142649.fb2 Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Rozdział piętnasty

Erin podniosła głowę znad talerza z resztkami kolacji, kiedy zauważyła nadchodzącego Cole'a. Wokół nich rozbrzmiewał gwar zatłoczonej restauracji. Prawie go nie słyszała. W nieświadomym skupieniu patrzyła na sprężyste ruchy Blackburna. Z takim samym skupieniem słuchała jego słów, spoglądała mu w oczy i wdychała jego zapach. Zeszłej nocy usnęła na ramieniu Cole'a czując, że jej bliskość go podnieca. Rano obudziła się sama w łóżku, kompletnie ubrana. On potrafił kontrolować zmysłowość, chociaż niewątpliwie była bardzo ważną częścią jego osobowości.

Świadomość tego faktu wracała do Erin w najdziwniejszych chwilach, zmieniając jej nastrój. Uspokajała ją, ale również napełniała szczególnym uczuciem wyczekiwania.

Jednocześnie Erin podejrzewała, że powściągliwość Cole'a wynika z zupełnie innych pobudek. Pragnął jej, ale był wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, że każda próba nacisku odniesie wręcz przeciwny skutek do zamierzonego. Ona coraz bardziej skłaniała się ku niemu, ale zdawała sobie sprawę, jakie ryzyko emocjonalne się z tym wiąże. Cole Blackburn wydawał się jej człowiekiem uodpornionym na miłość. A ona nie należała do kobiet, które oddają się mężczyźnie bez miłości.

– Gotowa? – zapytał wyciągając rękę. Erin wstała i ujęła jego dłoń.

– Masz je? – zapytała.

– Ukryte w pasie pod ubraniem. Wynająłem pokój w innym hotelu i zostawiłem tam nasze rzeczy.

– A moja torba ze sprzętem?

Uśmiechnął się lekko.

– Jest bezpieczna w pokoju. Nie, jeszcze nie wolno ci fotografować. Ktoś, kto zobaczy, jak się koncentrujesz na robieniu zdjęć, nie weźmie cię za turystkę.

Westchnęła. Uścisnął jej rękę.

– Wynajmiemy samochód na te nowe paszporty i wyjedziemy jutro z rana. Kiedy opuścimy miasto, będziesz mogła fotografować, ile dusza zapragnie.

– To pochopna obietnica. Trzymam cię za słowo.

Ze śmiechem wyszli z restauracji, trzymając się za ręce.

Wyglądali jak para zakochanych, spędzająca beztroski wieczór w mieście. Na zewnątrz było ciepło i wilgotno. Miasto pachniało, jakby je ktoś zamknął pod szklaną kopułą.

Kiedy wyszli z kręgu światła latarni, rozpłynęli się w ciemnościach. Cole miał na sobie lekkie bawełniane spodnie, koszulę i buty – wszystko czarne. Erin była ubrana tak samo. Cole nalegał, żeby wieczorem wkładali wyłącznie czarne ubrania, a w dzień w kolorze khaki. Erin nie narzekała, ponieważ Cole sam kupił wszystkie ich rzeczy, włącznie z nylonowymi torbami. Z bagażu, który miała w Stanach, został jej tylko jeden aparat fotograficzny i diamenty, ukryte w pasku pod ubraniem.

Wiała lekka bryza, niosąc ze sobą zapach morza.

– Czy teraz pozwolisz mi zobaczyć Ocean Indyjski? _ zapytała Erin.

– To jest w zasadzie morze Timor.

– Niech będzie.

Roześmiał się i spojrzał na kobietę, która wdzięcznym krokiem szła obok niego. Coś się w niej zmieniło od czasu, kiedy usnęła na jego kolanach. W jego obecności była teraz rozluźniona i żartobliwie się z nim przekomarzała, co tylko pobudzało jego pożądanie. Tak samo jak szczery podziw w jej oczach, gdy na niego patrzyła.

– Chodźmy – powiedział. – Tam jest ścieżka nad morze.

Nieoświetlona, kręta alejka prowadziła przez tunel z bujnej roślinności nad wodę. Byli kilka metrów od grubego piachu plaży, kiedy Blackburn stanął w miejscu, oparł Erin o pień drzewa i przycisnął ją ciałem, jakby byli niecierpliwymi kochankami, którzy nie mogą się doczekać samotności. Po chwili instynktownego strachu, spowodowanego nagłą bliskością mężczyzny, Erin się uspokoiła. Drapieżna uwaga Cole'a nie skupiała się na niej. Wpatrywał się w odcinek ścieżki prowadzący z powrotem do miasta.

– Wydawało mi się, że ktoś za nami idzie – wyszeptał do ucha dziewczyny.

Przy każdym oddechu czuła siłę i ciężar jego ciała. Ogarniały ją już tylko resztki dawnego strachu. Przede wszystkim owładnęło nią zupełnie nowe uczucie – pożądanie.

Zamglony księżyc dawał niewiele światła, ale Erin dostrzegała napięte mięśnie na szyi Cole'a, ślad czarnego zarostu pod skórą i wyraźne, równe bicie tętna. Nacisk jego ciała był raczej bezosobowy niż zmysłowy, miał chronić, a nie uwodzić. Erin bez przekonania powtarzała sobie, że tak jest lepiej.

– Idziemy – powiedział ledwie słyszalnym szeptem. – Dalej na plaży znajdziemy inne wyjście na ulicę.

Ich buty chrzęściły głucho na grubym piasku. Po prawej morze łagodnie omywało plażę. Chmury o niewyraźnych krawędziach zasnuwały niebo jak zsiadłe mleko, zakrywając księżyc i gwiazdy, aż ich blask zamienił się w mdłą poświatę, rozpływającą się na drżących falach. Głęboki cień napływał od strony lądu, gdzie gałęzie drzew zwisały nad plażą. Gęstość światła i cienia fascynowała Erin. Nie przypominała jej żadnego połączenia jasnych i ciemnych barw, jakie dotychczas spotkała.

– Zaczekaj tu – odezwał się cicho Cole. – Jeśli zobaczysz, że przed tobą coś się porusza, zawołaj mnie i uciekaj.

– Dokąd idziesz?

Odpowiedział jej tylko szelest stalowego ostrza wyjmowanego ze skórzanej pochwy, przytroczonej do przedramienia. Cole jak cień oddalił się bezgłośnie w kierunku, z którego nadeszli. Erin uważnie wpatrywała się w noc, usiłując zobaczyć, gdzie poszedł.

Nagle z ciemności wyłoniły się jakieś ręce i mocno ją chwyciły. Zanim zdążyła się przestraszyć, zaczęła się bronić według zasad samoobrony, które wpajano jej tak długo, aż stały się częścią jej samej, tak jak wspomnienie o Hansie.

Napastnik wydał triumfalny okrzyk, który natychmiast zmienił się w jęk bólu, kiedy pięta Erin trafiła go w kolano. Odskoczył na bok, trzymając ją jedną ręka, a drugą masując obolałe miejsce. Wołając Cole'a, dziewczyna próbowała kantem dłoni sparaliżować nadgarstek przeciwnika, ale mężczyzna upadając szarpnął ją i straciła równowagę. Przewróciła się tak, jak ją uczono, nie napinając mięśni; przetoczyła się i natychmiast stanęła na nogach, gotowa do ucieczki, która zawsze jest najlepszą obroną. Napastnik błyskawicznie wyciągnął rękę i złapał ją za kostkę. Odruchowo kopnęła go prosto w twarz. Zawył z bólu.

Nagle inni napastnicy rzucili się na nią, chwytając za ręce i nogi. Wykorzystała wszystkie ciosy, jakich się nauczyła, chociaż wiedziała, że jej walka nic nie pomoże, bo mężczyzn było za dużo, w dodatku okazali się wyszkolonymi wojownikami. Pierwszego napastnika pokonała przez zaskoczenie, ponieważ nie spodziewał się, że Erin potrafi tak wprawnie się bronić. Innych nie mogła już zaskoczyć. Widzieli, co się stało z ich towarzyszem, i postanowili pokonać ją przewagą liczebną.

Erin biła się w milczeniu i zażarcie, ponieważ siedem lat temu obiecała sobie, że prędzej zabije lub sama zginie, niż da się jeszcze raz zgwałcić jakiemuś mężczyźnie. Nagle dostała cios w przeponę, który dosłownie ją sparaliżował i zaparł dech w piersi. Niewyraźnie usłyszała, jak jeden z atakujących wysokim głosem krzyknął z bólu, odskoczył od niej i padł na piach. Znów wyczuła obok siebie poruszenie i drugi mężczyzna został uniesiony w powietrze i odrzucony na bok. Wylądował z głuchym hukiem na ziemi i ciężko dyszał.

Trzech pozostałych odstąpiło od Erin i rozglądało się gorączkowo, próbując dostrzec niewidocznego wroga.

– Uciekaj! – rozkazał Cole.

W pierwszej chwili Erin nie rozpoznała jego głosu. Nigdy jeszcze nie słyszała, żeby brzmiał tak szorstko. Wyczuła jakiś ruch po lewej i odwróciła głowę.

– Uciekaj, do cholery!

W mrocznej poświacie Cole wydawał się jeszcze większy.

Jego ciało i dłonie wykonywały jakieś wężowe, niemal hipnotyczne ruchy w oczekiwaniu na atak. Przy każdym płynnym poruszeniu starannie kontrolował utrzymanie równowagi ciała, Zawsze gotowy do zadania lub odparowania ciosów ze wszystkich stron. Trudno się było domyślić, jaki będzie jego następny manewr. W ręce trzymał nóż, który połyskiwał blado jak rtęć. Cofał się wolno, odciągając przeciwników od Erin, która jeszcze nie wstała z ziemi.

Mężczyźni ruszyli na Cole'a w nierównym szyku. Erin dostrzegła krótki błysk stali, kiedy dwóch z nich wyciągnęło noże. Chciała krzyknąć i ostrzec Cole'a, ale nie miała powietrza w płucach. Walczyła z własnym ciałem, tak jak przed chwilą z napastnikami. Starała się nabrać powietrza, żeby wreszcie odzyskać siły i nie leżeć już bezwładnie na zimnym piasku.

Cole obserwował nadchodzących mężczyzn, ustalając w myślach kolejność ciosów z precyzją człowieka przyzwyczajonego do bójek, w których napastnicy mają nad nim przewagę. Wiedział, że dwie rzeczy działają na jego korzyść. Po pierwsze, nie musiał się martwić, że w walce przez pomyłkę zrani przyjaciela. Po drugie, mężczyźni spodziewali się, że raczej będzie się bronił, a nie ruszy do ataku.

Dwóch napastników uzbrojonych w noże rzuciło się na niego z wściekłością, zachowując między sobą taką odległość, żeby Cole mógł w danej chwili walczyć tylko z jednym. Blackburn już wybrał pierwszy cel ataku – większego z dwóch napastników, tego który poruszał się jak zawodowy wojownik Zamarkował ruch w stronę mniejszego, odwrócił się błyskawicznie i skoczył na większego. Lewą ręką wytrącił mu nóż. Jednocześnie kantem prawej wymierzył mu miażdżący cios w gardło. Mężczyzna charcząc osunął się na ziemię. Nie był już niebezpieczny.

Wykorzystując rozpęd, jaki nadał mu obrót, wymierzył kopniaka w głowę niższego. Głuchy odgłos upewnił go, że trafił w cel. Mniejszy napastnik upadł twarzą na piach i znieruchomiał.

Nie opodal stał jeszcze jeden mężczyzna. Dwóch pozostałych z trudem dźwigało się na nogi. Znów zaczęli go otaczać.

– Erin! – zawołał Cole.

Próbowała odpowiedzieć, ale nie mogła. Wciąż brakowało jej powietrza.

– Erin! – Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał na trzech mężczyzn. – Już po was – wycedził.

Z nieartykułowanym okrzykiem jeden z nich sięgnął pod kurtkę i wyjął długi pistolet o dziwnym kształcie.

Nagle Cole płynnym, błyskawicznym ruchem schylił się, wyprostował i z półobrotu cisnął mu garść piachu prosto w oczy. W tej samej chwili dwaj nieuzbrojeni napastnicy skoczyli na niego. Cole pochylił się i pozwolił im się zbliżyć, żeby zyskać możliwość wyeliminowania przynajmniej jednego, zanim mężczyzna z pistoletem znów będzie w stanie coś zobaczyć.

Erin z wysiłkiem dźwignęła się na kolana, dysząc i z wysiłkiem wciągając cienki strumień powietrza w płuca. Zobaczyła, jak Cole pada pod naporem dwóch atakujących. Słyszała, jak mężczyzna z pistoletem klnie w londyńskiej gwarze. Chwilowo oślepiony, klęczał i złorzecząc tarł oczy. Nie miała siły wstać, więc zrobiła jedyną rzecz, na jaką starczyło jej energii. Podczołgała się bliżej, nabrała w obie ręce piachu i rzuciła nim w twarz zbira. Rozwścieczony, jeszcze silniej wcierał nową porcję ostrych ziaren w oczy. Głośno przeklinając, wstał i zaczął wymachiwać pistoletem na wszystkie strony.

Erin zastanawiała się, czy nie rzucić się na niego i nie odebrać mu broni, ale była na to jeszcze za słaba. Nabrała więcej piasku i rzuciła nim w mężczyznę. Z ciemności dobiegły ją postękiwania, przekleństwa i charakterystyczny trzask łamanej kości. W nagłej ciszy odgłos przeładowywanego pistoletu zabrzmiał jak grzmot.

– Padnij!

Słysząc rozkaz Cole'a, Erin rozpłaszczyła się na ziemi, przetoczyła kilka razy i przywarła do piasku. Oślepiony mężczyzna strzelał chaotycznie w kierunku, z którego rzuciła w niego piachem. Spodziewała się głośnego huku wystrzałów, tymczasem słyszała tylko głuche klaśnięcia.

Cole również uskoczył na bok, spodziewając się, że strzały padną tam, skąd rozległ się jego okrzyk. Sekundę później dwie kule przeszyły piasek w miejscu, gdzie przed chwilą stał. Najwyraźniej napastnik, chociaż oślepiony, nie był ani głuchy, ani tępy.

Erin leżała bez ruchu, starając się nie oddychać. Wiedziała, że jeśli wyda jakiś dźwięk, ściągnie na siebie kulę. Wokół panowała cisza, więc dziewczyna miała wrażenie, że Cole również znieruchomiał. Nagle kątem oka zauważyła jakiś ruch. Ostrożnie odwróciła głowę. Wytężyła całą siłę woli, żeby nie krzyknąć na widok rozgrywającej się przed nią sceny.

Wolno, uparcie, synchronizując ruchy z lekkim szumem fal omywających plażę, Cole zbliżał się do człowieka z bronią.

Erin zalał zimny strach. Jeśli Blackburn popełni jeden błąd, zginie od kuli, zanim zdąży jakkolwiek zareagować. To samo czekało Erin w tej potwornej ciuciubabce, w której stawką było życie. Tylko pozostając w absolutnym bezruchu, byli bezpieczni. Z drugiej strony, tylko podejmując jakieś działanie w ostatecznym rachunku ujdą z życiem, bo oślepiony mężczyzna za chwilę odzyska wzrok.

Erin głębiej wbiła palce w szorstki piasek, żeby jeszcze raz rzucić nim napastnikowi w oczy. Spoglądała to na mężczyznę z bronią, to na Cole'a, szacując odległość, jaka ich dzieli. Cole stanowczym ruchem pokręcił przecząco głową. Dostrzegł jej dłonie wbite w piach. Nie chciał, żeby wykonała gwałtowny ruch i ściągnęła na siebie kulę, zanim zdąży uskoczyć.

Stąpał ostrożnie, starając się zbliżyć do uzbrojonego napastnika na tyle; żeby móc go obezwładnić. Mężczyzna stał między nim a Erin. Istniało niebezpieczeństwo, że jeśli Cole rzuci w niego nożem, albo skoczy, żeby powalić go na ziemię, napastnik tracąc równowagę strzeli prosto w nią. Żeby tego uniknąć, Cole musiał podejść do niego na odległość ramienia, tak blisko, że szum fal nie mógł już zagłuszyć szmeru jego ruchów i nawet oddech go zdradzał.

Erin z taką siłą i zaciskała piach w dłoniach, że aż bolały ją palce. Wolno zaczęła podnosić się z ziemi. Serce Cole'a zamarło, a potem zaczęło mocniej bić, pobudzone nową dawką adrenaliny. Jeśli zbir wyczuje ruch Erin, odwróci się i strzeli, zanim on zdoła temu przeszkodzić. Dziewczyna będzie bezpieczna, jeśli pozostanie nieruchoma. Ale ona się poruszała. Chciała przysunąć się bliżej i cisnąć piachem w oczy mężczyzny.

Bandyta stał do niej bokiem i odwracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, w każdej chwili gotów do obrotu. Starannie kontrolował oddech i nasłuchiwał jak kot przy mysiej dziurze.

Zakreślał pistoletem krąg wokół siebie, żeby uzyskać jak największe pole strzału.

Erin dostrzegła w jego oczach odbite światło księżyca, kiedy zwrócił się w stronę morza. Bała się, że zaraz powróci mu wzrok. Sylwetka Cole'a rysowała się wyraźnie na połyskliwym tle fal. Był tak dużym celem, że nawet niewyraźnie widzący człowiek mógł go z łatwością trafić.

Gwałtownym ruchem rzuciła garść piachu, jednocześnie przetaczając się na bok: Napastnik zwrócił się do niej i strzelił na oślep. Kula przeszyła ziemię, wzbijając fontannę drobnych grudek. Chociaż Cole nie zrobił żadnego hałasu, bandyta znów stanął. twarzą do morza, instynktownie wyczuwając nadchodzący atak. Pistolet wystrzelił jeszcze raz.

Cole jęknął głucho, ale już po chwili nasadą dłoni z dołu uderzył w nos napastnika. Głowa mężczyzny odskoczyła w tył, a z nosa wytrysnęła czarna w świetle księżyca krew. Bandyta bez jednego słowa osunął się na ziemię.

– Erin! Nic ci nie jest?

– Nic. Jestem tylko trochę wystraszona.

– Obserwuj ścieżkę, którą tu przyszliśmy.

Cole podniósł pistolet i szybko sprawdził magazynek. Potem schował nóż. Spokojnie upewniał się, czy pozostali napastnicy nie wracają do przytomności.

– Nikt nie idzie? – zapytał. Pochylił się nad pierwszym mężczyzną i wykonał szybki, zdecydowany ruch prawą ręką. Napastnik nie zareagował.

– Nikt nie idzie. Co ty robisz?

– Sprawdzam, czy któryś nie udaje.

Metoda Cole'a była brutalna i skuteczna – wbijał wyprostowane sztywno palce w krocze leżącego. Żaden przytomny mężczyzna nie zniesie takiego bólu bez odruchowego jęku lub obronnego ruchu. Erin patrzyła w odrętwieniu. Drżała, ponieważ opuściło ją napięcie, ale była wręcz nienaturalnie spokojna. Kiedyś już przeżyła niespodziewany okrutny atak, uszła z życiem i potrafiła na nowo przystosować się do rzeczywistości, chociaż wiedziała, że świat już nigdy nie będzie się jej wydawał bezpieczny jak dawniej. Tym razem łatwiej jej było dojść do siebie po brutalnych przejściach. Zdołała się obronić. Walczyła i nawet nie dała się zranić. Zachowała też równowagę umysłu. Po napadzie nie utraciła naiwnego przekonania, że nic się jej nie może stać. Tę lekcję dostała już dawniej. Później być może się rozpłacze i dostanie dreszczy, ale nie teraz. Teraz nic nie czuła. Przeżyła..

Czwarty napastnik jęknął i skulił się po uderzeniu Cole'a. Erin drgnęła.

– Nadal nikt nie nadchodzi? – zapytał Blackburn.

– Nie. Powinniśmy chyba wezwać policję.

– To wyeliminowałoby nas z gry, dokładnie tak, jak chcieli to zrobić ci dranie. – Cole posadził przytomnego napastnika na ziemi. – Jeśli mnie słyszysz, otwórz oczy, bo inaczej znowu uszkodzę ci jaja.

Mężczyzna uniósł powieki.

– Kto był celem, ja czy dziewczyna? – zapytał Cole.

– Ty – wyjęczał napastnik.

Cole poczuł ulgę. Na dłuższą metę nie potrafiłby uchronić Erin przed otwartą próbą zabójstwa. Z takimi atakami da sobie radę. Wrzucił pistolet do morza.

– Mieliście mnie zabić?

Mężczyzna jęknął głucho.

– Tylko zmiażdżyć ci kolana.

Erin ze świstem wciągnęła powietrze, kiedy zrozumiała, że napastnicy chcieli nieodwracalnie okaleczyć Cole'a na całe życie.

_ Kto was wynajął? – zapytał Blackburn.

– Nie wiem.

Cole uwierzył. Najemni bandyci zwykle mają tylko nazwisko obiektu napadu i miejsce, gdzie można go znaleźć. Wcisnął kciuki w szyję mężczyzny, aż zamknęły się tętnice. Utrata przytomności szybko nastąpiła. Cole puścił napastnika.

– Nikt nie idzie? – upewnił się jeszcze raz.

– Nie.

– Mimo to wrócimy inną drogą. Na tamtej ścieżce ktoś był, chociaż nie włączył się do walki.

– Dlaczego?

– Może właśnie wzywa policję. Idziemy.

Cole wyprostował się i pomógł wstać Erin. Zwykle poruszał się płynnie i sprężyście, ale teraz lekko utykał. Dziewczynie przez chwilę wydawało się, że nad jego kolanem, po wewnętrznej stronie uda, widzi na ciemnym materiale połyskującą plamę krwi.

– Jesteś ranny?

Mruknął coś w odpowiedzi.

– Cole? – nalegała Erin.

– Dzięki tobie nie strzelił mi w kolano. Będę kulał przez dzień czy dwa, ale nie przez całe życie.

– Czy…

– Później. Szok to dobry środek znieczulający, ale jego działanie szybko słabnie. Chcę, żebyśmy dotarli w bezpieczne miejsce, zanim całkiem przestanie działać.

– A jest takie miejsce?

Cole odwrócił się bez słowa, co i tak powiedziało Erin więcej niż pragnęła usłyszeć.