173810.fb2 Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

37

Gdy opuszczałem miasto, mogłem ominąć ruchliwy bulwar, ale postanowiłem, że nim pojadę. Myślałem, że może wszystkie te neony trochę mnie podniosą na duchu. Wiedziałem, że zostawiam tu moją córkę. Jechałem do Los Angeles, by wrócić do policji. Będę nadal widywał Maddie, ale nie będę mógł spędzać z nią tyle czasu, ile trzeba, ile bym chciał. Wyjeżdżałem, żeby wstąpić do przygnębiającej armii weekendowych ojców, którzy muszą wcisnąć swój obowiązek i swą miłość w dwudziestoczterogodzinny pobyt z dziećmi. Te myśli budziły w moim sercu mroczną grozę, przez którą nie przebiłyby się światła neonów, nawet gdyby miały miliard kilowatów. Nie było wątpliwości – opuszczam Vegas przegrany.

Kiedy znalazłem się poza obszarem zabudowanym, na drodze się przerzedziło, a niebo pociemniało. Próbowałem nie zwracać uwagi na depresję, którą spowodowała ta decyzja. Zamiast tego, prowadząc samochód, próbowałem pracować nad sprawą, śledząc logikę kolejnych posunięć z punktu widzenia Backusa, mieląc ją w głowie na drobny proszek, tak że pozostawały mi tylko pytania bez odpowiedzi. Backus, przyjąwszy imię i nazwisko Toma Wallinga, mieszkał w Clear i polował na klientów, których woził z burdeli. Działał bezkarnie całe lata, bo wybierał idealne ofiary. Aż liczby przemówiły przeciwko niemu – policjanci z Vegas zaczęli dostrzegać prawidłowość i skompletowali listę sześciu zaginionych. Backus zapewne wiedział, że skojarzenie tego z Clear to tylko kwestia czasu. Gdy zobaczył w gazecie wzmiankę o Terrym McCalebie, zdał sobie sprawę, że czas ten znacznie się skróci. A może nawet dowiedział się, że McCaleb pojechał do Vegas. Może Terry dotarł nawet do

Clear. Kto wie? Większość odpowiedzi umarła wraz z McCalebem, a później w tej przyczepie na pustyni.

W tej historii było wiele niewiadomych. W tej chwili jednak wydawało się oczywiste, że Backus zwinął żagle. Planował zakończyć swą pustynną misję w rozbłysku chwały – zabijając dwoje swych protegowanych, McCaleba i Rachel, w patologicznym pokazie mistrzostwa – i pozostawić w przyczepie spalone, zniszczone zwłoki, które nie dawałyby odpowiedzi na pytanie – żyje czy nie żyje. W ostatnich latach Saddam Husajn i Osama bin Laden nieźle wyszli na takich wątpliwościach. Może Backus uważał, że jedzie na tym samym wózku.

Najbardziej niepokoiły mnie te spalone książki w beczce. Mimo że Rachel je lekceważyła, z uwagi na nieznane okoliczności spalenia, mnie wciąż wydawały się istotne dla śledztwa. Szkoda, że nie poświęciłem więcej czasu przyjrzeniu się wyciągniętej stamtąd książce. Może nawet trzeba ją było zidentyfikować. Spalona książka zdradzała fragment planu Poety, o którym nikt dotąd nie miał pojęcia.

Przypomniawszy sobie kawałek paragonu, który widziałem w książce, wziąłem telefon, sprawdziłem, czy mam zasięg, i zadzwoniłem do biura numerów w Vegas. Zapytałem, czy mają tam jakąś firmę o nazwie Book Car, telefonistka odpowiedziała, że nie. Już miałem się rozłączyć, kiedy dodała, że jednak ma coś, sklep nazywający się Book Caravan na Industry Road. Powiedziałem, że mogę spróbować, i przełączyła mnie do niego.

Podejrzewałem, że sklep będzie zamknięty, bo było już późno. Liczyłem, że odezwie się automatyczna sekretarka, na której będę mógł zostawić dla właściciela wiadomość, żeby rano do mnie zadzwonił. Lecz po dwóch dzwonkach odezwał się ochrypły głos.

– Macie otwarte?

– Całą dobę. W czym mogę pomóc?

Godziny otwarcia podpowiedziały mi, jaki to rodzaj księgarni. Niemniej i tak spróbowałem.

– Nie sprzedajecie tam jakichś tomików wierszy, prawda?

Usłyszałem zachrypnięty śmiech.

– Bardzo śmieszne – powiedział mój rozmówca. – Mieszkał raz poeta w miejscowości Karbala. Jeśli chodzi o wiersze, to niech pan spierdala.

Zaśmiał się jeszcze raz i odłożył słuchawkę. Ja także. Jego zaimprowizowana rymowanka sprawiła, że musiałem się uśmiechnąć.

Book Caravan wyglądał więc na ślepy trop. Jednak z rana trzeba będzie zadzwonić do Rachel i powiedzieć, że warto byłoby go sprawdzić pod kątem powiązania z Backusem.

Z ciemności w snopie światła z reflektorów wyłonił się zielony drogowskaz.

ZZYZX ROAD

1 MILA

Zastanowiłem się, czy zjechać i ruszyć wyboistą pustynną drogą w ciemność. Ciekawe, czy wciąż tam pracuje federalna ekipa kryminologiczna. Ale po co właściwie tam jechać? Chyba żeby spotkać się z duchami umarłych. Przejechałem tę jedną milę i minąłem zjazd, zostawiając duchy w spokoju.

Wypicie z Rachel półtorej butelki piwa okazało się błędem. Mijając Victorville, zaczynałem czuć zmęczenie. Za dużo myślenia, z domieszką alkoholu. Zjechałem na kawę do długo czynnego McDonalda, który był stylizowany na stację kolejową. Kupiłem dwie kawy i dwa ciastka posypane cukrem, usiadłem przy stoliku w starym wagonie i zagłębiłem się w McCalebowe dossier Poety. Zaczynałem już znać na pamięć kolejność raportów i ich podsumowania.

Po jednej filiżance kawy nie doszedłem do niczego i zamknąłem teczkę. Potrzebowałem czegoś nowego. Trzeba było albo odpuścić sobie w nadziei, że FBI wszystko załatwi, albo pójść jakimś nowym tropem.

Nie mam nic przeciwko federalnym. Uważam ich za najdokładniejsze, najlepiej wyposażone i najbardziej niestrudzone organa ścigania na świecie. Problemem jest dla nich wielkość i luki w komunikacji pomiędzy wydziałami, oddziałami i tak dalej, aż do poszczególnych agentów na samym dole. Opinia publiczna dopiero po katastrofach w rodzaju 11 września dowiaduje się o tym, co ludzie z branży, w tym agenci FBI, wiedzieli już dawno.

FBI jako instytucja zbyt wiele uwagi zwraca na własną reputację i o wiele za głęboko siedzi w polityce od czasów J. Edgara Hoovera. Eleanor Wish znała kiedyś agenta, który w czasach jego rządów pracował w kwaterze głównej Biura w Waszyngtonie. Mówił, że niepisane prawo głosiło, że jeśli agent jedzie windą i wsiada do niej dyrektor, agentowi nie wolno się odzywać, nawet by go przywitać; musi natychmiast wysiąść, żeby wielka szycha mogła jechać w spokoju i rozmyślać nad swą wielką odpowiedzialnością. Z jakiegoś powodu wryło mi się to w pamięć. Chyba dlatego, że idealnie obrazuje arogancję FBI.

Decydującym czynnikiem było to, że nie chciałem dzwonić do Gracieli McCaleb i mówić, że morderca jej męża wciąż jest na wolności i sprawę przejęło FBI. Nadal chciałem się tym zajmować. Byłem jej to winien, a ja zawsze spłacam swoje długi.

Kawa i cukier postawiły mnie na nogi, ruszyłem więc dalej w kierunku Miasta Aniołów. Kiedy dostałem się na autostradę numer 10, wpadłem w deszcz – wszyscy zwolnili niemal do zera. Włączyłem radio na KFWB i dowiedziałem się, że lało cały dzień i nie przestanie do końca tygodnia. Puścili reportaż na żywo z kanionu Topanga, którego mieszkańcy przygotowywali się na najgorsze, okładając workami z piaskiem drzwi i garaże. Groziły osunięcia ziemi i powodzie. Katastrofalne pożary lasów sprzed roku ogołociły ziemię, więc nie miało co jej związać ani wchłonąć wody. Wszystko mogło się zwalić.

Przez tę pogodę dotrę do domu co najmniej godzinę później. Zerknąłem na zegarek. Było tuż po północy. Planowałem zadzwonić do Kiz Rider dopiero z domu, ale doszedłem do wniosku, że to może być za późno. Wstukałem jej domowy numer. Od razu odebrała.

– Kiz, tu Harry. Nie zbudziłem?

– Skądże, Harry. Jak pada, nie mogę spać.

– Wiem, jak to jest.

– To jak tam, masz dobrą nowinę?

– Mam: liczą się wszyscy albo nikt.

– Czyli co?

– Wracam, jeśli ty też wracasz.

– Ja nie muszę wracać, ja już tu jestem.

– Wiesz, o co mi chodzi. Kiz, to dla ciebie ratunek. Zapędziłaś się w ślepą uliczkę. Tak jak i ja. Oboje dobrze wiemy, co powinniśmy robić. Wróćmy do tego razem.

Czekałem. Dłuższą chwilę milczała, wreszcie przemówiła:

– Szef się nieźle wkurzy. Odwalam dla niego masę roboty.

– Jeśli jest takim gościem, jak mówisz, to zrozumie. Dotrze do niego. Dasz radę go przekonać.

Znów milczenie.

– No dobra, Harry, zgoda. Wracam.

– Świetnie, czyli jutro przyjadę do was i wszystko podpiszę.

– Dobra, Harry. Czyli do zobaczenia.

– Wiedziałaś, że zadzwonię, prawda?

– Powiem tak: papiery, które masz podpisać, leżą u mnie gotowe na biurku.

– Zawsze byłaś dla mnie za bystra.

– Mówiłam poważnie, że jesteś tu potrzebny. To główny powód. Poza tym wydawało się, że długo nie przetrwasz zdany sam na siebie. Znam gości, którzy zdali odznaki i poszli na prywatnych detektywów, sprzedawców nieruchomości, samochodów, AGD, nawet książek. Większości się udało, ale nie tobie, Harry. Sądzę, że to dobrze wiesz.

Nic nie powiedziałem. Gapiłem się w ciemność poza światłem reflektorów. Kiz powiedziała coś, co obruszyło lawinę.

– Harry, jesteś tam?

– Tak. Kiz, posłuchaj, powiedziałaś „książek”. Znasz gościa, który odszedł i sprzedaje książki. Czy to Ed Thomas?

– Tak, zdał papiery z pół roku po tym, jak przyjechałam do Hollywood. Wyjechał i otworzył księgarnię w Orange.

– Wiem. Byłaś tam?

– Tak, raz gościł u niego Dean Koontz i podpisywał książki. Zobaczyłam w gazecie. To mój ulubiony autor i nie urządza za często spotkań. Dlatego się wybrałam. Przed wejściem na chodniku stała kolejka, ale Ed, gdy tylko mnie zobaczył, wciągnął mnie do środka, przedstawił Koontzowi i dostałam autograf. Było to dla mnie trochę krępujące.

– Jak ona się nazywa?

– Eee… „Strange Highways”, zdaje się.

Zeszło ze mnie powietrze. Już myślałem, że posunę się o kolejny krok, znajdę nowy trop.

– Nie, nie, to było później – dodała Kiz. – To była „Jedyna ocalona”, ta historia o katastrofie samolotu.

Zrozumiałem, na czym polega nieporozumienie.

– Nie, Kiz, jak się nazywa księgarnia Eda?

– Aaa, ona – Book Carnival. Chyba taką miała nazwę, kiedy ją kupił. Sam by ją pewnie nazwał inaczej, bardziej tajemniczo, skoro sprzedaje tam głównie kryminały i horrory.

Book Car jak Book Carnival. Bezwiednie wcisnąłem gaz.

– Kiz, muszę kończyć. Pogadamy następnym razem.

Rozłączyłem się, nie czekając na pożegnanie. Zerkając to na drogę, to na wyświetlacz telefonu, przepatrzyłem listę ostatnich połączeń i wybrałem numer Rachel Walling. Odebrała, zanim usłyszałem choć jeden dzwonek.

– Rachel, mówi Harry. Przepraszam, że tak późno, ale to ważne.

– Jestem zajęta – szepnęła.

– Jesteś jeszcze w biurze terenowym?

– Tak.

Nie miałem pojęcia, co mogłoby zatrzymać ją w biurze do północy w dniu, który tak wcześnie się zaczął.

– Chodzi o tę beczkę? Spaloną książkę?

– Nie, do tego jeszcze nie doszliśmy. Coś innego. Muszę kończyć.

Jej głos był bezbarwny, a ponieważ nie użyła mojego imienia, domyśliłem się, że są z nią inni agenci i atmosfera nie jest najlepsza.

– Rachel, posłuchaj. Coś mam. Musisz przyjechać do LA.

Jej ton się zmienił. Chyba po nerwowości w moim głosie poznała, że to coś poważnego.

– Co masz?

– Znam następny ruch Poety.