173810.fb2
Odłożyłem opasłą teczkę i przyjrzałem się twarzy córki. Zastanawiałem się, o czym śni. Doświadczyła w życiu tak niewiele, co więc może inspirować jej sny? Byłem pewien, że w tym tajemnym świecie czekają na nią same dobre rzeczy. Chciałbym, żeby już zawsze tak było.
Sam także poczułem zmęczenie i zamknąłem oczy, żeby kilka minut odpocząć. I zaraz mnie też się coś przyśniło. Lecz w moim śnie były ciemne postaci, gniewne głosy, nagłe i gwałtowne poruszenia w ciemnościach. Nie wiedziałem, gdzie jestem i dokąd zmierzam. A potem niewidzialne dłonie szarpnęły mnie i wyciągnęły z powrotem na światło.
– Harry, co ty robisz?
Otworzyłem oczy, Eleanor ciągnęła mnie za kołnierz kurtki.
– Cześć… Eleanor… o co chodzi?
Z jakiegoś powodu usiłowałem się uśmiechnąć, ale byłem zbyt zdezorientowany, by wiedzieć dlaczego.
– Co ty wyprawiasz? Popatrz na to wszystko na podłodze.
Powoli docierało do mnie, że była zła. Usiadłem i zerknąłem za krawędź łóżka. Teczka Poety ześliznęła się i rozsypała po podłodze. Wszędzie było pełno zdjęć z miejsc zbrodni. Na samym wierzchu trzy zdjęcia detektywa z policji Denver zastrzelonego przez Backusa w samochodzie. Nie miał potylicy, krew i mózg rozbryzgały się po całym siedzeniu. Były też inne zdjęcia: trupów pływających w kanałach, kolejnego policjanta, którego głowę roztrzaskano ze strzelby.
– Jasna cholera!
– Nie wolno ci tak robić! – powiedziała głośno Eleanor. – A gdyby się obudziła i to zobaczyła? Miałaby koszmary do końca życia.
– Jak będziesz się tak wydzierać, to na pewno się obudzi. Przepraszam, okay? Nie miałem zamiaru zasnąć.
Zsunąłem się z łóżka i klęknąłem na podłodze, szybko zbierając akta. Robiąc to, zerknąłem na zegarek; była piąta rano. Spałem wiele godzin. Nic dziwnego, że byłem taki nieprzytomny.
Eleanor dzisiaj później wróciła do domu. Przeważnie nie grała tak długo. Zapewne oznaczało to, że miała kiepski wieczór i próbowała nadrobić straty – a to słaba strategia w grze. Szybko wsunąłem wszystkie zdjęcia i raporty do teczki, po czym wstałem.
– Przepraszam – powtórzyłem.
– Niech cię szlag, nie chcę oglądać takich rzeczy, jak wracam do domu.
Milczałem. Wiedziałem, że mogę tylko pogorszyć sytuację. Odwróciłem się do łóżka. Maddie wciąż spała, z ciemnymi lokami rozsypanymi na poduszce. Skoro nic jej nie budziło, miałem nadzieję, że prześpi także milczenie, aż huczące od gniewu jej rodziców.
Eleanor szybko wyszła z pokoju, ja po paru chwilach także. Znalazłem ją w kuchni, opierała się o blat z rękoma splecionymi ciasno na piersi.
– Podły wieczór?
– Nie zwalaj mojej reakcji na to, jaki był wieczór.
Uniosłem ręce w geście poddania.
– Nie zwalam. To moja wina. Po prostu chciałem posiedzieć przy niej przez chwilę i zasnąłem.
– Może nie powinieneś więcej tego robić?
– Czego – odwiedzać jej wieczorem?
– No nie wiem.
Podeszła do lodówki i wyciągnęła wodę źródlaną. Nalała sobie szklankę i podała mi butelkę. Podziękowałem.
– Co to w ogóle za teczka? – zapytała. – Prowadzisz tutaj jakąś sprawę?
– Tak. Morderstwo. Zaczęło się od LA, potem ślad prowadził tutaj. Muszę jeszcze dzisiaj jechać na pustynię.
– Jak to się miło złożyło. Miałeś tu po drodze, żeby wpaść i nastraszyć córkę.
– Zaraz, Eleanor, to było głupie, jestem bałwanem, ale ona nic nie widziała.
– Kto wie? Może obudziła się, zobaczyła te straszne zdjęcia i zasnęła z powrotem. I pewnie męczą ją teraz koszmary.
– Posłuchaj, całą noc ani drgnęła. Poznałbym. Śpi jak zabita. To się więcej nie powtórzy, dajmy więc temu spokój.
– Jasne. Świetnie.
– Eleanor, może opowiedziałabyś mi o swoim wieczorze?
– Nie. Nie chcę o tym gadać. Idę spać.
– To ja ci coś powiem.
– Co?
Nie zamierzałem tego wyjawiać, ale jakoś poczułem wewnętrzną potrzebę.
– Zastanawiam się, czy wrócić do pracy.
– To znaczy do tej sprawy?
– Nie, do policji. LAPD ma taki program. Starsi goście jak ja mogą wrócić. Potrzeba im doświadczenia. Jak zrobię to teraz, na wet nie będę musiał wracać na akademię.
Pociągnęła solidny łyk wody i nie odpowiedziała.
– Co ty o tym myślisz?
Wzruszyła ramionami, jakby jej to nie obchodziło.
– Jak sobie chcesz, Harry. Ale nie będziesz tak często widywać córki. Wciągną cię śledztwa i… no sam wiesz, jak to jest.
Potaknąłem.
– Może i tak.
– A może to w sumie bez znaczenia. Nie widywała cię przez większość życia.
– A czyja to wina, co?
– Zaraz, nie zaczynajmy na nowo.
– Gdybym wiedział o niej, byłbym tutaj. Ale nie wiedziałem.
– Wiem, wiem, to ja. To wszystko moja wina.
– Nie powiedziałem tego. Ja tylko…
– Wiem, co chcesz powiedzieć. Daruj sobie.
Przez moment milczeliśmy, czekając, aż gniew opadnie. Wbiłem wzrok w podłogę.
– Może ona też powinna ze mną wrócić – powiedziałem.
– O czym ty mówisz?
– Już o tym rozmawialiśmy. O tym mieście. O jej dorastaniu w tym mieście.
Stanowczo pokręciła głową.
– I nie zmieniłam zdania. Co ty sobie myślisz, że sam ją będziesz wychowywał? Ty, z twoimi telefonami w środku nocy, pracą po godzinach, długimi śledztwami, bronią w domu, zdjęciami z miejsc zbrodni rozsypanymi po podłodze? To ma być dla niej lepsze niż Vegas?
– Nie. Myślałem tylko, że może ty też byś tam wróciła.
– Harry, nie ma mowy. Nie będę znowu o tym dyskutować. Zostaję tutaj i tak samo Madeline. Ty decyduj co najwyżej o sobie. Nie o mnie i Maddie.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, do kuchni weszła Marisol, z oczyma sklejonymi snem. Nosiła biały szlafrok z napisem Bellagio wykaligrafowanym na kieszeni.
– Bardzo głośno – powiedziała.
– Masz rację, Marisol – przyznała Eleanor. – Przepraszam.
Marisol podeszła do lodówki i wyciągnęła wodę. Nalała sobie i wstawiła butelkę z powrotem. Wyszła z kuchni bez słowa.
– Chyba powinieneś już iść – odezwała się Eleanor. – Jestem zbyt zmęczona, żeby teraz o tym rozmawiać.
– Dobrze. Zajrzę tylko do niej i pożegnam się.
– Nie budź jej.
– No co ty.
Wróciłem do sypialni Maddie. Zostawiliśmy zapalone światło. Usiadłem na brzeżku i przez chwilę po prostu na nią patrzyłem. Potem odgarnąłem włosy córki i pocałowałem ją w policzek. Poczułem zapach dziecięcego szamponu. Pocałowałem ją jeszcze raz i szepnąłem „dobranoc”. Zgasiłem światło i siedziałem tak jeszcze przez kilka minut, patrząc i czekając. Na co – nie wiem. Możliwe, że miałem nadzieję, że Eleanor przyjdzie i też usiądzie na łóżku, że może będziemy razem patrzeć na naszą śpiącą córkę.
Po chwili wstałem i włączyłem z powrotem elektroniczną niańkę. Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do wyjścia. Kiedy zmierzałem do drzwi, w domu panowała całkowita cisza. Nie widziałem Eleanor. Poszła spać, nie chciała już mnie oglądać. Zamknąłem drzwi frontowe i sprawdziłem, czy się zatrzasnęły.
Głośny szczęk stali o stal miał posmak końca, odbił się we mnie rykoszetem jak koziołkujący pocisk.