174064.fb2 Labirynt Von Brauna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Labirynt Von Brauna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

15

Nad głową miał jasne niebo. Tak jasne, że raziło nieskazitelną bielą.

Czy tak właśnie ma wyglądać świat po tamtej stronie? Opowieści mówią raczej o długim ciemnym tunelu i świetle na końcu. A może pogrążony w nieświadomości przebył już tunel, znalazł się w jądrze owego światła?

Z trudem rozwarł powieki. Miał wrażenie, że zostały posmarowane mocnym klejem. Wreszcie się udało. Jednak w chwili, gdy otworzył oczy, znów musiał je zamknąć. Po niedawnych ciemnościach podziemi blask był nie do zniesienia. Za to zyskał pewność, że rzeczywiście jest już po drugiej stronie.

Rzeczywiście?

Zaraz nadeszła wątpliwość. Czy po śmierci może głowa boleć tak, że zbiera się na mdłości?

– Budź się wreszcie, człowieku – nad uchem zabrzmiał znajomy kobiecy głos. – Ile będziesz jeszcze się wylegiwał?

Pokonując ból i przeraźliwie rażący poblask, otworzył oczy.

– To ty? – wymamrotał. – Jak? Skąd?

– Ten twój znajomy, Baliński, przywiózł mnie tutaj.

Milczał przez chwilę, zanim zapytał.

– Madziu.

– Tak?

– Długo już przy mnie siedzisz?

– Od wczoraj. Nic nie pamiętasz? Podobno kiedy cię przywieźli do szpitala, miałeś strasznie dużo do powiedzenia.

Wsłuchał się w siebie. Nie potrafił sobie przypomnieć nic, co nastąpiło po rozmowie z kapitanem, zanim stracił świadomość.

– Gdzie Patryk? – ogarnął go nagły niepokój.

– Został u… – urwała.

Trwało chwilę, zanim dotarło do niego, co oznacza zająknięcie się żony. Zdawało mu się, że cały wbije się w poduszki zezłości, żalu i upokorzenia.

– Musiałaś go jednak zawieźć akurat tam, do tego swojego Jarusia?

– Uznałam, że tak będzie najbezpieczniej. Sam mówiłeś, że powinnam dobrze się ukryć. Miałeś rację. Po drodze wstąpiłam do domu. Jest splądrowany, wszystko porozrzucane. Dobrze, że pojechałam do… do niego. U rodziny łatwiej by było nas znaleźć.

– Jak widzisz, Baliński odszukał was bez trudu nawet u twojego gacha. Chciałaś po prostu pojechać do kochanka i pojechałaś. Nie dorabiaj do tego ideologii. A teraz odejdź. Chcę zostać sam. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.

– Ale – głos jej zadrżał – ale ja cię kocham.

– Nie kłam, nie potrzebuję tego. Lekarz na pewno powiedział, że mam się nie denerwować. Ale świadomość, jak między nami jest już mnie nie zabije ani nawet nie pogorszy mojego stanu. Odejdź. Szkoda, że jednak nie umarłem.

Słuchał jak żona płacze, ale nie potrafił znaleźć w sobie sił, żeby jej powiedzieć coś życzliwego. Prędzej czy później musiało się tak skończyć. Niech będzie z głowy już teraz. Ona pójdzie swoją drogą, a on. Nieważne. Tylko Patryk. Ale chłopak już zaczął się domyślać, co w trawie piszczy. Ile jeszcze mogli przednim grać? Miesiące? Rok? Nie dłużej.

Dzieci zawsze najbardziej cierpią na kłótniach dorosłych.

* * *

Baliński wyniósł go z podziemi na własnych plecach. Tyle Michał dowiedział się od lekarza. Wyniósł i poszedł do najbliższego domu wezwać pogotowie. Ale nie pozwolił zamknąć Wrońskiego w oleśnickim szpitalu. Kazał go wieźć na Weigla do Wojskowej Kliniki we Wrocławiu. Lekarzowi, który protestował i upierał się, żeby rannego dostarczyć do macierzystego ośrodka, najpierw pokazał legitymację służbową, a kiedy ten dalej chciał robić swoje, wyjął pistolet i w niewybrednych słowach opowiedział mu, jaki los go czeka, jeśli nie wypełni polecenia. A potem zadzwonił do kliniki i w równienie oględnysposób wyłuszczył lekarzowi dyżurnemu swoje oczekiwania. Dzwonił potem jeszcze kilkanaście razy dowiadywać się o stan zdrowia pacjenta.

Doktor pogotowia, który wypełnił polecenia kapitana, na drugi dzień napisał na niego skargę do ministra spraw wewnętrznych. Chciał, żeby za grożenie bronią bez ważnego powodu poniósł surowe konsekwencje. Nawet wyżsi funkcjonariusze nie mogą być bezkarni.

– Co tu dużo gadać, pewnie uratował panu życie. W waszym szpitalu tylko by pana ustabilizowali i tak czy inaczej wysłali do Wrocławia, a tak znalazł się pan na miejscu dobre kilkadziesiąt minut szybciej. A tamtemu z pogotowia pogroził, bo gość nie miał najmniejszego zamiaru dać się przekonać po dobroci. Co prawda ponoć kapitan dokładnie opisał co i w jakiej kolejności mu odstrzeli, a także przedstawił skutki odpalenia granatu w odbycie, ale w takich nerwach. nie ma co się dziwić.

W tej chwili Wroński pożałował, że parę razy zalazł kapitanowi za skórę. Ale co robić. Tak to bywa, jak człowiek się konspiruje, nie ma zaufania do nikogo. Naraża się na podobne przykrości ze strony otoczenia.

– Kiedy wyjdę ze szpitala?

– Najwcześniej za dwa miesiące – lekarz rozłożył ręce. – Jeżeli nie będzie komplikacji. Odniósł pan poważne obrażenia. Sporo mieliśmy przy tym dłubaniny. Postrzał w udo z kalibru dziewięć i bok przestrzelony kalibrem siedem sześćdziesiąt dwa to pestka. Jednak płat lewego płuca rozwalony, penetracja odłamkami organów wewnętrznych znowu z dziewiątki, ale tym razem pocisk się rozpadł. Ten, kto strzelał to wyjątkowy sukinsyn. Takiej amunicji używają nieformalnie jednostki specjalne na groźnych bandytów. Albo stosują ją właśnie bandyci. Do której kategorii ten się zaliczał?

– Myślę, że najbliżej prawdy będę mówiąc, że właśnie bandzior. Chociaż z cenzusem ruskiego patrioty.

Tak, to musiał być Wiktor. Flap walił z maszynowego, szły rykoszety, więc raczej używał konwencjonalnych pocisków. Ale Witia, zabójca Janusza i tajemniczego Darka. On mógł mieć w magazynku cięte naboje, swołocz posowiecka! Kiedy o tym pomyślał, z satysfakcją wspomniał widok rozsypującej się pod łomem czaszki agenta GRU.

– Jutro będzie miał pan gościa.

– Kogo? – próbował podnieść się na łokciu, ale doktor stanowczym gestem zabronił mu się ruszać.

– Nie mogę powiedzieć. Jutro się pan przekona.

– Czy mogę stąd zadzwonić?

Lekarz stanowczo pokręcił głową.

– Absolutnie nie! Kapitan Baliński zabronił. Jak znam życie, nie chce, żeby pan z kimś rozmawiał, zanim sam z panem nie pogada. I pewnie ma rację. Ten lekarz pogotowia ma długi język. Już tu wydzwaniali z gazet, radia, a nawet z jakiejś telewizji powiatowej. Szczególnie zajadły jest jeden dziennikarz. ma takie dziwne nazwisko.

– Niwa?

– O, właśnie! Niwa. Pan go dobrze zna?

– Aż za dobrze. Najlepiej mu powiedzieć, że umarłem. Będzie miał o czym pisać. Już widzę, jak się ślini, wymyśla szokujące tytuły. „Policjant o podejrzanych koneksjach nie żyje” albo „Wypadek czy zemsta mafii”.

– Na razie, panie komisarzu, to dla takich ciekawskich mamy jedną wersję. Pana na moim oddziale w ogóle nie ma. Doktor z pogotowia musiał być albo pijany, albo mocno zmęczony, jeżeli twierdzi, że tu pana przywieziono.

– Rozumiem. Tajności w tajnościach, poufne łamane przez ściśle-spec-znaczenia. A kierowca i sanitariusze?

– Z tego, co wiem, już następnego ranka byli przekonani, że im; to wszystko tylko przyśniło.

– Pieniądze czy groźby?

– Panie Wroński – lekarz zrobił zbolałą minę – kogo pan wypytuje? Czy ja jestem jakimś agentem, pracownikiem wywiadu, kontrwywiadu czy innych służb specjalnych? Wyglądam na takiego?

– A jak taki wygląda? Na czole ma to wypisane? Uważam, że wie pan więcej niż się wydaje. I nie zdziwiłbym się, gdyby był pan bardzo mocno związany z tym wszystkim.

– A pan jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem.

Michał uśmiechnął się, chociaż daleko mu było do wesołości.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Tylko tyle, ile powiedziałem. A teraz proszę odpoczywać. Siostra zaraz poda panu nową kroplówkę i antybiotyki.

Został sam z niewesołymi myślami. Po chwili zjawiła się pielęgniarka, ale ani ona nie była specjalnie rozmowna, ani on nie miał ochoty na konwersacje. Zamknął oczy, starając się zasnąć. Był pewien, że nie da rady. Sennie przyjdzie na zamówienie, nie pojawi się Morfeusz gotów ukoić skołatany umysł.

Ale musiał być bardzo wyczerpany, bo zanim zdążył do końca wyrazić w myślach wątpliwości, spał jak dziecko.

* * *

Oczywiście zapowiedzianym gościem był Baliński. Rozsiewał wokół siebie nieodparty urok osobisty i zapach drogiej wody kolońskiej.

Przy nim nawet leniwa i ślamazarna siostra Maria dostała przyspieszonych ruchów. Michał z niechętnym uznaniem musiał przyznać, że facet ma styl i może się podobać kobietom.

Właśnie, kobietom.

– Co z Dorotą? – spytał od razu.

– Jest jeszcze w szpitalu…

– Coś poważnego? – próbował się podnieść, ale opadł z jękiem.

Poszarpane wnętrzności dawały o sobie znać przy każdym, najmniejszym nawet ruchu.

– Już nie. Ale było z nią krucho. Ten facet zostawił ją ze szmatą na głowie. Zmoczona została taką samą substancją jak ta, którą próbował ciebie przyhaczyć.

– Kto to w ogóle był. Udało się ustalić?

– Właśnie to jest najciekawsze. Nie do uwierzenia. Rodzina zupełnie nic nie wiedziała o jego podwójnym życiu. Wszyscy zostali nawet przebadani wariografem. Nic, rozumiesz? Zero, null! Ani żona, ani córka, ani nawet syn! Na syna liczyłem najbardziej, bo przecież powinien być najlepiej zorientowany w poczynaniach tatusia, nawet gdyby to była bardzo mglista orientacja. Żadnych śladów, żadnych poszlak. Zwyczajny pracownik gazowni. W biurze siedział od gwizdka do gwizdka, żadnych skoków w bok, czasem poszedł z kolegami do knajpy, ot i wszystko. Niczego wielkiego w życiu nie dokonał, nie wyróżniał się. Taki powinien być doskonały strażnik tajemnicy. Została nam po nim tylko szmata. Znaleźliśmy w piwnicy balon wypełniony podejrzaną cieczą, tą samą, jaką nasączył materiał. I nie zgadniesz, co się okazało. Skąd, a raczej z jakiego okresu jest receptura na to świństwo!

– A może jednak zgadnę? – uśmiechnął się przekornie Michał. – Mogę? Świetnie. To jakieś chemikalia z drugiej wojny światowej, Jak przypuszczam, używała czegoś takiego w tajnych akcjach Abwehra, gestapo albo SS, a może nawet wszyscy po kolei.

– Brawo – kapitan pokiwał z uznaniem głową. – Naprawdę bystry jesteś. To mieszanka różnych egzotycznych środków. Można tym oszołomić słonia, można też zabić. Kwestia przyjętej dawki. Przy tym szybko się rozkłada i ulatnia z organizmu.

– Te trupy, które miały we krwi śladowe ilości jakiejś trucizny.

– Właśnie. Nasz przyjaciel od studni pracował kiedyś na pewno dla enerdowskiej komórki wyodrębnionej do pilnowania, żeby ktoś przypadkiem nie wygrzebał cennych hitlerowskich skarbów. Wiemy o tym wydziale niewiele, a właściwie prawie nic. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś wpadł w ręce policji czy kontrwywiadu i dał się przesłuchać. Wolą śmierć. Czego jestem pewien na sto procent to tego, iż wraz z upadkiem komuny jego mocodawcy nie przerwali działalności. Mówiłem już o tym przed tą całą rozpierduchą. Inne pozostałości po służbach informacyjnych byłej NRD przeszły w pełni pod zarząd różnych sił, jedni zaprzedali się zachodnioniemieckim agencjom, drudzy CIA, inni KGB czy GRU, jeszcze inni brytyjskiemu MI6, ale ci od ochrony zbrodniarzy wojennych i pilnowania miejsc ukrycia tajnych akt to inna kasta. Byli uformowani w osobne struktury, zaprzysiężeni na wzór koterii faszystowskich i, oczywiście, ściśle współpracowali z ludźmi po drugiej stronie żelaznej kurtyny, ze zbrodniarzami nazistowskimi, którzy uniknęli kary. Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jaki procent gospodarki światowej znajduje się w rękach tych spadkobierców myśli Hitlera i ich dzieci. A jak się konspirują! Nawet najlepsi pracownicy instytutu Szymona Wisenthala nie są w stanie ich dosięgnąć. Kazałem dokładnie zbadać przeszłość rodziny tego Witka. Może to nam coś wyjaśni. Na pewno korzystał z kilku nieznanych nikomu innemu wejść do korytarzy. Tę tajemnicę, niestety, zabrał do grobu. Może kiedyś wasze miasto zainwestuje w poszukiwania takich rewelacji. Warto by było. Przecież te korytarze pod miastem to coś niesamowitego. A teraz, kiedy przestały być pilnie strzeżone, można by z nich zrobić prawdziwą atrakcję turystyczną. Nazwać je. bo ja wiem. Labiryntem – na przykład.

– Von Brauna – podpowiedział Wroński, – To ładnie brzmi Labirynt von Brauna.

– Faktycznie nieźle brzmi, mogłoby się przyjąć.

Michał zrobił sceptyczną minę. Jeśli nie ma pieniędzy na pilny remont elewacji zamkowej, tym bardziej się nie znajdą na taką kosztowną inwestycję, nawet jeśli po kilku latach miałaby się zwrócić z nawiązką. Tak to już jest w tej Oleśnicy.

– Nie do uwierzenia, ilu ludzi było zaangażowanych w tę sprawę – powiedział w zamyśleniu. – Przecież za każdym z was, agentów, stoi cały sztab ludzi.

– Bo to jest jak z atakiem dywizji pancernej – kapitan uczynił szeroki gest, jakby chciał za jego pomocą uzmysłowić obszar koniecznych działań. – Dziewięćdziesiąt procent energii i środków idzie w przygotowania, a reszta w akcję.

– A ten twój Flap, to znaczy Wiesiek, był agentem GRU. Czyżby KGB nie brała w tym cyrku udziału?

– Brała, brała. Służyła szeroko pojętym wsparciem, udostępniła między innymi swojego człowieka w waszej komendzie. Zresztą doskonale zakonspirowanego, bo mimo fiaska ich operacji, nie zdołaliśmy go namierzyć. KGB i GRU rywalizują ze sobą, ale metody i cele mają właściwie identyczne. Tutaj chodziło nie o jakieś tam informacje, ale o sprawę kluczową dla gospodarki i wojskowości. Sądzę, że tym razem ogłosili zawieszenie broni w pełni współpracowali. Ale ten też doskonale się ukrył. Nabrałem pewnych podejrzeń, kiedy przyniosłeś tę Sowiecką pluskwę. Ale nie mogłem jeszcze wtedy odgadnąć, kto za tym stoi. Najbardziej pasował mi twój komendant. Ale on okazał się czysty. Przynajmniej jeśli chodzi o działalność agenturalną, bo w innych sprawach…, ale to nie moja rzecz. Najważniejsze, że wykonywał polecenia z centrali, asekurował cię i starał się utrudnić ci życie. Reszta to sprawa służb dyscyplinarnych. Potem prześwietliłem twojego partnera, Jerzego. Ale ten, poza tym, że z niego tchórz i konformista, także był poza podejrzeniem. Wprawdzie miał powiązania z wywiadem francuskim, ale jego działalność nie mogła nam specjalnie zaszkodzić, tym bardziej, że nie wiedział zbyt wiele. Trochę się zacząłem miotać, szukać na oślep.

– Dlaczego nie mówisz wprost wszystkiego? Nie rób takiej miny. Mnie też podejrzewałeś.

– Zgadza się. Ale dużo wcześniej, na samym początku. Przyjechałem cię przypilnować, a raczej sprowokować do działania. Ale myślałem raczej, że pracujesz dla Amerykanów. Bo na moje oko byłeś za inteligentny jak na prowincjonalnego krawężnika, a z drugiej strony zbyt subtelny jak na ruskiego agenta. Stąd twoje zatrzymanie po wizycie u Ramiszewskiego, a potem to drugie, niby z inicjatywy wydziału wewnętrznego, po zabójstwie doktora.

Próbowaliśmy cię nastraszyć, zmusić do popełnienia błędu. Ale już w chwili kiedy przyniosłeś podsłuch, zrozumiałem, że nie pracujesz agenturalnie. A tak właściwie to wtedy, gdy próbowałeś dowiedzieć się czegoś o szpiegowskim sprzęcie od tego starego esbeka, właściciela sklepu. Prawdziwemu wywiadowcy byłoby to niepotrzebne. Każdy z nas doskonale orientuje się w tych gadżetach.

– Podsłuchaliście jednak tamtą rozmowę? Wiedziałem, że jego kodowane łącze to jakiś kiepski bajer.

– Boże broń. Łącze było jak najbardziej profesjonalnie ekranowane, nie do ruszenia bez prawdziwej elektronicznej ciężkiej artylerii. Ale nie poczta, którą mu wysłałeś. Janusz pofatygował się więc do niego z Darkiem. Legitymacja naszej agencji potrafi zdziałać cuda, szczególnie u osób zorientowanych w zagadnieniach szpiegostwa. Wyśpiewał wszystko, odtworzył cały wasz dialog. Wyobraź sobie, na wszelki wypadek go nagrał. Ale dzięki jego nielojalności niechcący odsunąłeś od siebie podejrzenia. Gdybyś założył w tym momencie ręce pod tyłek i siedział cicho, pies z kulawą nogą by się już tobą nie zajmował. Ale nie! Musiałeś się zrobić piekielnie ruchliwy. A potem ten mail od człowieka z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki.

– Dodaj, że zupełnie mi już niepotrzebny.

– A jednak przyszedł. Nie wiem, jak zdołałeś wysłać tę szmatkę do ekspertyzy, ale przechytrzyłeś nas. Nie tylko mnie, zauważ, ale także Rosjan i diabli wiedzą kogo jeszcze. Co się dziwisz? Oni też się tobą interesowali. Byłeś pierwszym policjantem, który odważył się łączyć zagadkowe zgony, na dodatek wbrew wyraźnej niechęci przełożonego. Taki gieroj musi budzić zainteresowanie wśród ludzi, którym bardzo zależy na zachowaniu incognito. To samo było w latach pięćdziesiątych, w sprawie, której szukałeś w archiwum.

– Wtedy też odbyła się taka hekatomba? Padło tyle trupów w podziemiach?

– Nie. Wtedy nikt nie dotarł do korytarzy. Czasy były mniej sprzyjające, a naziści lepiej pilnowali tajemnic.

– Nie pytam już nawet, kto zabił Ramiszewskiego, jego córkę i profesora. Twój Wiesio z kolegami.

– Profesora Walberga tak. Konkretnie Wiktor. Ale doktora raczej nie oni. Zupełnie kto inny, jednak w tej chwili nie wiem, kto. Może Niemcy, może Amerykanie? Cholera wie, czy nie Azjaci, bo metoda działania była charakterystyczna dla nich. Te tortury. Pewnie się już nie dowiem, bo przecież wszyscy albo nie żyją, albo dawno uciekli.

Wroński zamyślił się. W ciągu paru dni został wciągnięty w międzynarodową aferę szpiegowską. Wydarzenia następowały tak szybko, że nie zdążył jeszcze zdać sobie sprawy z niesamowitości nowego położenia.

– Powiedz mi tylko, dlaczego King Kong powiedział w podziemiach, że jest z brytyjskiego wywiadu?

Kapitan parsknął.

– A ty byś na jego miejscu przyznał się, że pracujesz dla Ruskich? Ludzie z KGB czy GRU mają odpowiednią reputację, na którą sobie zapracowali przez kilkadziesiąt lat. Anglików wykończyli już wcześniej, dlatego akurat na nich się powoływał. Muszę przyznać mu jedno. Sprytnie wykombinował numer z Wiktorem. Ten blef, że w każdym korytarzu ktoś siedzi.

– Ale ty przecież już wiedziałeś. Zdawałeś sobie sprawę, że Wiesław kłamie i że to może być podpucha. Przecież za nami był tylko ten Niemiec, Marcus.

– Ale go załatwiłeś – przerwał kapitan. – Sam bym tego lepiej nie zrobił, a pamiętaj, że nas uczą brutalnych metod walki, jak unieszkodliwić przeciwnika najskuteczniej, jak wyeliminować.

– Nie wiem, czego was uczą, ale musiałem się przedtem przed nim bronić, a miał pistolet i nóż. Miałem się bawić w honorowy pojedynek zgodnie z przedwojennym kodeksem? Wyzwać go formalnie, wymienić wizytówki i polecieć po sekundantów?

– To by było zabawne – roześmiał się Baliński. – Ale on mógłby jednak tego nie zrozumieć.

– Teraz odpowiedz wreszcie. Dlaczego wyszedłeś z innymi? Mogłeś prysnąć.

Baliński spoważniał, przyjrzał się uważnie komisarzowi.

– Pewnie, że bym nie wylazł. Ale kiedy zobaczyłem ciebie, wiedziałem, że odsiecz już nie przyjdzie, a trzeba mieć rękę na pulsie. A poza tym domyśliłem się, że żyjesz. Byłem najbliżej i nie widziałem, żebyś oberwał.

– Ale chyba powinieneś… obowiązek.

– Ty ryzykowałeś życie dla mnie, a ja zaryzykowałem dla ciebie. Moja praca może być brudna jak stare wiejskie szambo, ale mimo wszystko trzeba przestrzegać pewnych zasad.

Milczeli przez dłuższy czas, każdy pogrążony we własnych myślach.

– Komendant wezwał kontrolę z województwa – powiedział wreszcie Baliński. – Wściekł się strasznie i na mnie, i na ciebie. Załapał w końcu, że nie mam wiele wspólnego z policją. Ty zacząłeś to podejrzewać już na początku, prawda? Byłem zbyt nieporadny.

Komisarz skinął głową na potwierdzenie.

– I co teraz? – zapytał.

– Będą grzebać. Na to nic nie poradzę. Sprawdzą wszystko to, czego nie sprawdziliby normalnie. Pewnie się nawet zorientują, że to za moją przyczyną twój szef próbował tuszować kwestię czy znalezieni nieboszczycy należą do serii zdarzeń.

Znów zapadła cisza.

– Przypuszczam – tym razem przerwał ją Wroński – że cała ta sprawa jest bardzo tajna. W ogóle jej niebyło, prawda? Żadnej strzelaniny w podziemiach, żadnych trupów, nic.

– To oczywiste. Mnie zasadniczo też w ogóle nie było. To znaczy każdy, kto zechce odnaleźć inspektora Marka Balińskiego, srodze się zawiedzie.

– Domyślam się. Ale gdybyś mógł odpowiedzieć na jedno pytanie.

– Wal śmiało.

– Jak się naprawdę nazywasz?

Kapitan zaczął się śmiać. Po chwili nagle spoważniał.

– Dobre pytanie. Czasem sam nie pamiętam. Ale tobie powiem. Jacek Bzowski. Kapitan Jacek Bzowski.