173810.fb2
Nalepka na teczce głosiła: „6 zaginionych”. W środku był jeden wycinek z „Los Angeles Times” oraz kilka opatrzonych datami notatek i nazwisk na wewnętrznej klapce. Przeczułem, że ta sprawa jest ważna, zanim wczytałem się w sens artykułu i tych zapisków. Sprawiły to daty. McCaleb cztery razy zapisywał swe spostrzeżenia, zaczynając 7 stycznia, kończąc 28 lutego tego roku. Miesiąc później, 31 marca, już nie żył. Były to najświeższe zapiski ze wszystkich teczek, jakie przejrzałem. Wiedziałem, że patrzę na coś, nad czym niedawno pracował. Ostatnią sprawę, ostatnią obsesję. Zostały mi jeszcze teczki do przejrzenia, ale ta coś w sobie miała, toteż zabrałem się do niej.
Artykuł napisała znajoma reporterka, Keisha Russell; pracowała w dziale kryminalnym „Timesa” co najmniej od dziesięciu lat i była świetna w swej robocie. A także dokładna i bezstronna. Jako policjant dogadywałem się z nią wiele razy i zawsze dotrzymywała słowa, w zeszłym roku nawet wstrzymała się z publikacją tekstu, żeby mi nie zaszkodzić, kiedy już nie służyłem w policji, a moja pierwsza sprawa zaczęła iść źle.
I właśnie dlatego mogłem z dużą dozą pewności traktować to, co napisała, jako fakty. Zacząłem czytać.
POSZUKIWANIE BRAKUJĄCEGO OGNIWA
Czy zaginięcia osób z LA w Nevadzie
mają związek z czterema innymi zaginięciami?
Keisha Russell, „Los Angeles Times”
Co najmniej sześciu mężczyzn, w tym dwóch mieszkańców Los Angeles, zaginęło w tajemniczy sposób. Wszyscy przebywali w centrach hazardu w Nevadzie. Policja poszukuje tropu łączącego wszystkie te przypadki.
Pomimo że zaginieni pochodzą z różnych miast i zupełnie odmiennych środowisk, mogli odznaczać się jakąś wspólną cechą, która stanowi klucz do tej tajemnicy – poinformowali we wtorek prowadzący śledztwo z policji Las Vegas.
Wszyscy byli mężczyznami w wieku od 29 do 61 lat. Zaginięcia zostały zgłoszone przez ich rodziny w ciągu ostatnich trzech lat. O czterech z nich wiadomo, że przebywali w Las Vegas, dlatego dochodzenie prowadzi tamtejsza policja. Pozostali dwaj zaginęli, kiedy wyjechali do Laughlin i Primm. Żaden z nich nie pozostawił w domu, pokoju hotelowym ani samochodzie nic, co informowałoby, dokąd się udał albo co się z nim stało.
– W tej chwili jest to dla nas stuprocentowa zagadka – mówi detektyw Todd Ritz z wydziału zaginięć policji Las Vegas. – Tutaj, zresztą jak wszędzie, ludzie znikają przez cały czas. Przeważnie jednak się odnajdują, żywi lub martwi. Zwykle znamy wyjaśnienie. W tym wypadku nie wiemy absolutnie nic. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.
Ritz i inni detektywi uważają, że musi być jakieś wytłumaczenie tej sprawy i żeby je znaleźć, proszą ludzi o pomoc. W poprzednim tygodniu policjanci z Las Vegas, Laughlin i Primm zebrali się w biurach policji Las Vegas, by porównać swe notatki i ustalić strategię prowadzenia śledztwa. Sprawa została także nagłośniona w nadziei, że zdjęcia mężczyzn i ich historie przyczynią się do zdobycia nowych zeznań. We wtorek, tydzień później, Ritz przyznał, że nie otrzymali zbyt wielu użytecznych informacji.
– Musi być ktoś, kto coś wie, coś widział albo słyszał – powiedział nam Ritz w rozmowie telefonicznej. – Sześciu ludzi nie może po prostu zniknąć, tak żeby nikt nic nie zauważył. I zależy nam na tym, żeby ten ktoś się ujawnił.
Jak powiedział Ritz, zaginięcia zdarzają się często. Lecz ta sprawa jest niezwykła – sześciu mężczyzn jedzie do Nevady służbowo albo dla rozrywki i nigdy nie wraca do domu.
Sensacja pojawia się w chwili, kiedy Las Vegas po raz kolejny próbuje zmienić swój wizerunek. Do przeszłości należy strategia marketingowa, która reklamowała miasto neonów
84jako ośrodek rodzinnej rozrywki. Do Vegas wraca grzech. W ciągu trzech lat koncesję dostały liczne kluby z nagimi bądź częściowo nagimi tancerkami, a wiele kasyn na głównym bulwarze przygotowało erotyczne programy rozrywkowe przeznaczone tylko dla widzów dorosłych. Pojawiły się billboardy z nagimi kobietami, budząc gniew lokalnych aktywistów społecznych. Wszystko to zmieniło charakter miasta. Ponownie jest ono reklamowane jako miejsce, gdzie bawią się dorośli, którzy dzieci powinni zostawić w domu.
Jak sugerują ostatnie boje z billboardami, nie wszystkim mieszkańcom jest w smak ta zmiana. Wiele osób spekuluje, że zaginięcia owych sześciu podróżnych mogą być pośrednio związane z nowym wizerunkiem miasta, gdzie wszystko uchodzi.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – mówi Ernie Gelson, felietonista „Las Vegas Sun” – wypróbowali model rodzinnej rozrywki i nie sprawdził się. Miasto wraca do tego, co się sprawdza. Do tego się wraca, co się opłaca. A jaki jest motyw łączący te sześć zaginięć? Nie wiem. Być może nigdy się nie dowiemy.
Gelson niechętnie jednak patrzy na wyciąganie pochopnych wniosków łączących zaginięcia ze zmianami zachodzącymi w Vegas.
– Po pierwsze, chcę przypomnieć, że nie wszyscy zniknęli w Vegas. Po drugie, w tej chwili nie dysponujemy faktami na poparcie jakiejkolwiek teorii. Uważam, że zanim zaczniemy dąć w trąby, trzeba się wstrzymać i pozwolić, by zagadka się rozwiązała.
Zaginieni to:
– Gordon Stanley, 41 lat, mieszkaniec Los Angeles, zaginiony od 17.05.2001. Zameldował się w hotelu z kasynem Mandalay Bay w Las Vegas, ale jego łóżko było nienaruszone, a walizka nierozpakowana. Jest żonaty, ma dwoje dzieci.
– John Edward Dunn, 39 lat, mieszkaniec Ottawy w Kanadzie. Wracał samochodem do domu z urlopu w Los Angeles. Nigdy nie dojechał do celu podróży – domu swego brata na Granada Hills. Jego trzydziestostopowy wóz kempingowy odnaleziono 29 grudnia 2001 na parkingu dla takich wozów w Laughlin.
Było to dwadzieścia dni po jego spodziewanej dacie przybycia do Granada Hills.
– Lloyd Rockland, 61 lat, zniknął w Las Vegas w dniu 17.06.2002. Jego samolot z Atlanty przyleciał na lotnisko McCarran o godzinie 11. Rockland wypożyczył samochód u Hertza, ale nigdy nie zgłosił się do MGM Grand, gdzie miał zarezerwowany pokój. Jego samochód został zwrócony do wypożyczalni o godzinie 14 następnego dnia, nikt jednak nie pamięta, czy zwracał go pan Rockland, ojciec czwórki dzieci, mający troje wnuków.
– Fenton Weeks, 29 lat, mieszkaniec Dallas. Zaginięcie zgłoszono 25.01.2001, po tym jak nie wrócił ze służbowego wyjazdu do Las Vegas. Policja ustaliła, że zameldował się w hotelu Golden Nugget w centrum Las Vegas i brał udział w pierwszym dniu targów elektronicznych odbywających się w centrum konferencyjnym, natomiast drugiego i trzeciego dnia nie przyszedł na nie. Zaginięcie zgłosiła żona. Dzieci nie ma.
– Joseph O'Leary, 55 lat, z Berwyn w Pensylwanii, zniknął 15 maja zeszłego roku z kasyna Bellagio, gdzie przebywał razem z żoną. Alice O'Leary zostawiła męża przy stole do blackjacka, sama zaś udała się do centrum odnowy biologicznej. Kilka godzin później mężczyzna nie wrócił do apartamentu. Jego zaginięcie zostało zgłoszone policji następnego dnia. O'Leary był maklerem giełdowym.
– Rogers Eberle, 40 lat, z Los Angeles, zniknął 1 listopada, kiedy miał dzień wolny od pracy. Pracował jako grafik w studiach Disneya w Burbank. Jego samochód znaleziono przed Buffalo Bill's Casino w Primm, tuż za granicą stanu Kalifornia, przy autostradzie nr 15.
Prowadzący śledztwo twierdzą, że dysponują kilkoma śladami. Wskazują, że prawdopodobnie najlepszym z nich jest wypożyczony samochód Rocklanda. Zwrócono go 27 godzin po wypożyczeniu. W ciągu tego czasu, według dokumentów Hertza, przejechano nim 328 mil. Osoba oddająca go pozostawiła auto przed wjazdem, nie czekając na pokwitowanie ani na odbiór przez pracownika firmy.
– Ktoś po prostu przyjechał, wysiadł z samochodu i poszedł – mówi Ritz. – Nikt nic nie pamięta. W tej filii obsługuje się około tysiąca samochodów dziennie. Nie ma tam ani kamer, ani żadnych zapisów, poza rejestrem wypożyczeń.
Ritz i pozostali detektywi mówią, że zastanawia ich właśnie te 328 mil.
– To szmat drogi – mówi detektyw Peter Echerd, partner Ritza. – Ten samochód mógł objechać pół stanu. Proszę sobie wyobrazić: 164 mile tam i z powrotem – wychodzi całkiem sporawe kółko do zbadania.
Niemniej prowadzący śledztwo próbują to zrobić w nadziei, że uda im się trafić na ślad, który zmniejszy to koło i być może doprowadzi do wyjaśnienia tajemnicy sześciu zaginięć.
– To nieprzyjemna sprawa – mówi Ritz. – Oni wszyscy mają rodziny. Robimy, co w naszej mocy, ale w tej chwili mamy jedynie mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi.
Artykuł zawierał piękne uogólnienia, typowe dla „Timesa”. W tym wypadku były to spekulacje, że zaginięcia są symptomatyczne dla nowego wizerunku Las Vegas – centrum rozrywki tylko dla dorosłych. Przypomniało mi to pewną sprawę, nad którą pracowałem. Właściciel warsztatu samochodowego przeciął przewody hydrauliczne podnośnika i trzyipółtonowy cadillac zwalił się na jego wieloletniego wspólnika, zabijając go. Reporter „Timesa” zapytał mnie wtedy, czy to zabójstwo jest symptomatyczne dla napiętej sytuacji gospodarczej, w której problemy finansowe nastawiają współwłaścicieli firmy przeciwko sobie. Odpowiedziałem, że nie, że według mnie jest symptomatyczne dla sytuacji, w której gościowi nie podoba się, że wspólnik posuwa jego żonę.
Pominąwszy już uogólnienia, historia była podrzucona. To biło po oczach. Sam swego czasu robiłem dokładnie tak samo, z tą samą dziennikarką. Ritz zarzucał sieć na informacje. Skoro połowa zaginionych albo pochodziła, albo wybierała się do Los Angeles, dlaczego by nie zadzwonić do „Timesa”, nie sprzedać historii dziennikarce z działu kryminalnego i nie zobaczyć, co i kto ewentualnie wyskoczy?
Jedną osobą, która wyskoczyła, był Terry McCaleb. Na pewno przeczytał artykuł z 7 stycznia w dniu, kiedy się ukazał, bo taką datę miały pierwsze notatki na klapce teczki. Zapiski te były skrótowe i enigmatyczne. Na górze skrzydełka zanotowane było nazwisko „Ritz” i numer telefonu do Las Vegas. Pod spodem McCaleb zapisał:
7.01:
śr 44
41 – 39 – 40
znaleźć punkt wspólny
nieregularny cykl – jest ich więcej
samochód – 328 mil
teoria trójkąta?
1 punkt daje 3
UzD – sprawdzić pustynię
9.01: oddzwonili – PnG
2.02:
Hinton – 702 259 4050
n/c story?
28.02:
Zzyzx? to możliwe? jak?
mile
Wzdłuż krawędzi teczki zapisane były jeszcze dwa numery telefoniczne z kierunkowymi Las Vegas. Widniały przy nich imię i nazwisko: „William Bing”.
Jeszcze raz przestudiowałem notki i spojrzałem na wycinek. Po raz pierwszy zauważyłem, że McCaleb zakreślił w nim dwie rzeczy – zdanie o 328 milach przejechanych przez samochód z wypożyczalni oraz słowo „kółko”, mówiące, że śledztwo obejmuje koło o promieniu 164 mil. Nie wiedziałem, dlaczego zakreślił akurat to, rozumiałem natomiast, co oznaczała większość jego skrótów. Studiowałem papiery od przeszło siedmiu godzin, patrzyłem na teczkę po teczce, notatkę po notatce. Były agent federalny używał skrótów własnego pomysłu, ale mogłem je rozczytać, bo to, co w jednym miejscu skracał, w innym pisał pełnymi słowami.
Od razu wiedziałem, co miał na myśli, pisząc „UzD” – Uznany za Denata. W większości zaginięć, które analizował, właśnie tak je klasyfikował i taki wyciągał wniosek. Łatwo było również domyślić się, co to jest „PnG” – persona non grata: znaczyło to, że jego propozycja pomocy w dochodzeniu nie została dobrze przyjęta albo w ogóle nie została przyjęta.
McCaleb znalazł także jakąś prawidłowość w wieku zaginionych. Zapisał sobie średnią ich wieku, a potem wiek trzech spośród nich, ponieważ różnił się tylko o dwa lata i był bardzo bliski średniej. To wyglądało mi na zapiski odnoszące się do profilu ofiary, lecz nie było tu takiego dokumentu, poza tym nie wiedziałem, czy McCaleb w ogóle wyszedł poza fazę notatek.
„Znaleźć punkt wspólny” – to również wydawało się dotyczyć profilu ofiar. Chodziło mu o geograficzną albo odnoszącą się do stylu życia „część wspólną” wszystkich ofiar. Jak twierdził w artykule detektyw z policji miejskiej, tak McCaleb przyjął założenie, że pomiędzy ofiarami zachodzi jakiś związek. Oczywiście, pochodziły z tak odległych miast jak Ottawa i Los Angeles oraz nie znały się nawzajem, ale musiały mieć jakiś element wspólny.
„Nieregularny cykl – jest ich więcej”. Przypuszczałem, że chodzi o okresy między zaginięciami. Jeśli ktoś tych mężczyzn porywał i zabijał, jak zakładał McCaleb, powinien być w tym zauważalny cykl. Seryjni mordercy na ogół działają w ten sposób, bo gwałtowne psychoseksualne popędy narastają w nich, a potem, po zabójstwie, przygasają. Terry najwyraźniej rozrysował sobie cykl i znalazł w nim dziury – czyli brakujące ofiary. Uważał więc, że zaginęło więcej niż sześciu mężczyzn.
Najbardziej zagadkowa w tych zapiskach była „teoria trójkąta” oraz „1 punkt daje 3” pod spodem. Czegoś takiego nie dostrzegłem w poprzednich teczkach i nie wiedziałem, co to miało znaczyć. Było to zanotowane razem z faktami dotyczącymi samochodu – o owych przejechanych milach. Ale im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej stawało się zagadkowe. Był to skrót, kryptonim oznaczający coś, czego nie znałem. Męczyło mnie to, ale na tym etapie nic nie mogłem z tym zrobić.
Zapis z 9 stycznia wskazywał na to, że Ritz oddzwonił. McCaleb zapewne telefonował i zostawił wiadomość, a detektyw oddzwonił, wysłuchał gadki o jego umiejętnościach i osiągnięciach, być może także o praktyce zawodowej, po czym powiedział, że nie jest zainteresowany. Nic w tym dziwnego. Lokalna policja często nie lubiła FBI. Ścieranie się policyjnego i federalnego ego było stałym elementem tej pracy. Więc dlaczego inaczej potraktować emerytowanego agenta FBI? Terry McCaleb był persona non grata.
To mógłby być koniec sprawy i koniec teczki, ale pojawiła się jeszcze notka z 2 lutego. Nazwisko i numer. Otworzyłem komórkę i wystukałem go, nie przejmując się, że jest późno. Albo wcześnie, zależy, jak patrzeć. Usłyszałem nagrany damski głos:
– Tu Cindy Hinton, „Las Vegas Sun”. Nie mogę w tej chwili odebrać, ale każdy telefon się liczy. Proszę zostawić nazwisko i numer, oddzwonię, gdy tylko będę mogła. Dziękuję.
Sygnał dźwiękowy. Zawahałem się, niezbyt pewien, czy chcę już nawiązywać ten kontakt. Ale jednak się odezwałem:
– Eee… no, dzień dobry, mówi Harry Bosch. Jestem detektywem z Los Angeles i chciałbym porozmawiać z panią na temat Terry'ego McCaleba.
Zostawiłem jej numer swej komórki i rozłączyłem się, wciąż nieprzekonany, czy wykonałem dobry ruch. Pomyślałem jednak, że krótka, enigmatyczna wiadomość była w sam raz. Może ją skusi i oddzwoni do mnie.
Ostatnia z notatek była zarazem najbardziej intrygująca. McCaleb napisał „Zzyzx”, potem zapytał, czy to możliwe i jak. Na sto procent chodziło o Zzyzx Road. To był skok. Olbrzymi skok. Terry dostał zdjęcia od kogoś, kto śledził i fotografował jego rodzinę. Ta sama osoba zrobiła zdjęcie drogowskazu na Zzyzx Road nieopodal granicy Nevady i Kalifornii. McCaleb musiał dostrzec jakieś powiązanie i pytał sam siebie, czy jedna zagadka może łączyć się z drugą. A może coś sprowokował, dzwoniąc do policji z Vegas i proponując pomoc w tej sprawie? W tej chwili nie mogłem wykonać tego skoku. Oznaczało to, że czegoś mi brakuje – jednego ogniwa, informacji, która na ów skok pozwala. McCaleb musiał wiedzieć coś, czego nie było w dokumentach, co uprawdopodobniło powiązanie tych dwóch rzeczy.
Ostatnie zapiski do sprawdzenia: dwa numery telefoniczne z Vegas, zapisane na brzegu teczki, razem z imieniem i nazwiskiem „William Bing”. Ponownie otworzyłem komórkę i wystukałem pierwszy z nich. Automat powiedział mi, że dodzwoniłem się do hotelu i kasyna Mandalay Bay. Kiedy zaczął recytować listę opcji do wyboru, rozłączyłem się.
Nazwisko widniało przy drugim numerze. Wklepałem go do telefonu, przygotowany na obudzenie Williama Binga i zapytanie, jaki ma związek z McCalebem. Jednak po kilku dzwonkach odebrała kobieta, która powiedziała: „Centrum Medyczne Las Vegas Memorial, z kim mam pana połączyć?”.
Tego się nie spodziewałem. Aby zyskać czas na wymyślenie, co dalej, zapytałem ją, gdzie jest ten szpital. Zanim skończyła podawać mi adres przy Blue Diamond Road, już miałem odpowiednie pytanie.
– Czy pracuje u was lekarz William Bing?
Po chwili odpowiedziała przecząco.
– A jakiś inny pracownik, też William Bing?
– Nie, proszę pana.
– A pacjent?
Kolejna przerwa, gdy sprawdzała to w komputerze.
– W tej chwili nie.
– A czy mieliście kiedykolwiek pacjenta nazywającego się William Bing?
– Nie mam dostępu do tego typu informacji, proszę pana.
Podziękowałem jej i odłożyłem słuchawkę.
Dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tymi dwoma numerami w zapiskach McCaleba. Wnioski były proste. Terry McCaleb był pacjentem po przeszczepie serca. Jeśli miał jechać do innego miasta, musiał wiedzieć, gdzie się udać i z kim kontaktować w razie nagłego wypadku albo innych problemów ze zdrowiem. Domyślałem się, że te dwa telefony otrzymał z biura numerów. Potem zarezerwował sobie pokój w Mandalay Bay oraz zadzwonił na wszelki wypadek do szpitala. William Bing wprawdzie tam nie pracował, ale mógł przyjmować pacjentów jako specjalista-kardiolog.
Znów otworzyłem telefon, sprawdziłem godzinę na ekraniku, po czym i tak zadzwoniłem do Gracieli. Odebrała natychmiast, głos miała przytomny, ale i tak wiedziałem, że spała.
– Gracielo, przepraszam, że tak późno dzwonię. Mam jeszcze parę pytań.
– Nie możesz zaczekać z tym do jutra?
– To tylko jedno: czy Terry na miesiąc przed śmiercią jeździł do Vegas?
– Las Vegas? Nie wiem. A co?
– Jak to: nie wiesz? Był przecież twoim mężem.
– Mówiłam ci, byliśmy… w separacji. Mieszkał na łodzi. Wiem, że parę razy jeździł na ląd, ale czy pojechał stamtąd do Vegas – skąd miałabym to wiedzieć? Chybaby mi powiedział. Ale nic takiego nie mówił.
– Może było to gdzieś na rachunkach za karty kredytowe, za komórkę, na kwitkach z bankomatów i tak dalej?
– Zapłaciłam je, ale nie przypominam sobie, żeby był na nich hotel albo coś takiego.
– Masz jeszcze te kwitki?
– Oczywiście. Gdzieś w domu. Pewnie są już spakowane.
– Znajdź je, przyjadę po nie jutro z rana.
– Ja już śpię.
– To znajdź je jutro z rana. Od razu. Gracielo, to bardzo ważne.
– No dobrze, poszukam. Aha, posłuchaj: Terry, jak udawał się na ląd, zwykle brał łódź, żeby mieć gdzie nocować. A jeśli nie wybierał się do LA, tylko gdzie indziej, na przykład do Cedars na badania, płynął promem, bo paliwo do łodzi za dużo by kosztowało.
– Rozumiem.
– Wiesz, w tym ostatnim miesiącu rzeczywiście wyjeżdżał. Zdaje się, że mniej więcej na trzy dni. Tak, trzy dni, dwie noce. Popłynął promem. To oznaczało, że wybiera się gdzieś dalej albo do szpitala. Ja myślę jednak, że to nie był szpital. Pewnie by mi powiedział, a ja w Cedars, na kardiologii, wszystkich znam. Poinformowaliby mnie, że był i jak tam jego serce. Mam tam swoje wtyczki.
– Dzięki, Gracielo, to bardzo dobra informacja. Pomogłaś mi. Pamiętasz dokładnie, kiedy to było?
– Nie bardzo. Chyba koniec lutego. Albo pierwsze dni marca. Wtedy kiedy się płaci rachunki. Zadzwoniłam do niego na komórkę, żeby pogadać o pieniądzach, i powiedział mi, że jest na lądzie. Nie mówił gdzie. Po prostu, że jest tam i wróci za kilka dni. Poznałam przez telefon, że jedzie samochodem. I wiedziałam, że nie wziął łodzi, bo stałam na balkonie i widziałam ją w porcie.
– Pamiętasz dokładnie, po co dzwoniłaś?
– Tak, trzeba było zapłacić rachunki, a ja nie wiedziałam, czy w lutym coé na łodzi zarobił. Pieniądze z kart kredytowych przychodziły bezpośrednio tutaj, ale Terry miał paskudny zwyczaj noszenia w portfelu czeków i gotówki od klientów. Kiedy umarł i zajrzałam mu do portfela, były tam trzy czeki na dziewięćset dolarów. Nosił je już dwa tygodnie. W interesach to on nie był za dobry.
Powiedziała to takim tonem, jakby miała do czynienia z jakąś śmieszną, budzącą czułość cechą, choć byłem pewien, że za jego życia takie przeoczenia wcale jej nie bawiły.
– Jeszcze kilka rzeczy – dodałem. – Czy jak gdzieś się wybierał, to zwykle meldował się w tamtejszym szpitalu? Innymi słowy: jakby jechał do Las Vegas, to czy załatwiałby coś najpierw w tamtejszym szpitalu, na wszelki wypadek?
Zamilkła na chwilę.
– Nie, to zupełnie do niego niepodobne – odparła. – Mówisz, że zrobił coś takiego?
– Nie wiem. Znalazłem w jednej teczce numer telefonu i nazwisko. Telefon był do kliniki Las Vegas Memorial i próbuję dojść, po co tam dzwonił.
– W Vegas Memorial robią przeszczepy. Ale nie wiem, po co miałby tam dzwonić.
– A kojarzy ci się z czymś niejaki William Bing? Może to lekarz, którego ktoś mu polecił?
– Nie kojarzę… brzmi jakby znajomo, ale nie wiem skąd. Może i lekarz. Może dlatego słyszałam to nazwisko.
Odczekałem moment, myśląc, że może sobie przypomni, ale nie.
– Dobra, ostatnia sprawa. Gdzie jest jego samochód?
– Powinien być tam w Cabrillo, w marinie. To stary jeep Cherokee. Na kółku, które ci dałam, są kluczyki. Buddy też ma, bo czasem go używa. W sumie się nim opiekuje.
– Jasne. Z rana chcę mu się przyjrzeć, więc będę chciał jeszcze zatrzymać te klucze. Nie wiesz, o której jest pierwszy prom na ląd?
– Dopiero o dziewiątej piętnaście.
– To możemy się spotkać u ciebie w domu o ósmej albo o wpół do ósmej? Potrzebne mi te wszystkie wyciągi, chcę ci też parę rzeczy pokazać. To nie potrwa długo, tak że złapię pierwszy prom.
– Eee… to może o ósmej? Zdążę wrócić. Przeważnie odprowadzam Raymonda do szkoły i CiCi do przedszkola.
– Nie ma sprawy. Wpadnę o ósmej.
Skończyliśmy rozmowę. Natychmiast zadzwoniłem do Bud-dy'ego, jeszcze raz go budząc.
– Buddy, to znowu ja.
Jęknął.
– Czy Terry jeździł do Las Vegas miesiąc przed śmiercią? Około pierwszego marca?
– Człowieku, nie mam pojęcia – odparł zmęczonym, zirytowanym głosem. – Skąd mam wiedzieć? Ja nawet nie pamiętam, co sam robiłem pierwszego marca.
– Buddy, pomyśl. Pojechał gdzieś samochodem. Nie brał łodzi. Dokąd pojechał, coś ci mówił?
– Nic a nic mi nie powiedział. Ale już pamiętam, że jeździł, bo jeep był upaćkany jak jasna cholera. Cały w soli czy jakimś innym gównie. No i oczywiście to ja musiałem go myć.
– Pytałeś go o to?
– Pewnie, zapytałem: „Gdzie ty byłeś, na rajdzie terenowym czy co?”, a on na to: „No, mniej więcej”.
– I to wszystko?
– Tyle powiedział. Potem umyłem samochód.
– A w środku? Też go umyłeś?
– Nie, tylko z wierzchu. Zabrałem go do samoobsługowej myjni w Pedro i zmyłem myjką ciśnieniową.
Kiwnąłem głową, bo wiedziałem, że już powiedział mi wszystko, co chciałem usłyszeć. Na razie.
– Będziesz tutaj jutro?
– Tak, teraz zawsze jestem. Nie mam dokąd pójść.
– No dobra. To do zobaczenia.
Skończywszy rozmowę, zadzwoniłem jeszcze pod jeden numer, ten, który zapisany był na górze skrzydełka, przy nazwisku Ritza, detektywa cytowanego w „Timesie”.
Odebrała automatyczna sekretarka i powiedziała mi, że wydział zaginięć policji Las Vegas urzęduje od ósmej do szesnastej w dni powszednie. Dalej wiadomość radziła, by w sprawach nie-cierpiących zwłoki dzwonić pod 911.
Rozłączyłem się. Było już późno, a ja dziś wcześnie wstałem -zdawałem sobie jednak sprawę, że jeszcze nie pośpię. Byłem nakręcony i wiedziałem z doświadczenia, że i tak bym nie zasnął.
Na łodzi zostały mi w charakterze oświetlenia tylko dwie latarki, ale miałem jeszcze coś do roboty. Otworzyłem notes i zacząłem opracowywać chronologiczne zestawienie dat i czasu zdarzeń w miesiącach i tygodniach przed śmiercią Terry'ego. Zapisałem na kartce wszystko: ważne, nieważne, związki prawdziwe i wydumane. Doświadczenie podpowiadało mi, że długo wytrzymam bez snu, dzięki niemu wiedziałem też, że wszystkie szczegóły są istotne. Rozwiązanie zawsze ukryte jest w szczegółach. To, co obecnie nieważne, później może stać się najważniejsze ze wszystkiego. To, co tajemnicze i bez związku, później staje się lupą, przez którą wszystko widać wyraźnie.