku, więc specjalista bez trudu odtworzył wyrzucone dokumenty. Niesubordynacja i samowolne działanie, to trzy. Brak współpracy z przełożonymi, to cztery. Podejrzana obecność przy zabójstwie Walberga i znów zatajenie dowodów, to pięć. Gdyby nie jakieś naciski z samej góry, siedziałbyś teraz w areszcie. Wyliczać dalej?
– Nie trzeba. Daj ten papier i pozwól mi nie oglądać więcej twojego szlachetnego oblicza.
– W policji pracy już nie znajdziesz – sapnął z satysfakcją komendant.
– Nie zamierzam szukać.
– W tym mieś… mieście też nikt cię nie zatrudni.
– Jestem naprawdę zrozpaczony. Do widzenia. – Drzwi zamknął ostrożnie, cichutko, żeby przypadkiem nie stuknęły. Niech szef nie myśli, że go to wszystko cokolwiek obeszło.
Komendant długo jeszcze patrzył na puste krzesło. Potem trzasnął w klawisz interkomu.
– Pani Renato, nie ma mnie dla nikogo! Nikogo, ale to zupełnie!
Następnie wydobył z szafy butelkę i duży kryształowy kieliszek.
– Synu! – ojciec otworzył ramiona. – Rany boskie, gdzie byłeś tyle czasu? Komendant coś bredził o delegacji, a Magda w ogóle nie chciała z nami gadać. Między wami koniec, czy co?
Wroński przymknął oczy. Ją też na pewno zobowiązano do milczenia.
– Nie wiem, tato. Ale myślę, że tak. Wyprowadziła się ostatecznie.
– Jak ty wyglądasz? – matka stanęła w progu, załamała ręce. – Chodź, siadaj. Zjesz coś? Na pewno zjesz.
Zanim zdążył odpowiedzieć, popędziła do kuchni. Po chwili przed Michałem stał talerz z parującym bigosem, szklanka herbaty, a ojciec nalewał piwa w szklanki.
– Mamo – uśmiechnął się. – Przeszedłem poważną operację.
– Co się stało?
– Oficjalnie miałem raka. Ale naprawdę byłem ranny. W tajnej akcji. Tylko tyle mogę powiedzieć, a wy musicie tę informację zostawić dla siebie. To dlatego nie dawałem znaku życia. A mój szef wielkie gówno o tym wiedział. Jakkolwiek by było i na cokolwiek bym miał ochotę, mogę najwyżej wypić herbatę. Gorzką. A z jedzenia jeszcze przez miesiąc chleb, serek i rosół z manną.
– Zaraz zrobię!
Matka znów zniknęła w kuchni. Ojciec patrzył z troską.
– Co ci się właściwie stało?
Michał westchnął. Jakżeby chciał powiedzieć mu wszystko, a nie może podać nawet paru szczegółów.
– Może kiedyś, tato, będę mógł coś powiedzieć. A może nigdy.
– Rozumiem. Ale nie wpakowałeś się w kłopoty, w jakąś sytuację bez wyjścia?
Uśmiechnął się, położył rękę na ramieniu ojca.
– Nie ma sytuacji bez wyjścia. Tego przynajmniej nauczyłem się ostatnio.
– Zmieniłeś się synu.
Tak, pomyślał Michał, zmieniłem się. Każdy by się zmienił po podobnych przeżyciach. Ciekawe jak taki Baliński. to jest Bzowski radzi sobie po akcjach. Przecież traci partnerów, kolegów, przyjaciół.
Wrócił do pustego domu dobrze pod wieczór. Po długim spacerze przestrzelona noga zaczęła pobolewać, raniony bok też dawał się odczuć.
Tyle tylko, że domowy rosół jakby nieco ukoił połatane wnętrzności. W głowie krążyły niewesołe myśli. Dołączy dzisiaj do grona pozbawionych pracy. Ale zwyczajny bezrobotny ma zazwyczaj jakieś perspektywy. A jemu w tym mieście nie grozi widmo zatrudnienia. Trzeba się będzie chyba stąd wynieść.
I zaraz przyszło przypomnienie następnego problemu. Co z Magdą? A właściwie co z małym? Przecież to nie może się jednak tak po prostu skończyć. Wyrzucił ją za drzwi w szpitalu, ale to przecież nie jest sposób, nie są na świecie tylko we dwoje.
Trzeba jednak sobie wszystko wyjaśnić. Będzie trudno, bo żona cały czas siedzi u kochanka, ale trzeba. Wiedział, że w pracy wzięła bezpłatny urlop. Pewnie już nie zechce do niej wrócić. Skwapliwie skorzystała z jego ostatnich słów. Odeszła, a związek zakończy się rozwodem.
Został sam. Ale już przywykł.
W szpitalu leżał w osobnej sali, na ogólną przeniesiono go pod koniec pobytu. Mała to jednak była pociecha. Leżał z jakimiś dwoma braćmi, strasznymi milczkami. Przez dwa tygodnie zamienili dosłownie kilka zdań. Potem doszedł bardziej rozmowny pacjent, ale ten z kolei chciał wiedzieć za dużo. Wroński nabrał nawet podejrzeń, że go z nim umieścili, by sprawdzić, czy potrafi trzymać język za zębami.
Baliński-Bzowski, jeżeli to drugie też nie było kamuflażem, pojawił się jeszcze tylko raz, a przez ostatni miesiąc w ogóle nie odwiedził rannego. Widocznie dostał nowe zadanie albo po prostu zapomniał. Michał wrócił potem do pustego domu. Smutek zdominował wszystkie uczucia.
Jakże mocno brakowało dziecięcego głosu, irytującej często aktywności synka. Magda musi pozwolić mu się z nim widywać! Musi się zgodzić, żeby go zabierał do siebie!
Następna myśl. Ciekawe, co u Doroty. Musi się do niej odezwać, zapytać o zdrowie. Na pewno dawno wyszła ze szpitala.
Poszedł do kuchni. Trzeba przyjąć przepisaną porcję leków. Podobno w ciągu trzech miesięcy powinien wrócić do jakiej takiej formy, jeśli będzie przestrzegał zaleceń lekarza. Wlał w szklankę niegazowanej wody, powlókł się do pokoju. Ciekawe, co w telewizji.
Sięgnął do włącznika światła i zamarł, zanim zdążył wdusić klawisz. Na kanapie ktoś siedział!
W mdłym świetle ulicznej lampy bez trudu można było dostrzec nieruchomą postać. Gdyby był w lepszej formie, po prostu skoczyłby za drzwi, pognał po jakiś nóż do kuchni.
Ale tak jak teraz, mógł jedynie czekać. A myślał naiwnie, że to już koniec! Skąd jest ten człowiek? Którą stronę reprezentuje? Co za różnica. W sumie są przecież tylko dwie – on, komisarz Wroński i wszyscy inni.
– Czego chcesz? – spytał.
Zastanawiał się przez chwilę, czy cisnąć szklanką w intruza.
– Niczego – odpowiedział znajomy głos.
Wroński pstryknął wreszcie włącznikiem.
– To ty?
Baliński. znaczy Bzowski?
– To ja – gość roześmiał się głośno. – Zdziwiony? Pewnie myślałeś, że mam cię głęboko w poważaniu, co? Nic z tego, kochany. Ode mnie się tak łatwo nie uwolnisz.
– Tak właśnie myślałem. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Nie odwiedzałeś mnie bardzo długo, panie kapitanie.
– Majorze – uśmiechnął się Bzowski. – Awansowałem dzięki tej sprawie.
– Gratuluję. A podobno powinieneś mieć kłopoty. Myślałem, że może to przez nie o mnie zapomniałeś.
– Miałem kilka spraw do załatwienia. Na przykład przekonać wydział kontroli wewnętrznej z komendy wojewódzkiej, żeby nie wszczynał idiotycznego dochodzenia przeciwko tobie.
– No to wiele nie wskórałeś. I tak dobrali mi się do tyłka. Straciłem nawet przez to pracę.
– Wiem – odparł kapitan dziwnie zadowolony. – Pan komendant jest przeświadczony, że będziesz miał jeszcze większe, wprost niebotyczne kłopoty, może nawet proces.
– A nie będę?
– Nie.
– Fajnie – Wroński roześmiał się ponuro. – Ale to nie zmienia faktu, że jestem bez pracy. Teraz i na wieki wieków. Przynajmniej w tym mieście.
Bzowski długo mu się przypatrywał.
– Niekoniecznie – powiedział w końcu. – Jesteś inteligentny, uparty, odważny. Nawet brawurowo odważny. Kiedy trzeba, potrafisz być bezczelny. Gorzej, że bez potrzeby też, ale nikt nie jest doskonały. Posłuchaj uważnie. Przez czas, kiedy rozpracowywałem sprawę, byłeś kimś, kogo nazywamy figurantem. Masz pojęcie, o czym mówię.
– Mam. Niewiele się zmieniło od czasów komunistycznej bezpieki. Trochę nas uczyli w Szczytnie o pracy tajnych służb. Figurant to ktoś, kogo otaczacie specjalną opieką podczas pracy operacyjnej.
– Zgadza się. Bardzo często trzeba się przy tym posługiwać metodami werbowania osób z otoczenia takiego człowieka, ścisłą obserwacją i prowokacjami. Właśnie takie prowokacje urządzali świętej pamięci Flip i Flap, a Darek działał w ukryciu.
– Domyśliłem się. Zrozumiałem to od chwili, kiedy powiedziałeś, że to twoi ludzie. Powiedz mi jeszcze jedno. Wysłałem żonę i dziecko…prosto w ramiona kochanka.
– Nic na to nie poradzę. Co z wami będzie?
Michał wzruszył ramionami.
– Nic. Pewnie skończone. Mam tylko nadzieję, że będę się mógł widywać z synem. To strasznie boli, wiesz? Tęsknię okropnie. Co dziwniejsze nie tylko za dzieckiem, ale też za nią. Niby uczucie wygasło, a jednak gdzieś w środku pozostały świeże rany. Wiesz jak to boli? Gorzej niż moje poszarpane bebechy. Jakby wyrywać serce bez znieczulenia.
– Nie wiem. a może po prostu zapomniałem? Nie mam dzieci. Żona mnie opuściła rok po ślubie. Praca wywiadowcza to zajęcie akurat dobre dla kawalera. Ale miałeś o coś zapytać.
– Później, leżąc w szpitalu, po tej całej łomotaninie, kiedy zobaczyłem, na co stać agentów, uświadomiłem sobie, iż naiwnością było sądzić, że wyjazd ją przed czymś uchroni. Czy gdybyście potrzebowali ode mnie informacji albo współpracy, posunęlibyście się do szantażu? Mogliście ich wyjąć niczym ryby z saka.
Bzowski roześmiał się.
– Rzeczywiście. Ale już dużo wcześniej zorientowałem się, że więcej z ciebie pożytku, jeśli się zagrywa po dobroci. No i że jesteś czysty, nie pracujesz dla żadnego obcego wywiadu. Nie, mój drogi. Nie zamierzałem cię szantażować rodziną. Powiem więcej, kazałem zapewnić im ochronę, żeby kto inny się nie połakomił. Myślisz, że pozostali gracze nie wysłali za nimi swoich ludzi? W tym wypadku rzeczywiście wykazałeś się kosmiczną naiwnością.
– Ochronę? Jaką ochronę? Kto?
– Najpierw pojechał za twoją połowicą Darek, a potem zluzowali go przysłani z Warszawy najlepsi ludzie i pilnowali Magdy z dzieckiem jak oka w głowie. Jak myślisz, dlaczego tak szybko została sprowadzona do szpitala?
– Nie pomyślałem o tym – mruknął Michał.
– Żałuję teraz, że Darek nie został tam dłużej. Może ocaliłby w ten sposób życie. Ale spieszył się z powrotem, bo sprawy nagliły – Zapatrzył się w obraz na przeciwległej ścianie. Nagle potrząsnął głową, odrzucając niepotrzebne w tej chwil i refleksje. – Dobrze. Przejdźmy do rzeczy. Jak już powiedziałem, jesteś inteligentny, uparty i odważny. A teraz na dodatek wolny. Gdybyś był zainteresowany, mam propozycję.
– Słucham? Jaką propozycję, panie majorze?
– Nie wygłupiaj się. Dokładnie wiesz, o co mi chodzi. Po ostatnich wydarzeniach mamy kilka wakatów w moim wydziale. Ale zastanów się dobrze. Załatw ostatecznie swoje sprawy z żoną, znajomymi, nie wiem. panną Dorotą Walberg. Bardzo o ciebie wypytywała, muszę powiedzieć między nami. Skontaktuj się z nią, bo warto. A jak się już namyślisz, znajdziesz mnie pod tym telefonem – rzucił na blat ławy karteczkę.
– To jak? – spytał po chwili. – Zastanowisz się?
– Zastanowię. Ale niczego w tej chwili nie obiecuję. Muszę nabrać dystansu.
– Nabieraj. Masz sporo czasu, zanim wyzdrowiejesz do końca. Ale pamiętaj o jednym. Cokolwiek postanowisz, zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Nie dam ci zginąć. – zawiesił na chwilę głos, a potem dopowiedział – przyjacielu.
– Dziękuję z propozycję i w ogóle za wszystko – przyjacielu.