142964.fb2
Jestem dzieckiem grzechu. Grzechu zaniedbania w nauce do egzaminu ze zobowiązań na III roku prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.
Jestem dzieckiem owego grzechu, choć sama siebie wolę nazywać owocem miłości milicjanta i niedoszłej prawniczki.
Mama studiów nie skończyła, gdyż najpierw wolała seks od kolokwium (co jest w pełni zrozumiałe), a później wynikiem tego seksu byłam ja – bardzo absorbujące dziecko. Mój żywot byłby krótki, gdyby nie heroiczny czyn tatusia, który uratował mnie przed śmiercią z rąk mamy, mając na uwadze artykuł 148. kodeksu karnego. Darłam się tak głośno i tak długo, że mama uciekła się do próby usiłowania zabójstwa za pomocą poduszki.
Jako córka milicjanta całkiem zdrowa na umyśle być nie mogę i nie jestem. Jako nastolatka słuchałam Anny Jantar, Ireny Santor, nuciłam pod nosem Jerzego Połomskiego, gdy w tym samym czasie moi rówieśnicy słuchali Lady Pank, Oddziału Zamkniętego i Budki Suflera. I tak mi zostało do dziś.
Książki czytałam w takim tempie, że mama nie nadążała mi ich kupować. Gdy miałam lat 13, miałam już za sobą „Medaliony” Zofii Nałkowskiej oraz większość pozycji o holocauście.
Gdy już do końca utwierdziłam się w swojej nienormalności, postanowiłam postawić kropkę nad i, i zostać aktorką albo patologiem. Gdy odkryłam, że muszę posiąść wiedzę z zakresu biologii, chemii itp., porzuciłam nieprzemyślaną decyzję krojenia nieboszczyków i skupiłam się na aktorstwie. Tu stanął mi na drodze zgryz i zakończyłam karierę aktorską zanim zaczęłam o niej poważnie myśleć.
Okres sielanki trwał do matury. Później wyszłam za mąż. Do tej pory nie wróciłam. Monika Sawicka, de domo – Ubysz.
Na tym świecie pojawiłam się w Roku Pańskim 1972 w mieście Łodzi. Nieodrodna córka swoich rodziców – nie mają szans, żeby się mnie wyprzeć. Z wykształcenia i zamiłowania – dziennikarz. Z chorobliwej ambicji – absolwentka stosunków międzynarodowych, więc ustosunkowana jestem dobrze. Bo się ciężko zakochałam – żona przedsiębiorcy, czyli biznesłomen (biznes łomem).
Bo tak miało być – matka fantastycznej 12-latki.
Dlaczego piszę? Bo tylko pisanie dostarcza mi tlen do płuc. Bo dzięki temu mogę udawać, że jestem normalna. Drugą moją butlą z tlenem jest czytanie. Najchętniej wracam do jednej z najpiękniejszych opowieści o niezwykłej miłości, książki Williama Whartona „Spóźnieni kochankowie”.
Słucham Edith Piaf, Michała Bajora, Cohena, swingu, a wszystko to w wannie i w łóżku przy płonących świecach. Bacznie jednak pilnuję, by koty nie puściły z dymem mieszkania, więc moja przyjemność nie jest pełna. Filmy, który wprawiają mnie w zadumę to „Dom dusz” i „Życie jest piękne”.
Trzecia butla z tlenem, a właściwie wielka pompa wtłaczająca we mnie życie, to moja córka. I wcale nie mam jej za złe tego, że jest mądrzejsza ode mnie.
Student jaki jest – każdy widzi. Sawicka jaka jest – też każdy widzi. Z tym że jedni widzą więcej, a inni tylko to, co chcą zobaczyć. Niektórzy zaś nie widzą nic.