173810.fb2
Jasna cholera, co tam się stało? Twarz agenta specjalnego Randala Alperta była zacięta i niemal fioletowa. Kiedy helikopter wylądował, czekał na współpracowników w hangarze w Nellis. Jego polityczna intuicja najwyraźniej mu podpowiedziała, by samemu nie lecieć na miejsce eksplozji. Za wszelką cenę musiał trzymać się z dala od fali uderzeniowej po wybuchu na pustyni, fali, która dotrze może nawet do Waszyngtonu.
Rachel Walling i Cherie Dei stały w olbrzymim hangarze i przygotowywały się na awanturę. Rachel nie odpowiedziała na pytanie, bo myślała, że to dopiero wstęp do dłuższej tyrady. Reagowała wolno, wciąż oszołomiona wstrząsem.
– Agentko Walling, zadałem pytanie!
– On zaminował przyczepę – powiedziała Cherie Dei. – Wiedział, że ona…
– Pytałem ją, nie ciebie – warknął Alpert. – Chcę, żeby agentka Walling wyjaśniła mi dokładnie, dlaczego nie przestrzegała poleceń i jak to się stało, że wszystko się dokumentnie rozpieprzyło.
Rachel uniosła otwarte dłonie, jakby mówiąc, że na to, co się stało, nic nie mogła poradzić.
– Mieliśmy czekać na ekipę – powiedziała. – Jak mi kazała agentka Dei. Trzymaliśmy się na uboczu, ale zdaliśmy sobie sprawę, że śmierdzi, jakby w środku były zwłoki. A potem pomyśleliśmy, że może w środku jest ktoś żywy. Ranny.
– Do cholery, poczuliście trupi odór i wpadliście na taki pomysł?
– Boschowi zdawało się, że coś słyszy.
– No proszę, wołanie o pomoc – stary numer.
– Nie, naprawdę. Ale to pewnie był wiatr. Tam nieźle dmucha. Wszystkie okna były pootwierane. Pewnie dlatego powstał odgłos, który on usłyszał.
– A ty? Ty to słyszałaś?
– Nie, ja nie.
Alpert popatrzył na Dei, potem znów na Rachel. Czuła, jak jego wzrok wwierca się w nią. Wiedziała jednak, że to dobra historia, i nie zamierzała choćby mrugnąć. Wymyśliła ją razem z Boschem. Bosch był poza zasięgiem Alperta. Zasugerowała się jego słowami, nie można jej winić. Alpert mógł sobie gadać i kląć, ale poza tym niewiele.
– Wiesz, jaki jest problem z tą twoją historią? Twoje pierwsze słowo. „Mieliśmy”. Powiedziałaś tak. Co to za „my”? Nie było żadnego „my”. Dostałaś zadanie – obserwować Boscha, a nie prowadzić śledztwo wraz z nim. Nie wsiadać do jego samochodu, nie jechać z nim. Nie przesłuchiwać razem świadków, nie wchodzić razem do tej przyczepy.
– Rozumiem, ale w tych okolicznościach uznałam, że połączenie naszej wiedzy i możliwości będzie najlepsze dla śledztwa. Szczerze mówiąc, agencie Alpert, to Bosch znalazł to miejsce. Gdyby nie on, jeszcze byśmy o nim nie wiedzieli.
– Agentko Walling, nie oszukujmy się. Dotarlibyśmy tam.
– Wiem. Ale liczyła się też szybkość. Sam pan tak powiedział po porannej odprawie. Dyrektor chciał wystąpić przed kamerami. Zamierzałam popchnąć sprawę, żeby miał tyle informacji, ile tylko się da.
– A teraz zapomnij o tym. Obecnie w ogóle nie wiemy, co mamy. Dyrektor przesunął konferencję i dał nam czas do jutra do południa, żebyśmy się zorientowali, o co tam chodzi.
Cherie Dei odchrząknęła i wtrąciła się,
– To niemożliwe – powiedziała. – Ten gość tam jest zesmażony na chrupko. Wynoszą go w kilku workach. Identyfikacja i ustalenie przyczyny śmierci zajmą tygodnie, jeśli w ogóle się to uda. Na szczęście wygląda, że agentce Walling udało się uzyskać próbkę DNA z ciała, więc to trochę przyspieszy, ale nie mamy żadnych próbek porównawczych. My…
– Może dziesięć sekund temu nie słuchałaś… – przerwał Alpert -ale nie mamy tygodni. Mamy mniej niż dwadzieścia cztery godziny.
Odwrócił się od nich i oparł ręce na biodrach, przybierając pozę, która pokazywała, jaki ciężar musi dźwigać na barkach jako jedyny inteligentny i zdolny agent na Ziemi.
– No to wróćmy tam – zaproponowała Rachel. – Może w szczątkach znajdzie się coś, co…
– Nie! – krzyknął Alpert.
Odwrócił się z powrotem do nich.
– Agentko Walling, to nie będzie konieczne. Zrobiłaś już wystarczająco dużo.
– Znam Backusa i znam tę sprawę. Powinnam być właśnie tam.
– To ja decyduję, kto powinien być tam, a kto nie powinien. Ty masz wracać do biura terenowego i opisać to fiasko w papierach. Ma się znaleźć na moim biurku jutro o ósmej rano. Szczegółowa lista wszystkiego, co widziałaś w tej przyczepie.
Przerwał, żeby przekonać się, czy Rachel będzie dyskutować z tym poleceniem. Ona jednak milczała. Zdawało się, że jest z tego zadowolony.
– Słuchajcie, mam teraz na karku media. Co można im dać, żeby nie zdekonspirować wszystkiego i żeby nie przyćmić jutrzejszego występu dyrektora?
Dei wzruszyła ramionami.
– Nic. Powiedz im, że dyrektor o wszystkim powie jutro i koniec.
– To nie zadziała. Musimy im coś dać.
– Nie mów im o Backusie – odezwała się Rachel. – Powiedz, że agenci chcieli przesłuchać niejakiego Toma Wallinga w sprawie zaginięć. Lecz Walling zaminował swoją przyczepę, która wybuchła po wejściu do niej agentów.
Alpert skinął głową. Brzmiało dobrze.
– A co z Boschem?
– Jego bym w to nie mieszała. Nie mamy nad nim żadnej władzy. Jak dotrze do niego jakiś reporter, może mu wszystko powiedzieć.
– Jeszcze zwłoki. Mówimy, że to był Walling?
– Mówimy, że nie wiemy, bo nie wiemy. Identyfikacja w toku i tak dalej. Powinno wystarczyć.
– Jak dziennikarze pójdą do domów publicznych, poznają całą historię.
– Nie poznają. Nikomu nie zdradzaliśmy całej historii.
– A tak w ogóle, co się stało z Boschem?
Na to odpowiedziała Dei.
– Złożył zeznania i zwolniłam go. Potem widzieliśmy, jak wraca samochodem do Vegas.
– Będzie trzymać gębę na kłódkę?
Dei zerknęła na Rachel, potem z powrotem na Alperta.
– Powiem tak: nie będzie starał się szukać kogoś do pogadania. A jeśli my też o nim nie wspomnimy, nie pojawi się powód, żeby ktoś inny go szukał.
Alpert skinął głową. Wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął telefon.
– Jak skończymy, będę musiał zadzwonić do Waszyngtonu.
A teraz przeczucia mają głos: to Backus był w tej przyczepie?
Rachel zawahała się, nie chciała odzywać się pierwsza.
– Trudno w tej chwili powiedzieć – rzekła Dei. – Jeśli pytasz, czy masz powiedzieć dyrektorowi, że go mamy, to nie, teraz mu tego nie mów. W tej przyczepie mógł być ktokolwiek. Z tego, co nam wiadomo, była to po prostu jedenasta ofiara, być może nigdy się nie dowiemy, kto taki. Po prostu ktoś, kto przyjechał na panienki i kogo przechwycił Backus.
Alpert spojrzał na Rachel, czekając na jej opinię.
– Lont – powiedziała.
– Co lont?
– Był długi. Tak jakby chciał, żebym zobaczyła zwłoki, ale niezbyt dokładnie. I jakby chciał, żebym zdążyła stamtąd uciec.
– I co z tego?
– Na zwłokach leżał czarny kowbojski kapelusz. Pamiętam, że w moim samolocie z Rapid City był facet w takim kapeluszu.
– Jezus, przecież leciałaś z Dakoty Południowej. Oni tam chyba wszyscy noszą takie kapelusze?
– Ale on był tam, ze mną. To wszystko zostało zaaranżowane. List w barze, długi lont, zdjęcia w przyczepie i czarny kapelusz. Chciał, żebym wydostała się stamtąd i obwieściła światu, że Backus nie żyje.
Alpert nie odpowiedział. Spojrzał na telefon w swej dłoni.
– Randal, zbyt wielu rzeczy jeszcze nie wiemy – ostrzegła Dei. Wsadził telefon z powrotem do kieszeni.
– Bardzo dobrze. Agentko Dei, masz tutaj samochód?
– Tak.
– Proszę teraz zabrać agentkę Walling do biura terenowego.
Odprawił je, ale przedtem jeszcze raz spojrzał krzywo na Rachel.
– Agentko Walling, proszę pamiętać: u mnie na biurku, o ósmej.
– Będzie – odpowiedziała.