173810.fb2 Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

16

Następnego dnia po przyjeździe Rachel Walling agenci przypisani do sprawy o kryptonimie „Zzyzx Road” mieli konferencję w sali zebrań na trzecim piętrze budynku Johna Lawrence'a Baileya w Las Vegas. Sala nie miała okien, wentylacja była kiepska. Akcji przyglądał się ze zdjęcia Bailey, agent zabity podczas napadu na bank dwadzieścia lat temu.

Obecni usiedli przy stołach ustawionych w rzędy, twarzą w jedną stronę. Z przodu stał Randal Alpert i telewizor umożliwiający przesyłanie obrazu w obie strony, połączony przez kamerę i telefon z podobną salą w Quantico w Wirginii. Na ekranie widać było agentkę Brasilię Doran, która czekała, by złożyć meldunek. Rachel siedziała samotnie w drugim rzędzie – sama tam usiadła. Znała swoje miejsce i otwarcie starała się to pokazać.

Alpert rozpoczął spotkanie od uprzejmego przedstawienia wszystkich obecnych. Rachel pomyślała, że wyświadcza jej grzeczność, ale wkrótce zrozumiała, że nie wszyscy obecni, ani tu, ani w Quantico, znają się osobiście.

W pierwszej kolejności przedstawił Doran, znaną także jako Brass, która w głównej kwaterze FBI zajmowała się porządkowaniem danych i kontaktem z centralnym laboratorium. Potem poprosił, by wszyscy obecni przedstawili się i podali specjalność lub stanowisko. Pierwsza była Cherie Dei, która powiedziała, że jest głównym agentem w sprawie. Obok niej siedział jej partner, Tom Zigo. Następny był John Cates, przedstawiciel miejscowego biura terenowego, jedyny niebiały.

Kolejne cztery osoby były naukowcami, dwoje z nich Rachel poznała wczoraj na miejscu przestępstwa. Byli to: antropolog

Greta Coxe, nadzorująca ekshumacje, dwóch lekarzy sądowych, Harvey Richards i Douglas Sundeen, oraz specjalistka od zabezpieczania śladów, Mary Pond. Następnie przedstawił się Ed Gunning, jeszcze jeden agent z Wydziału Badań Behawioralnych w Quantico, i na końcu – Rachel.

– Agentka Rachel Walling – powiedziała. – Biuro terenowe w Rapid City. Przedtem w behawioralnym. Znam trochę… podobną sprawę do tej.

– Okay, dzięki, Rachel – szybko wtrącił Alpert, jakby obawiał się, że zaraz wymieni z nazwiska Roberta Backusa.

Rachel od razu się domyśliła, że niektórzy z zebranych nie znają podstawowego faktu. Zapewne chodziło o Catesa, agenta z miejscowego biura, biorącego w tym udział tylko formalnie. Zastanawiała się, czy niektórzy z kryminologów, a może wszyscy, też nie są wtajemniczeni.

– Zacznijmy od kryminologów – ciągnął Alpert. – Po pierwsze, Brass. Jakieś wieści od ciebie?

– Nic na interesujący was temat. Chyba wszystko macie na miejscu. Cześć, Rachel. Kopę lat.

– Cześć, Brass – odpowiedziała cicho Rachel. – Wiele, zbyt wiele.

Spojrzała w ekran, ich oczy się spotkały. Rachel zdała sobie sprawę, że nie widziała jej chyba z osiem lat. Doran wyglądała na znużoną: worki pod oczami, obwisłe kąciki ust, krótka fryzura sugerująca, że nie poświęca jej za wiele czasu. Była empatką, jak wiedziała Rachel, i płaciła za te lata pracy.

– Dobrze wyglądasz – rzekła Doran. – Chyba służy ci świeże powietrze i przestrzeń.

Wtrącił się Alpert, uwalniając Rachel od konieczności odwzajemnienia się fałszywym komplementem.

– Greta, Harvey, kto pierwszy? – zapytał, przerywając spotkanie po latach.

– Chyba ja, bo wszystko zaczyna się od tych wykopów – odezwała się Greta Coxe. – Wczoraj do dziewiętnastej wydostaliśmy osiem ciał. Wszystkie są w Nellis. Dziś po południu, gdy wrócimy, zabierzemy się do dziewiątego. To, co widzieliśmy podczas pierwszych ekshumacji, potwierdza się w następnych. W każdej jest plastikowy worek i…

– Greta, my to wszystko nagrywamy – przerwał Alpert. – Opisujmy wszystko dokładnie, jak dla kogoś, kto nie zna sprawy. Nic nie przemilczaj.

Chyba że chodzi o personalia Roberta Backusa, pomyślała Rachel.

– Dobra, jasne – powiedziała Coxe. – Eee… osiem ciał, które do tej pory ekshumowaliśmy, było całkowicie ubranych. Daleko posunięty rozkład. Ręce i nogi skrępowane taśmą. Wszystkie ma ją na głowie plastikowe torby, zaklejone taśmą wokół szyi. Meto da się nie zmienia, nawet pomiędzy ofiarami numer jeden i dwa.

Co jest niespotykane.

Wczoraj wieczorem Rachel zobaczyła zdjęcia. Wróciła do sztabowego wozu kempingowego i przyjrzała się ścianie pełnej fotografii. Było oczywiste, że wszyscy zginęli wskutek uduszenia. Plastikowe torby nie były przezroczyste, ale i tak dostrzegła twarze – szeroko otwarte usta, szukające powietrza, którego brakowało. Kojarzyły się jej ze zdjęciami wojennych okropności, trupów wykopanych z masowych grobów w Jugosławii czy Iraku.

– Dlaczego to niespotykane? – zapytał Alpert.

– Ponieważ najczęściej widzimy, że metoda popełniania zbrodni ewoluuje. To nie za dobre określenie, ale można powiedzieć, że morderca ulepsza sposób zabijania. Sprawca uczy się od ofiary do ofiary, jak to robić coraz lepiej. Zwykle spotykamy taką właśnie prawidłowość.

Rachel zauważyła, że Coxe użyła słowa „sprawca”, kojarzącego się z „nieznanym sprawcą”. Najprawdopodobniej znaczyło to, że jest poza kręgiem wtajemniczonych i nie wie, że morderca jest dobrze znany FBI.

– Jasne, czyli metodologia była ustalona już od pierwszej ofiary – podsumował Alpert. – Coś jeszcze, Greto?

– Tylko tyle, że pojutrze pewnie skończymy ekshumacje. Chyba że czujniki znajdą coś jeszcze.

– Wciąż sprawdzamy czujnikami?

– Tak, kiedy mamy czas. Ale odeszliśmy od ostatniego ciała na sześćdziesiąt stóp i nic nie znaleźliśmy. Wczoraj wieczorem dostaliśmy też z Nellis kolejne zdjęcia satelitarne. Na fotografiach wykonanych w podczerwieni nic nowego nie widać. Dlatego jesteśmy niemal pewni, że to już wszystkie.

– I dzięki Bogu. Harvey? Co masz nam do przekazania?

Richards odchrząknął i pochylił się, żeby mikrofony wychwyciły jego głos.

– Greta ma rację, wykopaliśmy wszystkie osiem ciał, są w kostnicy w Nellis. Jak na razie udaje się utrzymać tajemnicę. Ludzie chyba myślą, że wyciągamy tam obcych z rozbitego latającego talerza. Wiecie, tak właśnie rodzą się legendy.

Tylko Alpert zdobył się na uśmiech. Richards kontynuował:

– Na razie cztery ofiary są po pełnej sekcji, pozostałe po wstępnym badaniu. Tak jak mówiła Greta, nie widać specjalnych różnic między poszczególnymi ciałami. Ten gość jest robotem. Żadnych modyfikacji. Całkiem jakby zabójstwa, same w sobie, były nieważne. Może to polowanie go rajcuje. A może są one częścią większego planu, którego na razie nie znamy.

Rachel spojrzała ostro na Alperta. Nie mogła ścierpieć, że ludzie pracujący tak blisko przy sprawie wciąż utrzymywani są w nieświadomości. Wiedziała jednak, że jeśli się odezwie, zaraz będzie patrzeć na to wszystko z zewnątrz. A tego nie chciała.

– Rachel, masz jakieś pytanie?

Przyłapał ją na chwilowej dekoncentracji. Zawahała się.

– Dlaczego zwłoki są przewożone do Nellis, a nie tutaj albo do

LA?

Jeszcze przed zadaniem pytania znała odpowiedź, ale musiała coś powiedzieć, żeby się wykręcić.

– W ten sposób łatwiej zachować tajemnicę. Wojskowi wiedzą, jak to się robi.

Jego ton sugerował niedopowiedziane: A ty? Przeniósł wzrok z powrotem na Richardsa.

– Proszę, doktorze.

Rachel zauważyła tę subtelną różnicę. Alpert tytułował Richardsa doktorem, podczas gdy do Grety Coxe zwracał się po imieniu. Taka cecha charakteru. Albo miał problem z kobietami górującymi nad nim władzą czy wiedzą, albo nie szanował antropologii jako nauki. Domyślała się, że to ta pierwsza możliwość.

– We wszystkich przypadkach przyczyną jest uduszenie – powiedział Richards. – To dość oczywiste. Przeważnie nie mamy przy nich wiele roboty, zauważyliśmy jednak brak innych obrażeń. Sprawca w jakiś sposób obezwładnia ofiary, skleja taśmą kostki i nadgarstki, potem nasadza na głowę torbę. To, że zakleja ją wokół szyi, jest znaczące. Oznacza bowiem powolną śmierć. Innymi słowy, nie przytrzymuje torby. Nie spieszy się, wkłada ją na głowę, skleja taśmą i może odsunąć się, i przyglądać.

– Panie doktorze? – zapytała Rachel. – Taśma jest naklejana od przodu czy od tyłu?

– Końce znajdują się z tyłu, co według mnie wskazuje, że torba jest nakładana na głowę od tyłu, zapewne kiedy ofiara znajduje się w pozycji siedzącej. Potem jest zaklejana taśmą.

– Więc on, znaczy sprawca, mógł czuć wstyd albo strach, żeby stanąć twarzą w twarz z ofiarą.

– Niewykluczone.

– A jak tam postępy z identyfikacją? – zapytał Alpert.

Richards zerknął na Sundeena, który przejął pałeczkę.

– Nadal tylko pięciu, którzy należeli do sprawy z Las Vegas. Zakładamy, że szósty z nich będzie w którymś z dwóch ostatnich grobów. Co do pozostałych, na razie nic nie mamy. Nie da się zdjąć odcisków. Ubrania – resztki ubrań – wysłaliśmy do Quantico i może Brass ma coś nowego. My tymczasem…

– Nic nowego – wtrąciła Doran z ekranu.

– Okay – powiedział Sundeen. – Dzisiaj wrzucamy do komputera dane stomatologiczne. Może tu się nam poszczęści. A poza tym po prostu czekamy, aż coś się zdarzy.

Kiwnął głową na koniec meldunku. Alpert przejął prowadzenie.

– Do Brass przejdziemy na koniec, teraz słucham o ziemi.

Głos zabrała Mary Pond.

– Przesialiśmy wszystkie groby, wszędzie jest czysto, jeśli nie liczyć jednej ciekawej rzeczy, którą znaleźliśmy wczoraj. W wykopie numer siedem była guma do żucia w papierku. Sądząc po opakowaniu, Juicy Fruit. Znajdowała się na głębokości od dwudziestu czterech do trzydziestu cali w grobie głębokości trzech stóp. Sądzimy więc, że ma związek ze sprawą i może być przełomem w śledztwie.

– Ślady zębów? – zapytał Alpert.

– Tak, są. Nie mogę jeszcze powiedzieć jakie, ale wyglądało to na trzy przyzwoite odciski. Zapakowałam ją i wysłałam do Brass.

– Doszła – wtrąciła Brass z ekranu telewizora. – Dzisiaj rano. Przekazałam ją dalej, ale jeszcze nie mam wyników. Może pod koniec dnia. Ale zgadzam się, że zidentyfikujemy co najmniej trzy zęby. A może nawet DNA.

– To może załatwić sprawę – dodał Alpert podekscytowany.

Rachel, mimo iż pamiętała, że Backus miał nawyk żucia gumy

Juicy Fruit, nie czuła ekscytacji. Guma w grobie to zbyt piękne, by było prawdziwe. Pomyślała, że nie ma możliwości, by Backus pozwolił sobie na pozostawienie tak ważnego dowodu. Był na to za dobry jako zabójca i jako agent. Nie mogła jednak wyrazić tutaj swoich wątpliwości, ponieważ umówiła się z Alpertem, że nie wspomni o Backusie w obecności innych agentów.

– Na pewno jest podrzucona – powiedziała.

Alpert wpatrywał się w nią przez chwilę, ważąc ryzyko zapytania „dlaczego”.

– Podrzucona. Czemu tak uważasz, Rachel?

– Bo nie widzę powodu, żeby gość, który zakopuje ciała na odludziu, pewnie w środku nocy, nagle postanowił odłożyć łopatę, wyjąć z ust gumę, zapakować w papierek, który musiał wyciągnąć z kieszeni, i wrzucić do grobu. Myślę, że gdyby żuł gumę, po prostu by ją wypluł. Ale nie wydaje mi się, żeby ją żuł. Pewnie podniósł ją gdzieś, przywiózł ze sobą i podrzucił, żebyśmy kręcili się w kółko, kiedy postanowi doprowadzić nas w to miejsce za pomocą sztuczki z GPS-em.

Rozejrzała się po sali. Patrzyli na nią, ale widziała, że jest dla nich zaledwie ciekawostką, a nie szanowanym współpracownikiem. Milczenie przerwała Doran.

– Wydaje mi się, że Rachel ma rację – powiedziała. – Od pierwszego dnia jesteśmy tutaj manipulowani. Guma pewnie też ma nas naprowadzić na fałszywy ślad. To mi wygląda na zbyt gruby błąd, jak na tak świetnie zaplanowaną akcję.

Rachel zauważyła, że Doran mrugnęła do niej.

– Jeden kawałek gumy, jeden błąd, na osiem grobów? – rzekł Gunning, agent z Quantico. – To nie jest aż tak nieprawdopodobne. Wszyscy wiemy, że nikt jeszcze nie popełnił zbrodni doskonałej. Jasne, niektórym się udaje, ale każdy popełnia błędy.

– No cóż – odezwał się Alpert – poczekajmy, zobaczmy, co z tego wyniknie, zanim zaczniemy wyciągać w pośpiechu wnioski. Coś jeszcze, Mary?

– Na razie nie.

– Przejdźmy więc do agenta Catesa. Jak biuro terenowe radzi sobie z identyfikacją?

Cates otworzył skórzaną teczkę, która leżała przed nim na stole. W środku miała blok zapisany notatkami. To, że trzymał zwykły blok w takiej pięknej i kosztownej teczce, powiedziało Rachel, że Cates jest bardzo dumny ze swej pracy. Ewentualnie, że osoba, która mu ją dała, żywi takie właśnie uczucia. W każdym razie Rachel natychmiast poczuła się tak jak on. Lecz poczuła także, że coś utraciła. Nie miała już w sobie takiej dumy z FBI czy własnej pracy.

– Zaczęliśmy węszyć wokół policji Las Vegas i ich sprawy zaginięć. Konieczność zachowania tajemnicy trochę nas krępuje. Dla tego nie weszliśmy do nich jak brygada od przestępczości zorganizowanej. Raczej nawiązaliśmy kontakt i powiedzieliśmy, że sprawa nas interesuje, bo przekracza granice stanów – ofiary są z różnych stanów, a jedna nawet z innego kraju. To daje nam pewne wejście, ale na razie nie chcemy pokazywać kart i pchać się na silę. Dzisiaj po południu mamy odbyć z nimi naradę. Gdy tylko zajmiemy przyczółek, że tak powiem, zaczniemy zbierać dane o tych ludziach i szukać wspólnego mianownika. Należy pamiętać, że oni grzebią w tym od kilku tygodni i na razie gówno znaleźli.

– Agencie Cates – przypomniał Alpert. – To się nagrywa.

– Oj, przepraszam za słownictwo. Miałem na myśli, że nic nie znaleźli.

– Bardzo dobrze, agencie Cates. Proszę mnie o wszystkim informować.

Po czym zapadło milczenie. Alpert wciąż uśmiechał się ciepło do Catesa, aż miejscowy agent pojął aluzję.

– Eee… chce pan, żebym wyszedł?

– Chcę, żebyś wrócił do pracy nad tymi ofiarami – rzekł Alpert. – Szkoda czasu na siedzenie tutaj i przysłuchiwanie się, jak wszystko bez końca wałkujemy.

– No dobrze.

Cates wstał. Gdyby był biały, wyraźniej byłoby widać zakłopotanie na jego twarzy.

– Dziękuję, agencie Cates – powiedział Alpert do jego pleców, gdy agent był w drzwiach.

Potem skupił się z powrotem na zebranych przy stole.

– Wydaje mi się, że Mary, Greta, Harvey i Doug również są wolni. Obawiam się, że potrzebujemy was z powrotem w okopach. I to nie żart.

Znów ten urzędowy uśmiech.

– Właściwie – odezwała się Mary Pond – wolałabym zostać i dowiedzieć się, co ma do powiedzenia Brass. To może mi się przydać tam na miejscu.

Na te słowa Alpert przestał się uśmiechać.

– Nie – odparł stanowczo. – To nie jest konieczne.

W sali zapadła pełna skrępowania cisza, w końcu przerwana przez szuranie odsuwanych krzeseł zespołu kryminologów. Ich czwórka wstała i opuściła salę bez słowa. Dla Rachel było to aż bolesne. Niczym nieskrępowana bezczelność przełożonych była typowa dla Biura. To się nigdy nie zmieni.

– No to na czym stanęliśmy? – odezwał się Alpert, przechodząc do porządku nad tym, co właśnie zrobił pięciorgu dobrym agentom.

– Brass, twoja kolej. Czekamy na wyniki dotyczące łodzi, taśmy i toreb foliowych, odzieży, odbiornika GPS, a teraz także gumy do żucia, która, jak wiemy dzięki agentce Walling, do niczego nas nie doprowadzi.

Słowo „agentce” wypowiedział w taki sposób, jakby było bliskie znaczeniem „idiotce”. Rachel uniosła ręce, jakby się poddawała.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że połowa zespołu terenowego nie ma pojęcia, kto jest podejrzanym. To śmieszne, kiedy byłam w behawioralnym, nigdy tak nie robiliśmy. Dzieliliśmy się wiedzą i informacjami. Nie ukrywaliśmy ich przed sobą nawzajem.

– To znaczy, kiedy pracowałaś dla człowieka, którego teraz szukamy?

– Agencie Alpert, jeśli chce pan przypiąć mi taką etykietkę, to…

– Agentko Walling, ta sprawa jest utajniona. I tylko tyle chcę ci przekazać. Jak już mówiłem, „wie, kto musi”.

– Oczywiście.

Alpert odwrócił się od niej, jakby wymazywał ją z pamięci, i zerknął na ekran.

– Brass, możesz zaczynać?

Zadbał o to, by stanąć pomiędzy Rachel a ekranem, by jeszcze bardziej podkreślić jej pozycję obserwatora z zewnątrz.

– No dobrze – odezwała się Doran. – Mam coś znaczącego i… no, raczej dziwnego, na początek. Początkowe zdjęcie odcisków palców ze wszystkich powierzchni nic nie dało. No ale to wszystko leżało pod gołym niebem nie wiadomo jak długo. Poszliśmy więc krok dalej. Agent Alpert wyraził zgodę na demontaż dowodów rzeczowych, zrobiliśmy to wczoraj w nocy w hangarze w Nellis. Na łodzi są takie uchwyty, otwory, za które łapie się ją przy przenoszeniu. To kiedyś była szalupa ratunkowa marynarki wojennej, zbudowano ją w końcu lat trzydziestych i pewnie po drugiej wojnie światowej sprzedano z demobilu.

Doran ciągnęła, a Dei otworzyła teczkę i wyciągnęła zdjęcie łodzi, żeby Rachel mogła ją obejrzeć. Kiedy dotarła na miejsce, łódź była już w Nellis. Pomyślała, że to zadziwiające i typowe dla Biura: zebrać tyle informacji o łodzi pozostawionej na mieliźnie na pustyni, a tak niewiele o zbrodni, z którą się łączyła.

– Podczas pierwszej analizy nie mogliśmy dostać się do wnętrza tych otworów. Dopiero po jej rozmontowaniu. I tu nam się poszczęściło, bo to niewielkie wgłębienie było dobrze izolowane od wpływów atmosferycznych.

– I co? – niecierpliwie zapytał Alpert. Droga go najwyraźniej nie interesowała. Obchodził go tylko cel podróży.

– Z dziobowego uchwytu na lewej burcie zdjęliśmy dwa odciski. Dziś rano przepuściliśmy je przez bazy danych i prawie od razu dostaliśmy trafienie. To zabrzmi dziwnie, ale te odciski należą do Terry'ego McCaleba.

– Jak to możliwe? – zapytała Dei.

Alpert milczał. Wbił wzrok w stół przed sobą. Rachel również siedziała w milczeniu, próbowała ogarnąć i zrozumieć ten ostatni fakt.

– W pewnym momencie wsadził rękę w uchwyt na łodzi, tylko tak to można wytłumaczyć – kontynuowała Doran.

– Ale on nie żyje – wtrącił Alpert.

– Co?! – wykrzyknęła Rachel.

Wszyscy obecni odwrócili się i spojrzeli na nią. Dei powoli kiwnęła głową.

– Zmarł mniej więcej miesiąc temu. Atak serca. Pewnie wiadomość nie dotarła do Dakoty Południowej.

Doran odezwała się z głośnika.

– Rachel, tak mi przykro. Powinnam ci to przekazać. Ale byłam tym tak zdołowana, a potem od razu poleciałam do Kalifornii. Przepraszam. Powinnam ci powiedzieć.

Rachel spojrzała na swoje dłonie. Terry McCaleb był jej współpracownikiem i przyjacielem. On także należał do empatów. Poczuła nagłą, dojmującą stratę, mimo że od lat z nim nie rozmawiała. Ich wspólne doświadczenie związało ich jednak na całe życie – a teraz jemu to życie odebrano.

– No dobra, słuchajcie, zróbmy przerwę – zarządził Alpert. – Piętnaście minut i z powrotem tutaj. Brass, będziesz mogła jeszcze raz się połączyć?

– Tak. Mam jeszcze kilka rzeczy do przekazania.

– No to do usłyszenia.

Wszyscy gęsiego wyszli po kawę lub do toalety. Żeby zostawić Rachel samą.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Alpert.

Uniosła na niego wzrok. Ostatnia rzecz, której by od niego chciała, to słowo pocieszenia.

– Dobrze – odpowiedziała, patrząc w pusty ekran telewizora.