173906.fb2
– Nie ma za co. Od tego tu jesteśmy.
Ochłonąwszy po tym podwójnym przeżyciu Elunia najpierw sprawdziła zawartość torebki pod pozorem szukania chusteczek higienicznych, bo jawne sprawdzanie wydawało się jej w najwyższym stopniu nieprzyzwoite, stwierdziła, że jest wszystko z dowodem osobistym włącznie, następnie zaś postanowiła stracić swoją wygraną. Takie porządne kasyno miało prawo do jakiegoś rewanżu z jej strony, nie mogła przyczyniać mu strat.
Wysiłki Eluni, żeby przegrać, doprowadziły do tego, że o wpół do czwartej nad ranem opuściła lokal bogatsza o cztery tysiące nowych złotych, pełna szalonych wyrzutów sumienia i pozbawiona sił do dalszej gry. Przeznaczenie nie pozwoliło jej okazać przyzwoitości.
W dodatku okropnie zaniedbała pracę i Marriot razem ze Stefanem Barniczem na tę noc z pewnością jej odpadł…
Późnym popołudniem, spożywając akurat skromny posiłek w barze, Edzio Bieżan dowiedział się przez telefon komórkowy, że poszukuje go jakaś facetka. Podała nazwisko, Eleonora Burska. Nie chce powiedzieć, o co chodzi, ale ma dla niego pilne i bardzo ważne informacje odnośnie sprawy, w której była podejrzana. Musi je przekazać jeszcze dzisiaj, bo jutro nie wiadomo co będzie.
Zaniepokoił się trochę, bo diabli wiedzą, co tę Burską mogło spotkać, a dziwny jakiś niefart miała do tej całej afery, i postanowił jechać do niej od razu. Skoro go szuka i upiera się przy pośpiechu, zapewne jest w domu.
Elunia oczywiście była w domu. Odrabiała zaległości, przy pośpiechu zaś upierała się, ponieważ nazajutrz zamierzała zyskać pełnię swobody. Stefan Barnicz tkwił jej nie tylko w sercu, ale nawet w trzustce i wątrobie, nie wspominając o umyśle, który litery S i B umieszczał we wszystkich projektach jako elementy dekoracyjne.
Komisarza Bieżana przyjęła okrzykiem radości.
– Pan mi powinien zostawić swój telefon – powiedziała na wstępie tonem wyrzutu. – Mnie ciągle coś spotyka na tle tego idiotycznego okropieństwa i nie mam jak pana zawiadomić, a już wczoraj była szansa, żeby pan złapał chociaż jednego. Odjechał wiśniowym jaguarem i na własne oczy widziałam rabowanie pieniędzy.
Edzio Bieżan jęknął i nieśmiało poprosił o coś pożywnego. Z eks-podejrzaną zaczynał już być zaprzyjaźniony, wbrew obowiązkom i wysiłkom.
Elunia natychmiast wymyśliła kawę z koniakiem, głównie z tej przyczyny, że kawę miała gotową, przed chwilą zaparzyła cały dzbanek. Usadziła Bieżana na kanapie i nie zwlekając, przystąpiła do zwierzeń, trzymając się porządku chronologicznego.
Już w jednej czwartej Edzio jej przerwał.
– Zaraz, chwileczkę. Będę pani zadawał pytania na bieżąco. Nie straci pani wątku, mam nadzieję?
– Nie, co znowu. Proszę bardzo, niech pan zadaje.
– Jak się nazywa ta gadatliwa facetka?
– Nie mam pojęcia. I nawet nie wiem, jak jej na imię, ale wszyscy inni ją znają, a już z pewnością recepcja kasyna. Mogę zapytać. Jutro.
– Potrafi pani zapytać jakoś dyplomatycznie, żeby nie podpadło?
– No pewnie. Powiem, że chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, więc wolę znać jej nazwisko, a jej samej pytać nie wypada. Nikt się nie zdziwi, ona ciągle pożycza.
– Bardzo dobrze. Tego dowodu od razu nie odebrała?
– Nie, bo facet sobie poszedł. Odebrała go chyba następnego dnia.
– Jak on wyglądał?
Z wielkim triumfem Elunia rzuciła się do komputera i odnalazła swoją notatkę. Miała zamiar wydrukować ją wcześniej, ale zapomniała, uczyniła to teraz i Bieżan dostał odpowiedź na piśmie. Pomyślał, że gdyby wszyscy podejrzani tak zeznawali, życie stałoby się rajem.
– A o jego nazwisko też pani zdoła zapytać dyplomatycznie?
– Nie wiem. W jego chęć pożyczania pieniędzy ode mnie nikt nie uwierzy…
– Dobra, nie wymagajmy za wiele. Niech pani jedzie dalej.
Elunia ruszyła dalej, a Edziowi przyszło na myśl, że dzięki niej zwiedzanie wszystkich jaskiń rozpusty ma już jak w banku. Nie mógł sobie na poczekaniu przypomnieć, kto od nich tam bywa służbowo, ale i tak wolał sam powęszyć. Tamtych stałych geszefciarze mogli znać…
Opowieści o Grandzie wysłuchał do końca.
– Tego technika pani rozpozna? Zapamiętała go pani?
– Oczywiście! To on pilnował mojej torebki.
– Aten jakiś Paweł…
– Nie, nie wiem który to. Oni mówili, że on mówił, że widział ten poprzedni wypadek i też mogę zapytać o pana Pawła, ale jutro nie zdążę. Musiałabym się znaleźć w dwóch miejscach naraz.
– Nie trzeba. W końcu to nie pani pracuje w policji, tylko ja…
– Aaaa…! – przerwała mu nagle Elunia. – A ten mój, ten co z nimi rozmawiał i pilnował, ma na imię Adam. Wołali „Adam” i on przychodził, stąd wiem.
– A to dobrze, nie musi mi go pani palcem pokazywać. Moment, niech ja pomyślę… I wsiadł, mówi pani, do wiśniowego jaguara…
– Z całą pewnością.
– I wychodząc, zadzwonił. No tak, to ich normalna procedura. Jedno pytanie, prywatne. Dużo ma pani pieniędzy?
– Po tej ostatniej wygranej raczej dosyć dużo. A co? Pożyczyć panu?
– Niech ręka boska broni! Na koncie to pani trzyma?
– Nie, na dwóch kartach kredytowych. Dolarowej i złotówkowej.
Edzio Bieżan zawahał się i zakłopotał.
– Czy ja wiem… Może byłoby lepiej gdyby to pani odebrała i trzymała w gotówce, w dolarach najlepiej, nie w domu, tylko u jakiej rodziny. Ma pani rodzinę?
– Mam, oczywiście. Dlaczego?
– Bo ja się boję o panią. Już im się pani nieźle przysłużyła, może jeszcze o tym nie wiedzą, ale jakoś to się koło pani plącze i jakby, nie daj Boże, wyszło na jaw, dopadną pani. Dla samej zemsty. Po co ma pani jeszcze i pieniądze tracić…
– Jeśli mi łeb ukręcą, to na co mi pieniądze? – powiedziała Elunia nawet dość logicznie. – Na pogrzeb mojej rodzinie wystarczy, najwyżej skromny zrobią. Może lepiej powinnam się postarać o zezwolenie na broń palną?
– A umie pani w ogóle strzelać?
– Umiem. Mój dziadek mnie nauczył, jeszcze w dzieciństwie. To znaczy, w moim dzieciństwie. Dziadek polował, a oprócz tego, teraz to już nieważne, bo dawno umarł, ale miał pistolet z czasów wojny, schował sobie nielegalnie na pamiątkę i pokazywał mi, co się z tym robi, a ja zapamiętałam. Naboje też miał.
– I co się z tym pistoletem stało?
– Kazał sobie włożyć do trumny i babcia włożyła.
– Ani jednego słowa z tego, co pani mówiła, nie usłyszałem – zakomunikował Bieżan po chwili sucho i stanowczo. – Akurat się zamyśliłem. Dobrze, zostawię pani mój telefon, dwa nawet, przez komórkowy zawsze mnie pani znajdzie. To jedno. A drugie, niech się pani nie waży z kimkolwiek na ten temat rozmawiać, nigdy człowiek nie wie, kto go może usłyszeć. I ten mój komórkowy numer, to też wyłącznie dla pani i dla nikogo więcej. Niech pani to sobie zapamięta lepiej niż cokolwiek innego, bo inaczej będę musiał panią zamknąć dla samego bezpieczeństwa. I jakby co, w porządku, niech pani dzwoni nawet w środku nocy…