173906.fb2
– A pan tam bywa?
– Niekiedy. Grand Hotel, uprzedzam panią, to są wyłącznie automaty, jako kasyno dość jednostronny…
Znów przystąpił do gry i przestał się nią zajmować. Elunia zabrała swoją wygraną i ponownie zaczęła od zera. Zaliczała się niewątpliwie do szczęśliwców, bo automat nagle ruszył, zaczął płacić, pozwalał dublować, następne dwa tysiące punktów Elunia osiągnęła z łatwością i rozpłomieniona grą napoczęła trzecią whisky. Zauważyła, co pije, i odwróciła się do Barnicza.
– Czy pan ma źle w głowie? Ja naprawdę mam wpaść w alkoholizm?
– Skoro przychodzi pani tu rzadko, a w domu, jak sądzę, zachowuje pani umiar, alkoholizm pani nie grozi. Za to wyraźnie widzę, że przy whisky pani wygrywa. Nie mam już dziś obowiązków, chętnie panią odwiozę.
Na taką deklarację Elunia gotowa była urżnąć się w drzazgi i w czarnoziem. Kiwnęła głową bez słowa i oddała się odziedziczonej po babci namiętności.
Duży poker wzbudził średnią sensację i ogromny szacunek dla niej. Zważywszy iż pojawił się na samym początku czwartej whisky, Elunia była całkowicie trzeźwa. Na ekran patrzyła z żalem i rozgoryczeniem, w obliczu takiego zwycięstwa mężczyzna był dla niej stracony. Niemożliwe jest wygrywać na wszystkich frontach, dostała kolejne dwieście starych milionów, niechby je szlag trafił, nie chciała tych pieniędzy, chciała Stefana Barnicza więcej niż czegokolwiek innego na świecie.
Odwiózł ją oczywiście, o drugiej w nocy, po następnej wygranej w ruletkę, od której Eluni o mało szlag nie trafił. Nadzieja, mimo odporności, zdychała. Radykalnie upić się nie zdołała, zapewne zbyt wolno tę whisky piła, wciąż była trzeźwa i wciąż miała swoje opory.
I znów ją pożegnał przed drzwiami, a zaproszenie na herbatę przez gardło jej nie przeszło. Chciała go wszystkim, skórą, sercem, paznokciami! Gotowa była te idiotyczne pieniądze wyrzucać oknami z nocnego tramwaju, z ostatniego piętra Pałacu Kultury…!
Poszła spać nieszczęśliwa, zdenerwowana, wściekła, pełna żalu i pretensji do siebie, do niego i do całego świata. Pazury namiętności zaczynały ją już szarpać dwustronnie. Mimo to, ku własnemu zdumieniu, spała doskonale, aczkolwiek przez całą noc śnił jej się wcale nie upragniony mężczyzna, tylko ekran automatu…
Agata, w celu odzyskania swoich stu złotych, wymyśliła miejsce spotkania w barku na ulicy Kruczej, naprzeciwko Grand Hotelu. Przepełniona była chęcią zwierzeń.
– I powiem ci, nie wiem, co zrobić – mówiła nerwowo. – Jeden bogaty jak diabli, a drugi mi się cholerycznie podoba. Ja nie Justynka, ona poszła na całość, za kurtyzanę robi, trzech sobie znalazła, jakim cudem ich separuje, to ja nie wiem, ale przysięgam Bogu, sześć karatów na jej palcu widziałam, że nie z zębów, to pewne, chociaż własny gabinet otworzyła. Co ja mam woleć, sześć karatów czy chłopa…?
– Chłopa – mruknęła Elunia na bazie ostatnich doświadczeń uczuciowych.
– Głupiaś. To się tak łatwo mówi. Dziecko mam.
– Tatuś dziecku potrzebny…
– Żarcie i buty też, nie? Ten mój, co mi na nim zależy, gówno posiada. Co ja mam zrobić?
– Sama nieźle zarabiasz…
– Ty się puknij gdzie popadnie. Na chłopa, dziecko i siebie nie starczy mi, cobym się skichała na śmierć. A on nie zarobi, bo głupi. Co ja mam zrobić…?
Propozycji, żeby Agata zaczęła grać w kasynie, Elunia nie ośmieliła się wygłosić. Zwróciwszy sto złotych, pożyczyła jej pięćset i przysięgła uroczyście, iż ta suma nie będzie jej potrzebna co najmniej przez rok. Gnębiły ją wyrzuty sumienia, że nie potrafi udzielić sensownej rady, a sama posiada pieniądze. Najchętniej oddałaby Agacie ostatnią wygraną, pod warunkiem otrzymania w zamian Stefana Barnicza.
Po okrzyku Agaty „o rany, on już jest!” pozostała sama. Przez długą chwilę wpatrywała się w budynek po drugiej stronie ulicy, aż nagle dotarło do niej, co widzi. Grand Hotel. Bardzo dobrze, tam jest to kasyno z automatami, w Marriotcie wygrała, powinna grać gdzie indziej, skoro nie może zaspokoić swoich uczuć, niech przynajmniej zyska pieniądze i niech to wszystko szlag trafi…
W ciągu dziesięciu minut zorientowała się, jak ta impreza w Grand Hotelu wygląda. Jakieś osobliwe automaty zainteresowały ją, do niczego nie były podobne, zapragnęła je wypróbować. Sprawdziła, ile ma przy sobie pieniędzy, po udzieleniu Agacie pożyczki zostało jej niewiele. W kasynie jednakże istniał bankomat, niedawno zainstalowany, mogła podjąć, co chciała, z karty kredytowej…
Mniej więcej w czwartej godzinie znakomitej rozrywki grającej tanio Eluni zabrakło pieniędzy. Z ciekawości, co z tego wyniknie, udała się do bankomatu. Bez najmniejszego trudu uzyskała pięćset złotych, po czym, wciąż z ciekawości, podjęła następne pięćset złotych. Trzeciej próby nie dokonała, pochwaliła urządzenie i zajęła się grą.
W jakimś momencie oczekiwania na manipulacje automatu, który z cichym terkotem przerzucał grubszą wygraną na kredyt, za plecami usłyszała rozmowę. Obejrzała się z niesmakiem, przekonana, że kibice stoją jej nad głową, ale okazało się, że nie. Owszem, stali, nie nad nią jednak, tylko nad innym graczem, do niej odwróceni tyłem, tak zajęci sobą, że nawet na jej ekran nie spojrzeli. Uwagi czynili głośno.
– …trzeci raz? Widziałeś? Co to za jakiś?
– No właśnie nie wiem. Obca gęba…
– I co, przyleciał i od razu tam się rzucił, do tej szafy? Dała mu?
– Przecież wam mówię, blisko usiadł, czterdzieści żetonów wziął, za stówę, prawie nie gra i co pięć minut szmal z pudła wyciąga. Po trzy razy, czterdzieści pięć baniek już zachapał, a teraz, czekajcie, spojrzę… o, znowu. To już będzie miał sześćdziesiąt. Zna go kto?
– Czekaj, popatrzę…
Trzej kibice poruszyli się, jeden wyszedł na środek sali i Elunia stwierdziła, że był to pracownik kasyna, członek obsługi technicznej. Spojrzał w kierunku bankomatu, przyglądał się przez chwilę i wrócił do swoich znajomych.
– Fakt, bierze. Nie znam człowieka, pierwszy raz go widzę. Ciekawa rzecz. Po pieniądze tu przyszedł? Pozostali zaczęli się śmiać.
– Jeden, co wie na pewno, że wyjdzie bogatszy, niż był…
Eluni zabrakło napoju, który tu stanowił niewinny sok grapefruitowy. Alkoholu wolała nie ryzykować. Podniosła się z krzesła i podeszła do bufetu, przy okazji również spoglądając w stronę bankomatu. Zrozumiała rozmowę, ktoś jak szaleniec co chwila podejmował z bankomatu pieniądze, właściwie trudno mu się było dziwić, o tej porze wszystkie banki były już zamknięte, a mógł nie znać innych miejsc usytuowania owych skarbców…
Akurat kiedy na niego patrzyła odwrócił się i podszedł do najbliższego automatu. Przez chwilę widziała z daleka jego twarz i doznała wrażenia, że jest w niej coś znajomego. Musiała się już kiedyś na niego natknąć, może mignął jej w Marriotcie, skoro odwiedza kasyna…
Nic ją to nie obchodziło, zabrała swój sok i wróciła na miejsce.
Panowie za jej plecami nadal rozmawiali.
– Paweł mówi, że już raz tak było, dopiero co, niedawno. Też przyleciał jakiś, nie ten, inny, też się rzucił do bankomatu i nawet nie udawał, że gra. Po gotówkę przyszedł. Potem musieli dzwonić do banku i na nowo to pudło napełniać, bo zabrakło w nim pieniędzy.
– To i teraz pewnie zabraknie.
– No to co cię to obchodzi? To na kartę kredytową się bierze. Masz kartę?
– Mieć mam, tylko pieniędzy tam nie ma…
Odbiwszy swoje straty i osiągnąwszy całkiem niezłą wygraną, Elunia zmieniła automat na inny, który też ją ciekawił. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że postępuje bardzo rozsądnie. Na tym innym najpierw przegrała prawie cały zysk, potem zaś wygrała dwa razy więcej. Zastanawiając się, czy nie zmienić automatu ponownie, siedziała przez chwilę bez gry i bezwiednie zmieniła nie automat, tylko tok myślenia. Wpadł człowiek i wcale nie zażywał rozrywki, ciągnął forsę z bankomatu w okropnym pośpiechu. Na kartę kredytową. Co to ona słyszała ostatnio o kartach kredytowych i ograbianiu…? Ktoś zdążył podjąć cudze…
Nagle przypomniało się jej. Oczywiście, ta, jak jej tam, Remiaszkowa, komisarz Bieżan mówił…
I równocześnie przypomniała sobie, skąd zna twarz owego podejmującego pieniądze faceta. Skojarzenie z Remiaszkami nastąpiło błyskawicznie. To jego właśnie widziała na Piłkarskiej, w ciemnościach, niewyraźnie, w kapeluszu, tu go ujrzała z daleka i bez kapelusza, ale identycznie błyszczał mu nos. Nos rozpoznała, a nie rysy twarzy, poza tym zgadzała się reszta, wzrost, sylwetka, ruchy… Boże drogi, gdyby ten Bieżan był dostępny, już by go mógł złapać! Co tu zrobić, coś przecież trzeba…
Zapominając o automatach, zerwała się z krzesła i wybiegła na środek sali. Facet z nosem właśnie wychodził, znikał w przedsionku. Bez chwili namysłu Elunia popędziła za nim, pojęcia nie mając, po co to czyni. Jej pośpiech nie obudził niczyjego zdziwienia, mogła wszak śpieszyć się do toalety, znajdującej się niejako na tym samym kierunku. Dogoniła osobnika tylko dzięki temu, że zaraz za drzwiami zatrzymał się, wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wypukał numer, Elunia widziała to przez szybę, bo jakaś resztka rozsądku powstrzymała ją od wypadnięcia z impetem na ulicę. Ze słuchawką przy uchu facet ruszył dalej, ku Kruczej, Elunia wyszła na zewnątrz i popatrzyła za nim. Pomyślała, że zapewne wsiądzie do samochodu, powinna zrobić to samo, uczepić się go, pośledzić, sprawdzić, dokąd pojedzie, gdzie mieszka, zapisać numer jego samochodu…
I wreszcie w tym momencie znieruchomiała rzetelnie i na kamień, ponieważ uprzytomniła sobie, że torebkę z pieniędzmi, z dokumentami, z kluczami od mieszkania, zostawiła na pastwę losu przy automacie, w kieszeni kurtki zaś ma tylko kluczyki od samochodu. Powinna była wrócić jeszcze prędzej, niż wybiegła. Nic z tego, stała jak pień, niezdolna nawet do mrugania, wpatrzona w oddalającego się faceta.
Dzięki czemu zobaczyła przynajmniej, do czego wsiadł. Do wiśniowego jaguara, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, prawie przed barkiem, tuż obok jej toyoty. Kiedy wnętrze otwieranego samochodu zapłonęło światłem, dało się zauważyć, że w środku już ktoś siedzi, najwidoczniej na kierowcę czekał pasażer. Numeru z tej odległości nie zdołała odczytać, ale wiśniowy jaguar to już było coś. Zawsze lepsze niż na przykład mały fiat…
Odblokowana po bardzo długiej chwili, wróciła do kasyna spokojnym krokiem, bo już jej było wszystko jedno. Torebkę z pewnością diabli wzięli, a jeśli nawet nie całą, to w każdym razie jej zawartość, nie ma się do czego śpieszyć. I kart nie zablokuje, bo banki zamknięte, wypisz wymaluj jak pani Remiaszkowa…
Torebka leżała na swoim miejscu, a obok jej automatu stał pracownik kasyna.
– Niech pani tak nie zostawia rzeczy – rzekł ostrzegawczo. – Tu się różnie może zdarzyć, co prawda zawsze się pilnuje, ale lepiej zabierać ze sobą. Albo chociaż uprzedzić, że pani na chwilę odchodzi.
Ze wzruszenia Elunia znieruchomiała ponownie. Brak odpowiedzi na życzliwe słowa wypadłby bez wątpienia nader niegrzecznie, na szczęście jednak jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Wdzięczność i zachwyt zastygły na niej tak samo jak i cała reszta i pracownik kasyna przyglądał się jej z przyjemnością aż do chwili, kiedy zdołała wreszcie uruchomić organizm.