142649.fb2 Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Rozdział ósmy

Światło późnego popołudnia wpadało przez wychodzące na zachód okno apartamentu hotelowego. Gdy promienie słońca padały na drewniany stół, trzynaście przejrzystych kulek budziło się do życia. Erin stała tuż przy stole, pochylona nad sprzętem fotograficznym, całkowicie skupiona na diamentach. Pochłonęły ją czyste barwy, urzekły całkiem nowe światy, jakie ujrzała przez maksymalnie zbliżający obiektyw aparatu. Poprzedni dzień spędziła w całkowitym skupieniu nad tajemniczymi, nieczułymi bryłkami kamienia.

Nie raz starała się uchwycić subtelną grę światła i niezwykle czystych kolorów, połyskliwy blask i cieniste głębie, drobne tęcze uwięzione w zagłębieniach, które wielokrotne powiększenie wydobywało na powierzchnię kamieni. Gdy trochę zmieniała kąt ich ustawienia, światło rozpraszało się na powierzchni stołu. Lekko przesuwała kamienie w inną stronę, światło zbierało się i błyszczało, jakby kryształy ożyły i zaczynały oddychać. Gdy ustawiała je jeszcze inaczej, blask wydobywał się z ich wnętrza, jak ogień płonący w lodowej bryle.

– Naprawdę jesteście diamentami? – zapytała Erin, jednocześnie rozdrażniona i zaciekawiona.

Kiedy tak przyglądała się kamieniom, popołudniowe światło zmieniło się, pogłębiło i przypominało teraz strumień płynnego złota. Kryształy zapłonęły ogniem. Erin na chwilę zamarła nad aparatem, oczarowana zmianą w ich wyglądzie. Były jak milcząca pieśń, nieludzkie w swoim pięknie, niby przejrzyste łzy boga tęczy.

Nagle Erin zrobiło się wszystko jedno, czy to są naturalne brylanty, syntetyczne kamienie, cyrkonie czy kwarc. Pracowała jak opętana, naciskała wyzwalacz, ustawiała kamienie, komponowała ujęcia, zmieniała film. Napędzało ją dzikie piękno kamieni i gwałtowna potrzeba schwytania tej chwili, kiedy kryształy i światło łączą się niczym w miłosnym związku, zmieniając się nawzajem.

Dopiero kiedy światło we wnętrzu kryształów zgasło i kamienie znów usnęły, Erin wyprostowała się i odeszła od aparatu. Odruchowo położyła ręce na karku i przeciągnęła się, żeby rozluźnić mięśnie, napięte przez długie godziny, które spędziła pochylona nad sprzętem fotograficznym. Czuła jednocześnie wyczerpanie i radosne uniesienie, jak badacz wracający z nowo odkrytej krainy. Wciąż widziała piękno kamieni i ciągle nie miała go dość.

Niechętnie odwróciła wzrok od diamentów i spojrzała na zegarek. Zastanowiła się, czy nie zrobić kilku zdjęć przy sztucznym świetle. Może wkrótce zjawi się ojciec, przynosząc ze sobą pytania bez odpowiedzi, pochodzące z przeszłości, o której nie chciała rozmawiać? A może da jej odpowiedzi dotyczące przyszłości, których będzie mogła wysłuchać bez gniewu i poczucia krzywdy.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi.

– Dziecinko, to ja. Otwórz.

Z początku Erin nie mogła dać sobie rady ze skomplikowanymi zamkami i zasuwkami. Potem przypomniała sobie, jak się je ustawia, i drzwi się otworzyły. Ojciec stał w korytarzu, wysoki i przystojny jak zwykle. Miał na sobie szary garnitur, białą koszulę i jedwabny krawat, mundur mężczyzn pracujących w świecie biznesu i dyplomacji.

– Nie pogniewałbym się, gdybyś mnie uściskała – odezwał się Windsor. Uśmiechał się, ale oczy miał poważne.

Erin bez wahania zrobiła krok w przód i otoczyła ojca ramionami. Zamknął oczy i również ją objął, unosząc lekko do góry.

– Uściski już cię nie przerażają, co? – zapytał łagodnie. Zdziwienie przemknęło po twarzy Erin. Nagle zdała sobie sprawę, że to prawda. Nie bała się już objęć silnych mężczyzn.

– Nawet o tym nie myślałam, ale masz rację – przyznała z zadowoleniem w głosie.

– To dlatego wyjechałaś z Alaski, prawda? Wreszcie doszłaś do siebie po przejściach z tym draniem Hansem. Dzięki Bogu, dziecinko.

Zanim Erin zdążyła odpowiedzieć, puścił ją i odstąpił na bok. Z cienia wyłoniła się kobieta, która cierpliwie czekała, aż ojciec i córka zakończą powitanie.

– Witaj, Erin. Nazywam się Nan Faulkner.

Zaskoczona Erin ujęła kwadratową, szeroką, ciemnoskórą dłoń o mocnych palcach, którą wyciągnęła do niej nieznajoma. Tak jak sama kobieta, uścisk ręki był energiczny, opanowany i zasadniczy. Faulkner miała na sobie szary kostium z wąską spódnicą, o ton ciemniejszy niż garnitur Windsora. No i nie nosiła krawata. Była dorodną, dobrze zbudowaną, ale nie tęgą kobietą. W jej lewej dłoni dymiła cienka czarna cygaretka. W tej samej ręce trzymała czarne pudełko z tarczą wskaźnika na pokrywie i pałeczką zatkniętą z boku.

Windsor wszedł do pokoju ostatni. Sprawnie zamknął wszystkie zamki. Faulkner spojrzała na kamienie połyskujące na stoliku i zaklęła.

– Chryste Panie!

Opanowanym, ale pośpiesznym krokiem podeszła do stołu. Wrzuciła palącą się cygaretkę do na wpół opróżnionej filiżanki z kawą, odsunęła zasłony, żeby wykorzystać blednące światło, i włączyła czarne pudełko. Szybkimi ruchami przytykała czubek pałeczki do wszystkich kamieni po kolei, zaczynając od najmniejszego, a kończąc na największym.

– O Jezu! – pojękiwała, kiedy każda bryłka wykazywała opór cieplny właściwy dla diamentów. Na końcu dotknęła zielonej bryłki. Ona również okazała się naturalnym diamentem. – Słodki Jezu Chryste!

Kiedy skończyła testowanie kamieni, wyłączyła urządzenie i wyjęła z kieszeni żakietu lupę. Obejrzała każdy diament z osobna, zanim zwróciła się do Windsora.

– Wszystkie białe, z wyjątkiem jednego, są nieskazitelne, D, zero plus, najczystszej wody, Blanc Exceptionel, nazwij to jak chcesz – oznajmiła. – To są najdoskonalsze diamenty, jakie w życiu miałam przyjemność oglądać.

– Cholera – wymamrotał Windsor.

– Te kolorowe mogą być sztucznie napromieniowane, ale wątpię w to – ciągnęła Faulkner. – Napromieniowanie łatwo wykryć. Stosuje się je, żeby ukryć skazy lub nieczyste barwy, ale u tych ślicznotek nie widzę takich problemów. Mam naturę hazardzistki, więc się założę, że to zupełnie unikalne błyskotki.

Windsor powiedział coś stłumionym głosem.

– Czy to bardzo źle? – zapytał.

– Nie może być gorzej. Przy takich barwnych kamieniach białe kruki to zwierzęta tak często spotykane jak piasek na Saharze.

– Nie rozumiem – wtrąciła Erin.

Faulkner odłożyła na bok wszystkie diamenty, oprócz zielonego.

– Weźmy przeciętną kopalnię diamentów. Tylko dwadzieścia procent jej wydobycia to surowiec klasy jubilerskiej. Z tego tylko jeden procent po cięciu i szlifowaniu będzie ważył więcej niż jeden karat. Innymi słowy, mniej niż dwie dziesiąte procenta całkowitego wydobycia takiej kopalni to diamenty powyżej jednego karata, klasy jubilerskiej. Wśród nich tylko niewielka część jest klasy D, bez skazy.

Erin zamrugała i spojrzała na diamenty. Każdy ważył o wiele więcej niż jeden karat.

– Jestem już za stara, żeby być ekspertem od barw – mówiła dalej Faulkner – ale przysięgłabym na głowę mojego syna, że z wyjątkiem jednego, wszystkie te białe diamenty są klasy D. W każdym razie są nieskazitelne. To bardzo rzadkie kamienie. Wyjątkowo rzadkie. – Windsor jęknął. – Zgadzam się z tobą – powiedziała. – Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Jeśli zechcemy opisać te kolorowe, słowo „rzadki” nam nie wystarczy. Właśnie dlatego ta garstka diamentów jest tak niebezpieczna. Gdyby po prostu były duże i czyste, ConMin byłby w stanie cię przelicytować diamentami z Namibii. Ale w Namibii nie znajduje się takich barw. W zasadzie nigdy czegoś takiego nie widziałam. Ta zieleń jest absolutnie unikalna. – Po chwili milczenia Faulkner odwróciła się od pięknych, niebezpiecznych kamieni i spojrzała na Windsora. – Powinniśmy przyjść tu w towarzystwie paru żołnierzy piechoty morskiej. Sytuacja jest gorsza, niż ktokolwiek przypuszczał. A jednocześnie lepsza. – Uśmiechnęła się chłodno. – Bardzo długo czekałam, żeby chwycić van Luika za gardło.

– Czy jesteś ekspertem od kamieni szlachetnych? – zapytała Erin.

Faulkner zawahała się i wzruszyła ramionami.

– Matt powiedział, że można ci zaufać. Mam nadzieję, że się nie myli. W tej chwili jestem rządowym konsultantem przy największym amerykańskim stowarzyszeniu firm zajmujących się drogimi kamieniami. Ta pozycja wymaga ode mnie współpracy z firmą, która nie może bezpośrednio działać na terenie Stanów Zjednoczonych, ponieważ monopole są u nas nielegalne.

Erin poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Znowu została wciągnięta do gabinetu luster, w świat międzynarodowych rozgrywek o władzę. Świat ojca, który kiedyś niemal jej nie zniszczył.

– Dawałaś je komuś do wyceny? – zapytała Faulkner, ruchem głowy wskazując diamenty.

Erin potrząsnęła głową.

– Dobrze – pochwaliła Faulkner. – Wśród handlarzy diamentów nie uchowa się żadna tajemnica. Gdybyś pokazała te kamienie w dużej firmie w Santa Monica czy w jakimś małym kantorze wyceny gdzieś na Hill Street, powstałoby takie zamieszanie, że za kilka godzin wiadomość o nich dotarłaby do Londynu i Antwerpii. ConMin prowadzi komputerową kartotekę wszystkich wartych uwagi diamentów, jakie pojawiają się na świecie. Rejestrują nawet te, które do nich nie należą. A wierz mi, twoje diamenty są jak najbardziej godne uwagi.

– Dlaczego interesuje się tym Agencja? – zapytała bez ogródek Erin.

– W gospodarce wielu państw diamenty zajmują bardzo ważne miejsce. Byłabyś zaskoczona, gdybyś wiedziała, do czego są zdolne niektóre kraje dla amerykańskiego dolara albo japońskiego jena, szczególnie kraje, które opierają swoją ideologię na naukach Marksa, a nie Adama Smitha. Kiedy mój poprzednik odchodził, powiedział mi, że świat się kręci na diamentowej osi. To nie zawsze okazuje się prawdą, ale wystarczająco często, żeby wzbudzić strach nawet w takiej prostaczce jak ja.

– Właśnie dlatego chcę, żebyś mi pozwoliła zająć się swoim spadkiem – wtrącił Windsor. – Nie chcę, żeby znowu spotkało cię coś złego.

Erin spojrzała na ojca. Po raz pierwszy zauważyła zmarszczki na jego twarzy, coraz wyraźniejsze srebrne pasma w dawniej ciemnych włosach i kręgi pod oczami. Widać było, że jest zmęczony i zdenerwowany, jakby rozdarty między ojcowskimi uczuciami a obowiązkami zaprzysiężonego oficera agencji wywiadowczej.

– Czy do diamentów była dołączona jakaś wiadomość albo mapa? – zapytał. – Może jakiś rejestr albo faktura sprzedaży? Coś, co wskazywałoby na ich pochodzenie?

– Wszystko, co dostałam, jest w tym blaszanym pudełku. Nie znalazłam tam żadnych wskazówek.

– Dostarczył to Blackburn?

Skinęła głową.

– Powiedział mi, żebym oddała diamenty do ekspertyzy komuś niezwiązanemu z ConMinem. – Zerknęła na Faulkner. – Nie wiem, czy to mi się całkiem udało, ale przynajmniej mam pewność, że twoim głównym pracodawcą nie jest kartel.

– Czy Blackburn mówił ci jeszcze coś o tych diamentach?

– Tylko tyle, że należały do Abe'a i że dwoje ludzi zginęło, żeby ten spadek do mnie dotarł. Ostrzegł mnie, że ja też mogę zginąć, jeśli nie będę ostrożna. Potem powiedział mi, żebym się z tobą skontaktowała.

– Mam wobec niego dług wdzięczności. Ty też. Najprawdopodobniej ocalił ci życie. Pozwól mi się tym zająć, Erin.

– Nie chcę tego, a nawet gdybym chciała, to nie mogę. Testament wymaga, żebym mieszkała na stacji przez pięć lat. Dopiero wtedy wszystko będzie moje. Chyba że najpierw odnajdę kopalnię.

– Nie ma ceny na ludzkie życie…

– Nie chodzi o pieniądze – odparła cicho Erin. – Prawdę mówiąc, nie mam żadnej gwarancji, że znajdę choćby jeden diament. Zdaje się, że Abe był jedynym, który wiedział, gdzie znajduje się ta mityczna kopalnia. Przed śmiercią nikomu nic nie zdradził. Nie zostawił też żadnej mapy.

Windsor nie dał się odwieść od tematu.

– Jeśli nie chodzi ci o pieniądze, to po co jedziesz do Australii?

– To dla mnie całkiem nowy kontynent. Nieznany świat. Chcę go powąchać, posmakować, zobaczyć i sfotografować. Chcę tam trochę pożyć.

– Właśnie o to chodzi, dziecinko. Być może zamiast życia znajdziesz tam śmierć.

– To samo mówiono mi o Arktyce. – Erin chciała uniknąć sporu i zmieniła temat rozmowy. – Wiesz coś o Abelardzie Windsorze?

Ojciec potrząsnął głową.

– Twój dziadek nigdy o nim nie wspominał.

– O swoim własnym bracie?

– Zdarzają się różne rzeczy. Po niektórych przejściach rodziny się rozpadają.

Na przykład po takich przejściach, jak jej znajomość z Hansem, agentem obcego wywiadu?

Ani ojciec, ani córka nie wypowiedzieli tej myśli głośno. Erin wstała, wyjęła blaszane pudełko ze swojej dużej torby i pokazała ojcu papiery.

– Dopóki się nie przekonałam, że diamenty są prawdziwe, miałam wątpliwości, czy cały ten spadek to nie jakieś jedno wielkie oszustwo. Szczerze mówiąc, po przeczytaniu „Pawia z Antypodów” pomyślałam sobie, że stryjeczny dziadek Abe wymyślił sobie to wszystko w jakimś australijskim szpitalu dla wariatów. Proszę. Sam zobacz. Podobno są tutaj wskazówki, jak odnaleźć kopalnię.

Przez kilka minut jedynym dźwiękiem w pokoju był suchy szelest papieru, kiedy Windsor szybko przeglądał kartki i podawał je współpracownicy. Przeczytawszy piątą stronę podniósł wzrok.

– Czy reszta jest taka sama? – zapytał córkę.

– Inne słowa, ale styl ten sam.

Westchnął, przerzucił pozostałe strony i wziął od Faulkner pierwszą kartkę.

– Kiedy się to czyta drugi raz, wydaje się jeszcze gorsze – ostrzegła Erin. – Czytałam to już wiele razy, używając wszelkich technik i sztuczek, jakich nauczyłam się jako piątkowa studentka literatury angielskiej.

– I co? – zapytał Windsor.

– Nie znalazłam żadnych ukrytych znaczeń. Bohater je surową wątrobę krokodyla, pije, rozprawia o czarnych łabędziach, pije, sika, pije, ugania się za wszystkim, co się rusza, i… nie, znów je surowe mięso krokodyla i sika. Aha, jeszcze pije. Czy już o tym wspominałam?

– To może być jakiś szyfr albo kod – zasugerowała Faulkner.

– Zgodzisz się, żebyśmy to przepisali i wysłali do Waszyngtonu, do analizy?

– Podejrzewam, że przydałby się jakiś Australijczyk jako ekspert – powiedziała Erin. – Na przykład, dlaczego w tytule jest paw? Czy to częste ptaki w Australii?

– Nic nie wiem na ten temat – odparł Windsor. – Moi rodzice byli Australijczykami, ale nigdy nie opowiadali o swoim życiu na tym kontynencie.

– To trochę dziwne, nie sądzisz?

Windsor wzruszył ramionami.

– Takie drobne rodzinne dziwactwa. Jak uganianie się za kopalnią diamentów, która być może wcale nie istnieje, ale i tak można zapłacić za nią życiem.

Erin wzruszyła ramionami równie energicznie jak ojciec.

– Dziecinko, dlaczego to robisz? Co takiego znajdziesz w Australii, czego tutaj nie ma? Mityczną kopalnię jakiegoś zwariowanego starca? Tego właśnie chcesz od życia?

– To byłby niezły początek – odparowała. Potem westchnęła i postarała się ubrać w słowa to, czego nie potrafiła sformułować nawet w myślach. – Po „Arktycznej Odysei” nie przychodziło mi do głowy nic, co naprawdę pragnęłabym robić. Odnalazłam trochę spokoju w Arktyce, ale już nie wierzę, że moja przyszłość jest z nią związana. Może znajdę sens życia w Australii. Może nie. Nie dowiem się tego, dopóki tam nie pojadę.

– A tutaj, w Ameryce?

– Gdybym tu została, i tak nie widywalibyśmy się częściej niż wtedy, kiedy wyjechałam na Alaskę

– Dziecinko…

– Właśnie o to chodzi – przerwała mu spokojnie. – Nie jestem dziecinką. Od siedmiu lat sama decyduję o wszystkim, co mnie dotyczy.

Windsor na chwilę zamknął oczy, ale zaraz je otworzył i spojrzał na córkę. Była taka podobna do kobiety, którą kochał i utracił, kiedy pijany kierowca zboczył ze swojego pasa jadąc z szybkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.

– Spróbuj ty, Nan – odezwał się w końcu. – Mówiłem ci, że nie pozwoli mi zająć się spadkiem.

Stanął przy oknie, plecami do pokoju, wyraźnie odcinając się od tego, co miało tu za chwilę nastąpić.

– Sama mam dziecko – zaczęła Faulkner, zapalając cienką cygaretkę. – Gdyby to jemu przytrafiła się podobna sytuacja, też stanęłabym przy oknie i pozwoliła twojemu ojcu tłumaczyć mu podstawowe prawdy o świecie. Twój ojciec to dobry człowiek, ale jest osobiście zaangażowany w tę sprawę, więc nie on reprezentuje tu interesy agencji, tylko ja.

Erin czekała bez ruchu, kiedy Faulkner zaciągnęła się cygaretką i wydmuchnęła smugę dymu.

– Zastanówmy się nad kilkoma scenariuszami tej historii – ciągnęła Faulkner. – Jeśli założymy, że Abe był po prostu szalony i na jego stacji nie ma nic oprócz bydła i much, to nie ma problemu. Pojedziesz do Australii, zamieszkasz tam albo wrócisz do domu. Nic wielkiego. Zgadza się? – Erin skinęła głową. – Bardzo ładny scenariusz – stwierdziła kobieta, wyglądając przez okno. – Dobrze by było, gdyby okazał się prawdziwy. Ale coś mi mówi, że tak nie będzie.

– Dlaczego? To, że mój ojciec zdecydował się żyć w świecie spisków, zdrady i kłamstw, nie oznacza, że ja też muszę w nim zamieszkać.

– Dopóki nie zostałaś spadkobierczynią Abe'a, miałaś wybór. Teraz już go nie masz. Rozważ taki scenariusz. Może te diamenty są prawdziwe, ale nie zostały znalezione w Australii. Możliwe, że ukradli je w Namibii rebelianci, żeby zakupić za nie broń.

– W takim razie, skąd się wzięły u Abe'a?

– Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Najczęściej droga przemytu diamentów prowadzi przez Egipt do europejskich lub amerykańskich centrów obróbki. Niewykluczone, że niektórzy przyjaciele Abe'a byli przemytnikami. A może okradali przemytników albo znali kogoś, kto to robił. Może Abe sam był przemytnikiem? Co ty na to, Matt?

– Mam nadzieję, że tak było, bo wtedy Erin nie groziłoby w Australii wielkie niebezpieczeństwo. Przemytnicy z pewnością nie szukaliby z nią kontaktu, żeby kupić, sprzedać czy przechować swój towar. Nielegalne pochodzenie diamentów wyjaśniałoby też, dlaczego Erin ostrzeżono przed kontaktami z ConMinem. Kartel prawdopodobnie okazałby się prawowitym właścicielem diamentów.

Erin nie podobały się te teorie, ale układały się w logiczną całość, a była za inteligentna, żeby je zbyć machnięciem ręki.

– Ale ten scenariusz wciąż nie rozwiązuje zagadki „skarbca” Abe'a – ciągnął Windsor. – Czy to jest po prostu skrytka, w której przechowywał kradzione namibijskie kamienie? Jeśli tak, to jednak Erin narazi się w Australii na pewne niebezpieczeństwo, ponieważ przemytnicy będą wiedzieli o tej kryjówce.

– Twój ojciec ma rację – powiedziała Faulkner, patrząc na Erin. – Niebezpieczeństwo byłoby mniejsze, gdyby Abe był tylko przemytnikiem albo łącznikiem szajki. Mogłabyś pojechać do Australii w obstawie doborowych goryli i demonstracyjnie udawać, że szukasz diamentów na terenie stacji. Nic byś nie znalazła. Wyjechałabyś do interioru robić zdjęcia i zniknęłabyś wszystkim z oczu. Potem nikt już by cię nie niepokoił. – Długi pióropusz dymu wydobył się z wydatnych ust Faulkner. – Oto jeszcze jeden scenariusz. Powiedzmy, że Abe był kompletnie stuknięty. Załóżmy, że naprawdę odkrył kopalnię diamentów gdzieś na swoich terenach, kopalnię, z której można uzyskać dziesiątki, a nawet setki kilogramów diamentów takich jak te tutaj. – Faulkner widziała, jak na twarzy Erin maluje się najpierw niedowierzanie, potem zastanowienie i wreszcie troska. – No, właśnie – mówiła dalej. – Wchodziłyby tu w grę sumy pieniędzy, które dają coś więcej niż bogactwo. One dają władzę i wpływy polityczne. Za taką władzę ludzie, korporacje i narody zdolne są zabijać.

– Ja tego nie chcę – powiedziała Erin.

– To, czego chcesz, i to, co dostaniesz, to są dwie zupełnie różne rzeczy – odparła Faulkner i ciągnęła nieubłaganie: – Scenariusz numer cztery. Czy masz pojęcie, ile w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat uruchomiono kopalń, które dają diamenty klasy jubilerskiej?

– Nie.

– A ja wiem. Przeprowadziłam analizę, której wyniki leżą teraz zamknięte w skarbcu w Wirginii. Nowe kopalnie uruchomiono w Związku Radzieckim, w Australii, w kilku afrykańskich republikach, które słuchają każdego gwizdnięcia kartelu. Rosjanie się z tym kryją i wymyślają jakieś ideologiczne historyjki, ale oni też słuchają ConMinu, bo kartel kontroluje wypływ ich kamieni w świat. Australia postąpiła tak samo. Uruchamia się bardzo niewiele nowych kopalń, może jedną na dziesięć lat.

– Nic dziwnego. Diamenty to rzadkość.

– To przy każdej okazji powtarza nam ConMin – odparła Faulkner. – Kartel diamentowy zatrudnia setki geologów, którzy prowadzą badania na całym świecie. To najlepsi specjaliści, elita fachowców. I nigdy, powtarzam, nigdy, nie znaleźli nowej kopalni. Ani razu. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat jedyne nowe kopalnie zostały odkryte przez badaczy nie związanych z ConMinem, którzy pracowali na terenach dokładnie już przebadanych przez kartel. Czy to ci coś sugeruje?

– Może geolodzy ConMinu nie są tacy dobrzy albo po prostu nie mają szczęścia. Istnieje też możliwość, że kartel nie chce żadnych nowych kopalń – odparła Erin.

– Odpowiedź szybka, zwięzła i celna. Szkoda, że tak nie znosisz pracy swojego ojca. Przydałabyś się nam, ale tylko jeśli zdecydowałabyś się używać swoich szarych komórek. Pomyśl o tych tajemniczych diamentach i o ostrzeżeniach, o ConMinie i skarbcu Szalonego Abe'a. ConMin trzyma rękę na każdej nowej kopalni, w dowolnym miejscu na świecie, jeśli kopalnia dostarcza znaczącej ilości diamentów jubilerskich. Ten monopol ma znaczenie polityczne i ekonomiczne.

– Masz na myśli tę diamentową oś? – Erin nie chciała wierzyć w te słowa, ale wątpliwości stawały się coraz mniej usprawiedliwione.

– Właśnie – potwierdziła Faulkner. – Równowaga sił to delikatne ustawianie szalek. Kiedy coś jest aż tak delikatne, nie trudno to zburzyć. W tej chwili Stany Zjednoczone bardzo by chciały zyskać kontrolę nad kopalnią diamentów, która dałaby mocną pozycję przetargową w rozmowach z kartelem. Inne kraje też wiele by za to dały.

– Rozumiesz teraz? – zapytał cicho Windsor. – Jeśli Szalony Abe rzeczywiście miał kopalnię diamentów, jej obecny właściciel zostanie ruchomym celem. Obawiam się, że ty nie potrafiłabyś wystarczająco szybko paść na ziemię i zejść z linii strzału. Ja to umiem. Dziecinko, pozwól mi załatwić tę sprawę.

Erin w milczeniu podeszła do okna. Chociaż nieświadomie, stanęła tuż przy ścianie, żeby widzieć, pozostając w ukryciu. Światła miasta jak fale jeziora omywały podnóże czarnych gór.

– Spodobałby się wam Cole Blackburn – odezwała się w końcu. – On też chce, żebym się wycofała z tej gry. Mam się z nim jutro spotkać i odpowiedzieć na jego ofertę wykupienia spadku.

– Ile ci oferuje?

– Trzy miliony dolarów.

– Taka suma i te trzynaście diamentów zrobiłyby z ciebie bardzo bogatą kobietę – zauważył szybko Windsor. – Nigdy już nie musiałabyś robić niczego, na co nie masz ochoty. A ile pieniędzy chciałabyś dostać?

– Jeśli więcej niż trzy miliony, to znam inwestorów, którzy przelicytują Blackburna – wtrąciła gładko Faulkner. – Wszyscy bylibyśmy bardziej zadowoleni, gdyby spadek trafił w ręce amerykańskiego inwestora, a nie takiego wolnego strzelca jak Blackbum.

W pokoju na chwilę zaległa cisza. Erin spojrzała na leżące na stole diamenty. Nawet w mrocznym pokoju wypływało z nich światło jak sekretny szept. Znikało, kiedy odwracała głowę, błyszczało na załamaniach powierzchni i znów niknęło. Kryształy zafascynowały ją jak nic przedtem. Nawet arktyczny lód nie zrobił na niej takiego wrażenia.

– Dziękuję, nie – powiedziała łagodnie. – Zachowam spadek. Co do ostatniego nie odkrytego diamentu.