173810.fb2 Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

35

Na pukanie odpowiedziała Eleanor Wish i to mnie zaskoczyło. Cofnęła się, by mnie wpuścić.

– Harry, nie patrz tak na mnie – powiedziała. – Tobie się wydaje, że mnie tu nigdy nie ma, że co wieczór pracuję i zostawiam małą z Marisol. To nieprawda. Przeważnie pracuję trzy, cztery noce w tygodniu, nie więcej.

Uniosłem ręce w geście poddania. Zauważyła bandaż na prawej dłoni.

– Co ci się stało?

– Skaleczyłem się czymś metalowym.

– Czym metalowym?

– To długa historia.

– Ta afera na pustyni?

Kiwnąłem głową.

– Wiedziałam. Czy to nie utrudni ci gry na saksofonie?

Znudzony emeryturą, rok temu zacząłem brać lekcje gry u emerytowanego jazzmana, którego poznałem podczas jednej sprawy. Pewnego wieczoru, gdy byliśmy z Eleanor w dobrych stosunkach, przyniosłem tutaj instrument i zagrałem „Kołysankę”. Utwór jej się podobał.

– Właściwie to już i tak nie grałem.

– Dlaczego?

Nie chciałem jej mówić, że mój nauczyciel zmarł i muzyka na jakiś czas znikła z mojego życia.

– Mój nauczyciel chciał, żebym zmienił altowy na tenorowy – że niby mniejsze będzie miał te narowy.

Uśmiechnęła się, słysząc ten kiepski żart. Poszedłem za nią do kuchni – stół kuchenny był w istocie obitym suknem stołem do pokera, przyozdobionym przez Maddie plamami po mleku. Eleanor rozłożyła na nim dla ćwiczeń sześć rozdań otwartymi kartami. Usiadła i zaczęła je zbierać.

– Nie chcę ci przeszkadzać – rzekłem. – Wpadłem tylko, żeby zobaczyć, czy mogę położyć Maddie spać. Gdzie ona jest?

– Marisol ją kąpie. Ale liczyłam, że sama ją dziś położę. Ostatnie trzy noce pracowałam.

– No dobrze, nie ma sprawy. To tylko pójdę się przywitać. I pożegnać. Wieczorem wracam do siebie.

– To może jednak ją położysz? Mam nową książkę do poczytania. Leży na blacie.

– Nie, Eleanor, ty to zrób. Ja tylko chcę ją zobaczyć, bo nie wiem, kiedy tu wrócę.

– Dalej pracujesz nad tą sprawą?

– Nie, w sumie to dzisiaj wszystko się skończyło.

– W telewizji nie powiedzieli za wiele. O co tam chodzi?

– To długa historia.

Nie miałem ochoty opowiadać wszystkiego jeszcze raz. Podszedłem do blatu i zerknąłem na książkę, którą kupiła. Miała tytuł „Wielki dzień Billy'ego”, na okładce była małpa stojąca na szczycie podium podczas wręczania medali olimpijskich. Na szyję zakładano jej złoty medal. Srebrny dostał lew, a brązowy – słoń.

– I co, zamierzasz wrócić do wydziału?

Już miałem otworzyć książeczkę, ale odłożyłem ją i spojrzałem na Eleanor.

– Jeszcze się zastanawiam, ale na to wygląda.

Kiwnęła głową, jakby uważała, że sprawa jest tym samym załatwiona.

– Myślałaś nad tym? Chcesz mi coś powiedzieć?

– Nie, Harry. Zrób, jak chcesz.

Zastanawiałem się, czemu jak ludzie mówią ci to, co chcesz usłyszeć, zawsze podejrzliwie szuka się w tym podtekstów. Czy Eleanor faktycznie chciała, żebym zrobił, co zechcę? A może próbowała w ten sposób dać do zrozumienia, że nie jest zadowolona?

Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, moja córka weszła do kuchni i stanęła na baczność. Miała na sobie piżamę w niebiesko-po-marańczowe paski, ciemne włosy były mokre i ulizane do tyłu.

– Melduje się mała dziewczynka – powiedziała.

Eleanor i ja oboje uśmiechnęliśmy się i jednocześnie wyciągnęliśmy ramiona, by ją przytulić. Maddie najpierw podbiegła do matki. W sumie w porządku, poczułem się jednak trochę tak jak wtedy, gdy wyciąga się do kogoś rękę na powitanie, a ten ktoś jej nie zauważa albo po prostu ją ignoruje. Opuściłem ręce, parę chwil później Eleanor uratowała mnie.

– Idź, przytul tatusia.

Maddie przyszła do mnie, uniosłem ją i przytuliłem. Ważyła co najwyżej ze czterdzieści funtów. To niezwykłe uczucie móc unieść w jednej ręce wszystko, co się dla ciebie liczy. Przycisnęła mokrą głowę do mojej piersi. Nie dbałem o to, że pomoczy mi koszulę. To było nieistotne.

– Jak tam, dziecinko?

– Dobrze. Narysowałam cię dzisiaj.

– Naprawdę? Mogę zobaczyć?

– To mnie puść.

Spełniłem polecenie, wybiegła z kuchni, tupiąc o kamienne płytki bosymi stopami. Pobiegła do dziecinnego pokoju. Spojrzałem na Eleanor, uśmiechnąłem się. Oboje znaliśmy tajemnicę. Nieważne, jak się ułoży między nami, zawsze będziemy mieć Madeline i to chyba wystarczy.

Znów rozległ się tupot drobnych stóp, po chwili wpadła do kuchni, ciągnąc za sobą kartkę papieru, wysoko, jak latawca. Wziąłem ją i obejrzałem. Rysunek przedstawiał mężczyznę z wąsami i ciemnymi oczami. W jednej dłoni trzymał pistolet. Naprzeciwko niego stała druga postać: narysowana czerwoną i pomarańczową kredką, brwi miała ściągnięte w ponure, czarne V, żeby zaznaczyć, że to zły człowiek.

Przykucnąłem, żeby razem z nią popatrzeć na rysunek.

– To ja, z pistoletem?

– Tak, bo byłeś policjantem.

Kiwnąłem głową. Powiedziała to jak „plicjant”.

– A ten ciemny typ, to kto?

Pokazała paluszkiem postać na drugim brzegu kartki.

– To jest pan Demon. Uśmiechnąłem się.

– A kto to jest pan Demon?

– On jest wojownikiem. Mama mówi, że ty wojujesz z demonami, a on jest ich szefem.

– Rozumiem.

Spojrzałem ponad nią na Eleanor i uśmiechnąłem się. Nie byłem zły. Kochałem swoją córeczkę i jej sposób postrzegania świata. Wszystko brała tak dosłownie. Wiedziałem, że to długo nie potrwa, ceniłem więc każdą chwilę.

– Mogę dostać ten rysunek?

– Bo czemu?

– Bo jest śliczny i chciałbym go mieć na zawsze. Muszę na trochę wyjechać i chciałbym przez cały czas móc na niego patrzeć. Będzie mi o tobie przypominał.

– Gdzie jedziesz?

– Jadę z powrotem do Miasta Aniołów. Uśmiechnęła się.

– To głupie. Aniołów nie widać.

– Wiem. Ale posłuchaj, mama ma dla ciebie nową książeczkę do poczytania, o małpie Billym. Więc teraz się pożegnamy i przyjadę do ciebie, jak tylko będę mógł. Dobrze, kochanie?

– Dobrze, tatusiu.

Ucałowałem ją w oba policzki i mocno przytuliłem. Potem pocałowałem w czubek głowy i wypuściłem. Wstałem z obrazkiem w dłoni i podałem jej książeczkę.

– Marisol? – zawołała Eleanor.

Marisol pojawiła się po kilku sekundach, jakby czekała na wezwanie w salonie. Kiedy słuchała poleceń, uśmiechnąłem się do niej i skinąłem głową.

– Może weźmiesz Maddie do pokoju, przygotujesz do spania, a ja zaraz przyjdę, tylko pożegnam się z jej ojcem.

Przyglądałem się, jak mała wychodzi z niańką.

– Przepraszam cię za to.

– Za co, za ten obrazek? Nie przejmuj się. Jest wspaniały. Powieszę go sobie na lodówce.

– Po prostu nie wiem, skąd ona to wzięła. Nie mówiłam jej, że walczysz z demonami. Musiała podsłuchać, jak rozmawiam przez telefon albo coś takiego.

Już wolałbym myśleć, że sama jej to powiedziała. Pomysł, że Eleanor z kimś o mnie w ten sposób rozmawiała – z kimś, o kim wolała nie mówić – nie był dla mnie przyjemny. Starałem się tego nie okazać.

– W porządku – odparłem. – Spójrz na to w ten sposób: kiedy pójdzie do szkoły i dzieciaki będą mówić, że ich ojciec jest prawnikiem, strażakiem, lekarzem czy kimś tam, ona będzie miała asa atutowego. Powie, że jej tata walczy z demonami.

Eleanor zaśmiała się, coś przyszło jej do głowy.

– Ciekawe, co powie, gdy spytają ją o zajęcie matki.

Na to nie potrafiłem odpowiedzieć, zmieniłem więc temat.

– Uwielbiam jej sposób pojmowania świata, taki pozbawiony podtekstów – rzekłem, znów patrząc na rysunek. – Wiesz, to takie niewinne.

– Wiem. Ja też to uwielbiam. Ale mogę zrozumieć, że nie chcesz, by myślała, że ty dosłownie walczysz z demonami. Czemu jej tego nie wytłumaczyłeś?

Pokręciłem głową i przypomniała mi się pewna historia.

– Kiedy byłem mały i jeszcze mieszkałem z matką, ona przez pewien czas miała samochód. Dwutonowego plymoutha belvedere, z automatyczną skrzynią biegów, na przyciski. Chyba pożyczył go jej adwokat czy coś takiego. Na kilka lat. I raz nagle postanowiła, że zrobimy sobie wakacje i pojeździmy po kraju. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy, ona i ja. No i gdzieś na południu, już nie pamiętam gdzie, zatrzymaliśmy się zatankować, a z boku stacji były dwa takie krany z wodą do picia. I były tabliczki. Przy jednym kranie z napisem BIALI, przy drugim – KOLOROWI. I ja podszedłem do tej z napisem KOLOROWI, bo chciałem zobaczyć, jakiego koloru będzie woda. Zanim do niego doszedłem, matka mnie zatrzymała i wytłumaczyła mi, o co chodzi. Pamiętam to i trochę mi szkoda, że nie pozwoliła mi po prostu zobaczyć tej wody, zamiast tłumaczyć.

Eleanor uśmiechnęła się na tę opowieść.

– Ile miałeś lat?

– Nie wiem. Pewnie z osiem.

Wtedy wstała i podeszła do mnie. Pocałowała mnie w policzek, a ja jej pozwoliłem. Lekko objąłem ją ramieniem wokół talii.

– Harry, to powodzenia z tymi demonami.

– Dzięki.

– Jeśli kiedyś zmienisz zdanie, to ja tu jestem. Obie jesteśmy.

Kiwnąłem głową.

– Ona jeszcze zmieni twoje zdanie, Eleanor. Poczekaj, zobaczysz.

Uśmiechnęła się, choć smutno i delikatnie pogładziła mnie po policzku.

– Sprawdzisz, czy drzwi się zatrzasnęły, jak będziesz szedł?

– Jak zawsze.

Wypuściłem ją i obserwowałem, jak wychodzi z kuchni. Potem jeszcze raz spojrzałem na rysunek mężczyzny walczącego ze swym demonem. Moja córka namalowała mi uśmiech na twarzy.