143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Rozdział 14

Zamrugałam. Boże, ale z niego ciacho. Nadal wyglądał, jakby w ogóle nie spał, a jego poranny zarost ewoluował w seksowną szczecinę a la George Clooney. Jak zwykle miał na sobie dopasowane na tyłku dżinsy i czarny T – shirt. Jego wzrok był nieprzenikniony, a włosy nieco zmierzwione. Tak właśnie wyobrażałam go sobie po namiętnej nocy.

Spokojnie, dziewczyno, powiedziałam sobie. Widzicie, jak działa na mnie alkohol?

– Gdzie byłaś? – zapytał. – Nie odebrałaś moich wiadomości? Odwróciłam się. Lampka na mojej automatycznej sekretarce błyskała jak szalona.

– Nie. Dopiero wróciłam. O co chodzi?

– Mogę wejść?

Przygryzłam dolną wargę. Wahałam się. Głos rozsądku podpowiadał, że powinnam kazać mu odejść. Zamknąć drzwi. Że nie powinnam rozmawiać po pijaku z seksownym gliniarzem. Ale głos dziewczyny z Beefcakes mówił: „Proszę, wejdź. Zrzuć ciuchy. Wskocz do mojego łóżka”.

A ponieważ dziewczyna z Beefcakes wlała w siebie sporo wódki, jej głos był naprawdę donośny. Tak donośny, że zagłuszył głos rozsądku.

– Jasne. – Odsunęłam się, żeby go wpuścić.

Wszedł, a mój wzrok natychmiast podążył ku jego kroczu. Bokserki czy slipy? Nie umiałam powiedzieć.

– Czego chcesz? – zapytałam, odchrząkując.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że porównaliśmy próbkę włosów znalezionych w motelu z twoimi i okazało się, że nie ma zgodności.

– A nie mówiłam. – Jezu. Zachowywałam się, jakbym miała pięć lat.

– To znaczy, cieszę się, że to sprawdziliście. I że to sobie wyjaśniliśmy.

Ramirez popatrzył na mnie zagadkowo, ale nic nie powiedział.

– No cóż, chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nie jesteś już uważana za podejrzaną.

– To super. – W przypływie olśnienia pacnęłam się dłonią w głowę.

– Bo nie mam nawet stringów w cętki.

Ramirez uniósł brew.

– Stringów w cętki?

– I nie bzykam się w czasie przerwy na lunch. No chyba że jest jakaś specjalna okazja. Albo facet jest naprawdę przystojny. Ale po wszystkim zawsze wychodzę w majtkach.

Przy oczach Ramireza pojawiły się drobne zmarszczki. Znowu patrzył na mnie wzrokiem Złego Wilka.

– Dobrze wiedzieć.

Wzięłam głęboki oddech. Tak, byłam świadoma, że niepokojąco przypominam teraz Bunny Hoffenmeyer, i to, co mówię, nie ma większego sensu. Najwyraźniej połączenie między moim mózgiem a ustami zostało zerwane. Oparłam się o kuchenny blat, bo znowu wszystko zaczęło wirować jak na karuzeli.

– Chciałam powiedzieć, że cieszę się, że go nie zabiłam. To znaczy, cieszę się, że ty wiesz, że to nie ja go zabiłam. Ja wiem, że go nie zabiłam. Ale teraz ty też wiesz, że ja wiem, że go nie zabiłam. Choć nie żyje.

Usta Ramireza drgnęły w kącikach.

– Aha.

– Wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że go nie zabiłam. – Urwałam. Hm… Jakoś dziwnie to brzmiało. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. – To znaczy, nie było mnie tam. To znaczy, byłam tam, ale nie tam, w jego pokoju. – No, tak już lepiej. Powiedzmy.

Ramirez uśmiechnął się szeroko.

– Jesteś pijana?

– Skąd! – Przewróciłam oczami, robiąc oburzoną minę. – Absolutnie nie jestem pijana. Jestem w zupełnie przeciwnym stanie. Jestem… – Urwałam, szukając odpowiedniego słowa. -…w tym przeciwnym stanie.

– Trzeźwa? – podpowiedział Ramirez, nie przestając się uśmiechać.

– Zgadza się. To ja. Trzeźwa Maddie. – Byłabym pewnie bardziej przekonująca, gdyby moja ręka nie ześliznęła się z blatu, przez co straciłam równowagę i prawie upadłam.

Prawie, bo Ramirez zareagował błyskawicznie (refleks gliniarza) i złapał mnie w ramiona. Silne ramiona. Chcąc się podeprzeć, położyłam dłonie na jego torsie. Niesamowitym, twardym jak skała torsie. Czułam bicie jego serca pod wyrzeźbionymi na siłowni mięśniami. Zdaje się, że westchnęłam.

– Wszystko w porządku? – Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej. Ciemne błyszczące oczy były rozbawione.

– Tak – wydusiłam, choć nogi miałam jak z galarety, a moje myśli krążyły wokół wyposażenia Damiena. Nagle ogarnęła mnie nieprzeparta potrzeba dowiedzenia się, czy Ramirez jest zwolennikiem bokserek czy slipów.

– Podoba mi się twój strój – powiedział, nadal obejmując mnie w pasie. Przyjrzał się mojemu ubraniu a la bibliotekarka.

– Znowu się ze mnie nabijasz?

– Tylko troszeczkę.

– W wytwórni porno zrobił duże wrażenie. Ramirez znowu uniósł brew.

– W wytwórni porno? – Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając rząd białych zębów. Żeby cię szybciej zjeść, Kapturku.

– Wiedziałem, że siedzi w tobie niegrzeczna dziewczynka. – Jego niski, głęboki głos sprawił, że zrobiło mi się gorąco w pewnych miejscach.

Stałam przyciśnięta do jego torsu, a on wpatrywał się we mnie. Nachodziły mnie myśli bardzo niegrzecznej dziewczynki. Myśli o złych gliniarzach w bokserkach.

Albo jeszcze lepiej nagich.

Choć starałam się zapanować nad dziewczyną z Beefcakes, jej wzrok powędrował w dół. Ześliznął się po napakowanej piersi, wyrzeźbionym brzuchu i zatrzymał w miejscu, gdzie ukryte pod dżinsem, znajdowało się oprzyrządowanie.

– Gapisz się na moje krocze?

Miałam dość przyzwoitości, żeby się zarumienić. W każdym razie wydaje mi się, że to był rumieniec wstydu, a nie objaw jednego z maminych uderzeń gorąca, który towarzyszył mocno nieprzyzwoitym myślom.

– Zastanawiałam się, czy nosisz bokserki, czy slipy? – Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to na głos. Boże, musiałam być nieźle pijana.

Zanim zdążyłam wycofać swoje śmiałe pytanie, Ramirez objął mnie mocniej w pasie i przyciągnął do siebie. Przysięgam, że przeżyłam miniorgazm. Opuścił głowę, drażniąc ustami moje ucho.

– Slipy – szepnął.

A potem mnie pocałował.

Nie było to delikatne, przelotne muśnięcie, ale prawdziwy pocałunek. Namiętny, rozpalający wyobraźnię, niosący ze sobą obietnicę szalonej nocy, niezapomnianej, niezależnie od tego, ile przypadkowo wypiłaś virgin mary. Był to pocałunek, który nie pozostawiał wątpliwości, czy Ramirez jest Damienem, czy Richardem. Wiedziałam z doświadczenia, jak całuje Richard. Ramirez z pewnością był Damienem.

Jego dłonie wsunęły się pod moją bluzkę, a ja zrobiłam w myślach szybki przegląd. Nogi ogolone? Żadnych babcinych majtek? Awaryjny kondom nadal w mojej torebce? Tak, tak i jeszcze raz tak. Dziewczyna z Beefcakes krzyknęła w myślach: „Hurrra!” i oddała mu pocałunek.

Nasze języki się zetknęły i nagle poczułam, że Ramirez ma na sobie za dużo ubrań. Zjechałam dłońmi w dół i majstrowałam niezgrabnie, jak zdenerwowana nastolatka, przy sprzączce jego paska, dopóki nie uwolniłam T – shirtu. Nie protestował, kiedy podciągnęłam mu koszulkę w górę i zdjęłam przez głowę. Jęknął cicho, kiedy przejechałam dłońmi po jego brzuchu. Boże, ale ten facet był zbudowany. Musiał spędzać na siłowni więcej czasu niż Dana.

Podniósł mnie bez wysiłku i posadził na kuchennym blacie. Tweedowa spódnica powędrowała w górę, przesunął dłońmi wzdłuż moich kolan i ud, zmierzając w bardziej podniecające rejony.

Znowu zaczęłam majstrować przy jego pasku. Mogłoby się wydawać, że bierzemy udział w wyścigu, którego zwycięzca, czyli ten, kto szybciej pozbędzie się ciuchów, przeżyje w nagrodę orgazm swojego życia. Buty Ramireza poszybowały przez pokój. Moja jedwabna bluzka została zdarta tak gwałtownie, że jeden z guzików odpadł, odbijając się od mikrofalówki. Stanik zsunął mi się na talię i usłyszałam głośny dźwięk rozpinanego rozporka dżinsów.

Nagle Ramirez znieruchomiał. Odurzona alkoholem i adrenaliną, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie oddaje moich pocałunków. Kiedy w końcu to do mnie dotarło, zobaczyłam, że wpatruje się w coś za moimi plecami.

– Co się stało? – zapytałam. – Coś nie tak?

– Co to jest?

Odwróciłam się i zobaczyłam, na co patrzył. Zamarłam. Test ciążowy.

– Och, to nic takiego. Eee, to tylko test ciążowy.

Można by pomyśleć, że powiedziałam: „To tylko bomba atomowa”. Ramirez natychmiast odsunął się ode mnie, nie spuszczając wzroku z paczuszki, jakby się obawiał, że może w każdej chwili wybuchnąć.

– Dlaczego trzymasz test ciążowy na blacie w kuchni? Jesteś w ciąży? – Spojrzał na mój brzuch, który, na szczęście, ciągle był płaski. Podejrzewałam jednak, że Ramirez widzi tam już piłkę do koszykówki.

– Nie! To znaczy, nie wiem. Chyba nie… Może.

Patrzył to na mnie, to na test. Potem wymamrotał „Jezu” i opadł na materac, pocierając twarz dłonią.

Ześliznęłam się z blatu, włożyłam z powrotem stanik i usiadłam obok niego.

– Z Richardem? – zapytał. Skinęłam głową.

– Jezu – powtórzył. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bo nie wiem, czy jest o czym mówić. Poza tym jesteś gliniarzem i myślałeś, że byłam w pokoju Greenwaya. A potem przyszedłeś tutaj, wyglądałeś tak seksownie i pocałowałeś mnie, co było bardzo fajne i, no, po prostu zapomniałam o tym wspomnieć.

– Zapomniałaś? – Wpatrywał się we mnie.

– Aha. – Na swoje usprawiedliwienie powiem, że sam widok Ramireza bez koszuli wystarczył, by dziewczyna zapomniała, jak się nazywa.

– Do diabła, to jest… to był… – Wymachiwał rękami, wskazując raz na mnie, raz na test ciążowy, szukając odpowiednich słów.

Poczułam ukłucie w sercu, kiedy je w końcu znalazł.

– To był błąd – stwierdził wreszcie. – Popełniłem duży błąd, przychodząc tutaj.

Błąd. Poczułam, że drży mi dolna warga. Może to rzeczywiście był błąd. Gdybyśmy się ze sobą przespali, pewnie tak właśnie bym pomyślała, jak tylko zdążyłabym wytrzeźwieć. Ale czy musiał to mówić głośno?

Objęłam się rękami, nagle w pełni świadoma faktu, że moja bluzka leży po drugiej stronie pokoju.

– Chyba powinieneś już pójść – powiedziałam. Przygryzłam wargę, żeby zapanować nad tym cholernym drżeniem.

– Masz rację. Powinienem. – Wstał i podniósł z podłogi T – shirt.

– W porządku – rzuciłam. Nie wiedzieć czemu, byłam na niego jeszcze bardziej wściekła niż na siebie. – Idź.

– Nie chciałem, żeby tak wyszło. Wcale nie przyszedłem tu po to – powiedział, wskazując na blat, gdzie jeszcze przed chwilą byliśmy o włos od zrealizowania własnego pornosa.

– Och, czyli to moja wina? Może jeszcze powiesz, że się na ciebie rzuciłam? Że jestem naprutą lafiryndą? – Cholera. W pewnym sensie faktycznie się na niego rzuciłam. Choć trzeba przyznać, że bardzo ochoczo mnie złapał.

– Tego nie powiedziałem. Nie jesteś naprutą… – Urwał. – Zaraz, jesteś w ciąży i poszłaś do baru, żeby się napić? – Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie przyznała się do zamordowania własnej babci.

Miarka się przebrała. Straciłam panowanie nad drżącą wargą, z oczu popłynęły mi łzy. Czy wspominałam, że kiedy jestem pijana, robię się także bardzo uczuciowa?

– J – j – jestem p – p – potworem – zawyłam.

– Boże.

– Będę okropną m – m – matką. Ramirez usiadł obok mnie.

– Wcale nie. Jestem pewny, że będziesz dobrą matką.

– Nie zamierzałam pić. Zaszła pomyłka. N – n – nigdy nie skrzywdziłabym dziecka. – Zanosiłam się szlochem, i byłam pewna, że ciekło mi z nosa. Chyba nie można było wyglądać mniej seksownie.

– Hej, uspokój się. Dziecku na pewno nic nie jest.

– O ile jest jakieś dziecko – przypomniałam mu, pociągając nosem.

– Racja. O ile jest jakieś dziecko. – Objął mnie ramieniem.

– Przepraszam. – Znowu pociągnęłam nosem. – Jestem porąbana. Spojrzał na mnie. Założył mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów.

Dziwne, ale było to bardziej intymne niż jego dłonie pod moją bluzką. Bardziej… wzruszające. Wow. Kto by pomyślał, że Zły Glina ma także wrażliwe oblicze?

– Nie jesteś porąbana. Będziesz uroczą mamą.

Okay, wiedziałam, że kłamie. W tej chwili można było powiedzieć o mnie wszystko, ale nie to, że wyglądam uroczo. Moje policzki przecinały pewnie ciemne smugi tuszu, nos był czerwony i zafąflowany, a oczy małe i zapuchnięte. Ale miło, że skłamał. To znaczyło, że jest miłym facetem.

– Przepraszam – powtórzyłam. – Na pewno masz coś do roboty. Jakieś ważne policyjne sprawy.

Uśmiechnął się. Nie był to jednak ani złośliwy uśmieszek, ani seksowne błyśnięcie zębami złego wilka, tylko zwykły, normalny uśmiech. Jakby w głębi duszy naprawdę uważał, ż wcale nie jestem porąbana.

– Nie – powiedział. – Nie muszę nigdzie iść.

Przyciągnął mnie do siebie, a ja położyłam mu głowę na torsie. Słyszałam bicie jego serca. Ten dźwięk dodawał mi otuchy. Ramirez pachniał świeżym praniem i przyjemnym płynem po goleniu. Wzięłam głęboki oddech, zaciągając się jego zapachem.

Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, czy to przez wódkę, przez to, że się wypłakałam, czy może przez rytmiczne bicie serca Ramireza pod moim policzkiem, ale po raz pierwszy od wielu dni poczułam się spokojna. Spokojna, bezpieczna i bardzo odprężona. Nie otwierałam oczu, pozwalając moim myślom swobodnie dryfować. W ramionach Ramireza było mi naprawdę dobrze.

Dzwonek telefonu dudnił w mojej głowie niczym rozpędzony pociąg. Powoli poruszyłam jedną kończyną, potem drugą. Miałam zdrętwiałą szyję, jakbym zasnęła na siedząco, w ustach czułam kapcia. Z trudem uchyliłam jedno oko.

I zobaczyłam Ramireza.

Rety!

Zamrugałam, oślepiona promieniami słońca, wpadającymi przez okna. Co, u diabła, Ramirez robił w moim mieszkaniu? Spał z lekko uchylonymi ustami, głęboko oddychając. Głowa opadła mu na oparcie materaca. Kiedy tak na niego patrzyłam, powoli wszystko sobie przypomniałam. Drinki. Test ciążowy. Ręce Ramireza pod moją bluzką.

Jęknęłam. Boże. Praktycznie rzuciłam się na niego. A potem wypłakiwałam mu się w rękaw. Zrobiłam z siebie idiotkę. Pijaną idiotkę. Pokręciłam głową. Auuu. A najlepszym tego dowodem był potworny ból głowy. I skąd dochodziło to cholerne dzwonienie?

Schyliłam się do torebki na podłodze. Z każdym ruchem moja głowa miała się coraz gorzej, aż w końcu dudniło w niej jak na koncercie orkiestry dętej. Boże, niech ktoś wyłączy ten dzwonek!

– Halo? – zaskrzeczałam, gdy wreszcie znalazłam komórkę.

– Maddie! Gdzie się podziewasz, do cholery?

Odsunęłam telefon od ucha. Piskliwy skrzek Dany porażał moje uszy tak, że nie mogłam nic zrozumieć.

– Ciszej. Mam kaca.

– Boże, Mads. Masz kaca? Wiedziałam, że powinnam była po ciebie wpaść.

Wpaść po mnie?

Nagle przypomniałam sobie. Cholera. Ślub!

Obróciłam się, żeby spojrzeć na zegar w kuchni. Nagły ruch sprawił, że ból prawie rozsadził mi czaszkę. O cholera! Dziesiąta!

– Maddie? Jesteś tam? Ślub jest za pół godziny. Twoja mama zaczyna panikować.

– Zaraz tam będę. Nie zaczynajcie beze mnie! Rozłączyłam się i rzuciłam komórkę na dywan.

– Cholera!

Ramirez otworzył jedno zaspane oko.

– Która godzina?

– Dziesiąta. Jestem spóźniona. Muszę lecieć. Cholera! – Pognałam do szafy i wyciągnęłam z plastikowego pokrowca Fioletowe Paskudztwo. Nie miałam nawet czasu skrzywić się z obrzydzeniem, kiedy ściągałam z siebie resztę stroju bibliotekarki i naciągałam przez głowę fioletowe cudo.

Gdybym miała więcej czasu, pewnie zaczekałabym ze striptizem aż Ramirez wyjdzie. Ale było, jak było, i zdaje się, że widok mnie, półnagiej i miotającej się jak głupia, skutecznie go obudził.

– Na co spóźniona?

– Ślub. Mojej mamy. W Riverside. Cholera! – Dyszałam ciężko, próbując zapiąć suwak Fioletowego Paskudztwa, wszyty na plecach.

Ramirez podniósł się i pomógł mi.

– Dzięki.

– Dużo jesteś spóźniona? – zapytał, przecierając oczy.

– Dużo. Jestem cholernie spóźniona! Za pół godziny muszę być w Riverside. – Rozglądałam się gorączkowo za moimi fioletowymi butami. Znalazłam jeden pod stołem kreślarskim i skakałam na jednej nodze, szukając drugiego, przy okazji chowając telefon z powrotem do torebki.

– Okay, zawiozę cię.

Przestałam skakać i spojrzałam na niego.

Przyznam, kiedy mama powiedziała mi, że wychodzi za mąż, moją pierwszą reakcją (oprócz szoku, że Ralph jednak nie jest gejem) było radosne podniecenie, że oto będę mogła pójść z Richardem na ślub. Spotykaliśmy się dopiero od czterech miesięcy, a wspólne wyjście na ślub to wydarzenie, które zwykle następuje dopiero po co najmniej pół roku chodzenia. Lokuje się gdzieś pomiędzy poznaniem rodziców a wspólnym zakupem szczeniaczka. Po kilku tygodniach proszenia, błagania i odmawiania mu seksu w końcu udało mi się nakłonić Richarda, by mi towarzyszył. Musiałam tylko obiecać, że będzie mógł wyjść wcześniej, jeśli zaczną tańczyć taniec kurczaków.

Nie mogłam uwierzyć, że po jednej nocy z Napaloną Maddie, znaną także jako Fabryka Łez, Ramirez chciał pójść ze mną na ślub.

Musiałam wyglądać na kompletnie zszokowaną, bo Ramirez uśmiechnął się szeroko i wyjaśnił:

– Mam w wozie koguta. Szybciej się przebijemy. Racja. Kogut. Och.

Byłam trochę zawiedziona, że chodziło mu o szybką podwózkę, a nie tańce przytulańce ze mną na weselu, ale natychmiast się otrząsnęłam, znalazłam drugi but i pognałam do jego SUV – a.

Zwykle jazda z Santa Monica do Riverside trwa dobre półtorej godziny – Santa Monica leży nad samym oceanem, zaś Riverside jest jednym z ostatnich posterunków cywilizacji przed pustynią rozciągającą się między Los Angeles a Las Vegas. Jednak dzięki kogutowi Ramireza pruliśmy dziesiątką w takim tempie, że uwinęliśmy się w dwadzieścia pięć minut. I całe szczęście, bo kiedy zajechaliśmy pod motel Garden Grande, mama i pani Rosenblatt krążyły w tę i z powrotem jak króliczki Energizera.

– Gdzie się, u licha, podziewałaś? – zapiszczała mama, kiedy wyskoczyłam z wozu.

– Przepraszam, zaspałam.

Pani Rosenblatt zmierzyła wzrokiem Ramireza, zatrzymując się na wysokości jego wyposażenia.

– Chyba wiem dlaczego. Zaczerwieniłam się.

Ramirez uśmiechnął się szeroko.

– Pójdziesz ze mną – zarządziła pani Rosenblatt, zwracając się do niego. – Mam dla ciebie znakomite miejsce. – Zanim zdążyłam zaprotestować, złapała Ramireza pod rękę i pociągnęła do ogródka na tyłach.

– Nie, on mnie tylko podwiózł… – Urwałam. Lepiej niczego nie wyjaśniać. Pani Rosenblatt pewnie tylko zrobiłaby mi wykład na temat tego, jak ważny jest seks dla zdrowej aury.

Ramirez wzruszył ramionami, błysnął zębami w uśmiechu i pozwolił się poprowadzić. Albo mi się zdawało, albo całkiem nieźle się bawił.

– Gdzie jest Richard? – Mrużąc oczy, mama przeniosła wzrok ze mnie na plecy oddalającego się Ramireza.

– Eee, cóż, Richard jest trochę, eee… Mama machnęła ręką.

– Mniejsza z tym. To bez znaczenia. Ważne, że ty tu jesteś. Wychodzę za mąż. Tylko to się liczy.

Nagle ręka mamy znieruchomiała. Jej oczy zrobiły się okrągłe. Wyraźnie pobladła pod grubą warstwą podkładu (zaakcentowanego oszałamiającym niebieskim eyelinerem na powiekach).

– Boże, wychodzę za mąż.

Potem mama zaczęła hiperwentylować. Na chodniku przed Garden Grande, w ślubnej sukni odcinanej pod biustem, z sześćdziesięciocentymetrowym trenem, przeżywała napad paniki.

– Boże, nie wiem, czy dam radę, Maddie. To znaczy chcę tego – ciągnęła – ale, Boże, wychodzę za mąż, choć przysięgłam sobie, że nigdy więcej, i nie wiem, może powinniśmy zaczekać, może mimo wszystko powinniśmy pobrać się w kościele, bo co, jeśli Bóg naprawdę chce, żebym była katoliczką, a jak nie, to rzuci klątwę na nasze małżeństwo. Maddie, wiesz, że nie przeżyję kolejnego nieudanego małżeństwa, chcę, żeby Bóg był po mojej stronie, Mads.

W głowie mi dudniło, do orkiestry dętej dołączyły olbrzymie talerze.

– Weź głęboki oddech i wstrzymaj przez chwilę.

Mama zaczerpnęła powietrza, ale ciągle wyglądała, jakby zaraz miała zwymiotować.

– Co ja zrobię, jeśli to małżeństwo też okaże się niewypałem? Nie wiem, czy powinnam to robić.

– Mamo, jeśli nie chcesz tego robić, teraz jest odpowiedni moment, żeby się wycofać.

Czy jestem złym człowiekiem, skoro częściowo miałam nadzieję, że się rozmyśli, a ja będę mogła wrócić do domu na sesję z ekspresem do kawy, zamiast paradować na oczach wszystkich wystrojona w Fioletowe Paskudztwo?

Przygryzła wargę, a na jej zębach zostały ślady czerwonej szminki.

– Chcę tego, Mads. Ale tak długo byłyśmy tylko we dwie. Ralph jest cudowny, ale cóż, wszystko się zmieni. Nie wiem, jak to zniosę. To znaczy te zmiany. Może jestem już na to za stara.

Patrząc na jej oczy pomalowane niebieskim cieniem rodem z lat osiemdziesiątych i upaćkane szminką zęby, uświadomiłam sobie, że ja też boję się zmian. Może to dlatego przez ostatnie trzy miesiące wypierałam różne fakty związane ze ślubem. Bałam się, że wszystko się zmieni. Że moja ubrana w kwieciste, luźne sukienki i adidasy mama zamieni się w superelegancką kobietę należącą do świata Fernando. Że ją stracę.

Po chwili dotarło do mnie, jak niedorzeczna była ta myśl. Jeszcze się nie narodził projektant, który byłby w stanie skłonić mamę do porzucenia jej kiczowatego stylu. Poza tym nie sądziłam, żeby Ralph miał ochotę na zmiany. A facet, który pokochał mamę razem z jej niebieskimi cieniami do powiek i całą resztą, miał u mnie szóstkę.

Nie traciłam mamy. Zyskiwałam ojca. Podrabianego Tatusia.

– Mamo, kochasz Ralpha?

– Tak – przyznała bez wahania, kiwając głową. Uścisnęłam jej rękę.

– No to chodźmy cię za niego wydać.

W oczach mamy błysnęły łzy. Złapała mnie w niedźwiedzi uścisk, miażdżąc mi żebra jeszcze mocniej niż Fioletowe Paskudztwo. Trzymałam ją za rękę, kiedy weszłyśmy za bukszpanowy żywopłot i rozległy się pierwsze dźwięki marsza weselnego.