142649.fb2 Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Rozdział szósty

Niezadowolona Erin Windsor siedziała na obitym brokatem fotelu w kącie zatłoczonego holu, obserwując, jak ludzie z eleganckiego towarzystwa i ci, którzy się zawsze wokół nich kręcą, wlewają się do wspaniałego hotelu. Wolałaby jakiś mniej ekskluzywny hotel niż Beverly Wilshire i mniej pretensjonalną okolicę niż Beverly Hills, ale pokój zarezerwowała dla niej firma prawnicza. Widocznie chciała zrobić na niej wrażenie. Ta myśl rozbawiła Erin. Chociaż zdecydowała się opuścić Arktykę, wystawność cywilizacji nadal jej nie bawiła: nudziła ją, a nawet irytowała.

Żeby szybciej upłynął czas oczekiwania, próbowała sobie wyobrazić siebie w roli właścicielki jakiegoś odległego rancza w Australii. Chociaż fascynował ją rejon Oceanu Spokojnego, nigdy nie odwiedziła tego kontynentu. A teraz James Rosen, prawnik rodzinny, który prowadził bardzo dochodową praktykę w gmachu Century City, powiadomił ją, że została właścicielką „stacji” i kilku działek, na których znajdują się złoża mineralne. Wszystko to było spadkiem po Abelardzie Windsorze, stryjecznym dziadku, o którym nigdy przedtem nie słyszała. Rosen pokazał jej na mapie, gdzie znajdują się tereny Windsora, a nawet udało mu się zdobyć kilka fotografii stanu Zachodnia Australia.

Ze zdjęć jasno wynikało, że wyżyna Kimberley nie jest miejscem gościnnym. Żyje tam chuderlawe bydło krótkorogiej rasy Kimberley i egzotyczna fauna, w skład której wchodzą kangury, drapieżne kanie o długich ogonach i niezwykle jadowite węże mulga. Erin z przyjemnością zauważyła, że nie ma tam cywilizacji.

Podobało się jej to, szczególnie teraz, kiedy miała się poświęcić długotrwałej pracy nad zleceniami w Europie.

Jednak informacje Rosena były bardzo pobieżne. Kiedy znudziły go jej pytania, oznajmił, że Cole Blackbum, kurier, który dostarczy jej testament Abelarda Windsora, rozwieje wszystkie wątpliwości.

Erin znów bezwiednie zaczęła obserwować tłum. Zastanawiała się, jak wygląda Blackbum. Rosen niewiele o nim wiedział, oprócz tego, że jest geologiem reprezentującym firmę prawniczą, zajmującą się nadzorem nad posiadłościami Windsora, która posiada biura w Australii i Hongkongu. Naciskany przyznał, że ta sytuacja jest niezwykła, ale nie ma powodu do niepokoju. Ta firma ma doskonałą opinię.

Mimo to Erin specjalnie wybrała dobry punkt obserwacyjny, oddzielony od tłumu w holu tak, że mogła rozpoznać Cole'a, zanim on ją dostrzeże. Ta decyzja nie została podjęta w pełni świadomie. Erin zawsze starała się tak aranżować spotkania z nieznajomymi mężczyznami, żeby nie mogli jej zaskoczyć. Wynikało to częściowo z wrodzonej powściągliwości, a częściowo z ostrożności, której nauczyła się kosztem wielkiego cierpienia.

W holu roiło się od podróżnych z bagażami i ludzi biznesu, niosących skórzane aktówki. Wielu mężczyzn było opalonych i wyglądało zamożnie, ale żaden z nich nie patrzył badawczo na twarze przechodzących, jak ktoś, kto ma tutaj spotkanie z nieznajomą. Przez chwilę Erin zdawało się, że sportowo ubrany blondyn z dużym skórzanym plecakiem może być Blackbumem. Długowłosy i ogorzały, przypominał jej geologów z Alaski spędzających większość dnia pod gołym niebem. Był przystojny, miał subtelne rysy twarzy i łagodny uśmiech. Wyglądał na nowoczesnego mężczyznę, który nie obnosi się ostentacyjnie ze swoją męskością. W towarzystwie takich mężczyzn najczęściej przebywała, kiedy znajdowała się w Nowym Jorku czy w Europie.

Młody człowiek przez kilka minut stał przy recepcji i wyraźnie wypatrywał kogoś w tłumie. Erin już miała opuścić swoje schronienie i mu się przedstawić, kiedy jakaś oszałamiająca kobieta w średnim wieku, ubrana w wieczorową suknię, rzuciła się w ramiona młodzieńca. Erin rzadko oglądała telewizję na Alasce, ale natychmiast rozpoznała w nowo przybyłej gwiazdę najpopularniejszego cotygodniowego serialu, która grała w nim czarny charakter. Z bliska wyglądała na co najmniej dziesięć lat starszą niż jej towarzysz.

Para gawędziła przez chwilę, a potem ramię w ramię poszła do baru, gdzie już trwało przyjęcie. Erin wydało się, że aktorka trzyma młodzieńca pod ramię w wyjątkowo władczy sposób, jakby się nim chwaliła niczym małym rasowym pieskiem. Nawet jeśli chłopakowi to nie odpowiadało, nie dawał tego po sobie poznać.

Ale przecież pieski kanapowe rzadko pokazują kły. Krytyczne myśli Erin nie odzwierciedlały się na jej twarzy.

Kiedy para ją mijała, zauważyła, że opalenizna młodego człowieka jest zbyt równa i musi pochodzić z salonu kosmetycznego, a na jego gładkiej twarzy nie ma ani jednej mimicznej zmarszczki. Skórzany plecak również był tylko częścią stroju, obliczoną na efekt; drogiej skóry nie znaczyła żadna wypukłość ani zadrapanie. Młodzieniec szedł krokiem człowieka, który podróżuje głównie taksówkami.

Kiedy tylko para zniknęła, wzrok Erin przyciągnęła ciemna plama na tle jaskrawo ubranego tłumu. Był to kruczowłosy mężczyzna w czarnej jedwabnej marynarce i białej rozpiętej pod szyją koszuli. Jego skóra nabrała brązowego odcienia raczej od słońca i wiatru niż od wylegiwania się w solarium. Szedł z nieświadomym wdziękiem dzikiego zwierzęcia. Do nadgarstka miał przypiętą czarną skórzaną teczkę.

Spoglądał prosto na nią.

Przez chwilę Erin reagowała na jego widok przyśpieszonym biciem serca, w typowo kobiecy sposób. Potem instynktowna reakcja ustąpiła irytacji i złości zabarwionej odcieniem strachu. Ten swobodnie kroczący w jej stronę nieznajomy o przenikliwym spojrzeniu i potężnej sylwetce należał do typu mężczyzn, którym nie ufała. Był drapieżnikiem, jak jej ojciec i brat.

Jak Hans.

Erin starała się, żeby nie spostrzegł, jakie uczucia w niej budzi, ponieważ wiedziała, że są irracjonalne. Spotyka się z nim wyłącznie w interesach, on jest tylko kurierem, chłopcem na posyłki.

Szedł w ten kąt holu, gdzie skryła się za zielonymi liśćmi przed gwarem tłumu. Jednak przed nim nie zdołała się ukryć.

Bez wahania podszedł do niej, kiedy wstała, żeby go powitać. Już w drzwiach bez trudu wyłowił ją z tłumu. Jej naturalne kasztanowe włosy lśniły jak płomień ogniska wśród bladych świec na tle farbowanych i tlenionych fryzur eleganckich dam z towarzystwa. Miała na sobie czarną bawełnianą bluzkę i spodnie, które wyglądały jak przed chwilą wyjęte z walizki. Kontrast między ciemnym strojem, rudawymi włosami i jasną, gładką skórą przykuwał uwagę, ale Cole podejrzewał, że ubranie dziewczyny zostało wybrane przez wzgląd na wygodę w podróży, a nie dla efektu.

Erin zrobiła krok do przodu i skinęła głową, jakby potwierdzając, że jest właśnie tą osobą, z którą Cole ma się spotkać. Kiedy się poruszyła, sklął się w duchu. Miał wrażenie, że wpadł w zasadzkę. Martwa fotografia oddawała tylko niewielką część prawdy.

W ruchach dziewczyny było coś, co pobudziło zmysły Cole'a. Nie czuł nic podobnego od czasu, kiedy spotkał Chen Lai, z jej czarnymi oczami, złotą skórą i tajemniczym uśmiechem. Chen Lai, słodka pułapka, z której cudem uszedł z życiem, ponieważ dał tej dziewczynie z siebie więcej, niż powinien. Pomylił zwykłe pożądanie ze skomplikowanym uczuciem miłości. Popełnił błąd, ale nigdy więcej go nie powtórzy.

Zbliżając się do Erin, Cole uważnie się jej przyglądał, sprawdzając, czy dziewczyna jest świadoma zmysłowej gracji, kryjącej się w jej ruchach. Jeśli nawet tak było, nie zdradzała się z tym. Nie zerkała na boki, żeby się upewnić, czy mężczyźni wokół reagują na jej widok. Nie dostrzegł na jej twarzy śladu makijażu ani czerwonego lakieru na paznokciach. Nie odrzucała kokieteryjnie włosów, a wszystkie guziki bluzki były zapięte. Zmysłowość Lai była starannie wypracowana. U Erin była całkiem naturalna, co jeszcze dodawało jej powabu.

W dodatku jej oczy miały ten sam niewiarygodny odcień zieleni, co diament, za który dwoje ludzi oddało już życie i bez wątpienia w przyszłości jeszcze się to powtórzy.

Na tę myśl Cole uśmiechnął się krzywo. Widział, jak ludzie umierają za rzeczy o wiele mniej konkretne niż diament o barwie kwintesencji lata. Ideologia, teologia, polityka… żadnego z tych pojęć nie dało się pociąć, oszlifować i położyć na dłoni człowieka, żeby tam połyskiwał zielonkawo i pobudzał do marzeń.

– Erin Windsor? Jestem Cole Blackbum.

Oczy Erin rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy geolog stanął tuż przed nią. Nie spodziewała się, że jest aż tak potężnie zbudowany. Cole nie był zaskoczony taką reakcją. Czekał z wyciągniętą dłonią, aż dziewczyna się ocknie.

– Witam, panie Blackbum – powiedziała i natychmiast wypuściła jego dłoń. – Spodziewałam się… że będzie pan wyglądał inaczej. James Rosen, mój prawnik, powiedział mi, że jest pan kurierem.

– Nazywano mnie już gorzej. Czy możemy gdzieś porozmawiać na osobności?

– Czy to konieczne?

Wzruszył ramionami.

– Nie dla mnie. Pomyślałem sobie jednak, że wolałaby pani być sama, kiedy będę pani wręczał ponad milion dolarów w diamentach.

– Pan żartuje – odparła zaskoczona.

– Czy wyglądam na komika? – Cole podniósł rękę, w której trzymał teczkę, i pokazał zabezpieczające ją kajdanki. – Jeśli pani chce, mogę pokazać te diamenty tutaj, ale doradzałbym bardziej ustronne miejsce.

Erin szybko podjęła decyzję, kierując się instynktem przetrwania, który mocno się w niej wyrobił w Arktyce. Zaproszenie Cole'a B1ackbuma do hotelowego pokoju wydawało się mniej ryzykowne, niż przejmowanie milionowej fortuny w diamentach w tłocznym holu.

– Mój pokój jest na dziewiątym piętrze – oznajmiła i ruszyła do wind.

Cole podążył za nią. Powtarzał sobie, że dawno wyrósł już z wieku, w którym widok czegoś tak trywialnego jak linia kobiecych bioder może wywołać podniecenie. Jego ciało przeczyło temu dyskretnie, ale stanowczo. Drzwi zamknęły się z cichym szmerem i odcięły ich od stłumionego gwaru głosów. Erin nacisnęła guzik. Winda natychmiast ruszyła.

– Co powiedział pani prawnik? – zapytał Cole.

– Zawiadomił mnie, że skontaktuje się ze mną znana międzynarodowa firma prawnicza, od której dowiedział się że jestem jedyną spadkobierczynią nie znanego mi stryjecznego dziadka. Dowiedziałam się, że niejaki Cole Blackbum przyjdzie o siedemnastej do holu hotelu Beverly Wilshire i dostarczy mi odpowiedzi na wszystkie moje pytania oraz testament.

– Pani prawnik miał rację tylko w połowie.

– To znaczy?

– Oddam pani testament, ale na pewno nie znam odpowiedzi na wszystkie pani pytania.

– Skąd pan wie?

– Kobieta, która jest autorką zdjęć takich jak „Niepewna wiosna”, na pewno zadaje pytania, na które nie ma odpowiedzi.

W zielonych oczach wyraźnie widać było zaskoczenie.

– Zwrócił się pan do mnie nazwiskiem Windsor. Skąd pan wiedział, że nazywam się Erin Shane?

– Widziałem fotografię na okładce „Arktycznej Odysei”.

Winda się zatrzymała i drzwi się rozsunęły. Erin spojrzała czujnie na Cole'a, jakby chciała zmienić decyzję i nie wpuszczać go do pokoju.

– W pierwszym odruchu doszła pani do słusznego wniosku – odezwał się spokojnie geolog. – Nie dotknę pani, chyba że sama mnie pani o to wyraźnie poprosi. – Drzwi windy zaczęły się automatycznie zamykać. Cole chwycił je wielką dłonią i przytrzymał. Patrząc Erin prosto w oczy dodał: – A pani z reguły nie prosi o takie rzeczy, prawda?

– Nie – potwierdziła bez emocji. – A czy pan zawsze jest taki bezpośredni?

– To oszczędza czas. Ma pani cztery sekundy, zanim drzwi znowu się zamkną. Pani pokój, moja limuzyna czy jakieś inne neutralne miejsce?

Erin spojrzała na mężczyznę, którego szare oczy były czyste jak lód, ale o wiele cieplejsze. Miała wrażenie, że musi podjąć decyzję, chociaż jej skutków nie jest w stanie przewidzieć. Kilka lat temu nie wybrałaby żadnej z propozycji, tylko wróciłaby do znajomych niebezpieczeństw czekających na Alasce.

Ale wtedy nie doznawała tego niepokoju, nie miała wrażenia, że w jej życiu brakuje czegoś bardzo ważnego. Rok temu człowiek taki jak Cole przeraziłby ją. Teraz się go nie bała, przynajmniej nie bardzo. Kiedy sobie to uświadomiła, poczuła się, jakby wypuszczono ją z klatki, w której się sama zamknęła. Podobnych emocji doznawała patrząc na świt po długiej arktycznej nocy.

– Mój pokój – zadecydowała i minęła Cole'a.

Kiedy weszli do środka, zamknęła drzwi i rzuciła torebkę na krzesło. Cole patrzył na nią przez chwilę, a potem pochylił się i odpowiednio ustawiał zamek szyfrowy teczki, aż udało mu się ją otworzyć. Kluczykiem, który spoczywał wewnątrz, otworzył kajdanki. Chwilę później wydobył blaszane pudełko, wyjął z niego woreczek, a resztę podał Erin.

– Abe spisał testament własnoręcznie – powiedział. – To ta kartka na samym wierzchu. Stryjeczny dziadek zostawił pani. wszystko. Reszta kartek to nieudolne rymy.

Erin zamrugała powiekami.

– Poezja?

– Ja bym tego tak nie nazwał.

Ton jego głosu wywołał uśmiech na twarzy Erin.

– Niezbyt dobra, co?

– Nie chcę pani do niej źle nastawiać. Może się pani spodoba. W końcu niektórym ludziom smakuje goanna pieczona w całości w ognisku.

– Goanna?

– Taka jaszczurka.

Erin uśmiechnęła się cierpko na wspomnienie niektórych potraw, które jadła na Alasce. Wzięła testament i zaczęła czytać, marszcząc brwi nad pajęczym, wyblakłym pismem.

Ja, Abelard Jackson Windsor, będąc zdrowym na ciele i umyśle, niniejszym zapisuję wszystkie swoje dobra doczesne Erin Shane Windsor, córce Matthew McQueen Windsora, który według prawa jest synem mojego brata, Nathana Josepha Windsora.

Z wyjątkiem trzynastu diamentów i papierów w tym pudełku, wszystkie moje dobra i dzierżawy mają zostać po mojej śmierci przekazane Erin Shane Windsor pod warunkiem, że

1. będzie fizycznie obecna na mojej stacji przez co najmniej jedenaście miesięcy w roku przez kolejne pięć lat,

albo 2. znajdzie kopalnię, z której pochodzą te diamenty.

Jeśli żaden z tych warunków nie zostanie spełniony, moje dobra zostaną przekazane na cele dobroczynne (z wyjątkiem trzynastu diamentów, które w każdych okolicznościach przechodzą na Erin Windsor), a dzierżawy przepadają.

Podpisano:

Abelard Jackson Windsor

Świadek: ojciec Michael Conroy

Erin: Nie ufaj nikomu, kto służy ConMinowi. Dla niego garść błyskotek ważniejsza od twojej głowy. Twój spadek to istny skarbiec zamknięty przez skalną pieczęć. Jak tam dotrzeć? Powiedzą ci te rymy. Królowo Kłamstwa, już się żegnamy. A ja jestem Królem.

Erin jeszcze raz przeczytała dokument i spojrzała ze zdziwieniem na Cole'a.

– Jakieś pytania?.

– Czy ConMin to to, co podejrzewam?

– To skrót Consolidated Minerals Inc.

– A więc diamenty – odparła zwięźle. Jej wzrok na chwilę zatrzymał się na teczce geologa.

– To najbardziej znany aspekt działalności ConMinu – zgodził się. – Ale to tylko część ich operacji. Zajmują się wieloma surowcami, od rud żelaza do rzadkich pierwiastków. Ich specjalność to minerały strategiczne. ConMin to najpotężniejszy, najbardziej dochodowy i najdyskretniejszy kartel na świecie.

Erin szybko przerzuciła kartki z wierszami i wróciła do testamentu.

– „Nie ufaj nikomu, kto służy ConMinowi” – przeczytała głośno. – „Dla niego garść błyskotek ważniejsza od twojej głowy.” – Cole nie reagował.

– Czy pan pracuje dla ConMinu? – zapytała.

– Nie. Wolę pracować dla samego siebie.

Erin zastanawiała się nad tą odpowiedzią przez kilka sekund, a potem uśmiechnęła się lekko. Ona też wolała być niezależna.

– Czy to dlatego Abe pana tu przysłał?

– To nie pani stryjeczny dziadek mnie tu przysłał. Ostatni raz widziałem go wiele lat temu.

Zapadła cisza. Potem rozległ się szelest papieru, kiedy Erin znów zaczęła przeglądać zapisane rymami kartki.

– Jest pan prawnikiem? – zapytała nie podnosząc wzroku znad papierów.

– Jestem poszukiwaczem diamentów. Czy pani wie coś o diamentach, pani Windsor?

– Są twarde, drogie i rzadkie.

– A niektóre z nich są wręcz unikalne – dodał cicho Cole. – Dla niektórych warto zabić.

Erin w milczeniu przypatrywała mu się badawczo przez długą chwilę.

– Czy diamenty mojego dziadka są unikalne?

– Wszystkie kamienie, które u niego widziałem, to bort, czyli najniższa klasa diamentów przemysłowych.

– Bez wartości?

– Mają swoją cenę. Ale nie wywołują u mnie przyśpieszonego bicia serca.

Erin zastanowiła się, czy cokolwiek jest w stanie przyśpieszyć bicie serca tego nieznajomego człowieka o wyjątkowo zimnej krwi.

– Wynika z tego, że diamenty mojego stryjecznego dziadka wcale nie są nadzwyczajne, tak?

– Proszę wyciągnąć rękę.

– Co takiego?

– Proszę wyciągnąć rękę.

– Dlaczego?

– Niech pani to zrobi.

– Idź pan do diabła, panie Blackbum.

Wyraz twarzy Cole'a się nie zmienił.

Erin miała wrażenie, że poddał ją jakiemuś egzaminowi, którego w ogóle nie rozumiała. Nie wiedziała, czy zdała czy nie i czy będzie musiała zdawać jeszcze raz.

Zręcznymi ruchami, zaskakującymi u tak potężnie zbudowanego człowieka, Cole otworzył zniszczoną sakiewkę i wysypał jej zawartość na swoją dłoń. Erin patrzyła, jak światło załamuje się i opływa spore kulki o lśniącej, jakby mokrej lub naoliwionej powierzchni. Większość kamieni była bezbarwna. Kilka połyskiwało głębokimi różowymi błyskami. Jeden, zielony, był tak czysty, że wyglądał jak zagęszczone światło.

Erin automatycznie sięgnęła po zielony kamień i zatrzymała się w pół drogi. Spojrzała Blackbumowi w oczy. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że nie są banalnie szare. Wokół źrenic widniały jasnoniebieskie, zielone i srebrne kreseczki, znacząc tęczówki subtelnym, urzekającym kolorem.

– Proszę wyciągnąć rękę – powiedział łagodnie. Tym razem się nie wahała.

Cole ujął jej drobną, rozpostartą wyczekująco dłoń i przesypał na nią kamienie. Rozległ się przytłumiony, krystaliczny dźwięk, kiedy otarły się o siebie.

– To chyba nie są diamenty – wyszeptała.

– Owszem, są. Nie cięte, nie polerowane, niezwykłe. Prawdziwe diamenty. Należą do ciebie, Erin, na dobre i na złe.

W milczeniu dotykała po kolei diamentów, jakby chciała się upewnić, że są prawdziwe. Oglądała je podsuwając pod lampę. Kamienie okazały się całkiem przezroczyste. Przyciągały światło jak magnes opiłki żelaza.

– Prawie wszystkie są kategorii F – oznajmił Cole.

– Co to oznacza?

– Najwyższa klasa czystości. Niektóre mają bardzo niewielkie skazy.

– Nie szukałam w nich skaz. Zafascynował mnie ich kolor – odpada Erin, zdziwiona. – Myślałam, że takie barwy miewa tylko tęcza i promień lasera. Są takie czyste, niewiarygodne.

– Powinnaś częściej spoglądać w lustro.

– Dlaczego?

– Ta zieleń ma dokładnie taki sam odcień jak twoje oczy.

Erin uniosła głowę na dźwięk tak osobistej uwagi. Nagle zdała sobie sprawę, że stoi tuż obok nieznajomego mężczyzny, jego ręka obejmuje jej dłoń, a ich oddechy się mieszają. Taka intymność powinna ją przerażać. Czekała, kiedy strach ogarnie jej ciało. Siedem lat temu poznała ten strach.

Tymczasem doświadczyła tylko przyśpieszonego bicia serca, które nie było rezultatem strachu, ale innej, równie instynktownej reakcji na bliskość atrakcyjnego mężczyzny. Zrozumiała, że znów jest w stanie reagować w ten sposób, i ta świadomość przeszyła jej umysł jak promień wschodzącego słońca rozpraszający mroki nocy.

– Z której kopalni Abe'a pochodzą te diamenty? – zapytała niskim, niemal rozmarzonym głosem.

– Nie wiem.

– Czy jest ich więcej?

– Nie wiem.

– Czy ktoś potrafi odpowiedzieć na to pytanie?

– Nie wiem.

Erin spojrzała na silnego, opanowanego mężczyznę, który nadal stał bardzo blisko.

– W takim razie, co pan wie, panie Blackbum?

– To, że wolałbym, żebyś mówiła do mnie Cole.

Wycofała się w przeciwny koniec pokoju, rozsunęła zasłony i spojrzała na migoczące światła miasta, które zapalały się pod ciemniejącym niebem.

– Co możesz mi powiedzieć o tych diamentach, Cole?

– Najprawdopodobniej pochodzą z Australii, chociaż z jakiejś zupełnie nieznanej kopalni. Dawno, dawno temu zostały wymyte z pierwotnego złoża. Ten zielony to okaz unikalny. Różowe są wyjątkowe. Wszystkie, oprócz jednego białego, należą do najwyższej kategorii. – Zamilkł na chwilę i dodał cicho: – Wiem też, że jeśli zdecydujesz się zatrzymać spadek, musisz się nauczyć, że nie należy stawać przy oknie.

Erin szybko się odwróciła.

– Dlaczego?

– Zapytaj swojego ojca.

– Bardzo trudno się z nim skontaktować. Ty jesteś na miejscu, więc pytam ciebie.

– Jeśli ja ci powiem, będziesz miała tysiące pytań i wątpliwości. Jeśli dowiesz się tego od ojca, uwierzysz mu. To oszczędzi wiele czasu.

– Będzie jeszcze szybciej, jeśli od razu mi wszystko wyjaśnisz.

– Ten, kto wejdzie w posiadanie Kopalń Śpiącego Psa, stanie się ruchomym celem – oświadczył bez ogródek. – W tym wypadku oznacza to ciebie.

– Dlaczego?

– Barwne diamenty to rzadkość. ConMin nie ma takich w swoich skarbcach.

– I co z tego?

– Jeśli istnieje kopalnia pełna takich diamentów jak twoje, ConMin musi przejąć nad nią kontrolę, bo inaczej straci monopol, czyli władzę. W tej chwili ConMin ma tyle władzy, że może ustalać warunki umów z zachodnim światem, kontrolować dużą część krajów zza żelaznej kurtyny i wykupić wszystkie kraje Trzeciego Świata. Kopalnie Śpiącego Psa zagrażają monopolowi ConMinu – powiedział cicho Cole. – W ten sposób mogą zagrozić interesom wielu państw, które inwestują w diamentowego tygrysa. Tego, kto dosiada tygrysa, nie obowiązują żadne zasady, oprócz jednej: przeżyć. ConMin utrzymuje się na jego grzbiecie od ponad stu lat.

Erin spojrzała na błyszczące, połyskliwe kamienie.

– Z twoich słów wynika, że mój spadek to bardziej przekleństwo niż dar.

– Bo tak jest. – Cole spojrzał na zegarek. – Zadzwoń do ojca. Pierwsza rzecz, jaką zechce zrobić, to oddać diamenty do ekspertyzy. Upewnij się, że ekspert nie ma żadnych powiązań z ConMinem. Inaczej jego opinia będzie bezwartościowa. Poleciłbym ci godnego zaufania specjalistę, ale twój ojciec podejrzewałby zmowę.

– Wygląda na to, że dobrze znasz mojego ojca.

– Nie spotkałem go osobiście, ale miałem do czynienia z takimi ludźmi. Sam do nich należę.

– Pracujesz dla CIA? – zapytała spokojnie.

– Nie. Ale wiele razy udawało mi się uniknąć śmierci.

Kiedy Cole podniósł wzrok znad zegarka, Erin zamarła. Jego wewnętrzne skupienie było niemal namacalne. Całą uwagę skoncentrował na Erin, tak jak ona na swoich fotografiach, kiedy stała za aparatem. W tej chwili na całym świecie istniała dla niego tylko ona. Znalezienie się w centrum czyjejś tak wytężonej uwagi było jednocześnie deprymujące i wspaniałe.

– Nie lubisz słuchać rozkazów – stwierdził Cole łagodnie. – A ja nie lubię rozkazywać. Ale wiem, o co toczy się gra. Co najmniej dwoje ludzi zginęło, żeby te diamenty trafiły w twoje ręce. Założę się, że jesteś wystarczająco inteligentna, żeby mi się nie przeciwstawiać z czystej przekory. Nawet jeśli się mylę, nie przypłacę tego życiem. Ale ty tak. Masz wybór. Zaufaj swojemu ojcu, zaufaj mnie, albo módl się, żeby następnym gościem w tym pokoju nie był człowiek z pistoletem w jednej ręce i z podrobionym testamentem Abe'a Windsora w drugiej.

– Zastanowię się nad tym.

– Zrób to, Erin. Zastanów się głęboko. Nie zapominaj przy okazji o „Niepewnej wiośnie” i pisklęciu, które zamarzło na śmierć w niespodziewanej śnieżycy.

Na mgnienie oka Erin przypomniała sobie okrutny, piękny poranek, kiedy zobaczyła zesztywniałe pisklęta pod skrzącym się całunem. Płakała patrząc na małe ptaszki uwięzione w lodzie. Jednak zanim jeszcze łzy zamarzły jej na policzkach, wyjęła aparat, żeby uchwycić brutalną doskonałość czasu, miejsca i świtu, nie stworzonego ręką człowieka.

– Śmierć zawsze określa życie, a życie śmierć – powiedział Cole, uważnie przypatrując się dziewczynie. – Każdy, kto pojmuje to tak jasno jak ty, powinien być w stanie ocenić, ile jest warta kopalnia, być może nawet nie istniejąca. Czy ta kopalnia istnieje, czy nie, jej posiadanie możesz przypłacić życiem. Kiedy to zrozumiesz, sprzedasz spadek komuś, kto zna reguły gry z diamentowym tygrysem.

– Komuś takiemu jak ty?

– Tak.

– Ile byś mi zapłacił za tę mityczną kopalnię?

– Więcej, niż potrzebujesz. Mniej niż jest warte twoje życie. – Cole odwrócił się i podszedł do drzwi. – Zadzwonię do ciebie pod koniec tygodnia – powiedział naciskając klamkę. – Jeśli przedtem zechcesz się ze mną skontaktować, zadzwoń do BlackWing. Numer jest w pudełku razem z resztą twojego spadku.

Drzwi się zamknęły i Erin została sama z garścią niezwykłych diamentów.

Przez długą chwilę stała bez ruchu, patrząc na surowe kamienie leżące na jej dłoni. Światło drgało i połyskiwało w ich tajemniczych kryształowych sercach. Erin nigdy jeszcze nie widziała czegoś tak nierealnego.

Zaciekawiona, dotknęła zielonego kamienia czubkiem języka. Był chłodny, czysty, trochę słony. Dla porównania polizała własną skórę. Okazała się mniej słona. Liznęła jeden z białych kamieni. Nie wyczuła żadnego smaku.

Nagle Erin domyśliła się, że Cole B1ackbum nie raz trzymał ten zielony kamień w ręku, gładził go kciukiem, patrzył na tę letnią zieleń, jak błyszczy i migocze na jego dłoni. Dziwne uczucie zacisnęło jej żołądek, kiedy zdała sobie sprawę, że nieokreślony słonawy smak diamentu pochodzi ze skóry Cole'a. Jeszcze bardziej wzburzyło ją to, że ma ochotę posmakować kamienia jeszcze raz. Poczuć smak skóry Cole'a.

Gwałtownymi ruchami schowała diamenty do welwetowej sakiewki. Wzięła pierwszą kartkę zapisaną wierszami i zaczęła szukać w nich wskazówek. Przebiegała wzrokiem stronice, najpierw szybko, potem wolno, ze zmarszczonymi brwiami. Kiedy skończyła, przeczytała wszystko jeszcze raz, potrząsając głową. Nie dostrzegła w tych wierszach żadnego sensu. Chociaż diamenty pojawiały się w nich często, o wiele częściej znajdowała słowa takie jak pić, sikać czy pieprzyć. O kopalni nie było żadnej wzmianki.

Mamrocząc coś o zwariowanych starcach, Erin włożyła papiery z powrotem do blaszanego pudełka i zaczęła studiować testament. Kiedy skończyła czytać całość, włącznie z końcową przestrogą, wcale nie poczuła się lepiej. Wspomnienie rozmowy z Cole'em Blackbumem też nie dodawało jej otuchy.

Ten, kto wejdzie w posiadanie Kopalń Śpiącego Psa, stanie się ruchomym celem.

Z twoich słów wynika, że mój spadek to bardziej przekleństwo niż dar.

Bo tak jest. Zaufaj swojemu ojcu, zaufaj mnie, albo módl się, żeby następnym gościem w tym pokoju nie był człowiek z pistoletem w jednej ręce i z podrobionym testamentem Abe'a Windsora w drugiej.

Słowa Cole'a i jej własne odbijały się niepokojącym echem w pamięci, kiedy tak stała bez ruchu w cichym pokoju. Tajemnice to chleb powszedni jej ojca. Żył w świecie, gdzie analizowano każdy ruch, dzielono na małe kawałki, oglądano przez elektronowy mikroskop, a rezultaty tych badań omawiano na najwyższych szczeblach rządowych. To świat, gdzie człowiek rzuca więcej niż jeden cień, gdzie nazwiska zmieniają się częściej niż paryska moda, a zdrada jest jedyną pewną rzeczą. Świat ojca. Świat brata, Phila. Świat byłego narzeczonego.

Erin zdecydowanie pokręciła głową, aż kosmyki włosów omiotły policzki. Odruchowo odsunęła je z czoła. Równie odruchowo odepchnęła od siebie wspomnienia, które niczego nowego nie mogły jej już nauczyć. Podstęp i zdrada istnieją. Pogodziła się z tym. Ale nie chciała mieć z nimi nic do czynienia.

Siedem lat temu padła ofiarą nie wypowiedzianej wojny. Nie chciała dłużej być ofiarą. Nauczyła się, jak chronić swoje ciało, zarówno z pomocą starych sztuk, jak i najnowszych. Wiedziała już, jak ochronić swój umysł. Odkryła inne, niewiarygodne światy, miejsca, gdzie lodowce ożywają, a góry promieniują światłem; miejsca, gdzie ludzie śmieją się wspólnie i dzielą się ostatnim kęsem pożywienia z głodnym nieznajomym; miejsca, w których śmierć istnieje, ale jest naturalnym rozwinięciem procesów życiowych, a nie skutkiem czyjegoś okrutnego aktu lub rozgrywek politycznych.

Może nawet istnieje gdzieś miejsce, w którym niewiarygodny zielony kamień jest prawdziwy, gdzie niepokój jej ciała uciszyłby się i gdzie mogłaby znowu zaufać ludziom.

Jeśli nie wszystkim, to chociaż jednemu człowiekowi.

– To jest pytanie, prawda? – powiedziała na głos. – Sama na nie nie odpowiesz. Liczy się przyszłość, a nie przeszłość.

Erin wyczuła delikatną skórą dłoni chłodną gładkość słuchawki. To najbardziej uderzało ją w cywilizowanym świecie. Wszystko tu było wygładzone aż do złudnej doskonałości, fałszywej doskonałości, ponieważ pod nią kłębiły się straszliwe monstra, szukając jakiejś szczeliny, przez którą mogłyby wydobyć się na powierzchnię. W świecie prymitywnym było odwrotnie, pod szorstkimi powierzchniami kryły się jasne uczucia, również złudne i na swój sposób fałszywe. W obu tych światach sprawdzała się jedna zasada: śmierć zawsze czyha na nieostrożnych, pechowców i głupców.

Ale również czeka na nich życie, jak płomień pod lodem. Erin wybiła na klawiaturze telefonu numer, który zawsze pozostawał ten sam, bez względu na to, gdzie stacjonował jej ojciec. Kiedy uzyskała połączenie, cichym, wyraźnym głosem przekazała wiadomość i odłożyła słuchawkę.

Potem usiadła na łóżku, patrzyła na garść kulek, które mogły okazać się diamentami albo szkłem, i czekała, aż pager wezwie Matthew Windsora, żeby odpowiedział na telefon córki.