173810.fb2
W deszczu trudno obserwowało się sklep. Gdybyśmy zostawili włączone wycieraczki, zdradzałoby to nas na milę. Więc z początku patrzyliśmy przez szybę zmętniała od wody.
Staliśmy na parkingu pasażu handlowego przy Tustin Boulevard w Orange. Book Carnival była niewielką księgarenką, pomiędzy sklepikiem z minerałami a czymś, co wyglądało na pusty lokal. Troje drzwi dalej znajdował się sklep z bronią.
Dla klientów było tylko jedno wejście. Zanim zajęliśmy pozycję na parkingu od frontu, objechaliśmy pasaż dookoła i zobaczyliśmy tylne drzwi z wypisaną nazwą sklepu. Był tam dzwonek i napis: DOSTAWY – PROSZĘ DZWONIĆ.
W idealnym świecie obstawilibyśmy przód i tył sklepu co najmniej czterema ludźmi. Backus mógł przyjść z dowolnej strony, podszyć się pod klienta od frontu albo pod dostawcę od tyłu. Ale tego dnia świat pod żadnym względem nie był idealny. Padało i było nas tylko dwoje. Zaparkowaliśmy mercedesa w pewnej odległości od witryny księgarni, ale na tyle blisko, by wszystko widzieć i w razie czego wkroczyć do akcji.
Lada z kasą stała tuż za szybą wystawową. To działało na naszą korzyść. Gdy tylko zobaczyliśmy Eda Thomasa otwierającego sklep, ujrzeliśmy, jak zajmuje miejsce za ladą. Włożył do kasy szufladę z pieniędzmi i wykonał kilka telefonów. Nawet przez zalaną deszczem przednią szybę mogliśmy mieć go na oku, jeśli pozostawał za kontuarem. Lecz wnętrze sklepu kryło się w mroku. Kiedy schodził ze stanowiska i podchodził do półek z tyłu, traciliśmy go z oczu i ogarniała nas panika.
Po drodze Rachel opowiedziała mi, że odkryła w swoim samochodzie nadajnik GPS, co potwierdziło, że była przez kolegów agentów wykorzystywana jako przynęta na Backusa. A teraz siedzieliśmy i obserwowaliśmy mojego kolegę z dawnych lat, w pewnym sensie używając go jako następnej przynęty. Nie pasowało mi to. Chciałem wejść i powiedzieć Edowi, że jest na celowniku, że powinien wziąć urlop i wyjechać z miasta. Ale nie uczyniłem tego – wiedziałem, że jeśli Backus obserwuje Thomasa i zauważy jakiekolwiek odstępstwo od normy, to możemy stracić jedyną okazję do schwytania go. Toteż postąpiliśmy samolubnie, narażając życie Eda Thomasa; wiedziałem, że niebawem będę musiał zmagać się z wyrzutami sumienia. Jedyne pytanie brzmiało: jak silne będą to wyrzuty. Zależy, jak się wszystko potoczy.
Pierwsze weszły do księgarni dwie kobiety, zaraz po otwarciu. Kiedy oglądały półki, podjechał mężczyzna, zatrzymał się przed frontem i również wszedł. Był zbyt młody na Backusa, dlatego nas to nie zaalarmowało. Wybiegł w pośpiechu, nie kupując żadnej książki. Potem, kiedy dwie klientki wyszły, ściskając torby z książkami, wysiadłem z mercedesa i przebiegłem przez parking do podcienia przed sklepem z bronią.
Wspólnie z Rachel postanowiliśmy nie wtajemniczać Thomasa w nasze śledztwo, ale to nie powstrzymało mnie przed wejściem do sklepu na rekonesans. Zdecydowaliśmy, że wymyślę jakiś pretekst, nonszalancko przywitam się z Thomasem i przekonam się, czy zdaje sobie sprawę, że jest śledzony. Kiedy pierwsi klienci poszli, wykonałem swój ruch.
Najpierw stanąłem pod sklepem z bronią, bo zatrzymaliśmy się najbliżej niego. Gdyby ktoś obserwował pasaż, wydałoby mu się dziwne, że parkuję na jednym końcu i idę od razu do księgarni na drugim. Zerknąłem mimochodem na połyskującą broń wystawioną w szklanej ladzie, potem na papierowe tarcze na tylnej ścianie. Większość miała zwykłe sylwetki, na kilku jednak widniały twarze Osamy bin Ladena i Saddama Husajna. Domyśliłem się, że idą jak woda.
Kiedy facet za ladą zapytał, czy w czymś pomóc, powiedziałem, że tak sobie tylko oglądam, i wyszedłem ze sklepu. Podszedłem do Book Carnival, wpierw przyglądając się pustej witrynie obok. Przez zamalowane szyby widziałem pudła opisane, jak mi się wydało, tytułami książek. Zrozumiałem, że Thomas wykorzystuje ten lokal jako magazyn. Był na nim napis DO WYNAJĘCIA i numer telefonu, który zapamiętałem na wypadek, gdyby później okazał się przydatny.
Wszedłem do księgarni, za ladą stał Ed Thomas. Uśmiechnąłem się, on także, rozpoznał mnie, choć widziałem, że kilka sekund mu to zajęło.
– Harry Bosch – powiedział, przypomniawszy sobie w końcu.
– Cześć, Ed, jak leci?
Podaliśmy sobie ręce, w jego oczach za okularami ujrzałem ciepło, które mi się podobało. Byłem niemal pewien, że nie widziałem go od czasu pożegnalnej kolacji w Sportsman's Lodge w Dolinie, sześć czy siedem lat temu. Większość włosów miał teraz siwych. Ale wciąż był wysoki, chudy, tak jak dawniej. Kiedy pisał na miejscu przestępstwa, miał zwyczaj unoszenia notatnika aż do samych oczu. To dlatego że okulary zawsze miał o jedną, dwie dioptrie słabsze niż potrzeba. Przez tę pozę, z uniesionymi ramionami, dostał w wydziale zabójstw przezwisko Modliszka. Pamiętam, że ulotka zapraszająca na jego pożegnalną imprezę przedstawiała karykaturę Eda jako superbohatera, w pelerynie, masce, z wielkim M na piersi.
– Jak tam, interes się kręci?
– Nie najgorzej, Harry. Co cię tu sprowadza z wielkiego, złego miasta? Słyszałem, że parę lat temu odszedłeś.
– No odszedłem. Ale zastanawiam się, czy nie wrócić.
– Brakuje ci tego?
– Tak, trochę tak. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
Wydawał się zaskoczony. Poznałem więc, że on ani trochę nie tęskni za pracą. Zawsze był molem książkowym, zawsze na obserwacje albo pracę na podsłuchu woził w bagażniku karton książek. Teraz miał emeryturę i swoją księgarnię. Wiodło mu się dobrze, pracę miał spokojną.
– Tak sobie przejeżdżałeś?
– Nie, właściwie, to przyjechałem ze sprawą. Pamiętasz moją dawną partnerkę, Kiz Rider?
– No pewnie, była tu u mnie kiedyś.
– Właśnie o to chodzi. Trochę mi w czymś pomogła, więc szukam dla niej jakiegoś prezentu. Pamiętam, że kiedyś powiedziała, że twój sklep to chyba jedyne miejsce, gdzie można dostać książkę podpisaną przez Deana Koontza. Masz może coś takiego? Chętnie bym jej kupił.
– Zdaje się, że na zapleczu coś mi zostało. Poczekaj, sprawdzę. One dobrze schodzą, ale przeważnie mam zapas.
Zostawił mnie przy ladzie i przeszedł przez sklep ku drzwiom, które prowadziły na zaplecze. Założyłem, że to tam są tylne drzwi, przez które przyjmuje towar. Kiedy zniknął mi z oczu, przechyliłem się i zajrzałem za kontuar. Zobaczyłem mały monitor z ekranem podzielonym ha cztery części. Był to widok z czterech kamer, przedstawiający: kasę, ze mną nachylonym nad kontuarem, ogólny widok całego sklepu, zbliżenie kilku półek i zaplecza, gdzie zobaczyłem Thomasa patrzącego na podobny monitor.
Zdałem sobie sprawę, że widzi, jak nachylam się nad ladą. Wyprostowałem się, pośpiesznie próbując wymyślić jakieś wytłumaczenie. Po chwili wrócił Thomas z książką w dłoni.
– Znalazłeś, czego szukasz, Harry?
– Co? A, że tam zaglądałem? Tak się tylko zastanawiałem, czy masz tu jakąś ochronę. No bo wiesz, byłeś gliniarzem i w ogóle. Nie obawiasz się czasem, że przyjdzie tu ktoś, kto zna cię z dawnych czasów?
– Uważam na siebie, Harry. Nie martw się o mnie.
Skinąłem głową.
– To dobrze. To jest ta książka?
– Tak, ona to ma? Wyszło w zeszłym roku.
Pokazał mi książkę „Twarz”. Nie wiedziałem, czy Kiz ją ma czy nie, ale i tak zamierzałem ją kupić.
– Nie wiem. Jest z autografem?
– Tak, tu jest data i podpis.
– Dobra, biorę.
Kiedy on wybijał transakcję na kasie, spróbowałem nawiązać pogawędkę, która tak naprawdę pogawędką nie była.
– Widziałem, że masz tam monitor z kamerami. Nie za dużo jak na księgarnię?
– O, zdziwiłbyś się. Ludzie lubią kraść książki. Tam z tyłu są egzemplarze kolekcjonerskie – drogie rzeczy, z kolekcji, które kupuję i sprzedaję. Jedna kamera patrzy tam cały czas, dziś rano już złapałem dzieciaka, który próbował wsunąć sobie w gacie egzemplarz „Nick's Trip”. Wczesny Pelecanos to rarytas. To by mnie kosztowało z siedemset dolców.
Dla mnie to była jakaś niesamowita suma jak na książkę. Nigdy o niej nie słyszałem, ale domyślałem się, że pewnie ma z pięćdziesiąt albo i ze sto lat.
– Zadzwoniłeś po gliny?
– Nie, kopnąłem go w tyłek i powiedziałem, że jak go tu jeszcze raz zobaczę, to zawołam władze.
– To dość łagodnie, Ed. Pewnie sporo złagodniałeś, odkąd odszedłeś. Coś mi się nie wydaje, żeby Modliszka tak po prostu gówniarza puścił.
Dałem mu dwie dwudziestki, a on wydał mi resztę.
– Modliszka był dawno temu. Poza tym moja żona nie uważa, żebym był taki łagodny. Dzięki, Harry. I pozdrów Kiz ode mnie.
– Pozdrowię, pewnie. Spotykasz czasem kogoś jeszcze od naszego stolika?
Nie chciałem wychodzić. Zamierzałem zdobyć jeszcze parę informacji, dlatego kontynuowałem tę gadkę. Spojrzałem mu nad głowę i zauważyłem małą kopułkę z dwiema kamerami. Była zamontowana pod samym sufitem, jeden obiektyw nachylał się nad kasą, drugi dawał ogólny widok na sklep. Świeciło tam małe, czerwone światełko, widziałem cienki czarny kabel odchodzący od obudowy i znikający w podwieszanym suficie. Kiedy Thomas odpowiadał na moje pytanie, zastanawiałem się nad ewentualnością, że Backus był w księgarni i został nagrany na taśmę.
– Nie bardzo – powiedział Ed. – W sumie zostawiłem to wszystko za sobą. Harry, mówisz, że ci tego brakuje, ale mnie ani trochę. Poważnie.
Skinąłem głową, jakbym rozumiał, choć nie rozumiałem. Thomas był świetnym policjantem i dobrym detektywem. Traktował pracę poważnie. To był jeden z powodów, dla których znalazł się na celowniku Backusa. Nie bardzo chciało mi się wierzyć w te jego zapewnienia.
– To dobrze – odparłem. – Słuchaj, tego dzieciaka, którego stąd wykopałeś, masz na taśmie? Chciałbym zobaczyć, jak próbował cię okraść.
– Nie, mam tylko obraz na żywo. Kamery są na widoku, na drzwiach znajduje się nalepka ostrzegawcza. Ma to odstraszać złodziei, tylko że niektórzy są głupi. Zestaw z magnetowidem kosztowałby drogo i byłby upierdliwy w utrzymaniu. Mam tylko podgląd na żywo.
– Rozumiem.
– Posłuchaj, jeśli Kiz już ma tę książkę, to wezmę ją od ciebie z powrotem. Sprzeda się.
– Nie, spoko. Jak ona już ją ma, to wezmę i sam przeczytam.
– Harry, kiedy ty ostatni raz czytałeś jakąś książkę?
– Kilka miesięcy temu czytałem książkę o Arcie Pepperze – rzuciłem obrażonym tonem. – Napisał ją razem z żoną, zanim umarł.
– Biografia?
– Tak.
– Mnie chodzi o powieść. Kiedy ostatni raz jakąś czytałeś
Wzruszyłem ramionami. Nie pamiętałem.
– Tak właśnie myślałem – powiedział Thomas. – Jak ona nie zechce tej książki, to mi ją oddaj, sprzedam ją komuś, kto przeczyta.
– Dobra, Ed. Dzięki.
– Uważaj na siebie, Harry.
– Ty też.
Już kierowałem się do drzwi, kiedy nagle skojarzyłem – to co powiedział mi Thomas, i to, co wiedziałem o sprawie. Strzeliłem palcami i udałem, że nagle coś mi się przypomniało. Odwróciłem się do niego.
– A wiesz co, mam takiego kolegę, mieszka w Nevadzie, ale mówił, że kupuje u ciebie. Pewnie wysyłkowo. Sprzedajesz wysyłkowo?
– Pewnie. Jak się nazywa?
– Tom Walling. Mieszka aż w Clear.
Thomas kiwnął głową, ale nie był zadowolony.
– To twój kolega?
Zdałem sobie sprawę, że nadepnąłem mu na odcisk.
– No, raczej taki znajomy.
– Bo wiesz, jest mi winny forsę.
– Naprawdę? A co się stało?
– To długa historia. Sprzedałem mu parę książek z kolekcji, którą miałem, i zapłacił mi bardzo szybko. Wysłał przekaz pocztowy i wszystko było w porządku. Więc kiedy chciał następne książki, wysłałem mu je, zanim dostałem przekaz. Duży błąd. Już trzy miesiące i nie dostałem od niego ani centa. Jak zobaczysz jeszcze raz tego swojego znajomego, powiedz mu, że ma mi zapłacić.
– Powiem mu, Ed. To niedobrze. Nie wiedziałem, że ten gość jest takim kanciarzem. A jakie książki kupował?
– Interesuje się Poem, więc sprzedałem mu parę egzemplarzy z kolekcji Rodwaya. Dość stare. Bardzo fajne książki. Potem zamówił następne, kiedy dostałem inny księgozbiór do rozprzedania. I nie zapłacił za nie.
Mój puls wrzucił wyższy bieg. Thomas właśnie potwierdził, że Backus jest jakoś w to zamieszany. Chciałem już przerwać tę maskaradę i wyjawić, co się dzieje i że jest w niebezpieczeństwie, lecz powstrzymałem się. Najpierw musiałem pogadać z Rachel i ułożyć jakiś plan.
– Zdaje się, że widziałem te książki u niego – powiedziałem. – To były wiersze?
– Przeważnie tak. Opowiadania tak naprawdę go nie interesowały.
– Czy w tych książkach było nazwisko kolekcjonera? Rodman?
– Nie, Rodway. Tak, była w nich pieczęć z ekslibrisem. Cena trochę na tym ucierpiała, ale twojemu znajomemu zależało na tych książkach.
Skinąłem głową. Widziałem, jak moja teoria składa się w całość. To już było coś więcej niż tylko teoria.
– Harry, co ty kombinujesz?
Spojrzałem na Thomasa.
– To znaczy?
– No nie wiem. Zadajesz strasznie dużo…
Z tyłu sklepu rozległ się głośny dzwonek, przerywając Thomasowi.
– Zresztą, nieważne, Harry – powiedział. – Przyszły następne książki. Muszę iść przyjąć towar.
– Aha.
– Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Obserwowałem, jak wychodzi zza lady i idzie na zaplecze. Spojrzałem na zegarek. Było południe. Dyrektor właśnie wchodził przed kamery, żeby powiedzieć o wybuchu na pustyni i o tym, że to dzieło mordercy znanego jako Poeta. Czy Backus mógł wybrać sobie właśnie tę chwilę na zaatakowanie Thomasa? Poczułem skurcz w gardle i w piersiach, jakby z pomieszczenia wypompowano powietrze. Kiedy Thomas wyśliznął się na zaplecze, podsunąłem się do lady i przechyliłem, żeby popatrzeć na monitor. Wiedziałem, że jeśli Thomas zerknie na drugi ekran, będzie widział, że nie wyszedłem ze sklepu, ale liczyłem, że pójdzie prosto do drzwi.
Na ćwiartce ekranu przedstawiającej zaplecze zobaczyłem, jak Thomas nachyla się ku tylnym drzwiom i zerka przez wizjer. To, co zobaczył, najwidoczniej nie wzbudziło jego podejrzeń, skoro przekręcił zamek i zaczął otwierać drzwi. Wpatrywałem się uważnie w ekran, choć obraz był mały i oglądałem go do góry nogami.
Thomas cofnął się i wpuścił mężczyznę do środka. Facet miał na sobie ciemną koszulę i podobne szorty. Trzymał dwa pudła, jedno na drugim. Thomas wskazał mu stojący w pobliżu stół. Dostawca odstawił tam kartony, po czym zdjął z drugiego elektroniczny notes i poprosił Thomasa o potwierdzenie podpisem.
Wszystko wyglądało normalnie. Rutynowe przyjęcie towaru. Szybko odszedłem od lady i ruszyłem do drzwi. Otwierając je, usłyszałem elektroniczny dzwonek, ale nie przejąłem się tym. Wróciłem do mercedesa, biegnąc przez deszcz. Najpierw jednak schowałem książkę z autografem pod płaszcz.
– Co to było, że tak się nachylałeś nad ladą? – zapytała Rachel, kiedy wskoczyłem za kierownicę.
– Ma tam telewizję przemysłową. Był facet z towarem i zanim wyszedłem, chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku. W Waszyngtonie jest już po trzeciej.
– Wiem. Coś się od niego dowiedziałeś czy po prostu kupowałeś książkę?
– Dużo się dowiedziałem. Tom Walling jest klientem. Albo był, dopóki nie okantował Eda na książkach Edgara Allana Poe. Kupował wysyłkowo, tak jak myśleliśmy. Ed nigdy go nie widział, wysyłał książki pocztą do Nevady.
Rachel usiadła prosto.
– Żartujesz?
– Nie. To były książki z kolekcji jakiegoś gościa, którą Ed wyprzedawał. Były oznaczone, a więc do wyśledzenia. Dlatego Backus je wszystkie spalił. Nie chciał ryzykować, że przetrwają wybuch i zostaną skojarzone z Thomasem.
– Dlaczego?
– Bo on z pewnością tu coś kombinuje. Na pewno zamierza napaść na Thomasa.
Uruchomiłem samochód.
– Dokąd jedziesz?
– Na tył, żeby sprawdzić, co z tym dostawcą. Poza tym dobrze od czasu do czasu zmienić miejsce.
– Wiesz co, nie ucz mnie podstaw obserwacji.
Nie odpowiedziawszy, przejechałem na tył pasażu i zobaczyłem brązową furgonetkę UPS zaparkowaną przy otwartych tylnych drzwiach Book Carnival. Minęliśmy ją; przez krótką chwilę, kiedy widziałem jej tył i otwarte drzwi od zaplecza, ujrzałem na rampie faceta dźwigającego do samochodu kilka kartonów. Domyśliłem się, że to zwroty. Jechałem dalej, nie zwalniając.
– Wszystko gra? – spytała Rachel.
– Tak.
– Nie zdradziłeś nic Thomasowi, prawda?
– Nie. Trochę był podejrzliwy, ale uratował mnie ten dzwonek. Najpierw chciałem pogadać z tobą. Wydaje mi się, że musimy mu powiedzieć.
– Harry, już o tym rozmawialiśmy. Jeśli go wtajemniczymy, przypuszczalnie zacznie się inaczej zachowywać. To go może zdradzić. Jeśli Backus obserwował księgarnię, zauważy najdrobniejszą zmianę.
– A jeśli go nie ostrzeżemy i coś się nie uda, to…
Nie dokończyłem. Odbyliśmy tę dyskusję już dwa razy. Była to klasyczna sprzeczność interesów. Czy mamy zapewnić bezpieczeństwo Thomasowi, ryzykując, że stracimy z oczu Backusa? Czy narazić go na niebezpieczeństwo, żeby się do Backusa zbliżyć? Chodziło tylko o to, jak osiągnąć cel – i żadne z nas nie będzie zadowolone, obojętnie, co wybierzemy.
– Chyba nie możemy dopuścić, żeby coś się nie udało – powiedziała.
– No tak. A co ze wsparciem?
– Też uważam, że to zbyt ryzykowne. Im więcej ludzi w to wmieszamy, tym łatwiej o dekonspirację.
Kiwnąłem głową. Miała rację. Znalazłem miejsce na przeciwnym końcu parkingu, niż staliśmy wcześniej. Ale nie oszukujmy się, w środku dnia pracy było tu zaledwie kilka samochodów, toteż zwracaliśmy uwagę. Zacząłem myśleć, że może jesteśmy jak te kamery u Eda Thomasa. Odstraszanie, nic więcej. Może Backus nas zauważył i wstrzymał się z realizacją planu. Na chwilę.
– Klientka – odezwała się Rachel.
Spojrzałem na parking i zauważyłem kobietę idącą w stronę księgarni. Wyglądała mi znajomo, potem przypomniałem ją sobie ze Sportsman's Lodge.
– To jego żona. Raz ją spotkałem. Chyba nazywa się Pat.
– Myślisz, że przynosi mu lunch?
– Kto wie? A może tam pracuje.
Obserwowaliśmy przez chwilę, ale w witrynie sklepu nie było widać ani Thomasa, ani jego żony. Przejąłem się tym, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do sklepu w nadziei, że dzwonek zwabi ich do lady, gdzie stał aparat.
Ale kobieta natychmiast odebrała, a przy kontuarze nikt się nie pojawił. Szybko się rozłączyłem.
– Muszą mieć telefon na zapleczu.
– Kto odebrał?
– Żona.
– Może teraz ja się tam przejdę?
– Nie. Jeśli Backus obserwuje, pozna cię. Nie możesz się pokazywać.
– No racja, to co?
– Nic. Pewnie siedzą przy stole, który widziałem na zapleczu, i jedzą lunch. Cierpliwości.
– Dość cierpliwości. Nie podoba mi się, że tak siedzę i…
Urwała, kiedy zobaczyliśmy Eda Thomasa wychodzącego z księgarni. Miał płaszcz od deszczu, niósł parasol i walizeczkę. Wsiadł do samochodu, którym przyjechał z rana, zielonego forda explorera.
Przez wystawę zobaczyliśmy, że jego żona siada na stołku za ladą.
– No i proszę – powiedziałem.
– Gdzie on jedzie?
– Może na lunch.
– Nie z walizeczką. Trzymamy się go, tak?
Uruchomiłem samochód.
– Tak.
Obserwowaliśmy, jak Thomas rusza swą terenówką. Wyjechał na Tustin Boulevard i skręcił w prawo. Kiedy wchłonął go ruch, podjechałem do wyjazdu i ruszyłem za nim poprzez deszcz. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do sklepu. Odebrała żona Eda.
– Cześć, zastałem Eda?
– Nie, nie ma go. W czym mogę pomóc?
– Czy to Pat?
– Tak, a kto mówi?
– Mówi Bill Gilbert. Zdaje się, że poznaliśmy się w Sportsman's Lodge jakiś czas temu. Pracowałem w jednym wydziale z Edem. Będę w okolicy i pomyślałem, że wpadnę do księgarni się przywitać. Ed będzie później?
– Trudno powiedzieć. Pojechał zrobić wycenę i może mu na tym zejść reszta dnia.
– Wycenę? To znaczy?
– Księgozbioru. Ktoś chce sprzedać swoje książki i Ed właśnie pojechał zobaczyć, ile to jest warte. Aż do doliny San Fernando. Z tego, co wiem, to duży księgozbiór. Powiedział, że pewnie będę sama zamykać księgarnię.
– To coś jeszcze z tej kolekcji Rodwaya? Wspominał coś, jak ostatnio rozmawialiśmy.
– Nie, to już jest prawie wszystko sprzedane. Ten facet nazywa się Charles Turrentine i ma ponad sześć tysięcy książek.
– O, to sporo.
– To znany kolekcjoner, ale chyba potrzebuje gotówki, bo powiedział Edowi, że chce wszystko sprzedać.
– Dziwne. Gość tyle czasu zbiera, a potem wszystko sprzedaje.
– Zdarzają nam się tacy.
– No dobrze, Pat, będę kończył. Odezwę się do Eda innym razem. Proszę go pozdrowić ode mnie.
– Może pan powtórzyć nazwisko?
– Tom Gilbert. Do widzenia.
Rozłączyłem się.
– Na początku rozmowy byłeś „Bill Gilbert”.
– Kurczę.
Streściłem Rachel rozmowę. Potem zadzwoniłem do biura numerów na kierunkowy 818, ale nie mieli w bazie Charlesa Turrentine'a. Zapytałem Rachel, czy ma jakieś wejścia w biurze terenowym w Los Angeles, żeby znaleźć adres Turrentine'a i ewentualnie zastrzeżony telefon.
– A ty nie znasz kogoś takiego w LAPD?
– Chyba wykorzystałem już wszystkie przysługi, jakie mi zostały. Poza tym ja jestem człowiekiem z ulicy, a ty nie.
– No nie wiem.
Wyciągnęła komórkę i zaczęła wstukiwać numer. Skupiłem się na tylnych światłach terenówki Thomasa, sunącej zaledwie pięćdziesiąt jardów przede mną autostradą numer 22. Wiedziałem, że może pojechać różnie. Skręcić na północ w 5 i pojechać przez centrum LA albo jechać dalej i skręcić w 405 na północ. Obie drogi doprowadzą go do doliny.
Po pięciu minutach do Rachel oddzwoniono z informacjami, o które pytała.
– Mieszka na Valerio Street w Canoga Park. Wiesz, gdzie to jest?
– Wiem, gdzie jest Canoga Park. Valerio biegnie ze wschodu na zachód przez całą Dolinę. Masz numer telefonu?
Odpowiedziała, wklepując numer do komórki. Przyłożyła ją do ucha i czekała. Po trzydziestu sekundach zamknęła telefon.
– Nikt nie odbiera. Sekretarka się odezwała.
Jechaliśmy w milczeniu i zastanawialiśmy się nad tym. Thomas minął zjazd na drogę numer 5 i jechał na północ, ku 405. Wiedziałem, że tam skręci i wjedzie przez przełęcz Sepulveda w Dolinę. Canoga Park był po zachodniej stronie. Przy tej pogodzie co najmniej godzina jazdy. Jeśli ma się szczęście.
– Bosch, nie zgub go – szepnęła Rachel.
Wiedziałem, o co jej chodzi. Mówiła, że coś wyczuwa, że według niej to jest to. Że Ed Thomas być może prowadzi nas do Poety. Skinąłem głową, bo też odbierałem jakby delikatny pomruk dochodzący ze środka klatki piersiowej. Przeczuwałem, że jesteśmy blisko.
– Nie bój się, nie zgubię – odparłem.