142649.fb2 Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Diamentowy tygrys - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Rozdział czternasty

Hugo van Luik szedł długim korytarzem tak cicho jak duch. Puszysty zielony dywan, obicia i ciężkie zasłony pochłaniały każdy szmer. Kamera wewnętrznej telewizji, zamontowana na wykładanej drewnem ścianie, śledziła każdy jego ruch. W tym biurze przechowywano diamenty o wartości od dwóch do trzech miliardów dolarów, w zależności od dnia miesiąca.

Kiedy dotarł do ciężkich, ręcznie rzeźbionych drewnianych drzwi w końcu korytarza, zatrzymał się i wystukał czterocyfrowy kod na klawiaturze zamka szyfrowego. Zasuwa się odsunęła, pchnął drzwi i wszedł do kolejnego długiego holu, gdzie otworzył następny elektroniczny zamek i wreszcie znalazł się w sali konferencyjnej.

Chociaż spotkania „komitetu sterującego” Działu Handlu Diamentami ConMinu były „nieoficjalne”, spełniały „funkcję doradczą” i urządzano je w pełnej dyskrecji, miały podstawowe znaczenie dla planów ekonomicznych i oczekiwań państw, które brały w nich udział. Indywidualni uczestnicy przeglądów zawsze zawiadamiali OHO o swoich potrzebach kanałami oficjalnymi, ale to co miało się stać dzisiaj w tym, pokoju, decydowało, jak i czy te oczekiwania zostaną spełnione. W stopniu zadziwiającym dla postronnego obserwatora, DHD mógł polepszyć lub pogorszyć sytuacje ekonomiczną wielu krajów.

Van Luik spojrzał na zegarek. Gdyby miał wybór, odłożyłby to spotkanie na pięć tygodni, aż do następnego przeglądu. Wtedy pora monsunowa w Australii Zachodniej już by się rozpoczęła i sprawa niebezpiecznego spadku po Abelardzie Windsorze zostałaby zamrożona na następne sześć miesięcy. Jednak przełożenie spotkania nie było możliwe.

Gwałtownie odwrócił się do krążącego przy półotwartych drzwiach woźnego.

– Wprowadź ich – polecił.

Pierwszy wkroczył przedstawiciel Izraela. Moshe Aram był szczupły, żylasty i wysportowany. Należał do izraelskich tajnych służb Mossadu. Przemysł diamentowy stanowił zbyt ważną część gospodarki izraelskiej, żeby go zostawić w rękach przedsiębiorców czy polityków. Właśnie taki błąd zapoczątkował problemy w latach siedemdziesiątych.

Reprezentantka Stanów Zjednoczonych, Nan Faulkner, pojawiła się tuż za Aramem. Usiadła, napełniła szklankę wodą z lodem, wypiła i znów sobie nalała. Zapaliła cygaretkę i odłożyła ją na brzeg ciężkiej kryształowej popielnicy.

Van Luik skinął głową kobiecie, ale nie odezwał się ani słowem. Chociaż Faulkner od dawna brała udział w spotkaniach OHO, Holender zawsze trzymał się od niej na dystans. Uważał ją raczej za figurantkę niż prawdziwego uczestnika międzynarodowych rozgrywek o władzę.

Podszedł do swojego fotela u szczytu stołu i spokojnie obserwował, jak inni zajmują miejsca. Słyszało się tu niewiele towarzyskich pogawędek. Uczestnicy spotkania przyszli, żeby się upewnić, że potrzeby ich krajów, dotyczące handlu diamentami, są kartelowi znane.

Borys Jarakow, reprezentant Związku Radzieckiego, zachowywał się dzisiaj wyjątkowo opryskliwie. W przeciwieństwie do niego, Attar Singh, przedstawiciel Indii, był bardzo uprzejmy. Nie miał innego wyboru. Indie nie wydobywały już diamentów, więc nie budziły takiego respektu jak kiedyś. Pod koniec dwudziestego wieku Indie wniosły do ConMinu i OHO niewyczerpane źródło taniej siły roboczej, która niszcząc wzrok poświęcała wiele godzin na cięcie i szlifowanie diamentów tak małych, że dawniej przeznaczono by je na cele przemysłowe i sprzedano za ćwierć ceny, którą zyskiwały po obróbce.

Europejski rynek diamentów reprezentował Nathaniel Feinberg. Tak samo jak w przypadku Indii, Europa zajmowała się głównie obróbką surowca, a nie wydobyciem. Przez to miała mniej do powiedzenia w kartelu diamentowym niż właściciele kopalń, z których uzyskiwano diamenty jubilerskie. Takie kopalnie były skarbem i zmorą ConMinu, ponieważ istniało ich więcej, niż było to konieczne dla zaspokojenia potrzeb.

Australia korzystała z usług własnych geologów, a nie ConMinu, żeby zbadać rozległe przestrzenie wyżyny Kimberley. Rezultatem było odkrycie złoża w Argyle. Ponieważ odległa kopalnia w Argyle okazała się przerażająco drogim przedsięwzięciem, Australia zaczęła szukać zagranicznego kapitału. Kiedy banki dowiedziały się, że ten kraj nie jest członkiem kartelu diamentowego, a więc nie ma zagwarantowanego zbytu na surowiec z Argyle, wycofały się z interesu.

Gra na tym się nie zakończyła. Indie, niezadowolone z decyzji kartelu, podjęły się zagwarantowania rynku dla australijskich drobnych diamentów. Australia znów zwróciła się do banków, tym razem mając w ręku pewny rynek zbytu. Zanim udzielono pożyczki, rząd Indii został nieoficjalnie poinformowany, że OHO zaniży ceny na rynku indyjskim, zalewając go sprzedawanymi po dumpingowych cenach kamieniami tej samej wielkości, jakości i takiego samego szlifu, jakie Indie wyprodukują z australijskich dostaw. ConMin jest wystarczająco zamożny, żeby w nieskończoność pokrywać wynikające z tego straty. Indie nie mogły sobie na to pozwolić.

Żaden kraj wydobywający diamenty nie przebije zawartości londyńskiego skarbca kartelu. Indie wycofały swoją ofertę, a Australia zrobiła to, co zrobił każdy inny kraj lub indywidualny producent diamentów. Zawarła umowę z ConMinem.

Ian McLaren reprezentował Australię w OHO. Spoglądał czujnie na van Luika i miał ku temu powody.

Van Luik otworzył leżącą przed nim teczkę z marokańskiej skóry, dając znak, że sesja się rozpoczęła. Wszyscy zgromadzeni zaczęli natychmiast podawać w górę stołu kartki papieru. Co miesiąc kraje produkujące diamenty przedstawiały przewidywane wydobycie, a firmy szlifierskie określały zapotrzebowanie na surowiec. Zadaniem van Luika było pogodzenie tych dwóch stron diamentowego równania.

Zebrał „modlitwy” każdego członka kartelu, chociaż była to tylko formalność. Te same liczby przesłano mu faksem poprzedniego dnia. Zresztą „modlitwy” i tak nie miały być wysłuchane. Van Luik od wielu tygodni wiedział, jak przez następne trzy miesiące rozdzieli pulę diamentów OHO.

Szybko ułożył kartki od producentów surowca obok kartek firm zajmujących się obróbką i w myślach porównał wymienione tam liczby z własnymi obliczeniami. Dzisiaj wyjdzie z tego budynku wielu zmartwionych ludzi. Zdarzy się to nie pierwszy raz i, jak dobrze wiedział Holender, nie ostatni.

– Panie McLaren – zaczął ostro dyrektor. – OHO tym razem nie może zapewnić rynku zbytu dla nie wykorzystanych jeszcze złóż w Ellendale. Jak pan wie, zawartość kamieni jubilerskich w surowcu z tych złóż jest bardzo wysoka, jak na złoże pierwotne. O ile się nie mylę, około sześćdziesięciu do osiemdziesięciu procent, tak?

– Tak, ale…

– Czyżby pan nie wiedział – przerwał mu van Luik – że rynek jeszcze się w pełni nie otrząsnął z katastrofy, która nastąpiła w osiemdziesiątym roku? To stanowczo nie jest odpowiednia pora na uruchomienie nowej kopalni, dostarczającej kamienie jubilerskie.

– W takim razie, czy możemy oczekiwać wzrostu ceny naszych diamentów przemysłowych? – zapytał zwięźle Australijczyk.

– Żałuję, ale nie. Jeśli cena surowca przemysłowego jeszcze bardziej wzrośnie, Japończycy mogą zacząć masowo produkować syntetyki w swoich laboratoriach, a wtedy Australia zostanie bez środków na spłacenie kosztów budowy swojej bardzo drogiej i wysoce nie dochodowej kopalni.

– Ale…

– Wkrótce odwiedzę kopalnię w Argyle i przedyskutuję długofalowy plan wydobycia. Zapewniam, że interes Australii jest również interesem DHD. W tej chwili nowa kopalnia jubilerskich diamentów jest ostatnią rzeczą, jakiej nam wszystkim potrzeba.

Nie czekając na odpowiedź wsunął „modlitwę” McLarena na sam spód. Wziął do ręki następną kartkę.

– Panie Singh, otrzyma pan dwie trzecie drobnicy, o którą pan się ubiega.

– Nasze firmy szlifierskie byłyby bardzo zobowiązane, gdyby przydzielona nam partia surowca zawierała więcej dużych kamieni, a nie same drobne sztuki, których nikt inny nie chciałby nabyć.

– Jedynie wasi szlifierze są w stanie uzyskać dochód z najmniejszych kamieni – odparł van Luik. – Jednakże skoro Indie chcą zmniejszyć swój przydział, DHD wyrazi zgodę. Ostatnio Chiny dowiadywały się o możliwości zakupu drobnicy. Oznajmiliśmy, że w obecnej chwili cały nasz surowiec został już rozdzielony. Oczywiście, zapewniliśmy też Chińczyków, że nie zapomnimy o ich potrzebach, jeśli sytuacja się zmieni.

Twarz Singha pociemniała pod śnieżnobiałym turbanem. Jednak kiedy się odezwał, mówił spokojnym i beznamiętnym tonem:

– Indie nie mają zastrzeżeń co do rodzaju i ilości diamentów, jakie w ciągu najbliższych trzech miesięcy otrzymają od DHD.

– Doskonale. Nie zapomnimy o pana gotowości do współpracy. Panie Feinberg, zapotrzebowanie zgłoszone przez pańskich współpracowników zostanie spełnione w całej rozciągłości.

Feinberg skinął głową.

– Panie Jarakow, rynek dużych kamieni jubilerskich dopiero wraca do równowagi po katastrofie wywołanej spekulacjami w roku osiemdziesiątym pierwszym – ciągnął Holender. – Bardzo nam przykro, ale nie możemy nabyć większej ilości waszego surowca.

Jarakow zrobił rozwścieczoną minę, ale nic nie powiedział. Van Luik na chwilę zamilkł, wyraźnie spodziewając się protestów. Kiedy nic takiego nie nastąpiło, mówił dalej:

– Panie Aram, pańskie żądania są nierozsądne. Gdybyśmy przydzielili wam tyle drobnicy, Indie i Związek Radziecki nie mogłyby zapewnić pracy wszystkim swoim szlifierzom.

Chłodny, cichy głos dyrektora niósł się swobodnie po wielkim pokoju, ponieważ nikt ze zgromadzonych nie poruszył się ani nie wymienił żadnych uwag z sąsiadami. Nawet Moshe Aram nic nie powiedział. W latach siedemdziesiątych do obróbki w Izraelu trafiało osiemdziesiąt procent drobnicy. Jednak na początku lat osiemdziesiątych Izrael odegrał kluczową rolę w spekulacjach diamentami, które niemal zniszczyły kontrolę DHD nad rynkiem. ConMin tego nie zapomniał ani nie wybaczył. Wymierzył za to niezwykłą karę, cofając zaproszenia na przeglądy stu pięćdziesięciu przedsiębiorstwom handlu i obróbki diamentów, a tym samym w dużym stopniu rujnując interesy Tel Avivu. Większość drobnicy przejął rynek indyjski i radziecki.

– Otrzyma pan trzydzieści siedem przecinek sześć procent swojego zapotrzebowania na drobnicę – oznajmił van Luik. – Związek Radziecki dostanie osiemdziesiąt dziewięć przecinek osiem procent zgłoszonego zapotrzebowania. Te ilości zostaną rozdzielone w równych częściach podczas trzech następnych londyńskich przeglądów. Jak panowie to rozdzielą między swoje firmy szlifierskie, zależy wyłącznie od panów decyzji.

– Już wystarczająco długo nas karzecie – odezwał się szorstko Aram. – Postąpiliśmy zgodnie z waszymi życzeniami. Zmieniliśmy przepisy bankowe i podnieśliśmy minimalne stawki opłat na surowiec. Nasi szlifierze nie mogą już spekulować. Czego jeszcze chcecie? Mamy zburzyć Ramat Gan? Jakie macie prawo niszczyć gospodarkę małego, walczącego o przetrwanie demokratycznego kraju, wspierając naszym kosztem antysemitów w Związku Radzieckim?

– DHD zajmuje się diamentami, nie ideologią – odparł spokojnie van Luik, wkładając prośbę Izraela pod inne kartki. – Możecie, rzecz jasna, ubiegać się o zwiększenie przydziału na następnym spotkaniu naszej grupy.

– Ale…

– Neutralność OHO jest szeroko znana – oświadczyła sucho Nan Faulkner, przerywając kolejny wybuch złości Ararna. – Podczas drugiej wojny światowej obu walczącym stronom udawało się jakoś nabywać diamenty przemysłowe. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło. – Zdusiła papierosa i spojrzała Holendrowi prosto w oczy. – Jest również powszechnie wiadome, że to, co dzieje się na tych spotkaniach, ma pośredni wpływ nie tylko na rynek diamentów. Być może nie zajmujecie się ideologią, ale robią to wszystkie państwa, których przedstawiciele zgromadzili się przy tym stole. Jeśli ograniczenia sprzedaży surowca do Izraela zostaną utrzymane, będę zmuszona zasugerować naszym amerykańskim uczestnikom przeglądów, żeby znacznie zmniejszyli swoje zamówienia.

Van Luik był zaskoczony, ale nie dał nic po sobie poznać.

– Naturalnie, może pani postąpić, jak pani uważa. Jednakże amerykańscy uczestnicy przeglądów nie są zobowiązani postępować według rekomendacji rządowych. Oczywiście DHD spełnia żądania swoich bezpośrednich kontrahentów, czyli w tym przypadku amerykańskich firm jubilerskich.

Uśmiech Faulkner był równie lodowaty, jak woda, którą wypiła, zanim zaczęła mówić dalej.

– Tak, na tym polegają problemy z prawdziwą demokracją – stwierdziła, zapalając następną cygaretkę. – Jednak mogę pana zapewnić, że nie trzeba wiele wysiłku, żeby podnieść podatki na brylanty na każdym etapie produkcji, od podatku za sprowadzanie surowca, przez podatki na szlifowane kamienie aż do gotowej biżuterii. Za rok lub dwa cena biżuterii z brylantami wzrosłaby na rynku amerykańskim o jakieś sześćdziesiąt procent. Luksus to jest tylko luksus. Jeśli jest zbyt drogi, ludzie mogą się bez niego obejść. Jeśli zaś chodzi o sentymentalne zakupy spowodowane modą – ciągnęła Faulkner, spodziewając się, co za chwilę odpowie van Luik – wielu Amerykanów weźmie za wzór księżnę Dianę i kupi swoim narzeczonym zaręczynowe pierścionki z kolorowymi kamieniami, zwłaszcza jeśli firmy jubilerskie rozpoczną kampanię reklamową pod hasłem: „Potraktuj swoją ukochaną jak księżnę”. Możliwe też, że w tym samym czasie powstanie oddolny ruch na rzecz bojkotu diamentów pochodzących z kraju stosującego apartheid.

– ConMin w żadnym aspekcie swojej działalności nie popiera apartheidu – zaprotestował oschle dyrektor. – Dotyczy to również DHD.

– Nic nie szkodzi. Ludzie kojarzą diamenty z Republiką Południowej Afryki. W ciągu najwyżej pięciu lat amerykański rynek skurczy się o połowę. Może nawet o siedemdziesiąt pięć procent.

Faulkner zaciągnęła się papierosem i nic więcej nie mówiła.

Nie musiała. Sprzedaż diamentów jubilerskich w Stanach Zjednoczonych stanowiła więcej niż jedną trzecią światowego obrotu, i to tę najbardziej dochodową.

– Zostaje jeszcze Japonia – zauważył van Luik.

– Niewątpliwie – zgodziła się energicznie Faulkner. Wzięła dzbanek i zaczęła nalewać wody do szklanki. – Japończycy, za przykładem Amerykanów, zaczęli kupować zaręczynowe pierścionki z brylantami. Mogą przestać to robić również za naszym przykładem. W ten sposób zostanie wam połowa dawnego rynku, co oznacza, że dochody każdego kraju reprezentowanego przy tym stole również zmniejszą się o połowę. Czy warto tak ryzykować tylko po to, żeby jeszcze raz wymierzyć klapsa Izraelowi?

– Przypominam pani, pani Faulkner, że ConMin zajmuje się nie tylko diamentami.

– I właśnie dlatego dotychczas nie powstał jeszcze w Stanach ruch nawołujący do bojkotu brylantów – odparowała Amerykanka, z hukiem odstawiając dzbanek na miejsce. – Wy potrzebujecie naszego rynku zbytu, my potrzebujemy waszych strategicznych minerałów. Więc przejdźmy do rzeczy i znajdźmy jakiś łagodniejszy kompromis niż ten, który pan przedtem proponował.

Van Luik mógł odliczać uderzenia swojego serca według rytmu pulsującego bólu głowy. Ostrzegał zwierzchników, że Stany Zjednoczone będą się sprzeciwiać zbyt silnym naciskom na Izrael. Nie chcieli go słuchać. Teraz nie będą mieli wyboru.

– Być może da się zrekompensować spadek zatrudnienia i obrotów w handlu zagranicznym Izraela w jakiś inny sposób – odezwał się zerkając w stronę Singha.

– Nie ma mowy – powiedziała Faulkner. – Izrael nie chce żadnych przysług kosztem Indii. Dlaczego nie dobrać się do skóry staremu syberyjskiemu niedźwiedziowi? Od dziewięciu lat radziecki udział w zakupach drobnicy wzrasta co sześć miesięcy o dziesięć procent.

Jarakow spojrzał na Faulkner i zaczął mówić, nie dopuszczając dyrektora do głosu.

– W rezultacie ostatnich zmian politycznych w moim kraju stopa zatrudnienia się obniżyła, a handel zagraniczny przeżywa trudności. Wasz kraj oficjalnie popiera glasnost, ale nadal musimy płacić za amerykańskie zboże amerykańskimi dolarami.

– Wprowadźcie dalej idące zmiany – poradził twardym głosem Aram. – Sprywatyzujcie rolnictwo. Wtedy nie będziecie wiedzieli, co robić ze zbożem, tak jak Amerykanie.

– Panowie! – wtrącił ostro van Luik, masując sobie nasadę nosa. – Wydaje mi się, że mamy szansę na osiągnięcie kompromisu. Rosja nadal będzie szlifowała coraz większe ilości lepszego rodzaju drobnicy, ponieważ robi to lepiej niż inne kraje za tę samą cenę. – Aram nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale milczał. To, co powiedział dyrektor, było prawdą, chociaż niezbyt dla niego miłą. – Związek Radziecki zagwarantuje godziwą cenę oszlifowanej drobnicy, którą dostarczy izraelskim jubilerom – ciągnął van Luik, bez drgnienia powiek spoglądając na Jarakowa. – Z kolei Izrael zgodzi się przeszkolić pewną liczbę radzieckich rzemieślników i nauczyć ich sztuki wytwarzania luksusowej biżuterii. – Zwrócił się do Nan Faulkner: – Czy taki kompromis wydaje się pani zadowalający?

– Niech pan zapyta Moshego. To jego kraj – odparła Amerykanka, wydmuchując smugę jasnego dymu. – Stany Zjednoczone nie mają nic przeciwko temu, jeśli ostateczny rezultat nie zaszkodzi pozycji Izraela w światowym systemie gospodarczym.

Van Luik z ulgą skinął głową. Opinia Faulkner była decydująca. Jej niewypowiedziana zgoda na takie rozwiązanie oznaczała, że na tej sali znów zaczną rządzić prawa rynku, a nie ideologia.

– Panie Aram? – Van Luik zwrócił się do Izraelczyka.

– Musielibyśmy zawrzeć na następne dwadzieścia lat umowę o zaniechaniu konkurencji – oświadczył stanowczo Aram. – Nauczyliśmy Rosjan szlifować drobnicę, i proszę, co się stało. Wypierają nas z rynku.

– Pięć lat – odezwał się Jarakow. Unikając wzroku Arama wpatrywał się w swoje duże dłonie.

– Piętnaście.

– Pięć.

– Trzyna…

– Pięć! – przerwał mu zniecierpliwiony Rosjanin. – To moja ostateczna propozycja.

– To może być pana ostateczna propozycja, ale czy może pan zawrzeć tak znaczącą umowę bez aprobaty Moskwy? – zapytała Faulkner. Kołysała szklanką na boki, aż obijające się o siebie kostki lodu podzwaniały cicho. Kiedy Jarakow nie odpowiedział, zwróciła się do Arama: – Co pan powie na dwanaście lat?

Chociaż głos Amerykanki brzmiał beztrosko, Aram wiedział, że z jej propozycją należy się liczyć. Po krótkim wahaniu skinął głową. Jarakow również nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale przytaknął, pieczętując umowę.

– Pani Faulkner, zapotrzebowanie pani kraju jest zaskakująco małe.

– Rynek się kurczy.

– Nie zgadzam się z tą opinią. Badania przeprowadzone przez DHD wskazują, że popyt na luksusową biżuterię wzrasta na całym świecie. Dodaliśmy pani dwadzieścia procent do żądanej ilości. Jesteśmy pewni, że rynek amerykański to wchłonie, zwłaszcza że wkrótce wasze firmy jubilerskie rozpoczną nową kampanię reklamową.

Faulkner strząsnęła popiół z cygaretki i spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Główne hasło kampanii brzmi: „Udowodnij jej swoje uczucie. Kup brylant tak wielki jak twoja miłość”. Będziecie reklamować przede wszystkim brylanty o wadze powyżej jednego karata – oznajmił van Luik.

Faulkner potrząsnęła głową. Przy tym ruchu zamigotały w jej uszach kolczyki z brylantami wysokiej jakości.

– To trochę potrwa, zanim taka kampania wywoła pożądany efekt. Tymczasem rynek zaleje droga biżuteria. Dajcie nam rok zwłoki.

Van Luik zanotował coś na kartce.

– Trzy miesiące zwłoki, pani Faulkner. Jeśli amerykańskim uczestnikom przeglądu nie spodoba się zawartość ich kopert, zawsze mogą odmówić zakupu.

Faulkner zdusiła cygaretkę w popielnicy i nic nie odrzekła.

– Czy doszliśmy do porozumienia? – zapytał dyrektor, patrząc na zebranych. Nikt nie zaprotestował.

– Mazel und broche.

– Mazel und broche – odpowiedział mu chór stłumionych głosów.

Nawet Nan Faulkner wypowiedziała to tradycyjne pozdrowienie handlarzy diamentów, zanim odsunęła krzesło i wyszła z sali. W myślach układała już raport dla ministra obrony narodowej. Jednego była pewna. Raport musi się zakończyć następującym wnioskiem: „Należy niezwłocznie znaleźć kopalnię diamentów jubilerskich, kontrolowaną przez rząd Stanów Zjednoczonych, a nie przez ConMin”.