173810.fb2
Kiedy helikopter uniósł się z pustyni i ruszył w czterdziesto-minutowy powrotny lot do Las Vegas, troje agentów wciąż rozprawiało o Boschu. Wszyscy mieli na głowach słuchawki, by porozumiewać się mimo łoskotu wirnika. Dei wciąż była wyraźnie zirytowana prywatnym detektywem i Rachel pomyślała, że pewnie czuje, że Bosch ją w jakiś sposób okpił. Sama natomiast była rozbawiona. Dobrze wiedziała, że Bosch nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jego oczy mówiły „widziałem to już wszystko ze dwa razy”, a skinięcie głową na pożegnanie nie oznaczało bynajmniej, że zamierza zebrać swoje manatki i pojechać do domu.
– A co z tą teorią trójkąta? – zapytała Dei.
Rachel odczekała, aż odezwie się Zigo, ale on jak zwykle milczał.
– Myślę, że Terry trafił na jakiś trop – odezwała się. – Ktoś powinien nad tym popracować.
– W tej chwili nie wiem, czy mamy ludzi, żeby to wszystko robić. Zapytam Brass, może ona kogoś ma. A ten William Bing? Nie przewinęło się wcześniej to nazwisko?
– Ja bym stawiała, że jest lekarzem. Terry zamierzał tu przyjechać i pewnie chciał mieć jakiś kontakt, gdyby coś się stało.
– Rachel, jak wrócimy, możesz to sprawdzić? Wiem, co powiedział Alpert, że jesteś obserwatorem i w ogóle, ale jeśli to jest tylko ślepy trop, dobrze byłoby go odciąć.
– Nie ma problemu. Mogę to zrobić z hotelu, jeśli wolisz, żeby nie widział, jak siedzę przy telefonie.
– Nie, zostaniesz w biurze terenowym. Jak Alpert cię nie zobaczy, zacznie się zastanawiać, co kombinujesz.
Dei, siedząca na przednim fotelu pasażera, odwróciła się i zerknęła na Rachel, która siedziała za pilotem.
– Co to w ogóle było między wami?
– Ale co?
– Wiesz dobrze, o czym mówię. Ty i Bosch. Te spojrzenia, uśmiechy. „Mam nadzieję, że jest pani ostrożna”. O co chodzi, Rachel?
– Posłuchaj, mieliśmy nad nim przewagę liczebną, nie? Więc to normalne, że wybrał sobie jedną osobę, żeby do niej grać. To jest nawet w podręczniku o technikach i zjawiskach podczas przesłuchiwania. Sprawdź kiedyś.
– A co z tobą? Ty też do niego pogrywałaś? To także jest w podręczniku?
Rachel pokręciła głową, jakby chciała zakończyć tę dyskusję.
– Gość po prostu ma styl. To mi się podoba. Dalej się zachowuje, jakby miał odznakę, widziałaś? Nie spuścił przed nami głowy. Dla mnie jest kimś.
– Rachel, byłaś na tym zadupiu za długo, inaczej byś czegoś takiego nie powiedziała. My nie lubimy ludzi, którzy nie spuszczają przed nami głowy.
– Może i byłam.
– Czy to znaczy, że uważasz, że gość będzie nam stwarzał problemy?
– Z pewnością – wtrącił Zigo.
– Prawdopodobnie – dodała Rachel.
Dei pokręciła głową.
– Nie mam ludzi do tego wszystkiego. Nie mogę poświęcić czasu na śledzenie Boscha.
– Chcesz, żebym go miała na oku? – zapytała Rachel.
– Zgłaszasz się na ochotnika?
– Chciałabym się czymś zająć. Więc tak, zgłaszam się.
– Wiesz co, przed jedenastym września i Biurem Bezpieczeństwa Narodowego przeważnie dostawaliśmy to, o co nam chodziło. A dzięki zbiegłym seryjnym mordercom mieliśmy najlepsze nagłówki w gazetach. A teraz od rana do nocy tylko terroryści i terroryści i nawet nie możemy dostać nadgodzin.
Rachel zauważyła, że Dei celowo nie odpowiedziała, czy chce, żeby zajęła się Boschem, czy nie. Sprytny sposób, by móc wyprzeć się wszystkiego, gdyby coś poszło nie tak. Postanowiła, że jak wróci do biura, pogada z Dei w cztery oczy i nakłoni ją do sprawdzenia, czy Bosch rzeczywiście ma dom w Las Vegas. Chciała się dowiedzieć, co on planuje, i mieć go na oku.
Wyjrzała przez boczne okno na czarną wstążkę asfaltu przecinającą pustynię. Lecieli wzdłuż niej do miasta. W jednej chwili zauważyła czarnego terenowego mercedesa zdążającego w tę samą stronę. Był brudny od jeżdżenia po bezdrożach pustyni. Wiedziała, że to Bosch jedzie do Vegas. Potem zauważyła na dachu mercedesa rysunek. Bosch szmatą, czy czymś, wyrysował w białym pyle uśmiechniętą buźkę. Rysunek sprawił, że też się uśmiechnęła.
Dobiegł ją przez słuchawki głos Dei.
– Co tam, Rachel? Czemu się uśmiechasz?
– A nic. Coś mi się przypomniało.
– Tak, też bym chciała umieć się uśmiechać, wiedząc, że gdzieś tam może czaić się na mnie agent-psychol, żeby zarzucić mi na głowę worek foliowy.
Rachel spojrzała na Dei, zdenerwowana tak pogardliwą i chamską uwagą. Dei najwidoczniej dostrzegła coś w jej oczach.
– Przepraszam. Po prostu pomyślałam, że powinnaś zacząć traktować to poważniej.
Rachel wpatrzyła się w Dei, aż ta musiała odwrócić wzrok.
– Naprawdę uważasz, że nie traktuję tego poważnie?
– Wiem, że tak. Nie powinnam się odzywać.
Rachel z powrotem spojrzała na autostradę 1-15. Dawno wyprzedzili czarnego mercedesa. Bosch zniknął, został daleko w tyle.
Przez chwilę kontemplowała krajobraz. Cały czas się zmieniał, a jednak był taki sam. Księżycowy dywan ze skał i piasku. Wiedziała, że jest pełen życia, które pozostaje w ukryciu. Drapieżcy kryli się pod ziemią, czekając na zapadnięcie nocy.
– Panie i panowie – w jej uchu rozległ się głos pilota – przełączcie się na kanał trzeci. Mamy rozmowę z ziemi.
Rachel musiała zdjąć słuchawki, żeby dojść, jak zmienić częstotliwość. Pomyślała, że głupio są zaprojektowane. Nakładając je z powrotem na głowę, usłyszała Brass Doran. Mówiła jak karabin maszynowy, Rachel pamiętała, że tak się dzieje zawsze, kiedy ma jakąś dużą sprawę.
– …cent zgodności. Na pewno są od niego.
– Co? – wtrąciła Rachel. – Nic nie usłyszałam.
– Brass – powiedziała Dei – zacznij jeszcze raz.
– Powiedziałam, że znaleźliśmy w bazie ślady zębów z gumy. Mają dziewięćdziesiąt procent zgodności, co jest jednym z najlepszych dopasowań, jakie w życiu widziałam.
– Kto? – zapytała Rachel.
– O, Rachel, to ci się spodoba. Ted Bundy. Tę gumę żuł Ted Bundy.
– To niemożliwe – rzekła Dei. – Po pierwsze, Bundy już dawno nie żyje, nie żył już, kiedy zaginęli ci faceci. Poza tym nic mi nie wiadomo, żeby jeździł do Nevady albo Kalifornii ani żeby polował na mężczyzn. Brass, coś w tych danych jest nie tak. Albo zły odczyt, albo…
– Dwa razy to puściliśmy. I dwa razy wyszedł Bundy.
– Możliwe – powiedziała Rachel. – To prawda.
Dei odwróciła się i spojrzała na nią. Rachel właśnie myślała o Bundym. Seryjny morderca wszechczasów. Przystojny, inteligentny i groźny. I też żuł gumę. Tylko od niego naprawdę przechodziły ją ciarki. Pozostali po prostu budzili obrzydzenie i niesmak.
– Skąd wiesz, Rachel, że to prawda?
– Po prostu wiem. Dwadzieścia pięć lat temu Backus pomagał konstruować bazę danych VICAP. Brass dokładnie to pamięta. Przez następne osiem lat zbierano dane. Agenci z wydziału jeździli przesłuchiwać każdego seryjnego mordercę czy gwałciciela, jaki tylko siedział w kraju w więzieniu. Wtedy jeszcze mnie tam nie było, ale nawet później, jak do nich trafiłam, wciąż robiliśmy te przesłuchania i dodawaliśmy do bazy. Bundy był przesłuchiwany kilka razy, przeważnie przez Boba. Tuż przed egzekucją poprosił o spotkanie z nim w Raiford. Bob zabrał mnie ze sobą. Przez trzy dni go przesłuchiwaliśmy. Pamiętam, że Ted cały czas pożyczał od niego gumę. To była Juicy Fruit. Taką żuł Bob.
– A potem co, wypluł mu do ręki? – zapytał z niedowierzaniem Zigo.
– Nie, wrzucił do kosza. Przesłuchiwaliśmy go w gabinecie komendanta cel śmierci. Był tam kosz. Codziennie, kiedy kończyliśmy, Bundy'ego wyprowadzano. Bob wiele razy zostawał w gabinecie sam. Mógł po prostu wyjąć tę gumę z kosza.
– Czyli mówisz, że Bob zabawił się w śmietnikowego nurka, szukając gumy Teda Bundy'ego, a potem trzymał ją w zanadrzu, żeby móc ją wrzucić do grobu tyle lat później?
– Mówię, że wyniósł gumę z więzienia, wiedząc, że są na niej ślady zębów Bundy'ego. Może wtedy miała to być tylko pamiątka, a później stała się czymś więcej, sposobem na zakpienie z nas.
– I gdzie ją trzymał, w lodówce?
– Możliwe. Ja bym ją trzymała właśnie w lodówce.
Dei odwróciła się z powrotem.
– A ty co sądzisz, Brass? – zapytała.
– Chyba powinnam była sama na to wpaść. Ale w słowach Rachel coś jest. Myślę, że Bob i Ted faktycznie się dogadali. Parę razy tam jeździł, żeby z nim porozmawiać. Czasem sam. Mógł wynieść gumę przy każdej okazji.
Rachel obserwowała, jak Dei potakująco kiwa głową. Zigo odchrząknął i odezwał się:
– Czyli to kolejna metoda, żeby się ujawnić i pokazać nam, że to zrobił i jaki jest chytry. Żeby z nas zadrwić. Najpierw GPS z odciskami palców, teraz guma.
– Tak właśnie sądzę – zgodziła się Doran.
Rachel wiedziała, że to nie takie proste. Nieświadomie pokręciła głową, a siedzący obok Zigo zauważył to.
– Nie zgadza się pani, agentko Walling?
Zauważyła, że Zigo chyba chodził do Randala Alperta na szkolenie z budowania relacji między współpracownikami.
– Po prostu nie sądzę, żeby to było aż tak proste. Patrzycie na to ze złej strony. Pamiętajcie, GPS i jego odciski pierwsze do nas dotarły, ale to guma była najpierw w tym grobie. Może planował, że to guma zostanie pierwsza odnaleziona. Zanim jeszcze wypłynęło bezpośrednie powiązanie z nim wszystkiego.
– Skoro tak, to co planował? – zapytała Dei.
– Nie wiem. Nie znam odpowiedzi. Mówię tylko, żebyście nie zakładali w tej chwili, że wiemy, jaki był plan czy nawet kolejność zdarzeń.
– Rachel, wiesz, że zawsze zachowujemy otwarty umysł. Przyjmujemy wszystkie fakty, jak się pojawiają, i nigdy nie przestajemy patrzeć na sprawę z różnych stron.
To brzmiało jak frazes przyklejony do ściany w biurze informacji publicznej w Quantico, gdzie agenci zawsze mieli gotowe oświadczenia dotyczące polityki informacyjnej i procedur, żeby wygłaszać je do dziennikarzy przez telefon. Rachel postanowiła, że nie będzie się o to z Dei wykłócać. Musiała uważać, żeby zaraz nie mieli jej dość, i wyczuwała, że kończy się cierpliwość jej dawnej praktykantki.
– Tak, wiem – powiedziała.
– Dobrze, Brass, coś jeszcze? – zapytała Dei.
– Tyle. A co, mało?
– Okay. To porozmawiamy przy następnej okazji.
Miała na myśli następną sesję w sali telekonferencyjnej. Doran pożegnała się i rozłączyła, po czym pokładowy interkom milczał przez cały czas, gdy helikopter pokonywał granicę między surowym, niezabudowanym krajobrazem a kłębowiskiem Las Vegas. Rachel, patrząc w dół, wiedziała, że to tylko jeden rodzaj pustyni zmienia się w drugi. Tam w dole, pod beczkowatymi dachami z dachówki i papy, drapieżcy też czekali na nadejście nocy, żeby znaleźć ofiary.