143025.fb2
Stał oparty o drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Włosy miał wilgotne, jakby przed chwilą wziął prysznic. Wiedziałam, że jeśli podejdę bliżej, poczuję świeżą mieszankę mydła Ivory i płynu po goleniu. Ten zapach tak na mnie działał, że zeszłej nocy obwąchiwałam poduszki na moim materacu jak jakiś pies gończy.
Wysiadając z dżipa, obiecałam sobie, że nie będę niczego wąchać. Będę udawać, że Ramirez w ogóle na mnie nie działa. Bo nie działał. Co z tego, że mnie omamił, poznał moją rodzinę, a potem wykorzystał, żeby dorwać Richarda? Nie zamierzałam tracić spokoju. Nie jestem jakąś nastolatką, powiedziałam sobie. Jestem twarda. Jestem jak Demi Moore G.I. Jane. Jak Urna Thurman w Kill Billu. Jestem spokojna. Opanowana. Wszystko jest pod kontrolą.
– Cześć – powiedział.
– Cześć? Jak śmiesz mówić do mnie „cześć”? Aresztowałeś Richarda! Po tym jak mnie obmacywałeś i bezczelnie doprowadziłeś do tego, że polubiła cię moja babcia. Wiesz, jak długo będzie mnie teraz zamęczać pytaniami o tego miłego, katolickiego chłopca? Więc daruj sobie to „cześć” ty… ty… świnio! – Spokojna, opanowana Maddie. To ja. Matko.
– Miałem nakaz. – Jego głos był denerwująco spokojny. Co, oczywiście, sprawiło, że mój natychmiast się podniósł.
– Wykorzystałeś mnie!
– Ja? Maddie, to nie ja zrobiłem ci dziecko ani porzuciłem bez słowa, żeby zaszyć się w jakiejś dziurze w Riverside.
– Słuchaj, wiem, że uważasz, że Richard to zrobił, ale poszperałam trochę w przeszłości Greenwaya i…
Ramirez przewrócił oczami.
– Jezu, czy nie mówiłem, żebyś zostawiła tę sprawę w spokoju? Zacisnęłam zęby, ignorując jego słowa.
– Chcesz usłyszeć, czego się dowiedziałam czy nie?
– Okay. Ale może najpierw wejdźmy do środka?
Spojrzałam na niego złowrogo, choć musiałam przyznać, że niekoniecznie chciałam dzielić się z sąsiadami radosną nowiną że Richard jest kryminalistą. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, kładąc kolejny test ciążowy na kuchennym blacie. Nie czekając na zaproszenie, Ramirez wszedł za mną. Oparł się o futrynę, znowu skrzyżował ręce na piersi i uniósł pytająco brwi.
– No to słucham.
Zignorowałam jego drwiącą minę i podzieliłam się swoją genialną teorią na temat kochanki. Streściłam też rozmowy, jakie odbyłam z biuściastymi przyjaciółkami Greenwaya.
– Wszystkie trzy są blondynkami i mogą chodzić w szpilkach – podsumowałam. – Pewności nie mam, bo jeszcze nie przejrzałam ich szaf.
Ramirez znowu przewrócił oczami.
– Cudownie. Genialna detektyw od pantofli.
– Hej, to ty podsunąłeś mi wskazówkę z butem. – Faktycznie zabrzmiało to jak z odcinka kreskówki o Scoobym Doo. Stałam jednak niewzruszona, z dłońmi opartymi na biodrach i zadziorną miną.
– Chcesz, żebym uwierzył w istnienie jakiejś tajemniczej kobiety w stringach, która morduje ludzi?
– Nie ludzi, tylko Greenwaya. No i może jeszcze jego żonę. Ramirez pokręcił głową.
– To jakaś bzdura. Zresztą, dochodzenie zostało zamknięte.
– Jak to zamknięte? Nie macie nawet broni, z której oddano strzały. Ramirez milczał.
Znowu miałam w żołądku ołowianą kulę.
– Znaleźliście broń?
– Dostaliśmy wyniki analizy balistycznej. Greenwaya zastrzelono z broni kaliber 22. Pistolet takiego samego kalibru Richard kupił w zeszłym roku żonie. Żona twierdzi, że pożyczył od niej broń, zanim dał nogę. A teraz broń zniknęła.
Przygryzłam wargę.
– To jeszcze nie znaczy, że Richard pociągnął za spust. Ramirez uniósł ręce.
– Nie pojmuję, jak możesz tak bezkrytycznie uważać, że ten facet jest niewinny.
– A skąd pewność, że nie jest? – odparłam, znowu unosząc głos.
– Bo facet jest dupkiem! Okłamał cię, Maddie. Okłamał policję, okłamał swoją żonę. To przestępca.
– Ale nie jest mordercą.
– Bo co? Bo jakaś gwiazda porno znalazła stringi?
– Hej, gdybyś choć na chwilę wystawił głowę ze swojego przemądrzałego machotyłka, zobaczyłbyś, że są jeszcze inni ludzie, którym mogło zależeć na śmierci Greenwaya. Sam powiedziałeś, że w pokoju Greenwaya znaleźliście blond włosy i ślady szpilek.
– Jezu, Greenway pewnie zamówił sobie prostytutkę do pokoju.
– Metallica powiedział, że byłyśmy jedynymi dziwkami, jakie widział.
– Super, twoimi świadkami są gwiazda porno i ćpun. Myślę, że zwyczajnie doszukujesz się dziury w całym.
– Nie podoba mi się twój ton.
– A mnie się nie podoba, że mieszasz się do mojego dochodzenia.
– Mówiłeś, że dochodzenie zostało zamknięte.
– Bo zostało!
Zamilkliśmy, by zaczerpnąć tchu, z rozszerzonymi nozdrzami, łypiąc na siebie złowrogo. Przypominaliśmy zawodowych bokserów na chwilę przed rozpoczęciem trzeciej rundy.
A potem Ramirez spojrzał na blat kuchenny.
– Zrobiłaś już ten test?
– Wyjdź! – Wyprostowaną ręką wskazałam mu drzwi. – Wynocha, natychmiast! – Może przesadziłam, ale to był cios poniżej pasa.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Złapałam nowy test i cisnęłam nim w zamknięte drzwi. Spadł na podłogę z cichym plaśnięciem. Bynajmniej nie usatysfakcjonowana, zaczęłam po nim skakać. Mój obcas trafił w małe plastikowe okienko. Rozległ się przyjemny chrzęst. Najwyraźniej farmaceutka, która zapewniła mnie o jego niezniszczalności nie brała pod uwagę wściekłych kobiet uzbrojonych w obcasy.
Patrzyłam na popękany plastik. Cholera. Co było ze mną nie tak, że nie mogłam zrobić głupiego testu ciążowego bez zamienienia się w Furię? Dosyć tego. Potrzebowałam terapii.
Terapii lodowej.
Wróciłam do dżipa i pojechałam prosto do najbliższej lodziarni Ben & Jerry's, gdzie kupiłam opakowanie Chunky Monkey. Siedziałam na parkingu, dopóki nie zjadłam całego pół litra.
Niestety, kiedy zlizywałam bananowo – czekoladowe lody z plastikowej łyżeczki, uświadomiłam sobie, że część z tego, co mówił Ramirez, jest prawdą. Richard był kłamcą. Zataił przede mną fakt, że jest żonaty. Tak się nie robi. Mimo to cząstka mnie wciąż żywiła nadzieję, że jest na to jakieś sensowne wytłumaczenie. Była to, oczywiście, bardzo mała cząstka. Ale istniała, nie dając mi spokoju, zmuszając do dokończenia lodów i skierowania dżipa w stronę kancelarii Richarda. Nie wiedziałam, gdzie koledzy Ramireza zawieźli Richarda, ale byłam pewna, że ktoś z Dewey, Cheatem i Howe to wie. Nadszedł czas, żebym sobie porozmawiała z tym zakłamanym draniem.
Wróciłam do centrum i zostawiłam samochód, naprzeciwko kancelarii. Nie byłam w nastroju na kilkusetmetrowy spacer z parkingu wielopoziomowego, zwłaszcza że popołudniowy upał znowu dochodził do czterdziestu stopni. Opłaciłam postój w parkometrze i wdzięczna za wynalazek klimatyzacji, wjechałam windą na piąte piętro.
Straż na posterunku trzymała Jasmine jak zwykle. Uniosła głowę i szybko zamknęła okno na ekranie komputera. Podejrzewałam, że znowu układała pasjansa.
– Znowu ty – powiedziała. – Tym razem mnie nie wykołujesz. – Pogroziła mi zakończonym tipsem palcem.
– Spokojnie, Barbie. Przyszłam, żeby dowiedzieć się o Richarda. Jasmine wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Jej mina mówiła: „możesz mnie pocałować w tyłek, zdziro”.
– Jak zapewne słyszałaś, Richard jest, hm, niedysponowany.
– Wiem. Chcę rozmawiać z osobą, która zajmuje się jego sprawą.
– Jesteś umówiona?
Zacisnęłam zęby. Policzyłam do dziesięciu. Obiecałam, że zafunduję sobie kolejne pół litra lodów z Ben & Jerry's, jeśli uda mi się załatwić tę sprawę, nie dusząc Jasmine przy okazji.
– Nie, nie jestem umówiona.
Uśmiechnęła się z wyższością. Myślę, że żyła dla takich chwil.
– Usiądź, proszę. Zawiadomię pana Chestertona, że przyszłaś. Niestety – dodała z wyraźnym zadowoleniem – to może chwilę potrwać. Pan Chesterton jest teraz bardzo zajęty.
Odpowiedziałam moim najbardziej nienawistnym uśmiechem.
– Zaczekam.
Usiadłam na krześle niedaleko drzwi, a Miss Plastik zadzwoniła pod wewnętrzny numer Chestertona. Rozmawiała z nim przez kilka minut.
– Będzie tu za chwilę – powiedziała, co, sądząc po radosnym błysku w jej oczach, oznaczało: „Rozgość się, bo trochę sobie poczekasz”.
Ugryzłam się w język, patrząc, jak znowu otwiera pasjansa i skupiona wpatruje się w monitor. Układanie pasjansa musi być nie lada wyzwaniem dla kobiety z głową wypełnioną silikonem. Jej Barbie radar musiał wychwycić, że ją obserwuję, bo nagle się odwróciła, przyłapując mnie na gorącym uczynku.
– Co? – zapytała, opierając dłoń na biodrze.
– Nic. Po prostu jestem pod wrażeniem twoich licznych obowiązków.
Zmrużyła oczy.
– Złośliwość nie jest zbyt atrakcyjną cechą.
– Zdzirowatość też nie.
Jasmine się skrzywiła. A w każdym razie próbowała. W rzeczywistości tylko lekko drgały jej brwi.
– Drgają ci brwi.
Dłonie Jasmine natychmiast powędrowały do czoła. Z satysfakcją patrzyłam, jak skrępowana wyciąga puderniczkę.
– Dla twojej wiadomości, właśnie marszczę brwi. To przez botoks. Doktor Bradley mówi, że jeszcze przez trzy dni nie będę mogła ich zmarszczyć.
Och. W myślach pacnęłam się ręką w czoło.
– Twoja twarz jest taka statyczna. Jasmine zamknęła puderniczkę.
– Dziękuję.
Powstrzymałam się od wyjaśnienia, że to nie był komplement.
Dalsza rozmowa na temat jej zabiegu upiększającego numer 5001 została mi oszczędzona, bo jedne ze szklanych drzwi się otworzyły i statecznym krokiem podszedł do mnie pan Chesterton.
– Panno Springer, jest nam bardzo przykro z powodu kłopotów Richarda z prawem – powiedział, ujmując moją dłoń w obie swoje. Pan Chesterton przypominał mi wielkiego pluszowego misia: był wysoki, miał brodę i wielkie włochate dłonie. Mówił donośnym, głębokim głosem podobnym do głosu aktora Raymonda Burra, który, z tego co słyszałam, wywierał stosowne wrażenie na ławie przysięgłych. Czułam się trochę lepiej, wiedząc, że to on kieruje obroną Richarda.
Tuż za nim stała Althea, która wyglądała dziś wyjątkowo nieatrakcyjnie w kraciastym blezerze, sztruksowej rozszerzanej spódnicy do połowy łydki i płaskich mokasynach. Miała skromnie spuszczony wzrok, który nie podnosił się powyżej poziomu kolan.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by jak najszybciej uporać się z tą nieprzyjemną sytuacją – ciągnął Chesterton. – Zapewniam, że nie będziemy oszczędzać na Richardzie.
Althea cały czas potakiwała głową.
– Dziękuję – powiedziałam. – Czuję się o wiele lepiej, wiedząc, że ktoś jeszcze jest po stronie Richarda. Zmartwiłam się, słysząc, że policja nie szuka innych podejrzanych.
Chesterton przechylił głowę.
– Innych podejrzanych?
– Jeśli Richard tego nie zrobił, musiał to zrobić ktoś inny – wyjaśniłam.
Pan Chesterton patrzył na mnie zaskoczony, zupełnie jakby myśl o niewinności Richarda nawet nie przyszła mu do głowy. Albo, co było pewnie bliższe prawdy, przyszła, tylko nie miała żadnego znaczenia. Prawnicy z Dewey, Cheatem i Howe, tak jak większość prawników spoza świata seriali, nie mieli czasu na zaprzątanie sobie głowy tak trywialnymi sprawami jak wina czy niewinność. W prawdziwym świecie liczyły się tylko kruczki prawne, luki w przepisach i wysokie honoraria.
Próbując się odwołać do ludzkiej strony pana Chestertona (niektórzy prawnicy pewnie mają coś takiego), szybko przedstawiłam swoją teorię z kochanką. Przyznaję, że po mało zachęcającej reakcji Ramireza miałam przed tym pewne opory, zwłaszcza że Jasmine łowiła każde moje słowo, ale doszłam do punktu, w którym nie miałam zbyt wiele do stracenia. A na pewno nie uśmiechały mi się widzenia w San Quentin.
Kiedy skończyłam, wyraz zaskoczenia na twarzy pana Chestertona ustąpił miejsca wyrozumiałemu uśmiechowi, jakim obdarza się marudzące dzieci czy małe nieposłuszne psy.
– To wszystko jest bardzo… interesujące. Ale pozwól, moja droga, że ja się będę martwił, jak wyciągnąć Richarda z tarapatów.
Kolejna gadka w stylu „zostaw tę sprawę dużym chłopcom”. Zaczynałam mieć po dziurki w nosie wszystkich dużych chłopców, uprzykrzających mi życie.
– Chcę pomóc – nalegałam.
Pan Chesterton uśmiechnął się pojednawczo.
– Skarbie, wiesz, co najbardziej pomogłoby Richardowi? – zapytał. Przygryzłam wargę.
– Co?
Pomyślałam, że jeśli każe mi pójść do domu i robić na drutach, to nie ręczę za siebie.
– Bądź dla niego moralnym wsparciem. Richard potrzebuje kogoś w swoim narożniku. Kogoś w rodzaju cheerleaderki.
Z dumą wyznam, że nie wybuchnęłam śmiechem. Nawet nie prychnęłam.
– Czy powinnam kupić sobie pompony?
Na szczęście Chesterton zignorował mój sarkazm.
– Po prostu zdaj się ze wszystkim na mnie. Richard niedługo wróci do domu.
Poddałam się. Było jasne, że Chesterton był zainteresowany listą kobiet żywiących urazę do Greenwaya jeszcze mniej niż Ramirez. Dość miałam wykłócania się z upartymi facetami jak na jeden dzień. Słuchałam w milczeniu, kiedy Chesterton poinformował mnie, że rano Richard został postawiony w stan oskarżenia i że kancelaria złożyła wniosek o zwolnienie go za kaucją. Niestety, z uwagi na to, że Richard już raz uciekł, było prawdopodobne, że aż do procesu pozostanie w areszcie.
Żegnając się ze mną, prawie poklepał mnie po głowie, po czym z powrotem zniknął za szklanymi drzwiami. Z trudem oparłam się pokusie, by pokazać jego plecom środkowy palec. Faceci!
Althea zwlekała z odejściem. Przygryzając wargę, podeszła do mnie.
– Naprawdę myślisz, że Greenwaya mogła zabić któraś z jego kochanek? – zapytała ściszonym głosem, jakby samo mówienie o morderstwie mogło narazić ją na niebezpieczeństwo.
Westchnęłam, kątem oka patrząc, jak Jasmine stuka w klawiaturę. Choć starała się stwarzać pozory niezainteresowanej, byłam gotowa założyć się o moje ulubione botki od Gucciego, że cały czas uważnie nasłuchuje.
– Nie wiem. Może. Wiem tylko, że Greenway był nieostrożny, jeśli chodzi o kobiety.
– Mówiłaś o tym policji?
Wzdrygnęłam się na wspomnienie kpiącego tonu Ramireza.
– Jeśli o nich chodzi, sprawa jest już zamknięta.
– Biedy pan Howe. – Althea utkwiła wzrok w brązowoczerwonej wykładzinie, a jej oczy zaszkliły się za okularami grubości denka od butelki. Miałam wrażenie, że poza mną jest jedyną osobą na tej planecie, która wierzy, iż Richard nie byłby zdolny kogoś zastrzelić. Zapamiętałam sobie, żeby zabrać ją do Fernando's na strzyżenie i koloryzację, jak już będzie po wszystkim.
– Nie martw się – powiedziałam, zaskakując nawet samą siebie. – Ja wiem, że on tego nie zrobił. I w taki czy inny sposób w końcu tego dowiedziemy. – Uśmiechnęłam się, chcąc dodać jej otuchy.
Kiwnęła głową, pociągając nosem.
– Dopilnuję, żeby pan Chesterton załatwił ci widzenie z Richardem. Może uda się już jutro. Pasuje ci?
Skinęłam głową i podziękowałam jej, choć perspektywa zobaczenia Richarda w więziennym stroju sprawiła, że zebrało mi się na mdłości. Zjeżdżając windą, a potem idąc do dżipa, powtarzałam sobie, że Chesterton robi wszystko, co w jego mocy, aby uwolnić Richarda. Powinno mnie to uspokoić, a tymczasem jedyne, co odczuwałam, to przytłaczająca presja. Wiedziałam, że jeśli wkrótce nie znajdę mordercy Greenwaya, Richarda czeka proces o zabójstwo. Miałam ogromną nadzieję, że Carol Carter była właścicielką broni kaliber 22, bo kończyły mi się pomysły.
Dokładnie o szesnastej dwie skręciłam w przecznicę między Fair – fax i LaBreą, szukając na Hollywood Boulevard miejsca do zaparkowania, które nie byłoby niedorzecznie daleko od Agencji Platta. Za trzecim okrążeniem poszczęściło mi się i zaparkowałam między pralnią chemiczną a sklepem z pamiątkami. Po opłaceniu postoju i założeniu blokady na kierownicę skręciłam za róg i weszłam do białego budynku, w którym mieściła się agencja. Z ulgą stwierdziłam, że w biurze jest klimatyzacja. Przyjrzałam się wystrojowi. Recepcję urządzono w stylu vintage, przywołującym na myśl czasy świetności Doris Day i Rocka Hudsona (duże plastikowe kwiaty na ścianach, prostokątna sofa i krzesła, oliwkowe dywaniki w geometryczne wzory na błyszczącym parkiecie). Nostalgiczny klimat potęgowały osoby znajdujące się w recepcji, kręciło się tu co najmniej pół tuzina sobowtórów Marilyn Monroe. Zamrugałam oczami. Była tu zarówno Marilyn ze Słomianego wdowca, jak i Marilyn w wydaniu Happy Birthday, Mr. President. Matko. Jakie stężenie tlenionych włosów.
Pod jedną ze ścian stały dwa składane stoliki. Na jednym leżał stos zdjęć twarzy, na drugim ustawiono dzbanek z kawą, styropianowe kubki i pączki. Pośrodku pomieszczenia znajdował się półkolisty pulpit recepcjonistki. Siedziała za nim ciemnowłosa kobieta w szylkretowych okularach, a jej znudzona mina sugerowała, że nie jest zachwycona pracą w niedzielę.
– Przepraszam? – powiedziałam, wymijając stado platynowych seksbomb.
Uniosła głowę.
– Przyszłaś na casting? – zapytała z lekkim nowojorskim akcentem.
– Ja? Nie. Przyszłam zobaczyć się z Carol Carter. Zdaje się, że jest waszą klientką.
– Owszem – przyznała recepcjonistka. – Ale jej tu nie ma.
– Może mogłabym dostać jej numer telefonu?
– Chwileczkę. – Recepcjonistka nakazała mi gestem, żebym zaczekała, kiedy do jej pulpitu przepchnęła się Marilyn w różowym sweterku i czółenkach.
– Przyszłam… – zaczęła zadyszana blondynka. Znudzona recepcjonistka przerwała jej.
– Tak, tak, wiem. Nowa produkcja Lifetime Telewision. Wpisz się na listę, tam na stoliku. I zostaw zdjęcie. – Pokręciła głową, patrząc za oddalającą się Marilyn, po czym mruknęła coś o dużej podwyżce.
Z powrotem skupiła uwagę na mnie.
– Przepraszam, możesz przypomnieć, kim jesteś?
Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się do wygłoszenia przemowy, którą ćwiczyłam przez całą drogę w samochodzie.
– Reprezentuję Springer Productions. Widzieliśmy zdjęcia Carol Carter i sądzimy, że będzie się idealnie nadawać do naszego nowego filmu. Chcemy się z nią skontaktować.
– Przykro mi – powiedziała recepcjonistka. – Ale Carol Carter jest obecnie w Toronto. Nagrywa odcinek pilotażowy dla Foksa.
– W Kanadzie? Od jak dawna tam jest?
– Od zeszłej środy.
Starałam się nie okazać, jak bardzo jestem zawiedziona. Jeśli Carol Carter od tygodnia przebywała poza krajem, to raczej nie mogła przestrzelić Greenwayowi głowy. Zaczynałam się obawiać, że mam równie małe szanse na rozwiązanie tej zagadki jak na znalezienie kwiatu paproci.
– Może umówić was na spotkanie w tygodniu? – zaproponowała recepcjonistka, rzucając okiem na kolejną Marilyn, która weszła do agencji.
– Nie, nie trzeba. Odezwiemy się.
– Przepraszam – powiedziała nowa Marilyn, stając tuż obok mnie w półbutach a la lata pięćdziesiąte, dopasowanej zwężonej spódnicy i różowej bluzce w grochy, jakieś dwa rozmiary za małej. – Przyszłam na casting do Goodbye, Norma Jean i… – Spojrzała na mnie i urwała.
Zabrało mi chwilę, nim zrozumiałam dlaczego. Spojrzałam w jej duże niebieskie oczy, a potem na duże, okrągłe implanty i nagle do mnie dotarło. Bunny.
– To ty! – wykrzyknęła, wskazując na mnie. – Co ty tutaj robisz?
– Eee… – Tak mnie zaskoczyła, że na chwilę zaniemówiłam. – Nie wiem dlaczego, ale zerknęłam na recepcjonistkę, która nagle się ożywiła. Zdaje się, że jej dzień w końcu nabrał kolorów.
Bunny oparła dłonie na biodrach.
– Wczoraj cały dzień siedziałam w studiu i czekałam na twojego fotografa, który oczywiście się nie pojawił.
– Hm. Coś takiego. – Chciałam wycofać się do wyjścia, ale Bunny i jej ogromne implanty zablokowały mi drogę.
– Wiesz, co myślę? – zapytała.
Pokręciłam głową, wypatrując wśród morza blondynek jakiejś drogi ucieczki.
– Myślę, że tak naprawdę wcale nie jesteś dziennikarką.
– Dziennikarką? – Trochę mniej znudzona recepcjonistka zmrużyła oczy. – Mówiłaś, że jesteś ze Springer Productions?
– Eee… – Patrzyłam to na Marilyn, to na recepcjonistkę. Dlaczego moja komórka zawsze milczy w takich sytuacjach? To była wprost wymarzona chwila na telefon od mamy w sprawie jakiejś ślubnej awarii lub od Dany, potrzebującej pocieszenia po rozstaniu. Spojrzałam w dół na torebkę. Cisza. Cholera.
– Okay, powiem prawdę – odezwałam się w końcu, łamiąc się pod przenikliwym spojrzeniem dwóch par groźnych oczu. – Próbuję rozwiązać sprawę zabójstwa Devona Greenwaya. A z tego co wiem, obie, to znaczy ty – wskazałam na Bunny – i Carol Carter spotykałyście się z nim.
– No i co z tego? – odparła Bunny. – Devon spotykał się z wieloma kobietami.
– Co znaczy, że wiele osób mogło mieć powody, by chcieć jego śmierci.
Bunny patrzyła na mnie, mrużąc oczy.
– Myślisz, że zabiłam Devona? Wzruszyłam ramionami.
– To lepsze od Gotowych na wszystko! – Recepcjonistka się rozpromieniła. Kiedy weszły dwie kolejne Marilyn, od razu skierowała je do stolika pod ścianą. Jej oczy jaśniały bardziej od napisu Hollywood.
– Devon może i był dupkiem – przyznała Bunny – ale nie wrobisz mnie w morderstwo. Poza tym zdaje się, że aresztowali już jego prawnika?
Wzdrygnęłam się.
– Aresztowali. Ale policja nadal prowadzi dochodzenie.
Bunny ciągle trzymała ręce na biodrach, wypinając na mnie implanty. Bałam się, że jeszcze chwila i wystrzelą guziki jej bluzki.
– Jesteś z policji? Przygryzłam wargę.
– Nie.
– W takim razie nie muszę odpowiadać na twoje pytania.
– Ma rację – powiedziała recepcjonistka. – Oglądam Prawo i porządek. Nie musi odpowiadać na twoje pytania.
– A tak w ogóle – ciągnęła Bunny, zbliżając się do mnie – myślę, że już czas, żebyś ty odpowiedziała na kilka pytań. Kim naprawdę jesteś?
– Ja? Eee… – Byłam przyparta do muru.
Zmuszona szybko coś wymyślić, sięgnęłam do torebki i otworzyłam klapkę motoroli.
– Sorry, muszę to odebrać. – Udałam, że wciskam guzik i przyłożyłam telefon do ucha. – Tak? – powiedziałam w ciszę.
– Nie słyszałam dzwonka – powiedziała usłużnie recepcjonistka. Bunny założyła ręce pod biustem.
– Ja też nie.
„Wibracje”, wyjaśniłam bezgłośnie, cały czas potakując i wydając dźwięki świadczące o aktywnym słuchaniu.
– Aha… aha… tak… jasne…
Nigdy się nie dowiem, czy moje umiejętności aktorskie były wystarczająco przekonujące, bo właśnie w tym momencie mój telefon rozbrzmiał dźwiękami uwertury do opery Wilhelm Tell.
Bunny uśmiechnęła się złośliwie.
– Chyba dzwoni twój telefon.
Cholera. Chyba jednak nie nadawałam się do tej roboty.
– Okay, muszę lecieć. – Rzuciłam się do ucieczki. Wypadłam za drzwi i pognałam ulicą, cały czas trzymając w ręce dzwoniący telefon. Dopiero kiedy dotarłam do dżipa i zamknęłam się od środka na wypadek ataku rozwścieczonej Marilyn Monroe, mogłam odebrać.
– Halo? – wydusiłam z trudem, bo sprint, jaki właśnie odbyłam, sprawił, że ziajałam niczym golden retriever.
– Hej, to ja – usłyszałam głos Dany. – Słuchaj, właśnie przypomniałam sobie coś odnośnie do Carol Carter.
– Co?
– Jest teraz na zdjęciach w Kanadzie.
Moja przyjaciółka ma doskonałe wyczucie czasu.
– Tak, właśnie się tego dowiedziałam.
– Och. Wybacz. Słuchaj, jutro mam casting i zastanawiałam się, czy nie mogłabym wpaść do ciebie z rana i pożyczyć jakiegoś ciucha. Potrzebuję czegoś a la lata sześćdziesiąte. Kręcą nową wersję The Mod Squad czy czegoś podobnego, a ja nie mam nic, co by się nadawało.
– Jasne. Mi szafa es su szafa.
– Dzięki. Och, dzwoni Sasza, muszę kończyć. – Dana się rozłączyła. Zamknęłam klapkę i odczekałam chwilę, by uspokoił mi się oddech, po czym wróciłam na dziesiątkę, kierując się do Santa Monica. Mój dzień był jedną wielką katastrofą. Nie byłam ani o krok bliżej rozwiązania zagadki morderstwa Greenwaya. Wkurzyłam tylko gwiazdę porno i przekonałam się, że obrońca Richarda jest wstrętnym szowinistą. Nie mogłam nawet z pełnym przekonaniem skreślić Carol Carter z listy wściekłych byłych dziewczyn. Owszem, miała alibi, ale przecież mogła wynająć kogoś, żeby sprzątnął Greenwaya. Wiem, wymyślałam, ale byłam zdesperowana.
W drodze do domu wstąpiłam do sklepu po mrożoną pizzę i kolejną dwulitrową colę. Jakimś cudem w moim wózku znalazło się także opakowanie pączków i pudełko Chunky Monkey. Nie walczyłam z tym. Doszłam do wniosku, że po porażce, jaką okazała się wizyta w Agencji Platta, terapia kaloriami dobrze mi zrobi.
Było ciemno, kiedy dotarłam do domu. Sama nie wiedziałam, czy czuję ulgę, czy zawód, nie widząc na ulicy SUV – a Ramireza. Choć nie byłam zachwycona naszą ostatnią kłótnią, było to już lepsze niż cisza, która na mnie czekała.
Otworzyłam drzwi i włączyłam światło. Nagle o coś się potknęłam.
– Co jest, do…? – Spojrzałam na podłogę. Leżał tam zniszczony test ciążowy.
Niech to szlag. To od tego wszystko się zaczęło. Nie dość, że mój chyba już były chłopak siedział w areszcie, seksowny detektyw nachodził mnie, kiedy przyszła mu na to ochota, a Barbie zabójca szalała na wolności, strzelając do ludzi, musiałam się jeszcze borykać z cholernym testem ciążowym!
Co gorsza, cały czas nie byłam pewna, jaki mam do tego stosunek. To znaczy do dziecka. Chyba chciałam je mieć. Kiedyś tam. Kto nie lubi dzieci? Są takie słodkie, mięciutkie i przytulaśne. Byłabym potworem, gdybym nie chciała mieć dziecka.
Tak, jakaś część mnie naprawdę go pragnęła. Kiedy o tym myślałam, ogarniało mnie przyjemne ciepło i chciałam być nową Florence Henderson [Florence Henderson (ur. 1934) – amerykańska aktorka telewizyjna; odtwarzana przez nią w latach siedemdziesiątych XX wieku postać Carol Brady z serialu Grunt to rodzinka jest archetypem amerykańskiej pani domu (przyp. red.)]. Co było jednocześnie trochę przerażające. Florence miała kochającego męża, dom na przedmieściach i gosposię. Ja nie miałam żadnej z tych rzeczy. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na założenie rodziny. A w każdym razie nie teraz, nie sama.
Nie wiedzieć czemu, nagle przypomniała mi się rodzina Ramireza. Duże podwórko pełne roześmianych dzieci. Łagodna, uśmiechnięta twarz mamy. Sponiewierana pinata zwisająca z gałęzi. Ramirez w spodniach polepionych przez małe rączki, trzymający na kolanach małą bratanicę. Unoszący się w powietrzu zapach empanadas i ciasteczek z cukrową posypką. Muzyka. Tańce. Ciało Ramireza ocierające się w tańcu o moje…
Jęknęłam. Podniosłam test ciążowy i wyrzuciłam do kosza pod zlewem. No. Przynajmniej jedną rzecz mam z głowy.
Zastanawiałam się właśnie, czy powinnam wynieść śmieci do kontenera na tyłach budynku, kiedy zadzwonił telefon.
– Halo? – powiedziałam.
Nikt się nie odezwał, ale słyszałam w słuchawce oddech.
– Halo? – powtórzyłam, wyobrażając sobie, że to Richard próbuje się ze mną skontaktować, czując na karku oddechy gwałcicieli i morderców.
Tyle że głos, który usłyszałam nie należał do Richarda. Był to głos kobiety.
– Greenway dostał to, na co zasłużył. Odpuść sobie tę sprawę. Albo następna kulka będzie dla ciebie.