143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Rozdział 2

Trzy dni później nadal nie miałam okresu. Ani wiadomości od Richarda.

Zaczynałam się ponownie martwić. O Richarda, choć nieotwarty test ciążowy na kuchennym blacie nie polepszał sprawy. Richard nigdy nie ignorował moich telefonów. Zwykle sprawdzał swoje wiadomości o każdej pełnej godzinie i odpowiadał mi przynajmniej SMS – em z uśmiechniętą buźką albo pisał „cześć, piękna”. Tyle że tym razem zostawiłam mu chyba milion wiadomości i nie dostałam ani jednej uśmiechniętej buźki.

Drugą beztroską wiadomość zostawiłam mu w sobotni poranek: „Cześć, jak się masz, pewnie miałeś wczoraj dużo roboty, skoro nie zadzwoniłeś”. W porze lunchu zadzwoniłam do jego biura, ale włączyła się sekretarka. Odczekałam z kolejnym telefonem prawie do siedemnastej. Wtedy zostawiłam mu wiadomości na sekretarce w pracy, komórce, sekretarce w domu i wysłałam e – mail pełen uśmiechów z pytaniem: „Gdzie jesteś?”

W tym momencie zainterweniowała Dana, grożąc, że skrępuje mi ręce za plecami, jeśli nie dam facetowi trochę luzu. Miała rację. Zaczynałam zachowywać się jak wariatka. Nie dzwoniłam więc do niego przez całą niedzielę, aż do czasu, kiedy na kanale drugim zaczęły się wieczorne wiadomości, w których energiczne reporterki donosiły o włamaniu w Reseda i innych wydarzeniach dnia. Wtedy zostawiłam mu trzy kolejne wiadomości. Niestety nie doczekałam się odpowiedzi.

To było zupełnie niepodobne do Richarda. Choć bardzo się starałam, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jego niewidzialny radar zaangażowania w jakiś sposób wykrył, że spóźnia mi się okres, w związku z czym dał nogę.

W poniedziałek rano moja nadmiernie rozwinięta wyobraźnia i ja obudziłyśmy się z silnym postanowieniem wytropienia mojego zaginionego chłopaka. Wzięłam prysznic, włożyłam ulubione dżinsy, zielony jedwabny top na ramiączkach i szmaragdowe sandały bez pięt. Jeszcze tylko szybka sesja z suszarką, odrobina błyszczyku i byłam gotowa do wyjścia. Nie było jeszcze dziesiątej, kiedy zaparkowałam samochód w pobliżu kancelarii Richarda, ale chodnik już zaczynał parować rozgrzanym powietrzem. Jeszcze tylko smogu nam brakowało.

Dwie przecznice i trzech bezdomnych żuli dalej weszłam do klimatyzowanego budynku, w którym pracował Richard. Jak zwykle w recepcji straż trzymała Jasmine.

– W czym mogę pomóc? – zapytała z mało przekonującą uprzejmością.

– Chciałabym zobaczyć się z Richardem.

– Była pani umówiona?

Słowo daję, to się idealnie nadaje na jej epitafium. Tu spoczywa Jasmine „czy jest pan(i) umówiony(a)?” Williams. Boże świeć nad jej duszą.

– Nie. Ale jestem pewna, że spotka się ze mną, jeśli tylko mu powiesz, że tu jestem.

– Pani godność? Zmrużyłam oczy.

– Maddie Springer. Jego dziewczyna. – Podkreśliłam ostatnie słowo.

– Przykro mi, panno Springer, ale pana Howe'a dziś nie ma. Wziął kilka dni urlopu. Zostawię mu wiadomość, że pani wpadła. – Najwyraźniej świetnie się bawiła.

– Czemu nie powiedziałaś mi od razu, że go nie ma? Napompowane usta Jasmine ułożyły się w uśmiech. A w każdym razie tak mi się wydawało. Choć był to raczej szyderczy uśmieszek.

– Nie pytała pani.

Wzięłam głęboki oddech, tłumacząc sobie, że gdybym wychyliła się nad mahoniowym pulpitem i wydrapała jej oczy, mogłabym zniszczyć sobie kolejny paznokieć.

– W porządku. Mówił dokąd się wybiera?

– Przykro mi – odparła Jasmine, i tym razem nie miałam wątpliwości, że grymas na jej ustach to szyderczy uśmieszek – ale nie jestem uprawniona do udzielania…

– Nieważne. – Przerwałam jej. Dziś i tak dostarczyłam już Jasmine wystarczająco dużo rozrywki. Obróciłam się i, wbijając obcasy w brązowo – czerwoną wykładzinę, skierowałam się do windy, zostawiając Jasmine samą z jej pasjansem.

A więc Richarda nie było w pracy. Następny przystanek – jego mieszkanie.

Richard mieszkał w Burbank, na strzeżonym osiedlu wysokich, pokrytych stiukiem budynków przy Sunset Canyon. Wszystkie domy pomalowane były szarą farbą, która maskowała brud, a podczas dni z dużym natężeniem smogu idealnie pasowała do koloru powietrza. Richard mieszkał w trzecim budynku po prawej.

Zaparkowałam samochód po drugiej stronie ulicy. Szczęśliwie udało mi się znaleźć wolne miejsce na tej samej przecznicy, i to po zrobieniu zaledwie dwóch kółek. Zabezpieczyłam kierownicę blokadą.

Wstukałam kod żelaznej bramy, po czym przecięłam malutki dziedziniec, na którym rosły jukki, krzewy liściaste i kwitnące teraz agapanty. Kiedy dotarłam do drzwi mieszkania Richarda, przystanęłam, wzięłam głęboki oddech i włożyłam klucz do zamka.

Częściowo spodziewałam się, że wyskoczą na mnie zbiry z mafii albo że mieszkanie będzie zdemolowane, jakby Richard został wywleczony z niego siłą, kopiąc i wrzeszcząc: „Czekajcie, pozwólcie mi najpierw oddzwonić do mojej dziewczyny!”

Rozczarowałam się. Mieszkanie wyglądało tak jak zawsze. W salonie stały eleganckie czarne skórzane sofy w towarzystwie małych szklanych stolików z chromowanymi okuciami. We wnęce kuchennej po prawej panował idealny porządek, zielone granitowe blaty lśniły w promieniach porannego słońca, wpadających przez szklane przesuwne drzwi prowadzące na balkon.

– Halo? – zawołałam w przestrzeń, chociaż podświadomie czułam, że nie otrzymam odpowiedzi. Mieszkanie sprawiało wrażenie opuszczonego, Powietrze było lekko zatęchłe, jakby od wielu dni nikt nie otwierał okien. To jeszcze spotęgowało mój niepokój.

Richarda nie było w domu. Nie było go też w pracy. Zaczynało brakować mi pomysłów, gdzie jeszcze go szukać. Czy to możliwe, że musiał nagle wyjechać z miasta? Może chodziło o jakąś pilną sprawę rodzinną? Jego matka mieszkała sama w Palm Springs – może zachorowała?

Przecięłam pokój i skręciłam w wąski korytarz prowadzący do wyłożonej marmurem łazienki, sypialni i dodatkowego pokoju, w którym Richard urządził gabinet. Otworzyłam drzwi gabinetu i ostrożnie zajrzałam do środka. Ani śladu Richarda. Światełko automatycznej sekretarki na biurku błyskało jak oszalałe. Czując tylko odrobinę wyrzutów sumienia, wcisnęłam guzik odtwarzania.

Nie do wiary, ale wszystkie z dwunastu wiadomości były ode mnie. Rety. Szybko je skasowałam, zostawiając tylko jedną, na której sprawiałam wrażenie rozsądnej, zdrowej psychicznie dziewczyny.

Szybko rozejrzałam się po gabinecie. Nie zauważyłam żadnych biletów lotniczych na Bahamy ani telegramów pod tytułem „Mama jest chora, natychmiast przyjeżdżaj”. Przeszłam do sypialni, stukając obcasami po eleganckiej drewnianej podłodze.

Podobnie jak w innych pokojach w sypialni panował idealny porządek. Łóżko było zaścielone, na burgundowej kołdrze nie było ani jednej zmarszczki. Na komodzie leżały zwykłe drobiazgi codziennego użytku: trochę drobniaków, stare okulary przeciwsłoneczne, pudełko zapałek, opakowanie witamin i dwa długopisy Bic. Czując się trochę jak Columbo, sprawdziłam adres na zapałkach. Należał do klubu, do którego Richard zabrał mnie w zeszłym tygodniu. Cholera! To by było na tyle, jeśli chodzi o moje zdolności detektywistyczne.

Wysunęłam górną szufladę komody. Zrolowane skarpetki i slipy Hanes również nie dostarczyły mi żadnej wskazówki co do miejsca pobytu Richarda. Czułam, że myszkując w jego komodzie, jestem po prostu wścibska. Sięgnęłam ręką głębiej i skrzywiłam się wyciągając parę fioletowych skarpet w romby. Wysunęłam kolejną szufladę. Były w niej T – shirty i spodenki sportowe. Trochę w nich pogrzebałam i natknęłam się na obcisłe jaskrawoniebieskie spodenki do biegania. Boże! Trzeba się ich pozbyć. Cisnęłam je w stronę kosza na śmieci, pewna, że Richard później mi za to podziękuje.

Właśnie miałam się zabrać do szuflady z piżamami, kiedy poza własnym mruczeniem, którym dawałam wyraz swojej dezaprobacie, usłyszałam coś jeszcze. Dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.

W pierwszej chwili pomyślałam, że to Richard i że wraz z moją obsesją zostaniemy przyłapane na gorącym uczynku. Ale potem usłyszałam to:

– Halo? Richard, jesteś tam?

Znieruchomiałam. Był to męski głos, ale nie należał Richarda. Boże, co ja zrobię, jeśli to jakiś jego kumpel? Owszem, Richard dał mi klucz, ale nie po to, żebym zakradała się tu pod jego nieobecność i robiła inspekcję garderoby. Drżąc ze strachu, że na zawsze zostanie mi przyczepiona etykietka „tej trzepniętej laski, która grzebie w szufladach”, szybko wskoczyłam do szafy Richarda i zasunęłam za sobą drzwi. Możecie mnie nazwać tchórzem i panikarą, proszę bardzo.

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi wejściowych, a potem kroki przemierzające mieszkanie. Słyszałam dźwięk otwieranych i zamykanych szafek w kuchni i skrzypienie skóry, kiedy intruz ruszał poduszkami na sofie.

Kroki przemieściły się na korytarz, gdzie nieznajomy nagle się zatrzymał, zapewne przed gabinetem Richarda. Znów się rozległy, tym razem trochę przytłumione, kiedy wszedł do środka. Uchyliłam leciutko drzwi szafy i wyjrzałam. Niczego nie widziałam, więc cichutko, na palcach podeszłam do drzwi sypialni. Usłyszałam charakterystyczny sygnał i mieszkanie wypełnił mój głos, nagrany na automatyczną sekretarkę.

– „Cześć, Richard, to ja. Tak się tylko zastanawiam, co porabiasz. Nie odzywasz się do mnie. No może nie jakoś za długo, ale zdaje się, że miałeś do mnie wczoraj zadzwonić. Nie, żebym czekała na twój telefon. Ale może zapomniałeś. Albo byłeś naprawdę zajęty. Co całkowicie rozumiem, w końcu prowadzisz tyle spraw i masz mnóstwo na głowie. Widzisz, to nie tak, że myślę, że o mnie nie myślisz. Jestem pewna, że myślisz. I rozumiem, że mogłeś zapomnieć do mnie zadzwonić, bo wiem, że jesteś strasznie zajęty. W każdym razie zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mógł, okay?”

Boże, czy to naprawdę byłam ja? Nic dziwnego, że mój chłopak dał dyla.

Zdawało mi się, że słyszę śmiech intruza, kiedy sekretarka się wyłączyła. Całe szczęście, że usunęłam pozostałe wiadomości.

Usłyszałam dźwięk wysuwanych i zamykanych szuflad biurka, szelest przekładanych papierów. Mogłam przysiąc, że ten facet przeszukuje rzeczy Richarda. Ale w takim razie, co to za kumpel? Miałam tylko nadzieję, że znajdzie to, czego szuka, i nie wejdzie do sypialni.

Nic z tego.

Po chwili znowu usłyszałam kroki. Zbliżały się. Wydałam z siebie zduszony jęk i wskoczyłam z powrotem do szafy, szybko zasuwając za sobą drzwi. Chwilę później nieznajomy wszedł do pokoju. Przykucnęłam na podłodze, wciskając się między stos zimowych swetrów i kolekcję mokasynów od Bruno Magliego.

Słyszałam, jak intruz wysuwa szuflady komody, grzebiąc w nich tak jak ja przed chwilą. Czego szuka? Ciekawość wzięła górę nad strachem. Uchyliłam leciutko drzwi, żeby rzucić na niego okiem.

Natychmiast go rozpoznałam. Szerokie plecy pochylone nad komodą Richarda, wytarte dżinsy, ciemne włosy. Był to ten sam facet, którego widziałam w kancelarii z Richardem. Pan Nikt. Oprócz dżinsów znowu miał na sobie czarny T – shirt, ale tym razem był bez blezera – było za gorąco. Rękawy koszulki ciasno opinały jego pokaźne bicepsy. Zdaje się, że spod jednego z rękawów wystawał tatuaż, ale nie mogłam dojrzeć, co przedstawia.

Potem zobaczyłam broń.

Zastygłam w bezruchu, z wzrokiem utkwionym w kawałku błyszczącego metalu, wsuniętego za pasek dżinsów nieznajomego. Kolba pistoletu ciasno przylegała do jego umięśnionego brzucha. Mój oddech stał się szybki i urywany, kiedy gorączkowo starałam się znaleźć racjonalne wytłumaczenie, dlaczego uzbrojony facet przeszukuje rzeczy osobiste Richarda.

Pan Uzbrojony i Niebezpieczny mruczał coś pod nosem, wysuwając szufladę z bielizną. Wytężyłam słuch, żeby usłyszeć, co mówi.

– Niech to szlag… Wiem, że coś zostawiłeś… A to co…? – Urwał, unosząc fioletowe skarpety w romby. Pokręcił głową, wydając dźwięk, przypominający coś pomiędzy prychnięciem a chichotem, a potem wrzucił skarpety z powrotem do szuflady. Cóż, może i był złym facetem, ale przynajmniej miał dobry gust. Przyglądałam się, jak przeszukuje kolejną szufladę. – Cholera… to niemożliwe, żeby ten sukinsyn wszystko zabrał.

Zaraz, jak to „wszystko zabrał”?

Moje oczy oswoiły się już z ciemnością i rozejrzałam się po szafie, w której wisiały rzędy garniturów, koszulek polo i wyprasowanych w kant spodni. Dało się zauważyć wyraźne luki. Poczułam ucisk w żołądku, zbierało mi się mdłości. Zniknęły ubrania, zniknął mój chłopak. Facet ze spluwą grzebał w szufladzie z bielizną Richarda, a ja siedziałam skulona w szafie, modląc się, żeby zawroty głowy, które czułam, były oznaką strachu, a nie ciąży. To wszystko bardzo mi się nie podobało. Nie miałam pojęcia, co tu się dzieje, ale na pewno nic dobrego.

Po chwili było jeszcze gorzej.

Pan Nikt ruszył w kierunku szafy. Przygryzłam wargę, mając nadzieję, że się odwróci i sobie pójdzie. Niestety. Szedł prosto na mnie. Zacisnęłam mocno powieki i zwinęłam się w kłębek. Modliłam się w duchu, obiecując, że będę częściej chodzić do kościoła, połowę zarobków oddawać biednym, i naprawdę pracować przy wydawaniu posiłków w Święto Dziękczynienia, a nie tylko mówić tak mojej matce, żeby uniknąć jedzenia jej suchego jak wiór indyka.

Słyszałam, jak drzwi się przesuwają, i otworzyłam jedno oko. Podziękowałam bezgłośnie niebiosom, bo intruz odsunął drzwi z drugiej strony, tak że nadal skrywał mnie mrok. Wstrzymałam oddech, przekonana, że w otaczającej ciszy każde zaczerpnięcie tchu będzie równie głośne jak młot pneumatyczny w akcji.

Pan Nikt spojrzał na wiszące ciuchy, mrużąc ciemne oczy, jakby w myślach prowadził jakieś obliczenia.

– Cholera – rzucił, wypuszczając powietrze. Potem odwrócił się i wyszedł z sypialni. Słyszałam, jak idzie korytarzem, a potem wychodzi z mieszkania, zamykając za sobą drzwi z takim impetem, że zaczęły mi szczękać zęby. Choć możliwe, że szczękały same z siebie. Uświadomiłam sobie, że się trzęsę, i opatuliłam się wełnianym swetrem. Jeszcze przez dwie minuty siedziałam w ciemnej szafie, zanim odważyłam się wyjść.

Nie wiem, co zrobiłby Pan Nikt, gdyby mnie zobaczył, ale spluwa zatknięta za pas jego lewisów nie wróżyła nic dobrego.

Ostrożnie wystawiłam głowę za drzwi sypialni. Ani śladu zbira. Najszybciej, jak mogłam, przemknęłam na palcach korytarzem i ulotniłam się z mieszkania Richarda. Przecięłam sprintem ulicę, kuląc się jak pod ostrzałem. Gdy tylko znalazłam się w samochodzie, zamknęłam drzwi od środka, zdjęłam blokadę z kierownicy i odpaliłam silnik. Nadal trzęsły mi się dłonie, kiedy regulowałam klimatyzację.

Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów, oceniając sytuację. Byłam cała. Pan Nikt mnie nie zauważył. Nie dostałam kulki w łeb ani się nie zmoczyłam. Wszystko było w porządku.

No dobra, nie wszystko było w porządku. Richard spakował się i wyjechał. Było to jasne zarówno dla Pana Nikt, jak i dla mnie. Ale dokąd wyjechał? I dlaczego? Richard nie wspominał, że planuje wyjazd, a biorąc pod uwagę, że do jego mieszkania włamał się uzbrojony facet, nie sądziłam, żeby chodziło o wakacje w Club Med. Ukrywał się? Miał kłopoty? Zważywszy na fakt, że uważał wrzucenie sobie w koszty lunchu ze mną za nieetyczne, trudno mi było w to uwierzyć.

Zastanawiałam się, czy nie powinnam zadzwonić na policję. Nie byłam jednak wcale pewna, czy Pan Nikt dopuścił się przestępstwa, wchodząc do cudzego mieszkania i grzebiąc w szufladzie z bielizną właściciela. Czy zamknęłam za sobą drzwi? Byłam zbyt przejęta sytuacją, by zwrócić na to uwagę. A jeśli nie, to nie mogło być mowy o włamaniu.

Boże, miałam nadzieję, że Richard jest cały i zdrowy. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś mu się stało. Co z moim… spóźnionym okresem? Poczułam, jak zalewa mnie nowa fala mdłości. Przysięgłam sobie, że jeśli Richard wygrzewa się na Bahamach, to go zabiję.

Wtedy w mojej torebce rozległo się dzwonienie. Aż podskoczyłam, niemal uderzając głową w sufit, cała nabuzowana adrenaliną. Sięgnęłam do torebki i otworzyłam motorolę. Na wyświetlaczu zobaczyłam numer mojej matki. Gdyby dzwonił ktoś inny, zignorowałabym go. Ale znając mamę, pewnie wysłałaby za mną Gwardię Narodową na poszukiwania, gdybym nie odebrała przed czwartym sygnałem.

– Halo?

– Maddie, nie zapomniałaś, prawda?

– Oczywiście, że nie. – Zaczęłam gorączkowo myśleć. O czym miałam nie zapomnieć?

– To dobrze. Bo mamy rezerwację na piątą, a Ralph odwołał ostatnią klientkę, żeby być z nami.

Racja. Ralph, znany również jako Podrabiany Tatuś, był właścicielem Fernando's, najgorętszego salonu piękności na Rodeo Drive, i miał wkrótce zostać moim ojczymem. Ciągle nie byłam na sto procent pewna, czy Ralph jest hetero, ale bardzo mi odpowiadały zniżki na manikiur.

Mama spiknęła się z Ralphem, kiedy po dwudziestu sześciu latach bycia samotną matką odkryła cudowny świat internetowych randek. Zdecydowana wrócić do obiegu w wielkim stylu, udała się do Fernando's w celu poddania się ekstremalnej metamorfozie. Traf chciał, że to Ralph ciął, farbował i stylizował jej włosy, robiąc z nich małe dzieło sztuki. Po trzech miesiącach flirtowania i zabiegów fryzjerskich mama ze zdumieniem odkryła, że Ralph nie tylko jest hetero (rzekomo), ale że również jest nią zainteresowany nie tylko jako fryzjer, ale i mężczyzna. Pięć miesięcy później planowali piękną ceremonię ślubną nad brzegiem morza w Malibu, która miała się odbyć za tydzień od soboty. Ja byłam pierwszą druhną i dziś mama chciała zapoznać mnie z moim kolejnym oficjalnym obowiązkiem, numer, bodajże, trzy tysiące: miałam zorganizować jej wieczór panieński.

Rozważałam, czy nie wymyślić jakiejś wymówki, by uniknąć wspólnego obiadu. Nadal trzęsły mi się ręce. Serce, co prawda, nie waliło już jak oszalałe, ale nadal ściskało mnie z niepokoju w piersi i byłam cała spięta. Jednak, znając mamę (patrz wzmianka o Gwardii Narodowej), gdybym postanowiła się wykpić od spotkania, musiałabym liczyć się z wieloma pytaniami, na które nie miałam ochoty odpowiadać. Tak więc dałam sobie spokój.

– Okay. Możesz na mnie liczyć. Piąta trzydzieści, tak?

– Piąta! – wrzasnęła moja matka do telefonu.

– Okay. – Spojrzałam na zegarek. Czwarta czterdzieści siedem. Biorąc pod uwagę natężenie ruchu o tej porze, musiałam się sprężać. – Już jestem w samochodzie, mamo. Zaraz będę.

– Dobrze. Nie chcę, żebyś się spóźniła. Udałam, że nie usłyszałam ostatniego zdania.

– Coś przerywa, mamo. Muszę kończyć. Pa.

Dotarłam do restauracji Garibaldi's w Studio City dokładnie dwadzieścia dziewięć po piątej. Być może byłabym na czas, gdybym przez całą drogę nie zerkała co chwila we wsteczne lusterko, sprawdzając, czy gdzieś za mną nie czai się Pan Nikt. Na szczęście nie zauważyłam nikogo podejrzanego. Chociaż fakt, że go nie widziałam, wcale nie oznaczał, że go tam nie było. Chyba popadłam w paranoję?

Znalazłam wolne miejsce i zaparkowałam pomiędzy jaguarem a zdezelowanym dodge'em dartem. Na szczęście miałam na nogach wygodne sandały bez pięt Spigi, więc pokonanie sprintem półtorej przecznicy nie odbiło się na moim zdrowiu. Ralph stał na zewnątrz i rozmawiał przez telefon. Na jego opalonej twarzy malowało się pełne skupienie. Opalenizna była oczywiście sztuczna. Kiedy Ralph przyjechał do Beverly Hills, przeistoczył się z farmera ze Środkowego Zachodu w Fernando w europejskiego mistrza nożyczek. Słusznie uznał, że szanse, by elita mieszkająca w obrębie kodu 90210 chciała bywać w salonie o nazwie Ralph's były równe zeru. Na nieszczęście jego rodzina miała szwajcarsko – niemieckie korzenie, więc aby nie wydała się sprawa jego lipnego hiszpańskiego pochodzenia, dwa razy w tygodniu fundował sobie zabieg opalania sprejem.

Kiedy Ralph mnie zobaczył, uśmiechnął się. Pozdrowił mnie uniesieniem ręki i gestem zachęcił, żebym weszła do środka.

Ubrana na czarno hostessa skierowała mnie do stolika pośrodku sali, gdzie siedziała moja matka, zerkając na zegarek i zaciskając wąskie usta.

– Maddie, spóźniłaś się.

Chciałam, żeby ludzie przestali mi to ciągle wypominać. Nachyliłam się i cmoknęłam powietrze przy jej policzku.

– Przepraszam, mamo, był korek.

Przewróciła oczami. Były brązowawo – zielone, jak moje, ale podkreślone jasnoniebieskim cieniem do powiek, którego używała, na długo zanim stał się znowu modny. Ubrana była w czarne legginsy przeniesione rodem z 1986 roku i dzianinowy top z wyszytym na przedzie kotkiem. Podziękowałam w duchu niebiosom, że nie odziedziczyłam po niej gustu.

– Zapomniałaś, prawda? – zapytała.

– Na pewno bym sobie przypomniała.

– Jasne. – Żadna z nas w to nie wierzyła. – W każdym razie – ciągnęła, kiedy usiadłam – zrobiłam wstępny plan rozsadzenia gości i chcę, żebyś rzuciła na niego okiem. Poza tym – dodała z szelmowskim błyskiem w oku – znalazłam idealne miejsce na mój wieczór panieński.

Oho.

– Co to za miejsce? – zapytałam, obawiając się odpowiedzi.

– Beefcakes.

Moje obawy były jak najbardziej uzasadnione.

– Beefcakes?

Mama nachyliła się do mnie i szepnęła.

– To lokal z męskim striptizem. – Poruszyła brwiami w taki sposób, że znowu zrobiło mi się niedobrze.

– Jesteś pewna, że nie wolisz spędzić dnia z przyjaciółkami w spa? – zapytałam błagalnie.

– Daj spokój, Maddie. Wrzuć na luz. Będzie fajnie. Poza tym to, że wychodzę za mąż, nie oznacza, że umarłam. Nadal potrafię docenić męskie ciało w całej jego wspaniałości.

Miałam ochotę puścić pawia.

– Och, i musimy podjąć ostateczne decyzje co do przyjęcia. Zamówiłam tylko jeden namiot, na bufet, więc modlę się, żeby nie padało. – Mama zrobiła mały znak krzyża.

– Jesteśmy w LA, mamo. Tu nigdy nie pada. – Trochę przesadziłam, ale biorąc pod uwagę, że mieszkańcy Los Angeles uważali opady rzędu siedmiu centymetrów za monsun, było prawie pewne, że nic nam nie grozi. Nie wspominając już o tym, że był lipiec. Bogowie pogody nie odważą się zesłać deszczu w środku sezonu turystycznego. Już im Charlton Heston przemówi do rozumu za pomocą swojej dubeltówki.

– No dobrze – powiedziała mama, rozglądając się wśród stałych bywalców Garibaldi's za moimi plecami. – Gdzie jest Richard?

Sama chciałabym to wiedzieć.

– Nie dał dzisiaj rady – odparłam, licząc, że nie będzie drążyć tematu. Nadal nie wiedziałam, co sądzić o Panu Uzbrojonym i Niebezpiecznym w mieszkaniu Richarda, ale wiedziałam na pewno, że nie mam jeszcze opracowanej specjalnie na użytek mamy okrojonej wersji.

– Och, to szkoda – odparła.

Na szczęście pojawił się kelner z jedzeniem, co oszczędziło mi dalszych pytań na temat mojego przebywającego w nieznanym miejscu chłopaka.

– Co to? – zapytałam, uświadamiając sobie, że nie jadłam od rana i po prostu umieram z głodu.

– Cząstki dojrzałych gruszek z pokruszoną gorgonzolą na młodych listkach sałaty – wyrecytowała mama.

Skosztowałam. Przepyszne. Okay, może i będę musiała słuchać o przerażającym wieczorze panieńskim, ale przynajmniej jedzenie biło na głowę zupkę w proszku, która czekała na mnie w domu.

Właśnie pałaszowałam drugą gruszkę, wydając z siebie pomruki zadowolenia, kiedy w końcu dołączył do nas Ralph. Nachylił się, dał mi całusa w policzek i usiadł obok mnie.

– Przepraszam, moje panie, musiałem to odebrać. Nagły wypadek z trwałą.

– Nagły wypadek z trwałą? – zapytała mama.

– Mówiłem Francine, żeby nie kładła sobie koloru przez czterdzieści osiem godzin po zrobieniu trwałej, ale oczywiście mnie nie posłuchała. Teraz wygląda jak brązowy francuski pudel. Jutro rano przyjdzie na oszacowanie szkód.

Mama i ja pokiwałyśmy głowami ze stosowną powagą.

– No dobrze – powiedziała mama, splatając przed sobą dłonie i prostując się na krześle. – Skoro jesteśmy w komplecie, chciałabym coś ogłosić. – Spojrzała na mnie znacząco. – Zgadnijcie, kto jest w ciąży.

Gruszka utkwiła mi w gardle.

To niemożliwe, żeby wiedziała! Już było po mnie widać? Powiększyły mi się piersi? A może promieniowałam blaskiem ciężarnej? Wiedziałam, że powinnam się przypudrować w samochodzie.

Na szczęście zanim zdążyłam wyrzucić z siebie, że po prostu trochę spóźnia mi się okres, mama postanowiła zakończyć zabawę w zgadywanki.

– Molly!

Przełknęłam gruszkę, oddychając z ulgą. Oczywiście. Moja kuzynka Molly. Czy, jak ją nazywaliśmy w naszej rodzinie, Inkubator. W ciągu ostatnich czterech lat zdążyła wydać na świat trzy pędraki. Myślę, że chciała ustanowić jakiś rekord. Co, naturalnie, ogromnie uszczęśliwiało moją babcię. W irlandzkiej katolickiej rodzinie nigdy nie jest dość dzieci.

– To super – powiedziałam z udawanym entuzjazmem.

– Super? To absolutnie uroczo! – wykrzyknął Podrabiany Tatuś. Okay, jest hetero na osiemdziesiąt procent.

– Och – powiedział, wymachując dłońmi w powietrzu. – Jedna z moich klientek robi śliczne kosze z prezentami dla maluszków. Do wiklinowej kołyski wkłada organiczne misie i ręcznie dziergane maleńkie buciczki. Są takie słodkie.

– Och, genialny pomysł! Musimy jej kupić taki kosz – podchwyciła zaaferowana mama. – Co ty na to, Maddie? Wybierzemy się razem na zakupy dla maluszka?

Prawdę mówiąc, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Zaczynałam już dostawać od tej rozmowy wysypki. Im więcej myślałam o Molly i jej trzech maleństwach plus czwartym w drodze, ręcznie dzierganych malutkich buciczkach, a przede wszystkim o nieotwartym teście ciążowym leżącym na kuchennym blacie w moim mieszkaniu, tym bardziej kusiło mnie, żeby wybiec z restauracji i nawymyślać mojemu chłopakowi za to, że kupił wybrakowane kondomy. Tyle że nie mogłam tego zrobić. Nie miałam pojęcia, gdzie podziewa się Richard, a nie zamierzałam zostawiać na jego sekretarce więcej wiadomości, z których miałby później ubaw Pan Nikt.

– Hej, czy kogoś nie brakuje? – zapytał Podrabiany Tatuś, patrząc przez stół na puste krzesło. – Gdzie Richard?

Jak się wkrótce okazało, było to pytanie za milion dolarów.