173810.fb2
We wnętrzu burdelu przywitał nas mdląco słodki zapach perfum zmieszanych ze zbyt dużą ilością kadzidła. Przywitała nas również uśmiechnięta kobieta w fioletowym kimonie, ani trochę nie zaskoczona czy zbita z tropu przez parę wchodzącą do środka. Gdy zobaczyła legitymację FBI, którą machnęła Rachel, zacisnęła usta w linię tak prostą i ostrą jak gilotyna.
– Miło mi – powiedziała z fałszywie uprzejmą nutą w głosie. – A teraz proszę mi pokazać nakaz.
– Dzisiaj bez nakazu – odparła niewzruszona Rachel. – Na razie chcielibyśmy tylko zadać parę pytań.
– Nie mam obowiązku z panią rozmawiać, chyba że ma pani papier od prokuratora, który mi to nakaże. Prowadzę tutaj legalny, koncesjonowany interes.
Na kanapie obok zauważyłem dwie kobiety ubrane w bieliznę Victoria's Secret. Oglądały serial w telewizji, na oko były całkiem niezainteresowane słowną przepychanką pod drzwiami. Obie były na swój sposób atrakcyjne, choć dostrzegłem zmarszczki wokół oczu i ust. Skojarzyło mi się to nagle z matką i jej niektórymi kolesiami. Sposób, w jaki na mnie patrzyli, gdy byłem małym chłopcem i przyglądałem się, jak szykują się do wyjścia na noc do pracy. Poczułem się raptem całkiem nie na miejscu. Chciałem wyjść. Miałem nawet nadzieję, że kobiecie w kimonie uda się nas stąd wyrzucić.
– Nikt nie podważa waszej legalności – rzekła Rachel. – Po prostu chcemy pani i pani… personelowi zadać kilka pytań i zaraz idziemy.
– Proszę przynieść nakaz od prokuratora, wtedy chętnie się podporządkuję.
– Pani jest Sheila?
– Może pani tak do mnie mówić. Niech pani nazywa mnie, jak chce, o ile mówi pani „do widzenia”.
Rachel podniosła stawkę, zmieniając ton głosu na „proszę mnie nie wkurzać”.
– Jeśli pójdę po ten nakaz, najpierw zadzwonię po szeryfa i póki nie wrócę, przed tym barakiem będzie stał radiowóz. Może to i legalny interes, pani Sheilo, ale który lokal wybiorą faceci, jak zobaczą, że tu siedzi szeryf? Powrót do Vegas – mniej więcej dwie godziny, parę godzin czekania na spotkanie z sędzią i dwie godziny jazdy tutaj. O piątej kończymy pracę, więc pewnie nie wrócę do jutra. Pasuje pani?
Sheila odparowała równie zawzięcie:
– Jak będzie pani dzwonić do szeryfa, niech pani poprosi, żeby przysłał Dennisa albo Tommy'ego. Oni dobrze znają nasz lokal, poza tym są naszymi klientami.
Uśmiechnęła się szyderczo do Rachel i nie ustępowała. Sprawdziła, że blefuje, więc Rachel nic już nie pozostało. Wpatrywały się w siebie, a sekundy mijały. Już miałem się włączyć i coś po wiedzieć, kiedy uprzedziła mnie jedna z kobiet siedzących na kanapie.
– She? – odezwała się ta siedząca bliżej. – Może im pozwólmy, będziemy miały to z głowy.
Sheila odwróciła wzrok od Rachel i zerknęła na tę kobietę. Potem ustąpiła, choć w środku się gotowała. Pewnie nie dałoby się tego inaczej rozegrać, skoro Sheila tak na nas naskoczyła, ale było dla mnie oczywiste, że wszystkie te pozy i groźby nic nam w rezultacie nie dadzą.
Usadowiliśmy się w ciasnym pokoju Sheili i przesłuchiwaliśmy kobiety jedną po drugiej, zaczynając od Sheili, kończąc na dwóch, które akurat pracowały, gdy weszliśmy. Rachel w ogóle mnie nie przedstawiała, toteż moja rola w śledztwie nie została ujawniona. Wszystkie nie rozpoznały bądź nie chciały rozpoznać żadnego z zaginionych mężczyzn, którzy wylądowali w ziemi przy Zzyzx, ani pana Shandy'ego ze zdjęcia zrobionego na łodzi McCa-leba.
Po półgodzinie wyszliśmy stamtąd z niczym oprócz bólu głowy od oparów kadzidełek – to u mnie – i nadszarpniętych perspektyw na przyszłość Rachel.
– Obrzydliwe – stwierdziła, gdy szliśmy różowym chodnikiem do samochodu.
– Co obrzydliwe?
– Ten lokal. Nie wiem, jak ktoś może coś takiego robić.
– Zdaje się, że powiedziałaś, że są niewolnicami.
– Wiesz co, do twoich obowiązków nie należy łapanie mnie za słowa.
– No racja.
– O co się tak wkurzasz? Nie przypominam sobie, żebyś wtedy odezwał się do niej choć słowem. Bardzo byłeś pomocny.
– To dlatego, że ja bym tego tak nie robił. Po dwóch minutach już wiedziałem, że guzik znajdziemy.
– Tak, a ty byś znalazł.
– Tego nie powiedziałem. Mówiłem ci, takie lokale są jak kamienie. Ciężko z nich cokolwiek wycisnąć. A gadka o sprowadzeniu szeryfa to już w ogóle była bezsensowna. Mówię ci, połowa jego pensji pewnie pochodzi z burdeli, które ma w rewirze.
– Czyli wolisz tylko krytykować, a samemu nic nie zaproponujesz.
– Rachel, wiesz co, celuj sobie z pistoletu w kogoś innego. To nie na mnie jesteś zła, tak czy nie? Jak chcesz w następnym lokalu zagrać trochę inaczej, to mogę spróbować.
– No to wal.
– Nie ma sprawy, daj mi tylko zdjęcia i zaczekaj w samochodzie.
– Co takiego? Idę z tobą.
– Rachel, tu się nie wchodzi z pompą i orkiestrą. Powinienem był to wiedzieć, jak cię zapraszałem. Ale nie pomyślałem, że od razu jak wejdziesz, zaświecisz ludziom w oczy legitymacją.
– Czyli ty tam wchodzisz i rozgrywasz to subtelnie.
– No może nie do końca subtelnie. Raczej – staroświecką metodą.
– Czy ta metoda polega na zdejmowaniu ubrania?
– Raczej na wyjmowaniu portfela.
– FBI nie kupuje informacji od potencjalnych świadków.
– Zgadza się. Ja nie jestem FBI. Jak znajdę świadka, FBI nie będzie to kosztowało ani centa.
Położyłem dłoń na plecach Rachel i delikatnie skierowałem ją w stronę mercedesa. Otworzyłem drzwi i zaczekałem, aż wsiądzie. Dałem jej kluczyki.
– Włącz klimatyzację. Nie powinno to potrwać zbyt długo.
Wziąłem teczkę ze zdjęciami i wsadziłem ją do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Chodnik prowadzący do Piątki u Tawny także był z różowego cementu, zauważyłem, że to nawet całkiem pasuje. Kobiety, które spotkaliśmy u Sheili, były twardymi skorupami po wierzchu wyłożonymi czymś różowym. Rachel tak samo. Zaczynałem się czuć, jakby ktoś mi włożył nogi do wiader z różowym cementem.
Zadzwoniłem do drzwi, otworzyła mi kobieta ubrana w szorty z obciętych dżinsów i top na ramiączkach, który ledwo skrywał jej chirurgicznie powiększone piersi.
– Proszę wejść. Jestem Tammy.
– Dzięki.
Wszedłem do holu przyczepy, gdzie naprzeciwko siebie stały dwie kanapy. Siedziały na nich trzy kobiety i patrzyły na mnie z wyćwiczonymi uśmiechami.
– To jest Georgette, Gloria, Mecca – przedstawiła je Tammy. -
A ja jestem Tammy. Możesz wybrać którąś z nas albo zaczekać na
Tawny. Jest teraz z klientem.
Popatrzyłem na Tammy. Wyglądała mi na najbardziej chętną. Była bardzo niska, z wielkim biustem i krótkimi brązowymi włosami. Niektórym wydałaby się atrakcyjna, ale nie mnie. Powiedziałem jej, że jest w sam raz, i poprowadziła mnie korytarzem, który skręcił na prawo do drugiej przyczepy. Były tam, po lewej, trzy oddzielne pokoje. Podeszła do trzeciego i otworzyła drzwi kluczem. Weszliśmy, zamknęła drzwi, ale nie na klucz. Ledwo było tam miejsce do stania, bo większość zajmowało wielkie podwójne łoże.
Tammy usiadła na nim i poklepała miejsce obok siebie. Usiadłem, ona zaś sięgnęła na półkę pełną zaczytanych kryminałów i wyciągnęła coś, co przypominało menu z restauracji. Wręczyła mi to. Był to cienki folder, na okładce miał rysunek, karykaturę. Przedstawiał nagą kobietę na czworakach, z wypiętym siedzeniem. Głowę odwracała, żeby mrugnąć do faceta, który wchodził w nią od tyłu. On też był nagi, jeśli nie liczyć kowbojskiego kapelusza i pasa z dwoma rewolwerami na biodrach. Jedną rękę miał w górze, trzymał w niej lasso. Lina unosiła się nad nimi, tworząc napis „Rancho Piątka u Tawny”.
– Możesz dostać z tym koszulkę – powiadomiła mnie Tammy. -Za dwadzieścia dolców.
– Fajnie. – Otworzyłem folder.
Okazało się, że jest to coś w rodzaju menu. Była to osobista karta Tammy. Jedna kartka papieru, na niej dwie kolumny. W pierwszej była lista seksualnych usług, które mogła zaoferować, i długość poszczególnych seansów, w drugiej – ich ceny. Przy dwóch z usług widniały gwiazdki. Na dole wyjaśniano, że to oznacza jej specjalność.
– No – patrzyłem na tę listę – do niektórych chyba będzie mi potrzebny tłumacz.
– Ja wyjaśnię. Które?
– Ile bierzesz po prostu za pogadanie?
– Co masz na myśli? Mam ci mówić świństwa czy ty mi będziesz mówić?
– Nie, pogadać tak zwyczajnie. Chcę cię zapytać o jednego gościa, którego szukam. On jest gdzieś stąd.
Jej postawa się zmieniła. Usiadła prosto i odsunęła się. Odpowiadało mi to, bo jej perfumy przepalały mi i tak już poparzone kadzidłem nozdrza.
– Chyba lepiej pogadaj z Tawny, jak skończy.
– Tammy, chcę porozmawiać z tobą. Daję sto dolców za pięć minut. Jak coś mi o tym gościu powiesz, dołożę drugie tyle.
Zastanawiała się z wahaniem. Dwieście dolarów, według menu, nie opłaciłoby nawet godziny pracy. Miałem jednak przeczucie, że ceny z karty można negocjować, a poza tym na różowym cemencie przed lokalem nie stała kolejka chętnych.
– Ktoś skasuje tutaj moje pieniądze – powiedziałem. – Możesz to być równie dobrze ty.
– Dobra, ale załatwmy to szybko. Jak Tawny się dowie, że nie jesteś płacącym klientem, to cię wykopie, a mnie przerzuci na koniec kolejki.
Teraz zrozumiałem. Otworzyła drzwi, bo była jej kolej. Mogłem sobie wybrać dowolną z kobiet z kanapy, ale to Tammy miała okazję zrobić pierwsze wrażenie.
Sięgnąłem do kieszeni i dałem jej stówkę. Drugą trzymałem w dłoni, wyciągając teczkę i otwierając ją. Rachel zrobiła błąd, pytając kobiety u Sheili, czy rozpoznają któregoś z mężczyzn na zdjęciach. To dlatego, że nie miała tej pewności co ja. Byłem bardziej przekonany do swojej teorii i nie popełniłem tego samego błędu.
Pierwsze zdjęcie, które jej pokazałem, przedstawiało en face Shandy'ego na łodzi McCaleba.
– Kiedy ostatni raz go tu widziałaś? – zapytałem.
Tammy dłuższą chwilę patrzyła na zdjęcie. Nie wzięła go ode mnie, choć dałbym jej do ręki. Kiedy już wydawało mi się, że to trwa całe wieki, że zaraz wejdzie Tawny i mnie wyprosi, w końcu się odezwała.
– Nie wiem… może z miesiąc temu, może dawniej. Nie widać go ostatnio.
Poczułem ochotę, żeby wleźć na łóżko i poskakać po nim, ale się opanowałem. Chciałem, żeby sądziła, że wiem wszystko, co mi mówi. W ten sposób będzie czuła się lepiej i bardziej się otworzy.
– Pamiętasz, gdzie go ostatni raz widziałaś?
– Pewnie przed wejściem. Wyprowadziłam klienta, a Tom stał tam i czekał.
– Aha. Mówił coś do ciebie?
– Nie, on nigdy nie mówi. Właściwie to nawet się nie znamy.
– Co było potem?
– Nic nie było. Gość wsiadł do samochodu i odjechali.
Zaczynało mi się coś rysować. Tom miał samochód. Był kierowcą.
– Kto go zawołał? Ty czy może twój klient?
– Pewnie Tawny. Ale nie bardzo pamiętam.
– Bo to się ciągle zdarzało.
– No tak.
– Kiedy był tu ostatnio?
– Miesiąc temu. Może i więcej. Powiedziałam ci dość? Chcesz coś jeszcze?
Patrzyła na drugą stówkę w mojej dłoni.
– Dwie rzeczy. Znasz nazwisko Toma?
– Nie.
– Dobra, a jak ktoś się z nim kontaktuje, gdy potrzebuje kierowcy?
– Chyba dzwoni.
– Możesz mi dać numer?
– Podjedź po prostu do baru sportowego, to stamtąd do niego dzwonimy. Nie znam numeru na pamięć. Jest gdzieś koło automatu przed wejściem.
– Aha, baru sportowego.
Jeszcze nie dałem jej pieniędzy.
– Ostatnia rzecz.
– Cały czas tak mówisz.
– Wiem, ale tym razem naprawdę.
Pokazałem jej zdjęcia zaginionych mężczyzn, które przywiozła Rachel. Były lepsze i dużo wyraźniejsze niż te, które ukazały się w gazecie. Były to kolorowe, niepozowane zdjęcia, które policji Vegas dały ich rodziny. Policja potem przekazała je w ramach uprzejmości FBI.
– Któryś z nich był waszym klientem?
– Wiesz pan co, my nie gadamy o klientach. Pełna dyskrecja. Nie udzielamy takich informacji.
– Tammy, oni wszyscy nie żyją, więc to nie ma znaczenia.
Jej oczy się rozszerzyły, po czym opuściła wzrok na zdjęcia w mojej dłoni. Wzięła je i przejrzała, jakby były kartami do gry. Widziałem po błysku w jej oczach, że rozdałem przynajmniej jednego asa.
– Co?
– No, ten gość zdaje się u nas był. Chyba z Meccą. Możesz ją zapytać.
Usłyszałem, jak dwa razy zatrąbił klakson. Wiedziałem, że to mój samochód. Rachel zaczynała się niecierpliwić.
– To przyprowadź Meccę tutaj. Wtedy dam ci resztę forsy. Powiedz jej, że dla niej też coś mam. Ale nie mów, czego chcę. Powiedz, że chcę dwie dziewczyny naraz.
– No dobra, ale to już będzie koniec. Zapłacisz mi.
– Zapłacę.
Wyszła, a ja usiadłem na łóżku i rozejrzałem się. Ściany były wyłożone imitacją drewna wiśniowego. Jedno okno przysłonięte firanką z frędzlami. Pochyliłem się i odsunąłem ją. Widać było przez nie tylko jałowy krajobraz pustyni. Łóżko i przyczepa mogły równie dobrze stać na księżycu.
Drzwi się otworzyły. Odwróciłem się, gotów dać Tammy resztę pieniędzy i sięgnąć do kieszeni po dolę dla Meccy. Ale w drzwiach nie stały dwie kobiety, lecz dwóch facetów. Byli ogromni, jeden większy od drugiego, a ramiona poniżej rękawów koszulek mieli całe pokryte więziennymi tatuażami. Na pękatym bicepsie większego widniała czaszka z aureolą – to powiedziało mi, kim są.
– Co jest, doktorku? – powiedział większy.
– Ty pewnie jesteś Tawny – odparłem.
Bez słowa wyciągnął ręce i złapał mnie oburącz za klapy marynarki, ściągnął z łóżka i cisnął w korytarz, prosto w ramiona oczekującego kolegi. Ten popchnął mnie korytarzem w przeciwnym kierunku niż ten, z którego przyszedłem. Nagle zrozumiałem, że klakson Rachel był ostrzeżeniem, nie oznaką zniecierpliwienia. Żałowałem, że nie odczytałem tego jak trzeba, kiedy Duży Steryd i Mały Steryd wypychali mnie przez tylne drzwi wprost na skalisty grunt pustyni.
Upadłem na kolana i właśnie się zbierałem, kiedy jeden z nich kopnął mnie w biodro, ponownie przewracając na ziemię. Spróbowałem wstać jeszcze raz, tym razem mi pozwolili.
– Pytałem, co jest, doktorku? Masz do nas jakiś interes?
– Tylko o coś pytałem i chciałem zapłacić za odpowiedź. To chyba nie jest problem.
– Właśnie, koleś, że jest.
Podchodzili do mnie, większy z przodu. Był tak wielki, że całkiem zasłaniał mi tego drugiego. Z każdym jego krokiem naprzód ja robiłem jeden w tył. I miałem nieprzyjemne uczucie, że tego właśnie chcieli. Naprowadzali mnie tyłem na coś, może na jakąś jamę pośród piachu i skał.
– Coś ty w ogóle za jeden, co?
– Jestem prywatnym detektywem z LA. Szukam zaginionego faceta i tyle.
– Wiesz co, goście, którzy tu przyjeżdżają, nie lubią, żeby ich szukać.
– Teraz już rozumiem. Po prostu sobie pojadę i nie będziecie…
– Przepraszam.
Wszyscy znieruchomieliśmy. To był głos Rachel. Większy facet odwrócił się do przyczepy, jego ramiona opadły o parę cali. Widziałem, jak Rachel wychodzi przez tylne drzwi przyczepy. Ręce miała spuszczone wzdłuż boków.
– Co jest, z mamusią tu przyjechałeś? – powiedział Duży Steryd.
– No, mniej więcej.
Gdy patrzył na Rachel, splotłem dłonie razem i walnąłem go w kark. Poleciał na swego wspólnika. Ale cios tylko go zaskoczył, nawet nie przewrócił. Odwrócił się i ruszył na mnie, zwijając pięści w dwa potężne młoty. Widziałem, jak Rachel wsuwa dłoń pod sweter i wyciąga pistolet. Lecz na moment zahaczył o ubranie i spóźniła się.
– Nie ruszać się! – krzyknęła.
Ale panowie się nie zatrzymali. Uchyliłem się przed pięścią większego, kiedy jednak wyszedłem z jego zasięgu, znalazłem się prosto przed mniejszym. Ten złapał mnie w objęcia i uniósł z ziemi. Z jakiegoś powodu zauważyłem wtedy, że z trzech okienek przyczepy obserwują nas kobiety. Scena mojej zagłady ma publiczność.
Ręce miałem uwięzione w uścisku napastnika, czułem, jak zgniata mi kręgosłup, jednocześnie wyciskając powietrze z płuc. Dopiero wtedy Rachel wyszarpnęła broń i dwa razy strzeliła w powietrze.
Mniejszy rzucił mnie na ziemię, przyglądałem się stamtąd, jak Rachel bokiem niczym krab oddala się od przyczepy, żeby mieć pewność, że nikt nie zachodzi jej od tyłu.
– FBI! – zawołała. – Na ziemię. Kłaść się.
Osiłki posłuchały. Wstałem, gdy tylko zdołałem nabrać w płuca trochę powietrza. Usiłowałem otrzepać ubranie z pyłu, ale tylko go rozmazałem. Zerknąłem na Rachel i pokiwałem głową. Stała w bezpiecznej odległości od dwóch leżących i przyzywała mnie kiwnięciem palca.
– Co się stało?
– Rozmawiałem z jedną z kobiet i poprosiłem ją, żeby przyprowadziła następną. Ale zamiast niej pojawili się ci faceci i wywlekli mnie tutaj. Dzięki za ostrzeżenie.
– Przecież próbowałam cię ostrzec. Trąbiłam.
– Wiem, Rachel. Spokojnie. Właśnie za to ci dziękuję. Po prostu źle to trąbienie odczytałem.
– No i co robimy?
– Tych gości mam gdzieś. Możesz ich wypuścić. Ale w środku są dwie kobiety, Tammy i Mecca, musimy je zabrać. Jedna zna Shandy'ego, a druga chyba może potwierdzić, że jeden z zaginionych był klientem.
Rachel przetworzyła to i powoli skinęła głową.
– Dobrze. Shandy też był klientem?
– Nie, jakby jakimś kierowcą. Musimy podejść do baru sportowego i tam popytać.
– To nie możemy tych dwóch po prostu wypuścić. Mogą przyjść jeszcze raz nas odwiedzić. Poza tym tam stały cztery motory. Gdzie jest jeszcze dwóch?
– Nie wiem.
– Ej, dajcie se spokój! – wrzasnął Duży Steryd. – Mamy gęby w piasku!
Rachel podeszła do dwóch leżących.
– No dobra, wstawajcie.
Poczekała, aż wstaną. Rzucali jej złowrogie spojrzenia. Opuściła rękę z bronią do biodra i odezwała się do nich spokojnie, jakby to był jej zwykły sposób zapoznawania się z ludźmi.
– Skąd jesteście?
– Bo co?
– Bo co? Bo chcę coś o was wiedzieć. Zastanawiam się, aresztować was czy nie.
– Za co? To on zaczął.
– Jakoś mi nie wygląda. Widziałam, jak dwóch wielkich facetów bije mniejszego.
– Wszedł na teren prywatny.
– Kiedy ostatni raz sprawdzałam, to nie było wystarczające usprawiedliwienie dla pobicia. Chcecie się przekonać, czy się mylę, to dalej…
– Pahrump.
– Co takiego?
– Z Pahrump.
– Jesteście właścicielami tych trzech interesów?
– Nie, tylko ochroną.
– Rozumiem. No to posłuchajcie: jak znajdziecie tych pozostałych dwóch, których motory stoją z przodu, i pojedziecie do Pahrump, to zapominamy o całej sprawie.
– To niesprawiedliwe. On tam wlazł i rozpytywał się o…
– Jestem z FBI. Guzik mnie obchodzi, czy to sprawiedliwe. Idziecie na to czy nie?
Po chwili duży facet spuścił z tonu i ruszył w stronę przyczepy. Mniejszy duży facet poszedł za nim.
– Dokąd to? – warknęła Rachel.
– Wyjeżdżamy. Tak jak chciałaś.
– Świetnie. Ale włóżcie kaski, panowie.
Większy, nie odwracając głowy, uniósł swą muskularną rękę i pokazał nam środkowy palec. Mniejszy facet zobaczył to i zrobił tak samo.
Rachel popatrzyła na mnie.
– Mam nadzieję, że to zadziała.