142966.fb2 Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

ROZDZIAŁ 1

Bóle porodowe uderzyły w Mali pod koniec lutego. Stała właśnie, przygotowując południowy posiłek, gdy poczuła je niczym cios w krzyż. Ponieważ nie oczekiwała dziecka przed końcem marca, a żadne objawy nie zapowiadały, że dzieje się coś szczególnego, dopiero po chwili zrozumiała, co to może oznaczać. Po śmierci Johana, inaczej niż w pierwszych miesiącach ciąży, nawet nie chorowała. Od czasu do czasu czuła zmęczenie i lekki ból w krzyżu, ale to przecież nic dziwnego w tym stanie.

Oparła się o stół i próbowała oddychać normalnie. Powoli ból minął, ale ona nadal stała pochylona, spływając potem.

– Coś się dzieje? – spytała Ane, zauważając nagle jej pozycję. – Chyba nie jesteś chora?

Mali powoli wyprostowała się i spojrzała na nią.

– Boże drogi! – wykrzyknęła Ane. – Wyglądasz jak zjawa! Co się stało, Mali? Przecież chyba nie dziecko…?

– Nie wiem – odparła Mali, przyjmując wyciągniętą dłoń Ane. – Możliwe, że tylko…

Nowy ból uderzył ją w plecy, niemal ścinając z nóg.

– Pomóż mi, Ingeborg, zrób miejsce na kanapie! Musimy ją tam położyć, przynajmniej na razie – rzuciła zdenerwowana Ane, pomagając Mali przejść na miejsce. -Jak się czujesz?

Mali spojrzała na Ane. Jak to dobrze, że nadal służy w Stornes po Bożym Narodzeniu, mimo że wyszła za Aslaka i przeniosła się z nim do własnej zagrody. Zawsze czuła coś innego względem Ane niż Ingeborg. Nie żeby miała coś do zarzucenia tej drugiej, nie. Ingeborg była młodsza i stale rozpraszały ją różne sprawy, między innymi mężczyźni. Ane interesował tylko Aslak, poza tym była silna, lojalna i nie narzekała. Mali zdała sobie sprawę, że nie spytała jej jeszcze, czy aby nie jest w ciąży. Brała pod uwagę taką możliwość, która nie oznaczała przecież odejścia Ane ze Stornes. Tak brzmiała umowa, którą zawarli jeszcze za życia Johana: działka ziemi w zamian za to, że Ane pozostanie w służbie.

– Gdzie jest Sivert? – spytała nerwowo Mali.

– Ubrałam go i wysłałam na dwór – odparła Ingeborg, patrząc na panią ze strachem w oczach. – Mężczyźni wrócili właśnie z lasu, a on chciał pomóc wyprzęgać konie.

– Może powinnam przejść na strych, zanim oni tu wejdą – stwierdziła Mali, podnosząc się z trudem. – Nie chcę przestraszyć Siverta, a i oni nie…

Urwała nagle, gdy przeszył ją nowy skurcz. Nie miała już wątpliwości: to są skurcze porodowe. Poród się zaczął, i to miesiąc wcześniej, niż Mali oczekiwała. Dziecku, które niemal cudem utrzymało się w niej, mimo że chorowała i była bita przez Johana, nagle zaczęło się spieszyć do wyjścia na świat. Więc może jednak je stracę, pomyślała oszołomiona. Przecież nie może być donoszone. A przedwcześnie urodzone dziecko w środku zimy…

Drzwi się otwarły i wszedł Havard, a tuż za nim Sivert.

– Co się stało? – spytał Havard, podchodząc do kanapy. – Zachorowałaś, Mali?

Ujął jej lodowatą dłoń w swoją i spojrzał zaniepokojony. Sivert przydreptał za nim i objął ją za szyję.

– Co to, mamo? Leżysz?

Mali zdjęła jego ramiona i odsunęła delikatnie. Musi wziąć się w garść! Uśmiechnęła się i poklepała syna po zaczerwienionym od mrozu policzku.

– Wygląda na to, że dzidziusiowi zaczęło się spieszyć, by cię poznać – powiedziała. – Nie zostanie w moim brzuchu na zawsze, wiesz przecież.

– Ale… – Havard odwrócił się w stronę Ane. – Czy to nie za wcześnie?

Ane pokiwała głową i spojrzała znacząco w stronę Siverta.

– Nie powinniśmy go przestraszyć – powiedziała cicho do Havarda. – Ale tak, jest za wcześnie i według mnie nie całkiem normalnie. Kiedy Sivert przychodził na świat, tak nie było. Może ja się za bardzo na tym nie znam, ale na pewno jest za wcześnie.

Mali przywarła nagle do ręki Havarda, bo nowy skurcz sprawił, że aż stęknęła. Havard ukląkł przy kanapie, objął Mali. Gdy już się rozluźniła, otarł dłonią jej spoconą twarz.

– Sprowadźcie akuszerkę i lekarza – polecił, nie odwracając się. – Nastaw wodę, Ingeborg. A ty, Ane, pomóż przejść Mali do sypialni. Tu nie jest dobre miejsce dla kobiety, która ma rodzić.

Sivert stał za plecami Havarda, wpatrzony w matkę przestraszonymi, wielkimi oczami.

– Nic takiego się nie dzieje, Sivert – powiedziała Mali uspokajająco. – Właśnie w ten sposób rodzą się dzieci. Ale to i tak potrwa jakiś czas, więc może Gudmund zawiózłby cię do Innstad, co ty na to? Możesz tam zostać i pobawić się z Olausem i dziewczynkami…

– Ja się nie bawię z dziewczynami – rzucił Sivert dumnie, zapominając na chwilę, że się boi o matkę.

– No to pobawisz się z Olausem – powiedziała Mali, unosząc się na łokciu. – Ubierz go, Ingeborg, i zadzwoń do Innstad. Jestem pewna, że Margrethe go przyjmie, ale zadzwoń. Powiedz Gudmundowi, by w drodze powrotnej zabrał akuszerkę.

– Nie, to pochłonie zbyt dużo czasu – sprzeciwił się Havard. – Ja po nią pojadę.

Mali chciała protestować, ale gdy napotkała jego pełne lęku spojrzenie, zmilczała.

– Wszystko pójdzie dobrze, Havard – zapewniła cicho. – Nie musisz się…

– To dużo przed czasem, a ty… Nie chcę, żeby ci stało się coś złego – wyszeptał tak cicho, że tylko ona go słyszała. -1 dziecku też nie, oczywiście. Ale ty, Mali…

Zanim zdołała mu odpowiedzieć, nowy skurcz przeszedł przez nią niczym fala powodziowa. Mali z całej siły przywarła desperacko do Havarda.

– To naprawdę toczy się zbyt szybko – powiedziała Ane i z niepokojem patrzyła, jak Mali z trudem łapie powietrze. – Przecież skurcze nie są takie silne od samego początku, prawda?

Mali opadła na oparcie, blada i zlana potem.

– Jedźcie już z Sivertem – rzuciła cicho do Ane. – I masz rację, to idzie zbyt szybko. To nie jest normalne.

Ingeborg wzięła chłopca na kolana i zaczęła mu wkładać ciepłe ubranie. Przekazała pozdrowienia z Innstad i że oczywiście mogą go tam przyjąć.

– Ale twoja siostra była zaniepokojona, gdy powiedziałam, dlaczego chcemy przysłać do niej Siverta. Pytała, czy nie potrzebujesz pomocy i czy ma przyjechać.

Mali z trudem wstała i oparła się ciężko o Havarda. Odruchowo spojrzała w stronę pieca. Ane zdążyła już postawić na ogniu duży kocioł z wodą.

– Masz rację, potrzebuję akuszerki bardzo szybko -zwróciła się do mężczyzny, nie odpowiadając na pytanie Ingeborg. – Dobrze, że po nią pojedziesz. Ale czy jest w domu? – zaniepokoiła się nagle.

– Tak, jest – odparła Ane. – Dzwoniłam do niej, siedzi gotowa i czeka na wóz. Doktor też przyjedzie, ale nie tak zaraz.

– Nie tak zaraz – powtórzył Havard z przekąsem. -Dlaczegóż to?

– Pewnie jest zajęty – mruknęła Mali. – To u niego normalne. Najważniejsza jest akuszerka. Niech Gudmund wstąpi po Johannę z Viken, gdy już odwiezie Siverta. Będę pod dobrą opieką, jeśli one obie przyjadą. Chodźmy na górę, Ane, zanim mnie znów złapie.

Pochyliła się nad Sivertem, pocałowała go i pogłaskała po włosach. Powiedziała, by był grzeczny. Przez głowę przeleciała jej myśl, że może go już nigdy nie zobaczyć. Myśl ta sprawiła, że nogi się pod nią ugięły i musiała złapać się oparcia krzesła, na którym siedziała Ingeborg z malcem. Przecież aż tak źle nie musi pójść, pomyślała, czując jednak, jak strach ściska ją za gardło. Bo przecież nie działo się normalnie, to pewne.

Pocałowała syna jeszcze raz, przytuliła, czując łzy pod powiekami. Ujęła Ane pod rękę i poszła w kierunku drzwi.

– Tylko nie zamęcz konia, Havard – rzuciła przez ramię. – Na pewno będzie dobrze – dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Ane zamknęła za nimi drzwi.

Na górze nic nie było przygotowane do porodu, więc Mali usiadła na krześle, a Ane zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła podłożyła warstwę gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóżka. W ostatniej chwili, jak się okazało, gdyż po kolejnym skurczu poczuła, że coś mokrego spływa jej po nogach.

– Boże jedyny, dopomóż – wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz zelżał. – Czy to krew, czy odeszły wody?

Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, że po prześcieradle rozlała się krew zmieszana z wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliżowała. Opadła na łóżko, zakryła ramieniem twarz i zaczęła płakać.

– Mali, no co ty – powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. – Nie płacz, bo nie wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz?

Słowa służącej powoli docierały do otumanionej głowy Mali. Przetarła wierzchem dłoni twarz. Wiedziała, że Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie także Ane. Wszyscy przywykli, że to Mali zachowuje spokój i rozsądek, że to ona rozwiązuje wszelkie problemy. Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją gorącą, zalaną łzami twarz.

– Spokojnie, Ane – powiedziała ochrypłym szeptem, biorąc tamtą za rękę i ściskając lekko. – Ja po prostu… Ale już będzie dobrze, chociaż wiem, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Na pewno jest za wcześnie, jesteśmy w środku mroźnej zimy, no i poród idzie za szybko. Trudno będzie utrzymać dziecko przy życiu, musimy to sobie powiedzieć. O ile przyjdzie żywe na świat – dodała powoli.

– Ale tobie nic nie grozi, Mali? – spytała Ane gorączkowo, patrząc na panią ze strachem w oczach. – To znaczy… Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję – wyszeptała przerażona. – Nawet jeśli dziecko umrze, to ty nie… Tobie nic nie grozi, prawda? – dodała błagalnym tonem.

Mali zamknęła oczy. To właśnie ją gnębiło. Czuła jednak, że jest silna i ma żelazną wolę przeżycia, choćby dla Siverta. Myśl, że mógłby zostać zupełnie sam w Stornes, była nie do zniesienia. Więc niezależnie od tego, jak trudne mogą się okazać najbliższe godziny, ona musi trzymać się życia. Dla Siverta, powtarzała.

Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, że zupełnie nie bierze pod uwagę nowego dziecka, że nie myślała, jak to z nim będzie, gdyby ona umarła. Dobry Boże, oby nie spowodowała śmierci dziecka swoimi złymi myślami! Przecież pragnęła go! Ale czy naprawdę?

Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.

– Co tu się znowu dzieje? – spytała nienaturalnie wysokim głosem. – Nikt nic mi nie mówi, choć rozumiem, że coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu… A gdy spytałam Ingeborg, to…

Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby została przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.

– Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć – powiedziała Mali, unosząc się lekko, by pomóc Ane. – Jest za wcześnie i miałam nadzieję, że to fałszywy alarm. Że minie, jeśli się położę. Ale obawiam się, że jednak się zaczęło.

Beret podeszła do łóżka i zauważyła stos mokrych, zakrwawionych prześcieradeł na podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.

– Czy wody już odeszły? I ty krwawisz? Boże jedyny, będzie jeszcze jedna tragedia – zaczęła lamentować.

– Już i tak jest źle, więc chociaż ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. – Oczywiście, jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. Może nie jest najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!

Beret stała jak sparaliżowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.

– Tak czekałam na to dziecko – wyszeptała. – Straciłam i męża, i syna w ciągu jednego roku, i nie wiem, czy jestem w stanie znieść jeszcze jedną stratę. Myślałam, że w tym maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak…

Mali nie chciało się odpowiadać, że tu chodzi także o jej życie, a nie tylko o wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy od poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co ma robić. Beret nagle się ocknęła, odsunęła służącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą twarz. Już się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.

– Kiedy wreszcie będzie akuszerka? – spytała Beret, patrząc na Ane. – Zejdź na dół i zobacz, czy nie jadą. Boję się, że to już zaraz! Dołóż do pieca. Musimy mieć dużo gorącej wody – rzuciła.

Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która leżała, na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wrażenie, że kolejne skurcze rozrywają jej ciało, i czekała na skurcze parte.

Wtedy już pójdzie szybko, pocieszała się blado. Zmówiła modlitwę, by akuszerka przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała.

Pierwszy skurcz party i akuszerka nadeszli jednocześnie. Mali trzymała się kolumienek przy oparciu łóżka i bezskutecznie próbowała powstrzymać bóle. W jej otumanionej głowie powstała myśl, że może uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara. Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch, który stwardniał niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze strachu.

– No, no, Mali, już jestem – powiedziała akuszerka i oderwała jej dłonie od kolumienek, gdy skurcz minął.

Mali otworzyła oczy. Pot sprawiał, że widziała jak przez mgłę. Schwyciła dłoń położnej i przywarła do niej.

– Dzięki Bogu, że jesteś – wyszeptała. – Tak się boję. Wszystko idzie nie tak, za wcześnie i za szybko…

– Za wcześnie i za szybko, to prawda – potwierdziła akuszerka, ocierając jej pot. – Dużo wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. Życie dziecka jest zagrożone, to pewne. Wiesz, że ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała wybierać pomiędzy jego życiem a twoim, to…

– Co ty mówisz! – zaprotestowała Beret. – Nie chcesz ratować dziecka Johana? Ja straciłam…

– Będę ratowała oboje, jeśli dam radę – odparła kobieta, wpatrując się w Beret. – Ale najważniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które może będzie na wpół żywe. Albo już martwe. – Otarła twarz Mali i dodała: – Musisz zdawać sobie sprawę, że jeśli urodzi się żywe, to i tak nie ma dużych szans. A jedno jest pewne, że bez matki i jej pokarmu na pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz też. Ale powinnaś…

– Nie mogę -jęknęła Beret. – To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam. Nie zniosę, jeśli i ono…

– Uważam, że powinnaś zejść na dół – rzuciła akuszerka ostro. – Tutaj nikomu nie pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.

– Chcę tu być – zaprotestowała Beret. – Ja chcę…

– Będzie, jak ja chcę. – Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. – Nastaw kawę i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje życie.

Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.

– Dzięki Bogu – odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na korytarz. – Nikogo bardziej nie chciałam widzieć – mówiła, pomagając staruszce zdjąć szal. – Nie jest dobrze, a jeszcze ta Beret…

Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóżka.

– Nie dam rady – wykrztusiła rodząca, na wpół unosząc się z posłania. – Nie wytrzymam tego. Już nie mogę. Chcę umrzeć!

– Jeszcze czego! – rzuciła akuszerka, wymierzając Mali policzek. – Masz walczyć, dziewczyno! Nie chcę słyszeć więcej ani jednego słowa, że nie dasz rady czy nie chcesz, żebyś wiedziała. Walcz!

Mali opadła na plecy, oszołomiona.

– Masz w sobie więcej siły niż ktokolwiek inny, przecież wiesz – mówiła dalej kobieta. – Użyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomożesz.

Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie zmęczona. Skurcze sprawiały taki ból, że strach przed następnym powodował u niej mdłości. Poród Siverta też był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeżywała teraz.

Sivert, pomyślała otępiała. Jej syn nie może zostać sierotą! Miał tylko ją, bo został spłodzony w grzechu i tajemnicy. Już i tak jego życie było trudne, a jeśli jeszcze by teraz umarła…

– Pomóżcie mi obie – wyszeptała, chwytając akuszerkę za rękę. – Nie poddam się, obiecuję.

– No, wiedziałam – mruknęła pod nosem kobieta i pogłaskała Mali po policzku. – Pomożemy wszystkie trzy.

Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko przyszło na świat. Niebieskoliliowy kształt wyskoczył razem z resztką wód i krwią. Mali nie chciała nawet spojrzeć. Opadła na posłanie i czuła, że unosi się gdzieś pod sufitem. Bóle ustały, panowała cisza. Powoli uświadamiała sobie, że nie powinno być tak cicho. Dziecko zwykle krzyczy… Powoli obróciła głowę, ale nic się nie zmieniło. A więc ono nie żyje, pomyślała zrezygnowana. Może to i lepiej, wszystkim byłoby tak łatwiej.

Nagle zrozumiała, że nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko że nigdy nie odważyła się do tego przyznać. To nie było dziecko miłości, tylko dziecko poczęte przemocą i rosnące przez pierwsze miesiące w brzuchu dręczonej matki. Jaki człowiek z niego wyrośnie, zwłaszcza jeśli jego ojcem jest Johan? Mali oblizała spieczone, popękane wargi i oddała się błogiemu uczuciu unoszenia się ponad łóżkiem, bez odczuwania bólu. Nagle ciszę przerwał słaby płacz dziecka. Mali wzdrygnęła się. Z trudem otworzyła oczy i uniosła się na łokciach. Pokój wirował wokół niej, poczuła, że zaraz zwymiotuje. Jakaś szara postać zbliżyła się do niej: akuszerka z zawiniątkiem w ramionach.

– Oto twój syn, Mali – rzekła cicho, wzruszona. – Biedny chudziaczek, nie wygląda najlepiej po tej ciężkiej drodze na świat. Ale chłopak musi być wytrzymały, bo przeżył. Uważam, że Bóg ma w tym jakiś cel. Może za wcześnie tak mówić, ale czuję w dziwny sposób, że mały da radę. Nie należy do tych, którzy się od razu poddają, o nie.

Złożyła tłumoczek w ramiona położnicy. Mali przetarła piekące oczy i spojrzała na dziecko, na jego malutką, czerwonosiną twarzyczkę, na główkę zdeformowaną przez zbyt gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące powietrze.

– Czy jest normalnie zbudowany? – wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem.

– Całkowicie! Główka wróci do normy za kilka dni. Pomyśl, przez co jego ciało niedawno przeszło!

Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę.

Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duży, ładny i z masą czarnych włosów. Ten tutaj był chudy, prawie siny i z kilkoma jasnymi kosmykami na łysej główce. Był tak podobny do Johana, że Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle ogarnęły ją mdłości i zanim ktokolwiek zareagował, zwymiotowała na łóżko, po czym zaczęła cicho płakać. Łzy kapały na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę ubrania, bo kobiety dostrzegły, że zaczęła krwawić. Akuszerka rzuciła się do ugniatania brzucha Mali, która straciła przytomność.

Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki.

– Dzięki Bogu! – wyszeptała akuszerka. – Bałam się, że nie wrócisz. Minął kwadrans…

Ciepłymi, delikatnymi dłońmi zdjęła z niej wilgotną, śmierdzącą koszulę i rzuciła na stos prześcieradeł. Mali leżała, rozkoszując się ciepłem wody, którą ją myto, tym, że ktoś o nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła Johannę siedzącą z becikiem blisko pieca.

– Żyje jeszcze? – spytała niepewnie.

– Żyjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot perlił jej się na czole. – Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale powtarzam to, co zawsze o tobie mówiłam: że nie jesteś taka jak inne kobiety, Mali Stornes. To dlatego ten maluch jeszcze żyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne, choć na oko podobny najbardziej do ojca. Beret będzie szczęśliwa – zachichotała. – Tak bardzo pragnęła drugiego Johana! No, o ile mały przeżyje.

Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi. Leżała, patrząc na małego, gdy nagle jakby coś zimnego złapało ją za gardło i zaczęło dusić strachem, rozpaczą i gryzącym poczuciem winy. To jest także jej syn, myślała z desperacją. Ona obdarzy go ciepłem i miłością, której Johan nigdy nie zaznał. Wyrośnie na dobrego i szczęśliwego chłopca. Myśl, że on nigdy nie otrzyma dziedzictwa, które właściwie to jemu powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony, że sutek wypadał mu z ust, a on zasypiał. Mali zrozumiała, że jest bardzo słaby i że upłyną dni, a może tygodnie, zanim poczują pewność, że przeżyje.

Gdy po raz pierwszy dali jej w ramiona Siverta, serce jej przepełniła miłość tak wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać…

Gnębił ją wstyd i poczucie winy. Próżno oczekiwała ciepłej fali macierzyńskiej miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do nowo narodzonego, ale czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje? Co z niej za matka, że nie umie kochać własnego dziecka?

– Ja… nie wiem, czy jestem w stanie go kochać – za-szlochała, chwytając akuszerkę za rękę. – Nie wiem, czy… Nic nie czuję…

– No, no, już. To normalne, że tak się czujesz po tak trudnym i ciężkim porodzie – odpowiedziała akuszerka uspokajającym tonem, głaszcząc Mali po potarganych włosach. – Oczywiście, że kochasz synka, ale jesteś teraz wyczerpana. Nie, nie powinnaś się obawiać, Mali, że nie masz w sobie miłości macierzyńskiej. Nie ma lepszej matki niż ta, którą ma Sivert Stornes! – Pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się. – To przyjdzie, przyjdzie.

Naprawdę? – pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę?