173810.fb2
Mimo że wiedziałem, o co mnie poprosi, i tak dało mi to do myślenia. Terry McCaleb zmarł na swojej łodzi miesiąc temu. Czytałem o tym w „Las Vegas Sun”. Informacja trafiła do gazet dzięki filmowi. Agentowi FBI zostaje przeszczepione serce, a następnie tropi mordercę swego dawcy. Historia wypisz wymaluj dla Hollywood. Terry'ego grał Clint Eastwood, choć starszy od niego ze dwadzieścia lat. Film odniósł raczej niewielki sukces, ale Terry i tak zyskał odrobinę sławy, akurat tyle, żeby wiadomość o jego śmierci pojawiła się we wszystkich gazetach. Pewnego ranka wróciłem do mojego mieszkania niedaleko bulwaru i podniosłem „Sun”. Śmierci Terry'ego poświęcono krótką notkę w dziale krajowym.
Kiedy ją przeczytałem, opadło mnie przygnębienie. Byłem zaskoczony, choć nie tak bardzo. Terry zawsze żył jakby na kredyt. Ale w tekście nie znalazłem nic podejrzanego, nic takiego też nie usłyszałem, gdy poleciałem na Catalinę na pogrzeb. Zawiodło go serce – nowe serce. Dało mu sześć dobrych lat, czyli więcej niż amerykańska średnia dla pacjentów po przeszczepie, ale potem poddało się pod wpływem tych samych czynników, które zniszczyły pierwsze.
– Nie rozumiem – powiedziałem do Gracieli. – Był na łódce, w rejsie czarterowym i po prostu upadł. Twierdzili, że… to serce.
– Tak, to było serce – odparła. – Ale pojawiło się coś nowego. Chcę, żebyś to zbadał. Wiem, że odszedłeś z policji, ale Terry i ja widzieliśmy w telewizji, co się stało rok temu.
Rozejrzała się po pokoju i machnęła ręką. Mówiła o tym, co rok temu zdarzyło się w moim domu, kiedy pierwsze śledztwo po moim przejściu na emeryturę skończyło się źle i krwawo.
– Wiem, że wciąż zaglądasz do swoich spraw – dodała. – Podobny jesteś w tym do Terry'ego. Jemu też nie dawały spokoju. Niektórzy z was tak mają. Kiedy zobaczyliśmy w wiadomościach, co się tu stało – właśnie wtedy powiedział, że jeśli miałby kogoś wybrać… Myślę, że chciał mi przekazać, że jeśli coś mu się kiedykolwiek stanie, mam pójść do ciebie.
Skinąłem głową i wpatrzyłem się w podłogę.
– Powiedz mi, co się wykluło, a ja ci powiem, co mogę zrobić.
– Macie sporo wspólnego, wiesz? Znów kiwnąłem głową.
– Mów.
Chrząknęła. Przesunęła się na brzeżek kanapy i zaczęła opowiadać.
– Jestem pielęgniarką. Nie wiem, czy widziałeś film, ale w nim zrobili ze mnie kelnerkę. To nieprawda. Jestem pielęgniarką. Znam się na medycynie. Szpitale znam na wylot.
Znów potaknąłem i słuchałem.
– Biuro koronera przeprowadziło sekcję. Nie znaleźli nic podejrzanego, ale postanowili kontynuować na prośbę doktora Hansena – kardiologa Terry'ego – bo on chciał wiedzieć, czy da się ustalić, co było nie tak.
– No dobra – wtrąciłem. – Co znaleźli?
– Nic. To znaczy nic kryminalnego. Serce po prostu przestało bić… i umarł. To się zdarza. Sekcja wykazała, że mięśnie ściany serca zanikały. Kardiomiopatia. Organizm odrzucał przeszczep. Pobrali mu krew do standardowych badań i właśnie to wyszło. Oddali mi go. Znaczy ciało. Terry nie chciał być pochowany, zawsze mi to powtarzał. Więc go skremowano u Griffina i Reevesa, a po ceremonii Buddy wziął mnie z dzieciakami na łódź i rozrzuciliśmy prochy na wodzie. Bardzo to było intymne. I miłe.
– Kto to jest Buddy?
– Ach, to facet, z którym Terry prowadził firmę czarterową. Wspólnik.
– Racja, pamiętam.
Kiwnąłem głową i spróbowałem prześledzić opowieść, szukając początku, powodu, dla którego do mnie przyszła.
– Co znaleźli podczas badania krwi? – spytałem. Pokręciła głową.
– Chodzi o to, czego nie znaleźli.
– Słucham?
– Pamiętaj, że Terry codziennie brał tonę leków. Pigułka za pigułką, płyn za płynem. To one trzymały go przy życiu… Więc wyniki badania krwi miały chyba z półtorej strony długości.
– Wysłali ci je?
– Nie, dostał je doktor Hansen. Zadzwonił do mnie, bo paru rzeczy tam brakowało, a powinny być. CellCept i Prograf. Kiedy umarł, nie było ich w jego krwi.
– A są istotne.
Potaknęła.
– Właśnie. Brał dziennie siedem kapsułek Prografu. CellCept dwa razy dziennie. To kluczowe leki, one chroniły jego serce.
– Bez nich by umarł?
– Wytrzymałby najwyżej trzy, cztery dni. Zaraz pojawia się zastoinowa niewydolność serca. I do tego doszło.
– Dlaczego przestał je brać?
– Nie przestał i z tego powodu właśnie do ciebie przyszłam. Ktoś podmienił mu leki i go zabił.
Znów musiałem przetrawić wszystkie te informacje.
– Po pierwsze, skąd wiesz, że brał te leki?
– Bo widziałam i Buddy też, a nawet pasażer, który wynajmował łódź, wszyscy powiedzieli, że widzieli, jak brał leki. Pytałam ich. Mówiłam ci przecież, jestem pielęgniarką. Poznałabym, gdyby nie brał.
– No dobrze, więc mówisz, że brał tabletki, ale to nie były te tabletki. Ktoś w nich grzebał. Skąd taki pomysł?
Jej gesty sugerowały zniecierpliwienie. Nie wyciągałem wniosków tak szybko, jak się spodziewała.
– Wróćmy kawałek – powiedziała. – Tydzień po pogrzebie, kiedy jeszcze o tym wszystkim nie wiedziałam, zaczęłam porządki i sprzątałam w szafce, gdzie trzymał leki. Widzisz, one są bardzo, bardzo drogie. Nie chciałam, żeby znalazły się w koszu. Są ludzie, których w zasadzie na nie nie stać. Nas też w zasadzie nie było na nie stać. Ubezpieczenie Terry'ego skończyło się i potrzebowaliśmy MediCal i Medicaid tylko na same leki.
– Więc je oddałaś?
– Tak, wśród biorców przeszczepów panuje taka tradycja. Kiedy ktoś…
Spuściła wzrok na dłonie.
– Rozumiem. Oddaje się je.
– Tak. Żeby komuś pomóc. One są strasznie drogie. A Terry miał zapas przynajmniej na dziewięć tygodni. Były warte tysiące dolarów.
– Jasne.
– Wzięłam więc leki i pojechałam do szpitala. Wszyscy mi podziękowali i myślałam, że to już koniec. Mam dwoje dzieci. Choć ciężko mi było, życie musiało toczyć się dalej. Dla nich.
Pomyślałem o ich córce. Nigdy jej nie widziałem, ale Terry mi o niej opowiadał. Powiedział mi jej imię i dlaczego ją tak nazwał. Zastanawiałem się, czy Graciela zna tę opowieść.
– Powiedziałaś o tym lekarzowi? – zapytałem. – Jeśli ktoś przy nich grzebał, musisz ich ostrzec, że…
Pokręciła głową.
– Mają tam procedurę weryfikacji. Bada się wszystkie opakowania. No wiesz, sprawdza się plomby, daty ważności, numery partii, czy nie były wycofywane ze sprzedaży i tak dalej. Wszystkie były w porządku. Przynajmniej te, które im dałam.
– Więc?
Przesunęła się bardziej na brzeżek kanapy. Teraz przejdzie do sedna.
– Na łodzi znalazłam otwarte opakowania, których nie przekazałam, bo ich nie przyjmują. Taki jest regulamin.
– Tam były ślady, że ktoś w nich grzebał.
– W fiolkach znajdowała się dawka Prografu na jeden dzień i CellCeptu na dwa dni. Wsypałam je do plastikowej torby i zaniosłam do szpitala Avalon. Kiedyś tam pracowałam. Wymyśliłam historyjkę, że koleżanka znalazła te kapsułki u syna w kieszeniach, kiedy robiła pranie. I chciała wiedzieć, co on takiego bierze. Zrobili analizę i wszystkie te kapsułki były bezwartościowe. Zawierały biały proszek. Konkretnie sproszkowaną chrząstkę rekina. Sprzedają ją w specjalistycznych sklepach i przez Internet. Podobno to jakieś homeopatyczne lekarstwo na raka. Jest łatwo strawne i łagodne. W środku kapsułki smakowałyby tak samo. Terry nic by nie poznał.
Wyciągnęła z torebki złożoną kopertę i mi podała. Zawierała dwie kapsułki. Obie białe, z drobnym różowym napisem na boku.
– To z ostatniej dawki?
– Tak. Dwie sobie zostawiłam, cztery dałam znajomemu w klinice.
Podkładając pod spód kopertę, otworzyłem jedną z kapsułek. Połówki rozdzieliły się bez problemu. Biały proszek wysypał się na papier. Wiedziałem więc, że nietrudno zastąpić właściwe lekarstwo bezużytecznym proszkiem.
– Chcesz mi powiedzieć, że kiedy Terry był na ostatnim rejsie, sądził, że bierze leki, które utrzymują go przy życiu, a tymczasem one nie działały. Na swój sposób właściwie go zabijały.
– Tak.
– Skąd wzięły się te pigułki?
– Ze szpitalnej apteki. Ale podmiana mogła nastąpić gdziekolwiek.
Urwała i zaczekała, aż to do mnie dotrze.
– Co zamierza zrobić doktor Hansen? – zapytałem.
– Powiedział, że nie ma wyboru. Jeśli do podmiany doszło w szpitalu, musi o tym wiedzieć. Mogą być zagrożeni inni pacjenci.
– To mało prawdopodobne. Powiedziałaś, że grzebano przy, dwóch różnych lekarstwach. To znaczy, że pewnie odbyło się to poza szpitalem. Kiedy już Terry je miał.
– Wiem. Sam tak powiedział. Ale mówił, że i tak zgłosi to władzom, bo musi. Tylko nie wiem, komu konkretnie. Szpital jest w Los Angeles, a Terry zmarł na łodzi, dwadzieścia pięć mil od wybrzeża San Diego. Nie wiem, kto będzie…
– Pewnie zajmie się tym Straż Przybrzeżna, a potem przekaże sprawę FBI. To jednak potrwa kilka dni. Możesz to przyspieszyć, jeśli od razu zadzwonisz do federalnych. Właściwie nie rozumiem, czemu rozmawiasz ze mną, a nie z nimi.
– Nie mogę. W każdym razie nie teraz.
– Dlaczego? Oczywiście, że możesz. Nie powinnaś przychodzić do mnie. Idź z tym do FBI. Powiedz ludziom, którzy z nim pracowali. Oni od razu się tym zajmą. Na sto procent.
Wstała, podeszła do rozsuwanych drzwi i wyjrzała na przełęcz. Dziś smog był tak gęsty, że wyglądał, jakby się miał zapalić.
– Byłeś detektywem. Pomyśl tylko. Ktoś zabił Terry'ego. Nie mogła to być przypadkowa podmiana – bo to dwa różne leki, w dwóch różnych fiolkach. To zrobiono celowo. Więc następne pytanie brzmi: kto miał dostęp do jego leków? Kto miał motyw? Federalni najpierw przyjrzą się mnie i mogą już nie szukać dalej.
Mam dwoje dzieci. Nie mogę sobie na to pozwolić.
Odwróciła się i spojrzała na mnie.
– Ja tego nie zrobiłam.
– Jaki motyw?
– Po pierwsze, pieniądze. Polisa na życie z czasów, kiedy służył w FBI.
– Po pierwsze? Jest coś jeszcze? Wbiła wzrok w podłogę.
– Kochałam go. Ale mieliśmy problemy. Przez ostatnie kilka tygodni spał na łodzi. Pewnie dlatego zgodził się na ten długi czarter. Przeważnie wypływał tylko w jednodniowe rejsy.
– Jakie problemy? Gracielo, jeśli mam się tym zająć, muszę wiedzieć.
Wzruszyła ramionami, jakby nie znała odpowiedzi, ale potem zaczęła mówić.
– Mieszkaliśmy na wyspie, a ja już miałam tego dość. To nie żadna wielka tajemnica, chciałam, żebyśmy przeprowadzili się na ląd. Problem polegał na tym, że on przez tę pracę w Biurze bał się o dzieci. Bał się świata. Chciał chronić przed nim dzieci. Ja nie. Ja chciałam, żeby poznały świat, bo przecież muszą w nim żyć.
– I to wszystko?
– Nie. Na przykład nie podobało mi się, że wciąż pracuje nad sprawami kryminalnymi.
Wstałem i też podszedłem do drzwi balkonowych. Odsunąłem je, żeby trochę przewietrzyć. Zdałem sobie sprawę, że trzeba to było zrobić od razu, gdy weszliśmy. W domu było duszno. Nie odwiedzałem go dwa tygodnie.
– Jakimi sprawami?
– On był taki jak ty. Męczyły go te nierozwiązane. Na łódce trzymał akta, całe pudła akt.
Dawno temu byłem na tej łodzi. Na dziobie znajdowała się kajuta, z której McCaleb zrobił biuro. Pamiętam, widziałem pudełka z aktami na górnej koi.
– Dłuższy czas próbował się przede mną kryć, ale się zorientowałam, więc w końcu przestał. Przez ostatnich kilka miesięcy dużo jeździł na stały ląd. Kiedy nie miał rejsów. Kłóciliśmy się o to.
Powiedział, że coś nie daje mu spokoju.
– To była jedna sprawa czy więcej?
– Nie wiem. Nigdy mi nie mówił, nad czym konkretnie pracuje, a ja nie pytałam. Nie obchodziło mnie to. Chciałam po prostu, żeby przestał. Żeby spędzał więcej czasu z dzieciakami. A nie z tymi ludźmi.
– Tymi ludźmi?
– Tymi, którzy tak go fascynowali. Mordercami, ofiarami. Ich rodzinami. Miał obsesję. Czasem myślę, że oni byli dla niego ważniejsi niż my.
Mówiąc to, wpatrywała się w przełęcz. Kiedy otworzyłem taras, do środka wdarł się szum samochodów. Dźwięki dobiegające z autostrady poniżej brzmiały jak odległe owacje na arenie, gdzie gra się nigdy nie kończy. Rozsunąłem drzwi na oścież i wyszedłem na taras. Spojrzałem w dół, na krzaki i pomyślałem o walce na śmierć i życie, która odbyła się tam w zeszłym roku. Przeżyłem, żeby tak samo jak McCaleb dowiedzieć się, iż jestem ojcem. Przez następne miesiące nauczyłem się widzieć w oczach córki to właśnie, co McCaleb wypatrzył w oczach swojej – jak mi kiedyś powiedział. Dzięki temu, że mi powiedział, orientowałem się, czego mam szukać. Byłem mu za to coś winien. Graciela wyszła za mną.
– Zrobisz to dla mnie? Wierzę w to, co mój mąż o tobie mówił.
Uważam, że umiesz pomóc i mnie, i jemu.
A może i sobie, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego. Popatrzyłem natomiast na autostradę i zobaczyłem odblaski słońca na szybach jadących przez przełęcz samochodów. Tak jakby obserwowało mnie tysiąc par jasnych, błyszczących oczu.
– Tak – odparłem. – Zrobię to.