173810.fb2 Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

32

Kobiety na tylnym siedzeniu były wściekłe, ale Rachel zupełnie to nie obchodziło. Znalazła się bliżej Backusa niż kiedykolwiek – niż ktokolwiek kiedykolwiek – od tamtej nocy w Los Angeles. Nocy, kiedy patrzyła, jak wylatuje tyłem przez szybę w pustkę, która pochłonęła wszelkie jego ślady.

Aż do teraz. I ostatnią rzeczą, jaką by się przejmowała, były protesty dwóch prostytutek zajmujących tylne siedzenie auta Boscha. Martwiła się tylko tym, że pozwoliła Boschowi prowadzić. Mieli teraz dwie zatrzymane i przewozili je prywatnym samochodem. Chodziło o bezpieczeństwo. Nie bardzo wiedziała, jak sobie poradzą z przystankiem pod barem.

– Wiem, co zrobimy – powiedział Bosch, odjeżdżając spod trzech domów publicznych.

– Ja też – dodała Rachel. – Ty zostaniesz z nimi, a ja wejdę do środka.

– Nie, to nie zadziała. Potrzebne ci wsparcie. Przed chwilą miałaś dowód, że nie powinniśmy się rozdzielać.

– No więc jak?

– Włączę w tylnych drzwiach blokadę. Nie będą mogły ich otworzyć.

– A co zrobisz, żeby nie przelazły do przodu i nie wysiadły przednimi drzwiami?

– Słuchaj, a dokąd one pójdą? Nie mają specjalnie wyboru; prawda, moje panie?

Zerknął w lusterko.

– Odpierdol się – rzuciła ta o imieniu Mecca. – Nie możecie tak robić. Nie popełniłyśmy żadnego przestępstwa.

– Już wyjaśniałam, że możemy – odparła znudzonym tonem Rachel. – Zostałyście zatrzymane przez FBI jako istotni świadkowie w sprawie kryminalnej. Po formalnym przesłuchaniu zostaniecie zwolnione.

– To zróbcie to teraz, niech to się skończy.

Rachel dowiedziała się, patrząc w prawo jazdy kobiety, że ta naprawdę nazywa się Mecca. To ją zaskoczyło. Mecca McIntyre. Co za imię.

– Mecca, nie możemy. Już tłumaczyłam dlaczego.

Bosch zatrzymał się na żwirowym podjeździe przed barem. Nie było tu innych samochodów. Opuścił odrobinę wszystkie szyby i wyłączył silnik.

– Włączę alarm – poinformował kobiety. – Jak przeleziecie na przód i otworzycie drzwi, zacznie wyć. Wtedy wyjdziemy i dogonimy was. Więc nawet nie próbujcie, dobrze? To nie potrwa długo.

Rachel wysiadła i zamknęła drzwi. Sprawdziła komórkę – wciąż nie było zasięgu. Widziała, jak Bosch patrzy na swoją i też kręci głową. Postanowiła, że z telefonu w barze zadzwoni do biura terenowego w Vegas, by zameldować, co znalazła. Spodziewała się, że Cherie Dei będzie zła, lecz i zadowolona.

– Tak swoją drogą – powiedział Bosch, gdy podchodzili do pochylni prowadzącej do drzwi przyczepy – masz przy sobie zapasowy magazynek do sig sauera?

– Oczywiście.

– Gdzie, na pasku?

– Tak, a bo co?

– Nic. Tam za przyczepami widziałem, że ręka trochę zaplątała ci się pod bluzą.

– Nie zaplątała się. Ja tylko – ale o co chodzi?

– O nic. Chciałem tylko powiedzieć, że ja zawsze nosiłem magazynek w kieszeni marynarki. No wiesz, trochę ją obciążał. Gdy trzeba było odchylić połę, to ten dodatkowy ciężar w tym pomagał.

– Dzięki za wskazówkę. Możemy się skupić na tym, co trzeba?

– Jasne, Rachel. Ty teraz szefujesz?

– Jeśli nie masz nic przeciwko.

– Nie mam.

Wspiął się za nią po rampie. W odbiciu w przeszklonych drzwiach przyczepy zobaczyła, że chyba się uśmiecha. Otworzyła je, potrącając dzwoneczek u góry, który obwieścił ich przyjście.

Weszli do małej pustej sali barowej. Po prawej stał stół do bilardu, pokryty zielonym suknem, wyblakłym ze starości i poplamionym trunkami. Przy małym stole było mało miejsca. Nawet do rozbicia piramidki trzeba by chyba trzymać kij pod kątem czterdziestu pięciu stopni.

Na lewo od wejścia znajdował się kontuar z sześcioma stołkami, a za nim trzy półki ze szklankami i ofertą trucizn. Nie było tu nikogo, ale zanim zdążyli zawołać „dzień dobry”, rozchyliły się czarne zasłony po lewej stronie baru i wyszedł stamtąd mężczyzna. Zaspany, choć dochodziło południe.

– Czym mogę służyć? Wcześnie trochę, nie?

Rachel pokazała legitymację, co otworzyło mu oczy trochę szerzej. Oceniała go na sześćdziesiąt parę lat, choć rozczochrane od spania włosy i siwa szczecina na policzkach mogły trochę go postarzać.

Kiwnął głową, jakby właśnie rozwiązał w myślach jakąś zagadkę.

– Czyli pani jest siostrą, tak? – zapytał.

– Słucham?

– Pani jest siostrą Toma, tak? Mówił coś, że pani przyjedzie.

– Jakiego Toma?

– Toma Wallinga. A jak pani myśli?

– Szukamy faceta o imieniu Tom, który odwozi klientów z burdeli. To jest Tom Walling?

– No przecież mówię. Tom Walling był moim kierowcą. Powiedział, że kiedyś może przyjedzie siostra go szukać. Ale nic nie mówił, żeby była jakąś tam agentką FBI.

Rachel skinęła głową, próbując ukryć szok. To nie z zaskoczenia. Wstrząsnęła nią ta brawura, ten podtekst, ten rozmach planu Backusa.

– Jak się pan nazywa?

– Billings Rett. Jestem właścicielem baru, a także burmistrzem tego wszystkiego.

– Burmistrzem Clear.

– No tak.

Rachel poczuła klepnięcie w ramię, opuściła wzrok i ujrzała teczkę ze zdjęciami, którą podawał jej Bosch. Zdawał się wiedzieć, że trochę się pozmieniało, że sprawa dotyczy teraz bardziej jej niż Terry'ego McCaleba czy nawet jego. Wzięła teczkę i wyciągnęła z niej fotografię Jordana Shandy'ego. Pokazała ją Rettowi.

– To jest człowiek znany panu jako Tom Walling?

Rett patrzył na zdjęcie zaledwie kilka sekund.

– Pewnie. Nawet ma tę czapkę Dodgersów. Mamy tu na satelicie wszystkie mecze, Tom zawsze kibicował tylko Dodgersom.

– Prowadził jeden z pana samochodów?

– Mam tylko jeden. To nie jest jakiś duży biznes.

– I powiedział panu, że siostra tu przyjedzie?

– Że być może. I dał mi coś.

Odwrócił się do półek za barem. Wiedział, czego szuka, i od razu sięgnął na górę. Zdjął kopertę i podał ją Rachel. Został po niej czysty prostokąt na zakurzonym szkle. Leżała tam jakiś czas.

Na kopercie było jej imię i nazwisko. Odwróciła ją nieco, żeby Bosch nie widział, i zaczęła otwierać.

– Rachel – odezwał się Bosch. – Nie trzeba by jej najpierw zbadać?

– Nie ma sensu. I tak wiem, że to od niego.

Rozdarła kopertę i wyciągnęła kartkę wielkości pocztówki. Zaczęła czytać ręczne pismo.

Droga Rachel

Jeśli, jak mam nadzieję, ty czytasz to pierwsza, znaczy to, że dobrze cię wyuczyłem. Mam nadzieję, że cieszysz się dobrym zdrowiem i nastrojem. Przede wszystkim zaś mam nadzieję, iż przeżyłaś okres federalnej niełaski i znów twoje na wierzchu. Mam nadzieję, że Ten, który odbiera, także daje z powrotem. Ja, Rachel, nigdy nie miałem zamiaru cię zgubić. Albowiem swoim ostatnim uczynkiem zamierzam cię zbawić.

Do widzenia, Rachel R

Przeczytała ją szybko jeszcze raz i podała przez ramię Boschowi. Kiedy czytał, indagowała Billingsa Retta.

– Kiedy on panu to dał i co powiedział?

– Jakiś miesiąc temu, plus minus kilka dni, wtedy kiedy powiedział, że wyjeżdża. Zapłacił czynsz, powiedział, że chce zatrzymać to lokum, dał tę kartkę i powiedział, że to dla jego siostry, która może będzie go tu szukać. No i przyjechała pani.

– Nie jestem jego siostrą – warknęła. – Kiedy pierwszy raz przyjechał do Clear?

– Nie pamiętam, chyba trzy, cztery lata temu.

– A po co?

Rett pokręcił głową.

– Pojęcia nie mam. A po co ludzie przyjeżdżają do Nowego

Jorku? Każdy ma swój powód. Mnie go nie zdradził.

– Jak to wyszło, że został pana kierowcą?

– Raz tu siedział, gadaliśmy sobie i zapytałem, czy może nie popracowałby trochę. Powiedział, że czemu nie, i tak się zaczęło. To nie była jazda na pełen etat. Tylko jak dzwonią, że ktoś potrzebuje kierowcy. Większość klientów przyjeżdża swoimi samochodami.

– I wtedy powiedział panu, że nazywa się Tom Walling? Trzy, cztery lata temu?

– Nie, kiedy wynajmował ode mnie przyczepę. Czyli gdy pierwszy raz przyjechał.

– A co było miesiąc temu? Mówił pan, że zapłacił czynsz i wyjechał?

– Tak, powiedział, że wróci i chce zatrzymać przyczepę. Zapłacił za nią do sierpnia. Ale gdzieś pojechał i słuch o nim zaginął.

Przed barem zaczął wyć alarm. W mercedesie. Rachel odwróciła się do Boscha, ale ten już szedł do drzwi.

– Zajmę się tym – mruknął.

Wyszedł, zostawiając Rachel samą z Rettem. Obróciła się do niego ponownie.

– Tom Walling mówił panu, skąd pochodzi?

– Nie, nigdy. W ogóle niewiele mówił.

– A pan nie pytał.

– Kotku, tu nie zadaje się pytań. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, nie lubią odpowiadać. Tom chętnie jeździł, żeby zarobić od czasu do czasu parę dolców, a potem wpadał i sam sobie pyknął w bilard. Nic nie pił, tylko żuł gumę. Nigdy nie zadawał się z dziwkami i nigdy nie spóźnił się po klienta. Mnie to pasowało. Gość, co teraz jeździ, cały czas…

– Gość, co teraz jeździ, nic mnie nie obchodzi.

Z tyłu brzęknął dzwonek, odwróciła się. Wracał Bosch. Kiwnął do niej, mówiąc, że wszystko w porządku.

– Spróbowały drzwi. Chyba blokada nie działa.

Skinęła głową i skupiła się ponownie na Retcie, dumnym burmistrzu miasta uciech.

– Panie Rett? – zapytała. – Gdzie jest to lokum Toma Wallinga?

– Ma taką przyczepę, jeden segment, na górce, na zachód od miasta.

Rett uśmiechnął się, ukazując zepsuty ząb pośrodku dolnej szczęki, i ciągnął:

– Wolał siedzieć poza miastem. Powiedział, że nie chce być tutaj blisko wszystkich tych rozrywek. Więc ulokowałem go tam, za Skałą Titanica.

– Skałą Titanica?

– Jak pani podjedzie, od razu pani pozna – jeśli widziała pani film. Jeden z tych cwaniaków wspinaczy zrobił tam zresztą napis. Zobaczy pani. Stąd prosto na zachód i nie można zabłądzić. Trzeba wypatrywać tonącego statku.