173906.fb2
– No proszę, spóźniłam się! Może on jeszcze co da…? Nic nie da! Pani to daje, o…!
Elunia dostała karetę i poczuła się wręcz nieswojo, drgnęły w niej jakby wyrzuty sumienia. Rzeczywiście, jej automat płaci, a ten obok nie chce. To co powinna zrobić? Nic chyba… Albo może z grzeczności wszystko tracić, dublować pechowo i będzie z głowy…
Facetka nie ustawała w gadaniu.
– Nie daje. Nic nie daje. Za ostatnie gram, żeby chociaż trochę! To tak nie można tego zostawiać, w końcu musi zapłacić! Nie starczy mi… o, u pani znów, co dał? Kolor! No proszę! I patrzyłam, nikogo znajomego nie ma, nawet lichwiarza, u kogo ja mogę pożyczyć, na pana Stefana liczyłam, tu mi proponują, ale czyja wiem… No daj coś, kochany, czerwone chociaż, jak nie złote, no daj coś, no, jest…! Mało. A u pani sypie i sypie…
Do reszty już zgłupiawszy, usiłując przegrywać z uprzejmości, Elunia jęła dublować co popadło i wszystkie dublowania wychodziły jej szczęśliwie, jak na złość. Rzeczywiście, jej automat sypał. Sama już nie wiedziała, co robić, kiedy ten obok nagle też sypnął, przerywając babie w pół słowa, tysiąc punktów poleciało jej na kredyt wśród licznych brzęków. Ucieszyła się tak szaleńczo, że rzuciła się Eluni na szyję, omal nie spychając jej z krzesła, ucałowała ją, bliska była ucałowania automatu, z nowym zapałem przystąpiła do gry i gadania.
I znów zaczęła przegrywać. W żaden sposób nie mogąc przegrać jej do towarzystwa, Elunia poczuła się zobowiązana przynajmniej do zwiększonej uprzejmości. Stefana Barnicza zrozumiała już dawno, chociaż może on był odporniejszy, ona nie, presja gniotła ją nieznośnie, pod przymusem spoglądała na ekran obok, wyrażała współczucie, usiłowała nawet odpowiadać na pytania. Przyznała się, że bywa tu od niedawna, wyjawiła zawód, przyświadczyła, iż pochodzi z Warszawy. Wyznała, że od dzieciństwa potrafi grać w karty. Więcej informacji o sobie udało się jej nie udzielić, pani bowiem przeważnie po zadaniu pytania nie zostawiała czasu na odpowiedź. Wrażenia przepełniały ją tak, że musiała dawać im ujście i najwyraźniej w świecie mówiła cokolwiek z emocji i zdenerwowania.
Kiedy wreszcie przegrała wszystko i na każdym z dwóch automatów zostało jej po dziesięć złotych, Elunia doznała ulgi niebotycznej, obok niej bowiem zapanowała cisza. Pani nie zamilkła, cóż znowu, zajęła sobie oba urządzenia i odeszła. Elunia miała niejasne wrażenie, iż poszła gdzieś pożyczać pieniądze. Odetchnąwszy głęboko, zajęła się wreszcie w spokoju własną grą.
Dziesięć minut trwała ta ulga. Pani wróciła, jeszcze bardziej rozgorączkowana niż poprzednio.
– No i ma pani, zgodziłam się, bo inaczej się nie dało, wyraźnie mi powiedzieli, zastawiłam dowód. Zastaw tysiąc złotych, jak nie wykupię do jutra, to mi przepadnie i co ja wtedy zrobię… Powiem, że mi ukradli. Na co im ten dowód, no tak, liczą na to, że każdy wykupi, oczywiście z procentem, ale jak nie, to ja nie wiem…
Elunia nagle zaczęła słuchać uważnie.
– …za sprzedaż dają nawet tysiąc dwieście, nic nie rozumiem, do czego to komu, ale dla mnie dzisiaj akurat jedyna szansa, no trudno, ostatecznie sprzedam i dołożą mi dwieście… No, nareszcie! Jest! Jest! Kochany, złoto moje…!
Ustawiły jej się owe upragnione złote siódemki i na kredyt przeleciało pięć tysięcy. Nie była to jeszcze najwyższa wygrana, Elunia nie mogła się zorientować, jaki układ właściwie daje owego jackpota, dziesięć czy dwadzieścia tysięcy złotych, ale rozgadanej pani już i te pięć wystarczyło do euforii. Wypuściła je z automatu wśród okrzyków i objawów sympatii do otoczenia.
– No widzi pani? Widzi pani? Mówiłam, że tego tak zostawiać nie można, w końcu musi coś dać! Odegrałam się, jeszcze tu, na tamtym będę grała, ten dowód mi szczęście przyniósł, wykupię od razu, chociaż to też z procentem, albo może tam pójdę, do tamtych, na jajkach niedużo, czternaście tysięcy, ale tam one częściej chodzą, zajmę sobie… Tu też zajmę, pani popilnuje, o, pani też coś dał…! Zaraz tam pójdę do tego lichwiarza, no, zapłać coś…! Zapłać!
Wykorzystując chwilę, kiedy pani zamknęła gębę i wygarniała z korytka wysypane złotówki, Elunia zdołała się odezwać.
– Jak to, dowód? – spytała. – Jaki dowód? Osobisty?
– No tak, na dowód osobisty pożyczają, to jakaś nowa moda, jest tu jeden taki, pokazali mi go, to taka ostateczność. Lombard owszem, naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, ale tam strasznie marnie płacą. Ten pierścionek chciałam zastawić, o, proszę, brylant, trzy karaty, wie pani, ile mi zaproponowali? Trzysta złotych! A to warte co najmniej trzy tysiące, nie zgodziłam się, już wolę dowód…
– I tak każdemu pożyczają na dowód?
– Nie wiem, chyba każdemu. Albo może niektórym. Mnie znają, ja tu bywam. No, gdzież oni są, z tymi pieniędzmi…?!
Nie wiedząc, o co dalej pytać, Elunia zamilkła, ale zrobiło się jej gorąco. Wróciło nagle zainteresowanie aferą, w którą została wplątana. Dowód osobisty, z tego co mówił komisarz Bieżan, całe przestępstwo oparte było na dowodach osobistych, ktoś tu musiał chyba zgłupieć doszczętnie, jeśli aż tak jawnie pchał się do nich i tak drogo za nie płacił. Wystarczyłoby przecież złapać go i przesłuchać…
Pani obok odebrała swoją gotówkę, uszczęśliwiona, włączono automat na nowo. Elunia popadła w rozterkę, z jednej strony chciała sobie wreszcie pograć spokojnie, miała już za co, bo przez to grzecznościowe dublowanie wzbogaciła się zupełnie nieźle, z drugiej zaś nabrała ogromnej chęci, żeby się czegoś więcej dowiedzieć. Pani obok była niewyczerpanym źródłem informacji. Z trzeciej strony jednakże wyglądało na to, że powiedziała wszystko, co wie, i żadnego dalszego ciągu już się z niej nie wydusi. Chyba że pokaże palcem tego faceta od dowodów…
Panią skusił optymizm i na nowo zaczęła grać na obu automatach. Elunia zdobyła się na brutalność i przerwała jej gadanie.
– Czy nie powinna pani tego dowodu odebrać od razu? Ten ktoś, ten lichwiarz, pójdzie sobie, a kto wie, co będzie jutro…
– Ale tak, o tak, zaraz tam pójdę do niego. To znaczy, on tu jest. Zaraz…
Niewątpliwie pani mówiła coś jeszcze, ale Eluni nie udało się tego usłyszeć, bo odwróciła się i nawet kawałek odeszła, wpatrując się w salę. Wróciła po chwili.
– …tam stoi, przy bufecie. Zaraz go…
– Który to? – przerwała Elunia, nie kryjąc ciekawości. – Pokaże mi go pani? Na wszelki wypadek, bo to nigdy nie wiadomo, może się przydać.
Zsunęła się z krzesła, pani bez namysłu powlokła ją za rękę i wyjrzała zza sąsiedniej grupy automatów.
– A o, ten! Ten, który rozmawia z panem Januszkiem, z tym siwym. To bardzo przystojny facet, pan Janusz, prawda? Sama bym na niego poleciała. Ten za nim, na drugim stołku.
Elunia energicznie odebrała jej ramię i przeszła kilka kroków dalej. Nieznacznie przyjrzała się facetowi na drugim stołku. Nie znała go, dotychczas nigdy nie wpadł jej w oko. Pamiętna złożonej Bieżanówi obietnicy postarała się obejrzeć go porządnie i zapamiętać, zatem podejść bliżej… Zamówić coś w bufecie! Wprawdzie kelnerki chodziły po sali, ale co to szkodziło, mogła je przeoczyć.
Zamówiła ziołową herbatkę, zaczekała na nią, zamierzała od razu zapłacić, ale uświadomiła sobie, że nie ma czym. Torebkę z portmonetką zostawiła przy automacie. Mimo to herbatkę jej oddano, a kelnerka miała za chwilę podejść i odebrać zapłatę. Wszystko razem trwało tyle czasu, że Elunia zdołała nauczyć się faceta na pamięć.
Rozgadana pani wiernie pilnowała jej dóbr.
– Zaczekałam, żeby tu pani nikt nie wlazł, ale zaraz tam idę. Tu zajmę, pani spojrzy, dobrze? Na tym już nie gram, przestał dawać, a tu kredyt zostawiam…
O jedenastej wieczorem Elunia wciąż była średnio wygrana i niewątpliwie grałaby dalej, z nadzieją na dużego pokera, taką nadzieję bowiem mieli wszyscy i działała zaraźliwie, gdyby nie to, że pani wróciła i na nowo zaczął się terkot. Tam, na tamtych z jajkami, przegrała okropnie, może na tym tutaj się odegra, a w dodatku ten od dowodów poszedł sobie i już dziś dokumentu nie wykupi, chyba że on jeszcze przyjdzie, ale czy jej nie zabraknie w końcu pieniędzy, to już trudno, Wykupi jutro…
Terkot sprawił, że Elunia zreflektowała się. Poczuła się ciężko zmęczona, straciła nawet ochotę na ruletkę, poza tym przypomniała sobie, że nie dla gry przyszła. Tej pani nie wytrzyma ani przez jedną chwilę dłużej, iść stąd i pogrążyć się w ciszy i niech nikt do niej nic nie mówi, nawet przez telefon! Jutro nie przyjdzie za skarby świata, ale pojutrze bezwzględnie tak!
Zanim położyła się spać, wpisała jeszcze w swój komputer dość nietypową treść.
„Około 40. Wzrost 175. Blondyn, niebieskie oczy, włosy krótkie. Bezbarwny, brwi gęste, ale bardzo jasne. Duże uszy. Nos trochę wypukły, cienki. Chudy, żylasty. Spokojny, ale żywy, szybkie ruchy. Elegancko ubrany. Na palcu prawej ręki złoty sygnet z arabskim wzorkiem. Buty numer 8. Wystająca grdyka. Długa szyja”.
Po czym uprzytomniła sobie, że nie ma żadnych szans uszczęśliwić tym opisem Bieżana, ponieważ nie zostawił jej numeru telefonu…
Kazio zadzwonił o poranku ze Sztokholmu z informacją, że jeszcze przez jakiś czas go nie będzie. Ze dwa tygodnie, a może nawet odrobinę dłużej, objeżdża całą Skandynawię, panuje tu zima i swobodna komunikacja sprawia mu drobne kłopoty. Stęsknił się już nieznośnie.
Elunia przyjęła ten komunikat z najdoskonalszym spokojem i nawet lekką ulgą. Kazio akurat był jej potrzebny jak dziura w moście, zajęta kim innym, wolała go mieć w pewnym oddaleniu, aczkolwiek w pierwszej chwili błysnęła w niej chęć podzielenia się z nim ostatnimi, sensacyjnymi doznaniami. Jakoś chyba przywykła do rozmów z nim. Zrozumiałby, może nawet doradził, miałby jakieś interesujące pomysły, a już z pewnością słuchałby z szalonym zainteresowaniem. Jednakże w grę wchodził Stefan, z Kaziem zdecydowanie kolidujący, upragniony i niepewny, nie umiałaby go-ominąć, więc lepiej, że Kazia nie ma, i niech go jeszcze trochę nie będzie. Z nadzieją pomyślała o śnieżycach, gołoledziach i sztormach, które mogłyby przedłużyć jego pobyty w każdym miejscu, do jakiego dotrze, powiadomiła go, że ma mnóstwo roboty i odłożyła słuchawkę.
Interesowało ją owo pojutrze, które dziś już zrobiło się jutrem. Stanowczo zamierzając poświęcić większość dnia rozrywkom nagannym, usiadła do pracy i w pierwszej kolejności trafiła w komputerze na swoją wczorajszą notatkę. Już sięgała po słuchawkę, żeby zażądać od policji odszukania Bieżana, kiedy nagle zastanowiła się, co robi. Jasne jest przecież, że odszukany i zainteresowany tematem Bieżan przyleci do niej akurat w chwili jej wychodzenia z domu i znów ją zatrzyma, i znów się okaże, że Stefan Barnicz właśnie wychodzi…
O nie, żadne takie!
Praca szła jej w kratkę, to znakomicie, to jak z kamienia. Tym jutrem czuła się przejęta i zdenerwowania. Jutro, jutro, jutro… W co się ubrać…?
Oderwała się nagle od roboty i poszła do łazienki umyć głowę, potrzebne jej wszak było twarzowe uczesanie. Z mokrymi i doskonale ułożonymi włosami wróciła do stołu, suszyć ich nie miała zamiaru, szkoda czasu, mogły wyschnąć same. Obmyśliła sobie strój, co sprawiło, że opakowanie nowego proszku do prania wyszło jej zgoła wystrzałowo. Odmówiła spotkania z przyjaciółmi na zwyczajnej kawce, odmówiła wizyty u rodziców, usprawiedliwiając się głową, i omal nie odmówiła udziału w weselu Andrzejka, kumpla ze studiów, który żenił się właśnie jakoś wspaniale, wesele zaś miało się odbyć za półtora tygodnia i z upragnionym jutrem nie miało nic wspólnego. Wypadało w sobotę.
– Oczywiście dostaniesz uroczyste zaproszenie – powiedział Andrzejek przez telefon. – Będzie cała finansjera i świat interesu, bo w takie sfery wchodzę, Bożenka, znasz ją przecież…
– Słabo…
– Nie szkodzi, mnie znasz silniej. Bożenka robi za jedynaczkę, teściowie urządzają, apartamenty pałacowe, szał w ogóle i balanga w elicie. Upiór w operze. Ja też chcę mieć swoich ważnych gości!
– Ja jestem ważna? – zdziwiła się Elunia.
– Kotka masz czy doisz ze mnie komplementy? W fachu mówi się o tobie z dużą zawiścią, a skunksy różne zastanawiają się, z kim sypiasz…
– Z Kaziem – przerwała Elunia, od razu rozzłoszczona.