143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Rozdział 4

Między palmami błyskały czerwone i niebieskie światła, odbijając się w basenie, na który teraz starałam się nie patrzeć. Mężczyźni w czarnych T – shirtach z napisem „technik policyjny” na plecach pełzali po stoku niczym mrówki, zatrzymując się od czasu do czasu, by schować w plastikowej torebce grudkę ziemi czy włos. Co pięć sekund trzeszczały policyjne krótkofalówki, przekazując niezrozumiałe dla mnie komunikaty pilnującym basenu umundurowanym gliniarzom, którzy czekali na policyjnego lekarza. Ja siedziałam ze spuszczoną głową, starając się powstrzymać od wymiotów.

– Wszystko w porządku? – zapytał Ramirez.

– W porządku – odparłam, tyle że zabrzmiało to jak zduszone „wposzonku”, ponieważ nadal tkwiłam z głową między kolanami. Siedziałam w tej pozycji na tekowym leżaku, czekając, aż ogródek przestanie wirować i sprzed moich oczu znikną czarne plamki. Pamiętałam jak przez mgłę, że Ramirez przeniósł mnie tu z drugiego końca ogródka, jednocześnie wzywając wsparcie. Wszystko to wydawało się złym snem i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie się obudzę.

– Nic ci nie będzie. Weź tylko kilka głębokich oddechów. – Ramirez usiadł obok mnie. A raczej słyszałam, jak siada obok mnie, i czułam ciepło jego ciała.

Zerknęłam w górę, starając się patrzeć na Ramireza, a nie na basen, skąd dobiegały pluski policjantów, którzy wyciągali ciało kobiety.

– Nie żyje, prawda? – Wiem, głupie pytanie. Ale musiałam je zadać. Tak bardzo chciałam, żeby nic jej nie było. Żeby się okazało, że to wielka pomyłka albo wyjątkowo drastyczny odcinek Ukrytej kamery.

– Na dwieście procent.

– Kim ona jest? – Urwałam i się poprawiłam. – To znaczy, była?

Ramirez patrzył na mnie, mrużąc ciemne oczy. Wiedziałam, że zastanawia się, czy traktować mnie jak podejrzaną, świadka, czy tylko głupią blondynkę, która nie potrafi utrzymać równowagi w nowych szpilkach. Wreszcie przemówił, najwyraźniej wybierając wariant z głupią blondynką.

– Celia Greenway.

Z trudem przełknęłam ślinę, rozważając, jak najlepiej ująć w słowa moje kolejne pytanie.

– Hm, nie pośliznęła się i wpadła do basenu, co? Ramirez pokręcił powoli głową.

– Jesteś pewien? Przytaknął.

– To było… to znaczy, czy… – Wypowiedzenie na głos słowa „morderstwo” zupełnie mnie przerosło. To wszystko przypominało bardziej powieść Johna Grishama niż prawdziwe życie. Na litość boską jestem projektantką obuwia dziecięcego. Nie zwykłam natykać się na zwłoki w eleganckich basenach w Orange County.

Zamiast zagłębiać się we własną psychikę, spróbowałam inaczej.

– Ktoś jej pomógł, prawda?

Ramirez się zawahał. Fakt, że od pół godziny siedziałam skulona w pozycji embrionalnej najwyraźniej, nie skłaniał go do zwierzeń.

Wyprostowałam się, starając się sprawiać wrażenie opanowanej, co nie było łatwe.

– Możesz mi powiedzieć. Jestem twardą laską. – Tak, jasne. Nie odrywałam od niego wzroku, robiąc wszystko, by nie patrzeć na nosze na kółkach, na których wywożono nieszczęsną panią Greenway w czarnym worku.

Poddał się.

– Tak, wygląda na to, że została zamordowana.

Żołądek znowu podszedł mi do gardła, ale oparłam się pokusie, żeby wetknąć głowę między kolana. Ramirez mówił dalej.

– Oficjalna przyczyna śmierci zostanie ogłoszona dopiero po przeprowadzeniu autopsji przez lekarza sądowego. Ale jej ciało nosi wyraźne ślady przemocy. Całą szyję ma fioletową.

– Została uduszona?

Ramirez przeniósł wzrok na basen.

– Na to wygląda.

Choć było mi bardzo szkoda tej biednej kobiety, moje myśli natychmiast powędrowały ku Richardowi. Przed oczami stanął mi nieprzyjemny obraz mojego chłopaka pływającego twarzą do dołu w basenie w Orange County. Przestałam udawać twardą laskę i znowu wetknęłam głowę między kolana, wciągając głęboko powietrze, które pachniało moimi skórzanymi butami, chlorem i zimnym potem, którego strużkę czułam na plecach.

– Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytał Ramirez.

– Jestem pewna – odparłam, tyle że zabrzmiało to jak „jestpena”.

– Zupełnie nie umiesz kłamać.

– Co ty powiesz?

– No dobrze, skoro „nic ci nie jest”, może odpowiesz teraz na kilka pytań dotyczących twojego chłopaka?

Znieruchomiałam, a przez głowę przemknęła mi straszliwa myśl. A jeśli Ramirez myśli, że Richard ma coś wspólnego ze śmiercią Celii. To niemożliwe. Chyba.

– Jakich pytań? – Oddałabym wszystko, żeby dowiedzieć się, co chodzi mu po głowie, ale choć z całych sił starałam się rozszyfrować jego kamienny wyraz twarzy, na nic się to nie zdało. Ze swoją pokerową miną mógłby się nieźle obłowić w Las Vegas.

– Zacznijmy od miejsca jego pobytu.

– Mówiłam ci już, że nie wiem, gdzie jest Richard. Myślisz, że siedziałabym tutaj, gdybym to wiedziała? – Powiedziałam to wysokim, jękliwym głosem, którego nie używałam od czasu, kiedy w szóstej klasie zgubiłam aparat na zęby. Powstrzymałam napływające do oczu łzy. – Naprawdę nie wiem, gdzie on jest.

Ramirez przyglądał się mi przez chwilę. W jego zmrużonych oczach dostrzegłam prawdziwe, niewypowiedziane pytanie.

– Richard tego nie zrobił – powiedziałam dobitnie, kręcąc głową, tak gwałtownie, że prawie wróciły tańczące czarne plamki. – Nie jest mordercą. Jest prawnikiem. Jeśli jest na kogoś wkurzony, wytacza mu proces. Nigdy, przenigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Nie znasz go.

Przechylił głowę na bok.

– A ty znasz?

Przygryzłam wargę. Dobre pytanie. Myślałam, że znam. Ale wyglądało na to, że były w jego życiu sprawy, o których zapomniał mi powiedzieć.

Na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo właśnie podszedł do nas jeden z techników. Zupełnie nie przypominał przystojniaków z Kryminalnych zagadek Las Vegas. Był wysoki, chudy i łysy jak kolano. Miał haczykowaty nos i małe, świdrujące oczka, przed którymi nic nie mogło się ukryć.

– Jest gotowa? – zwrócił się do Ramireza, zupełnie jakbym była meblem.

Ramirez zerknął na mnie.

– Nie jestem pewien.

– Gotowa na co? – zapytałam.

Żaden z mężczyzn nie zareagował. Technik postawił na ziemi swoją czarną torbę.

– Myślę, że powinienem ją załatwić, zanim jeszcze bardziej skazi teren.

– Zanim skażę teren?

Ramirez posłał mi kolejne taksujące spojrzenie.

– Śmiało bierz się do roboty. Jest gotowa.

– Gotowa na co? – Pomyślałam, że za chwilę znowu włączy mi się głosik Myszki Minnie. Nerwowo zerkałam raz na jednego, raz na drugiego.

Ramirez westchnął, po czym przemówił cierpliwym tonem, jakby się zwracał do przedszkolaka.

– Pobierzemy próbki twoich włosów, odciski palców i butów. Byłaś obecna na miejscu zbrodni. Musimy mieć pewność, że możemy cię wykluczyć z dalszego śledztwa.

Technik wyciągnął niewielką rolkę, podobną do tej, jakiej używałam, by pozbyć się sierści z moich czarnych kaszmirowych ubrań po każdej wizycie u mamy i jej zgrai pręgowanych kotów. Małe oczka mężczyzny bacznie mnie obserwowały, jakbym była jednym wielkim chodzącym dowodem. Bez zbędnych ceregieli zaczął jeździć rolką po moim niebieskim topie, ramionach, udach, ba, zapuszczał się nawet w miejsca, których większość facetów nie dotykała, bez uprzedniego postawienia mi kina i kolacji.

Ramirez wyglądał na rozbawionego.

– To nie jest śmieszne – powiedziałam z całą godnością, na jaką było mnie stać, będąc molestowana za pomocą rolki do odzieży.

– Nikt nie mówi, że jest – odparł, tyle że jego oczy zmrużyły się w kącikach, kiedy to mówił.

Postanowiłam zmienić temat.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Strzelaj.

– Domyślam się, że to dom Celii Greenway. Przytaknął.

– Wiedziałeś, że ona…

– Będzie martwa?

Wzdrygnęłam się. To słowo wydawało się takie ostateczne. Oznaczało, że biedna Celia Greenway już nigdy nie zazna radości megawyprzedaży, jaką organizowali dwa razy do roku w Bloomingdales, nie będzie się rozkoszować zapachem nowiutkich skórzanych czółenek, nie ucieszy się na widok jedynej w swoim rodzaju torby znalezionej w koszu z rzeczami przecenionymi o połowę. Możecie się śmiać, ale to właśnie takie drobiazgi sprawiają, że życie jest piękne.

Próbowałam to jakoś złagodzić.

– Poszła popływać.

– Nie, nie wiedziałem. Chciałem z nią po prostu porozmawiać.

Technik schował rolkę do plastikowego woreczka, który następnie odłożył do czegoś, co wyglądało jak czarna skrzynka wędkarska na przynęty i akcesoria. Wyjął pęsetę i zaczął się przyglądać moim włosom.

– O co chodzi? – zapytałam.

Facet nie odpowiedział, tylko krążył wokół mnie, przypatrując się badawczo moim blond pasemkom.

– Co on robi? – zapytałam Ramireza.

– Potrzebuje próbki włosów, najlepiej z cebulką, żeby zbadać DNA.

– DNA? Nie zgodziłam się, żebyście badali moje DNA. Niech on odczepi się od moich włosów.

Ramirez zmrużył oczy.

– Trzeba się było trzymać z daleka od miejsca zbrodni. Aha.

Zacisnęłam usta, żeby nie przegiąć. Byłam pewna, że gdyby Ramirez chciał, mógłby mi nieźle uprzykrzyć życie. Wiedziałam, że wtargnęłam na teren prywatny i mieszałam się w nie swoje sprawy, a także że miałam na sumieniu całe mnóstwo pomniejszych grzeszków, na które gliniarze nie patrzą zbyt przychylnie. Poza tym to, w jaki sposób Ramirez pytał o Richarda, kazało mi podejrzewać, że nie stoimy po tej samej stronie. Wolałam nie mieć w nim wroga. I bez tego miałam dość problemów.

Jeden z umundurowanych gliniarzy zawołał Ramireza do basenu, a ja zostałam sam na sam z technikiem, który nadal krążył wokół mojej głowy, szukając idealnego kosmyka. W końcu znalazł go i wyrwał (dodam, że nie był przy tym zbyt delikatny). Potem napełnił dwie plastikowe tacki gipsem i kazał mi w nie wejść. Zrobiłam to, ale dopiero po tym, jak przysiągł na życie swojej matki, że gips zmyje się z moich butów. Śmierć pani Greenway była wystarczającą tragedią jak na jeden dzień. Po co dodawać do tego zrujnowane buty za trzysta dolców.

Kiedy Pan Haczykowaty Nos z laboratorium kryminalistycznego pracował, ja odważyłam się ponownie spojrzeć na basen. Bez pływającego w nim ciała, z wodą połyskującą w popołudniowym słońcu, nie wyglądał ani trochę złowieszczo. Gdyby ubrać kręcących się dookoła techników w spodnie khaki i kolorowe T – shirty, cała sceneria nie różniłaby się ani o jotę od przeciętnego dnia w Orange County.

To tylko dowodziło, jak mylące bywają pozory.

Zamknęłam oczy, rozkoszując się promieniami słońca na twarzy i próbując uporządkować to, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Devon Greenway podprowadził ze swojej firmy dwadzieścia milionów dolarów. Celia i Richard jako jedyni znali szczegóły. Celia nie żyła, a Richard zaginął. Miałam nadzieję, że Richard po prostu ukrywa się przed Greenwayem, a nie gdzieś…

Pływa.

– Skończyłeś? – Ramirez ponownie do nas podszedł i zwrócił się do technika, który pakował gipsowe odlewy do innej czarnej torby.

– Mam już wszystko, czego potrzebuję – odparł mężczyzna, podnosząc swój ekwipunek.

– To dobrze.

Technik skinął mi szorstko głową, co odebrałam jako podziękowanie za w miarę udaną współpracę, i zszedł na dół. Ramirez patrzył za nim chwilę, a potem usiadł obok mnie.

Blisko.

Za blisko. Odsunęłam się, niemal dusząc się wydzielanymi przez niego feromonami.

Zwrócił się w moją stronę. Jego oczy były ciemniejsze od podwójnego espresso, a kąciki ust drgały w uśmiechu.

– Denerwujesz się przy mnie?

Ja miałabym się denerwować? Skąd.

Skinęłam głową. Czasami jestem strasznym tchórzem.

Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe, wilcze zęby.

– To dobrze – powiedział.

Odwróciłam wzrok, woląc widok basenu od szelmowskiego błysku w oczach Ramireza. Pewnie właśnie tak błyszczały mu oczy, kiedy zaciągał kogoś do więzienia.

Albo do łóżka.

Nie żebym chciała to sprawdzić. (Rety!)

– No dobrze… – powiedziałam, odchrząkując. – Co teraz? Ramirez przysunął się i swobodnie objął mnie ramieniem. Poczułam zapach płynu do zmiękczania tkanin i antyperspirantu Axe.

– Teraz – odparł, nachylając się do mnie – zabiorę cię do domu. Rety, rety!

Szczęśliwie udało mi się przekonać Ramireza, że czuję się wystarczająco dobrze, aby sama prowadzić. W końcu minęła cała godzina, od kiedy udawałam embriona. Nie wspominając już o tym, że nie byłam psychicznie przygotowana na powrót do Santa Monica w piekielnych korkach godzin szczytu, w towarzystwie Króla Hormonów. Poza tym nie byłam zachwycona myślą, że miałabym tu wrócić jutro po mojego dżipa. Szczerze mówiąc, zdecydowałam, że przez jakiś czas będę się trzymać z daleka od Orange County (no, chyba że urządzą wyprzedaż w Block).

Kiedy wreszcie dotarłam do swojego mieszkania, było już ciemno, a ja umierałam z głodu. Zrobiłam sobie zapiekaną kanapkę z serem (z toną ciągnącego cheddara), którą popiłam dietetyczną colą. Po przeżyciach dzisiejszego dnia miałam ochotę napić się piwa, ale zważywszy na mój spóźniający się okres, uznałam, że to zły pomysł. Wcisnęłam guzik odtwarzania na automatycznej sekretarce, modląc się w duchu, żeby było coś od Richarda.

Miałam jedną wiadomość od mamy (zaklepała stolik w Beefcakes na swój wieczór panieński. Fuj!), jedną od Podrabianego Tatusia (kupił kosz z ręcznie dzierganą wyprawką dla dzidziusia Molly Inkubatora. Podwójne fuj!) i jedną od Dany, która pytała, czy zobaczyłam już różową kreskę (nie wiem, ile razy musiałabym powtórzyć „fuj”, żeby wyrazić, jak się poczułam).

Żadnej wiadomości od Richarda.

Spojrzałam na test ciążowy nadal leżący na kuchennym blacie i nagle zrobiło mi się niedobrze. Chciało mi się płakać. Miałam wrażenie, że moje życie zamieniło się w serial pod tytułem Prawo i porządek: misja dla blondynki. W tym tygodniu nasza odlotowo, choć niepraktycznie ubrana bohaterka natyka się na zwłoki podczas poszukiwań swojego chłopaka malwersanta, który dał nogę, a jej okres nadal się spóźnia.

Nie zapominajmy też o przystojnym detektywie Jacku Ramirezie, głównym bohaterze serialu. Ramirez równa się niebezpieczeństwo przez duże N, dodatkowo podkreślone i napisane kursywą.

Chwyciłam kolejną puszkę dietetycznej coli, starając się zignorować falę gorąca, jaka mnie zalała na myśl o Ramirezie. Na swoją obronę powiem, że większości kobiet trudno byłoby zachować spokój przy takim facecie jak on.

Rozłożyłam się na materacu i włączyłam telewizor, tłumacząc sobie, że nie o takich rzeczach powinna myśleć ciężarna kobieta. Nie powinnam fantazjować o twardym jak skała brzuchu, szelmowskich, brązowych oczach i uśmiechu, na widok którego Mona Liza sama zdarłaby z siebie ubranie. Powinnam pomyśleć o wypiciu litra wody, zabraniu testu ciążowego do łazienki i stawieniu czoła temu, co pokaże. I zrobię to. Spojrzałam na test. Wkrótce.

Włączyłam Lettermana i wygodnie się ułożyłam. Właśnie omawiał „Dziesięć głównych sygnałów, że za długo przebywałeś na słońcu”. Dotarł zaledwie do numeru piątego („George Hamilton wygląda przy tobie jak albinos”), kiedy zasnęłam.

Śnił mi się Ramirez, przepływający kolejne długości basenu w błyszczącej niebieskiej wodzie.

Nago.

Następnego ranka wyciągnęłam zapomniany numer telefonu z tylnej kieszeni dżinsów i zadzwoniłam do matki Richarda. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że go u niej znajdę, ale doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować.

Jego matka oczywiście nie miała od niego żadnych wiadomości, od czasu kiedy dzwonił złożyć jej życzenia urodzinowe trzy tygodnie wcześniej. Zadzwoniłam więc do jego sprzątaczki, ogrodnika i pralni, pytając, czy nie widzieli Richarda w ostatnich dniach. Niestety, Richard zniknął z powierzchni ziemi w zeszły piątek i od tamtej pory nikt go nie widział.

Przygotowałam sobie filiżankę kawy i ciastka z lukrem czekoladowym. Jadłam przy kuchennym blacie, rozważając możliwości dalszego działania. Nie było ich zbyt wiele. Mogłam sama namierzyć Richarda albo pozwolić, by zrobił to Ramirez, co pewnie skończyłoby dla mojego chłopaka aresztowaniem. Nie wierzyłam, że jest winny defraudacji, ale jego tajemnicze zniknięcie z pewnością nie dodawało wiarygodności teorii, że jest tylko niewinnym świadkiem. Jeśli nie chciałam odwiedzać Richarda w więzieniu, musiałam znaleźć go pierwsza.

Postanowiłam zacząć od początku. Od miejsca, w którym widziałam Richarda po raz ostatni. Jego kancelarii.

Niestety, wiedziałam, że niełatwo będzie jeszcze raz przedostać się do twierdzy strzeżonej przez Jasmine. Mój genialny plan? Zaczekać, aż wyjdzie na przerwę.

Pojechałam pod kancelarię i zaparkowałam samochód po drugiej stronie ulicy. Dokładnie o dwunastej trzy z budynku wyszła Jasmine i kręcąc swoim odzianym w miniówkę tyłkiem, oddaliła się na lunch.

Wyskoczyłam z auta, wrzuciłam do parkometru kilka ćwierćdolarówek i pognałam przez jezdnię. Po chwili szłam po wyłożonej wykładziną podłodze do stanowiska recepcjonistki, które o tej porze zajmowała zmienniczka Jasmine, Althea, młodsza kancelistka z wyraźnym przodozgryzem górnym.

– Dzień dobry, Altheo – zagadnęłam wesoło, kładąc na blacie swoją malutką torebkę od Kate Spade.

Althea przywitała mnie niezrozumiałym burknięciem, unikając kontaktu wzrokowego. Miała na sobie niebiesko – szary, powyciągany kardigan, w którym przy wzroście metr pięćdziesiąt dwa i siedemdziesięciu kilogramach wagi wyglądała jak wielki ziemniak. Jej kręcone ciemnoblond włosy (ale niezrobione farbą Clairola, tylko w naturalnym mysim kolorze) były z jednej strony zebrane na bok do tyłu i upięte szylkretową spinką. Duże zielone oczy łypały na mnie zza grubych szkieł okularów, w których wyglądała jak Pan Magoo.

– Pewne już słyszałaś, że Richard wybrał się na małą wycieczkę?

Althea poczerwieniała. Najwyraźniej wszyscy wiedzieli, że Richard dał nogę.

Nachyliłam się do niej poufale.

– Była tu policja? Althea skinęła głową.

– Siedzieli tu wczoraj cały dzień. Zabrali trzy kartony dokumentów.

Cholera. Ramirez był dobry. Zastanawiałam się, czy tracę czas, podążając śladem Richarda, a teraz także i Ramireza. Spróbowałam innej taktyki.

– Altheo, czy byłaś tu, zanim Richard wyszedł w zeszły piątek?

– Aha. Byłam w copyroomie, kserowałam akta sprawy Johnsona, kiedy przyszedł Richard, żeby skorzystać z niszczarki.

Niszczarki? Serce zaczęło mi mocniej bić.

– Nie widziałaś co niszczył?

– Nie, ale gliniarze i tak zabrali wszystko, co do skrawka. Cholera do kwadratu. Ramirez naprawdę był dobry.

– Czy mówił coś do ciebie, zanim wyszedł?

– Tylko żebym nie zapomniała przekazać akt panu Chestertonowi.

– Richard prowadził tę sprawę?

– Tak. Ale powiedział, że ma się nią zająć Chesterton.

– Aha. No cóż, dzięki, Altheo. Słuchaj, wskoczę tylko na chwilę do gabinetu Richarda, bo zdaje się, że coś tam zostawiłam. – Wstrzymałam oddech. Jasmine nie dałaby się już na to nabrać.

Na szczęście Althea była bardziej ufna.

– Powodzenia. Ale gliniarze chyba niewiele tam zostawili. Wśliznęłam się za szklane drzwi i skierowałam do pokoju Richarda.

Rozmyślałam nad tym, co powiedziała Althea. Umierałam z ciekawości, co mój luby przepuścił przez niszczarkę. Może był to tylko wyciąg z numerem jego karty kredytowej. Richard starannie niszczył wszystko, na czym widniał choćby jego adres e – mailowy, z obawy przed kradzieżą tożsamości. Z drugiej strony, co za niezwykły zbieg okoliczności: przychodzi do niego Ramirez, Richard odwołuje lunch ze mną, niszczy dokumenty, przekazuje prowadzoną sprawę wspólnikowi, wraca do domu, pakuje się i znika.

Na ułamek sekundy moja wiara w niewinność Richarda została zachwiana. Musiałam przyznać, że nie wyglądało to dobrze. Tak zachowywał się człowiek, który miał coś do ukrycia.

Odsunęłam od siebie tę myśl, stając pod drzwiami gabinetu Richarda. Obejrzałam się przez ramię, upewniając, że Jasmine nie pojawiła się w cudowny sposób za moimi plecami, a potem szybko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.

Gabinet wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Ramirez może i był skrupulatny, ale i strasznie niechlujny. Książki walały się rozrzucone po podłodze, pusty kosz na śmieci leżał na boku, skoroszyty i różne papiery leżały w bezładnych kupach przy dębowych szafkach. Także na biurku wszystko zostało przekopane. Richard z pewnością dostałby na ten widok jakiegoś ataku.

Przecięłam gabinet, dając susa nad dwoma stosami publikacji prawniczych i skoroszytów, po czym włączyłam monitor. Zamruczał, budząc się do życia, ale ekran pozostał czarny. Zajrzałam pod biurko i zawiedziona zobaczyłam, że zniknął komputer. Cholera. Ramirez był bardzo, bardzo skrupulatny.

No cóż, kiedy zawodzi technika, w odwodzie pozostają stare dobre papiery. Jęknęłam w duchu, patrząc na walające się po podłodze dokumenty. Zaczęłam od stosu najbliżej drzwi. Okazało się, że to wyciągi bankowe Richarda z ostatniego półrocza. Nuda. Choć, jak zauważyłam, kiedy zerknęłam na sumy, Richard zarabiał mniej, niż myślałam. Do tego zalegał z rachunkami – dostał sześć monitów. Super. Kolejny punkt do dodania do stale wydłużającej się listy rzeczy, których nie wiedziałam o swoim chłopaku. Nałogowo wydawał pieniądze i nie płacił na czas rachunków. Nagle zrobiło mi się głupio, że naciągnęłam go na platynowe kolczyki łezki na moje urodziny. Teraz wiedziałam, że stać go było na nie tak jak mnie na chatę w Beverly Hills.

Zabrałam się do kolejnego stosu papierzysk przy regale na książki. Znajdowały się tam faktury za kolacje z klientami, rozliczenia kosztów podróży, billingi rozmów telefonicznych odbytych w związku z poszczególnymi sprawami sporządzone z dokładnością do nanosekundy (piętnastominutowa konsultacja telefoniczna kosztowała tyle, że aż zakręciło mi się w głowie). Niestety nie znalazłam najmniejszej wskazówki, co do miejsca pobytu Richarda.

Sterta przy biurku zawierała kopie akt osobowych pracowników, którymi zapewne dysponowali wszyscy wspólnicy, aby wiedzieć, z kim pracują. Choć podejrzewałam, że nie znajdę tam niczego użytecznego, nie mogłam się powstrzymać i wygrzebałam akta Jasmine. Otworzyłam teczkę i zajrzałam do środka. Były tam dwie skargi od innych kancelistek na to, że prowadzi prywatne rozmowy zamiejscowe z telefonu służbowego, trzy pochwały od starszego wspólnika (który był okropnie stary, bardzo bogaty i w trakcie rozwodu, czyli zdecydowanie w typie Jasmine) oraz wykaz jej zarobków z ostatnich trzech miesięcy. Prawie się roześmiałam na widok nędznych sum, jakie Miss Plastik zarabiała, odbierając telefony i strzegąc szklanych drzwi. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że w Los Angeles można utrzymać się z pensją niższą od mojej, ale liczby nie kłamały. Biedna Jasmine. Prawie zrobiło mi się jej szkoda. Prawie, bo zaraz przypomniałam sobie, że to przez nią musiałam się tu zakradać jak pospolita kryminalistka.

A skoro o Jasmine mowa… zerknęłam na zegarek i uświadomiłam sobie, że węszyłam, to znaczy szukałam dowodów (tak, to brzmiało bardziej profesjonalnie), już od dwudziestu minut i że Jasmine wróci niebawem z lunchu.

Zamknęłam jej teczkę i gorączkowo zaczęłam rozglądać się za czymś, co mogłoby doprowadzić mnie do Richarda. Sama nie wiedziałam, czego szukam. Nawet jeśli znajdowały się tu wcześniej jakieś ważne dokumenty czy przedmioty, z pewnością zabrał je Ramirez i teraz w laboratorium policyjnym zdejmowano z nich odciski palców i inne ślady. Jedyna nadzieja w tym, że Ramirez przeoczył coś, co miało znaczenie tylko dla mnie, dziewczyny Richarda, pozostającej z nim w intymnych stosunkach. Tak, wiem, że szanse na to były nikłe, zwłaszcza że najwyraźniej wcale nie znałam Richarda tak dobrze, jak myślałam. Pewnie gdyby dać Ramirezowi kilka dni, wkrótce wiedziałby o moim chłopaku więcej ode mnie. Ta myśl sprawiła, że znowu zrobiło mi się niedobrze.

Dziesięć minut później, zdesperowana, przekopywałam biurko Richarda, grzebiąc wśród nożyków do otwierania listów, wiecznych piór, spinaczy, gumek recepturek i… Zaraz, a to co? Spod kalendarza biurkowego wystawał kawałek błyszczącej, niebieskiej folii. Uniosłam kalendarz i wyciągnęłam ją. Opakowanie po prezerwatywie?

Znieruchomiałam z dłonią zaciśniętą kurczowo na pustej szaszetce po superprążkowanym kondomie firmy Trojan. Drugą dłoń zwinęłam w pięść. Co opakowanie po prezerwatywie robi w biurku Richarda?

Gorączkowo zaczęłam szukać jakiegoś sensownego wyjaśnienia. Może folia pochodzi z czasów, zanim został wspólnikiem (czytaj: sprzed epoki Maddie)? Może reprezentował Trojana w jakimś procesie i musiał osobiście zapoznać się z ich produktem, by zdecydować, czy można go wykorzystać jako dowód? A może włamały się tu jakieś napalone małolaty, żeby spróbować seksu w gabinecie prawnika?

Cholera. Żadne z tych wyjaśnień nie wydawało mi się ani trochę przekonujące. Z trudem przełknęłam ślinę – nagle zaschło mi w ustach. Mój chłopak używał w pracy prezerwatyw. Jasny gwint. Obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek odnajdę Richarda, to go ukatrupię.

Nadal wpatrywałam się w zdradziecką folię, kiedy zadzwonił telefon. Odruchowo podniosłam słuchawkę.

– Słucham? – O cholera! Przecież nie powinno mnie tu być. Zaklęłam w myślach, mając nadzieję, że to nie Jasmine.

Osoba po drugiej stronie linii milczała zaskoczona. Potem usłyszałam męski głos:

– Daj mi Richarda.

Przełknęłam ślinę. Miałam nadzieję, że mój rozmówca tego nie słyszał.

– Z kim rozmawiam, jeśli wolno spytać?

Znowu cisza. Tyle że tym razem usłyszałam, jak facet mruknął pod nosem „cholera”. Najwyraźniej nie był zbyt zadowolony, że w to wnikam. Pewnie zastanawiał się, czy lepiej odpowiedzieć, czy odłożyć słuchawkę. Ostatecznie zdecydował się na wariant numer jeden i odpowiedział szorstkim głosem:

– Devon Greenway. A ty to kto, do cholery?