126777.fb2 Stan niewolno?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Stan niewolno?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

ROZDZIAŁ TRZECI

Andy wypluł grudkę ryżu ze śmietaną, którą Claire właśnie włożyła mu do buzi.

— Beee — oznajmił.

Kulka ryżu, wzgardzona jako potrawa, najwyraźniej okazała się bardziej interesująca jako zabawka, gdyż złapał ją dolną i górną lewą ręką, kiedy powoli obok niego przepływała.

— Eee! — zaprotestował, kiedy jego nowy satelita został zredukowany do bezkształtnej packi.

— Och, Andy — mruknęła zdesperowana Claire i wytarła umazane rączki dość już zatłuszczonym, miękkim ręcznikiem. — No, dziecinko, musisz tego spróbować. Doktor Yei mówiła, że to dla ciebie dobre!

— Może już się najadł — wysunął hipotezę Tony. Eksperyment odżywczy odbywał się w prywatnym pokoju Claire; otrzymała go z okazji urodzenia Andy’ego i dzieliła teraz z dzieckiem. Często brakowało jej dawnych koleżanek z pokoju, ale z żalem przyznawała, że firma jednak miała rację — sympatia do niej i fascynacja Andym najprawdopodobniej nie przetrwałyby wielu nocnych karmień, zmian pieluszek, ataków kolki, tajemniczych biegunek i podwyższonych temperatur czy innych niemowlęcych problemów.

Brakowało jej także Tony’ego. W ciągu ostatnich sześciu tygodni rzadko go widywała. Nowy instruktor spawania nie zostawiał mu wiele wolnego czasu. Wydawało się, że w całym Habitacie życie zaczęło toczyć się szybciej. Bywały dni, kiedy właściwie trudno było znaleźć czas choćby na głębszy oddech.

— Może mu to nie smakuje — zasugerował Tony. — Próbowałaś to pomieszać z tamtym drugim jedzeniem?

— Wszyscy są ekspertami — westchnęła Claire. — Z wyjątkiem mnie… Zresztą wczoraj trochę zjadł.

— Jak to smakuje?

— Nie wiem, nigdy nie próbowałam. — Hm.

Tony wyjął łyżeczkę z jej dłoni, zamieszał nią w otworze naczynia, oddzielił jedną kulkę i wsunął sobie do ust.

— Hej… — zaczęła z oburzeniem Claire.

— Brrr! — zakrztusił się Tony. — Daj mi ten ręcznik. — Pozbył się ryżu. — Nic dziwnego, że wszystko wypluwa. Straszne świństwo.

Claire zabrała mu łyżeczkę, mruknęła coś pod nosem i poleciała do kuchenki, żeby przez otwory na ręce wsunąć ją do dozownika wody i wypłukać we wrzątku.

— Bakterie! — warknęła z pretensją.

— Sama tego spróbuj! Niepewnie powąchała naczynie.

— Wierzę ci na słowo.

W tym czasie Andy złapał swoją dolną rączkę górnymi i włożył sobie do buzi, wyginając się przy tym w kabłąk. — Nie wolno ci jeszcze jeść mięsa — westchnęła Claire, rozprostowując go.

Andy wziął głęboki oddech, chcąc zaprotestować, ale poprzestał na zwykłym “aaa”, gdyż drzwi otworzyły się, ukazując nowy obiekt zainteresowania.

— Jak idzie, Claire? — spytała doktor Yei. Grube, bezużyteczne nogi istot pochodzących z dołu zwisały bezwładnie, kiedy wsuwała się do środka. Claire rozpogodziła się. Lubiła doktor Yei, wszystko się jakby uspokajało, kiedy ona była w pobliżu.

— Andy nie chce ryżu ze śmietaną. Wolał tarte banany.

— Może przy następnym karmieniu spróbuj dać mu owsiankę — poradziła doktor Yei. Podleciała do Andy’ego i wyciągnęła rękę, którą on złapał górnymi rączkami. Uwolniła dłoń z uścisku i przesunęła niżej, on chwycił ją dolnymi i zachichotał. — Koordynacja ruchów dolnej partii ładnie się poprawia. Prawdopodobnie do jego pierwszych urodzin będzie równie dobra jak górnej.

— A przedwczoraj przebił się ten czwarty ząbek — pokazała z dumą Claire.

— Natura mówi ci na swój sposób, że czas już jeść ryż ze śmietaną — pouczyła dziecko doktor Yei z ironiczną powagą. Andy przywarł do jej ramienia, chciwie wpatrując się w kolczyki i całkiem zapominając o jedzeniu. — Nie przejmuj się za bardzo, Claire. Przy pierwszym dziecku zawsze chce się robić wszystko za szybko, tylko po to, żeby się upewnić, że w ogóle da się to zrobić. Przy drugim będzie już łatwiej. Daję ci słowo, że wszystkie dzieci nauczą się jeść ryż ze śmietaną, zanim skończą dwadzieścia lat, bez względu na to, co ty robisz.

Claire roześmiała się ze skrywaną ulgą.

— Tylko że pan Van Atta pytał o jego postępy.

— Rozumiem. — Wargi doktor Yei wykrzywiły się w raczej wymuszonym uśmiechu. Obroniła swój kolczyk przed planowanym atakiem, zawieszając Andy’ego w powietrzu na tyle daleko, żeby nie mógł go dosięgnąć. Fala nerwowych pływackich ruchów wprowadziła go tylko w nie chciany młynek. Otworzył buzię, żeby krzyknąć na znak protestu. Doktor Yei poddała się natychmiast, ale zamiast przyciągnąć go do siebie podała mu końce palców tak, że musiał sam dotrzeć do kolczyka.

Andy wyruszył w tym kierunku, przesuwając rączkę po rączce.

— Pewnie, nie poddawaj się, mały — zachęcił go Tony.

— Cóż — doktor Yei przeniosła swą uwagę na Claire. — Właściwie to zaszłam, żeby przekazać dobre wieści. Firma jest bardzo zadowolona, że z Andym poszło tak dobrze, postanowili więc przyśpieszyć datę rozpoczęcia twojej następnej ciąży.

Za plecami doktor Yei Tony uśmiechnął się radośnie. Ścisnął górne dłonie w geście zwycięstwa. Claire wykonała w jego kierunku parę uspokajających gestów, ale sama też nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

— O rany — sapnęła z zadowoleniem. A zatem firma uznała, że idzie jej aż tak dobrze? Czasami miała wrażenie, że nikt nie zauważa jej wysiłków. — Jak bardzo przyśpieszyć?

— Cykle miesięczne wciąż jeszcze są przyhamowane przez karmienie piersią, tak? Na jutro masz umówioną wizytę w gabinecie. Doktor Minchenko da ci środek, po którym znów się rozpoczną. Możesz zacząć próbować od drugiego cyklu.

— Ojejej, tak szybko…

Claire, obserwując wiercącego się Andy’ego, przypomniała sobie, jak bardzo osłabiła ją pierwsza ciąża.

— Chyba sobie z tym poradzę. Ale co w takim razie z tą idealną przerwą dwóch lat i trzech miesięcy, o której pani mówiła?

Doktor Yei bardzo ostrożnie formułowała zdania.

— Cóż… Nieustannie wywierane są naciski na zwiększenie produktywności. We wszystkich dziedzinach.

Doktor Yei, która zawsze była taka szczera, uśmiechnęła się fałszywie. Popatrzyła na uradowanego Tony’ego i zacisnęła usta.

— Cieszę się, że tu jesteś, Tony, bo dla ciebie też mam dobrą wiadomość. Twój instruktor, pan Graf, uważa cię za najlepszego ucznia w swojej klasie. Zostałeś wybrany na szefa w pierwszym kontrakcie, jaki GałacTech zawarł dla projektu Cay. Ty i twoi współpracownicy za miesiąc wyruszycie do miejsca zwanego Kline Station. To jest daleko za Ziemią i podróż będzie długa, więc pan Graf poleci z wami, żeby po drodze dokończyć szkolenie i mieć potem na was baczenie.

Podniecony Tony przeleciał przez cały pokój.

— Nareszcie! Prawdziwa praca! Ale…

Zatrzymał się, zaskoczony. Claire, której pierwszej przyszło to do głowy, poczuła, jak jej twarz staje się sztywna niczym maska.

— Ale jak Claire może począć dziecko w przyszłym miesiącu, jeżeli ja będę już w drodze?

— Doktor Minchenko mógłby zamrozić parę próbek nasienia przed twoim wyjazdem — zasugerowała Claire.

— Ach… Hmm. Cóż, właściwie to twoje następne dziecko ma być spłodzone przez Rudy’ego z Instalacji Mikrosystemów.

— O, nie! — jęknęła Claire.

Doktor Yei obserwowała przez chwilę ich twarze, a potem zmarszczyła surowo brwi.

— Rudy to bardzo miły chłopiec. Jestem pewna, że twoja reakcja niezwykle by go zraniła. Niemożliwe, by była to dla ciebie niespodzianka, Claire, po wszystkich naszych rozmowach.

— Tak, ale… Miałam nadzieję, że skoro Tony i ja tak sobie dobrze poradziliśmy, pozwolą nam… Miałam o to poprosić doktora Caya!

— Którego, niestety, nie ma już wśród nas — westchnęła doktor Yei. — A więc pozwoliliście sobie na zaangażowanie uczuciowe. Ostrzegałam was przed tym, prawda?

Claire zwiesiła głowę. Teraz z kolei twarz Tony’ego była sztywna jak maska.

— Claire, Tony, wiem, że to się wydaje trudne. Ale pierwsze pokolenie ma zawsze najtrudniejsze zadanie. Jesteście pierwszym ogniwem długoterminowego planu GalacTechu, obliczonego dosłownie na pokolenia. Wasze postępowanie może mieć niewyobrażalne, nieproporcjonalnie wielkie skutki. Posłuchajcie, to przecież nie koniec świata. Claire ma przed sobą jeszcze długą karierę rozrodczą. Jest całkiem prawdopodobne, że kiedyś znów się spotkacie. A ty, Tony, ty jesteś wspaniały. GalacTech nie chce cię zmarnować. Będą inne dziewczyny…

— Nie chcę innych dziewczyn — powiedział Tony ponuro — tylko Claire.

Doktor Yei przerwała na chwilę, a potem mówiła dalej:

— Nie powinnam ci tego jeszcze mówić, ale wyznaczono ci już Sindę z Wyżywienia. Zawsze uważałam, że to niezwykle ładna dziewczyna.

— Jej śmiech przypomina zgrzytanie piłki do metalu. Doktor Yei prychnęła niecierpliwie.

— Później o tym porozmawiamy. Za jakiś czas. W tej chwili chciałabym zostać z Claire.

Wypchnęła go stanowczo za drzwi i zamknęła je, nie zważając na jego grymasy i protesty. Potem odwróciła się do dziewczyny i spojrzała na nią uważnie.

— Claire… Czy ty i Tony utrzymywaliście stosunki seksualne nawet po tym, jak zaszłaś w ciążę?

— Doktor Minchenko powiedział, że to nie zaszkodzi dziecku.

— Doktor Minchenko wiedział o tym?

— Nie wiem… Spytałam go tylko tak, ogólnie. — Claire wpatrywała się w swoje dłonie. — Czy spodziewała się pani, że przestaniemy?

— Jasne, że tak!

— Nie powiedziała nam pani o tym.

— Nie pytałaś. Właściwie to bardzo starannie unikałaś tego tematu. Teraz, kiedy o tym myślę… Och, jak mogłam być tak ślepa!

— Ale ludzie z dołu robią to przez cały czas — broniła się Claire.

— Skąd wiesz, co robią ludzie z dołu?

— Silver mówi, że pan Van Atta… — Claire przerwała raptownie.

— Co wiesz o Silver i panu Van Atcie? — spytała gwałtownie doktor Yei.

— Cóż… Chyba wszystko. To znaczy, wszyscy chcieliśmy wiedzieć, jak ci z dołu to robią. — Claire znów przerwała na chwilę. — Oni są naprawdę dziwni — dodała.

Doktor Yei najpierw skamieniała, a potem ukryła zarumienioną twarz w dłoniach i zachichotała bezradnie.

— Czyli Silver dostarczała wam szczegółowych informacji?

— No… tak. — Claire przyglądała się pani psycholog z niepokojem.

Doktor Yei stłumiła śmiech i spojrzała na nią. Jej wzrok pełen był rozbawienia i zarazem irytacji.

— Sądzę… Sądzę, że lepiej będzie, jeżeli każesz Tony’emu trzymać język za zębami. Obawiam się, że pan Van Atta byłby nieco zdenerwowany, gdyby się dowiedział, że jego intymne czynności mają tylu kibiców.

— Dobrze — zgodziła się bez przekonania Claire. — Ale… Pani zawsze chciała wiedzieć wszystko o mnie i o Tonym.

— To co innego. Staramy się wam pomóc.

— No, a ja i Silver staramy się pomóc sobie nawzajem.

— Wy nie macie sobie pomagać. — Ostrze krytyki doktor Yei zostało stępione przez stłumiony uśmieszek. — Macie czekać, aż ktoś się wami zajmie. — Przerwała na chwilę. — Ile osób spośród was miało właściwie dostęp do tej… kopalni informacji, co? Mam nadzieję, że tylko ty i Tony.

— No, i moje koleżanki z pokoju. Zabieram tam Andy’ego, kiedy mam wolne, i wszystkie się z nim bawimy. Dopóki się nie wyprowadziłam, spałam obok Silver. To moja najlepsza przyjaciółka. Jest taka… taka odważna. Próbuje rzeczy, na które jabym się nigdy nie odważyła. — Claire westchnęła z zazdrości.

— Osiem dziewczyn — mruknęła doktor Yei. — O, panie Kryszno… Mam nadzieję, że na razie żadna nie zechciała z nią rywalizować?

Claire, nie chcąc kłamać, nie powiedziała nic. Nie musiała; doktor Yei, obserwująca jej twarz, skrzywiła się, a potem obróciła w powietrzu.

— Muszę poważnie porozmawiać z Silver. Powinnam to była zrobić, kiedy pierwszy raz zaczęłam podejrzewać… Ale miałam nadzieję, że ten człowiek będzie dość rozsądny, by nie psuć eksperymentu… Przymknęłam na wszystko oczy. Posłuchaj, Claire, chcę jeszcze z tobą porozmawiać o twoim nowym zadaniu. Jestem tu po to, by wszystko poszło najłatwiej i najprzyjemniej, jak to tylko możliwe… Wiesz, że ci pomogę, prawda? Wrócę do ciebie tak szybko, jak tylko będę mogła.

Yei odczepiła od swojej szyi Andy’ego, który właśnie usiłował zjeść jej kolczyk, i podała chłopca z powrotem Claire. Zniknęła za hermetycznymi drzwiami, mrucząc pod nosem coś o szkodliwym działaniu.

Claire mocno przytuliła dziecko. Zmartwienie i niepewność leżały na jej sercu jak ciężka bryła zimnego metalu. A tak bardzo się starała…

Leo zerknął z aprobatą na światła i głębokie cienie próżni, podczas gdy dwójka jego uczniów w skafandrach precyzyjnie umieściła pierścień ryglujący na końcu giętkiego, harmonijkowego korytarza. Osiem schowanych w rękawicach dłoni sprawnie wykonywało zadanie.

— A teraz, Pramod, Bobbi, przynieście spawarkę i rejestrator i przygotujcie je. Julian, ty włącz program ustawiający laser i połącz wszystko.

Dwanaście czterorękich postaci poruszało się wokół, a każda miała imię i numer wypisane wielkimi, wyraźnymi literami z przodu hełmu i na plecach srebrzystego roboczego skafandra. Silniki odrzutowe skafandrów warczały cicho, kiedy czworaczki starały się ustawić tak, by widzieć jak najlepiej.

— Przy spawaniu częściowo penetrującym z użyciem wiązki skoncentrowanej energii — mówił Leo do wbudowanego w skafander komunikatora — nie można pozwolić, by strumień elektronów doszedł do stałego stadium penetrującego. Ten promień może przebić pól metra stali. Jedna chwila nieuwagi i wasz, powiedzmy, statek o napędzie jądrowym albo komora napędowa straci swoją strukturalną jedność. Ten pulser, który Pramod w tej chwili sprawdza… — Leo zrobił znaczącą przerwę. Pramod podskoczył i pośpiesznie zaczął wystukiwać na swojej maszynie systemowe odczyty. — …wykorzystuje naturalną oscylację punktu zderzenia promienia z powierzchnią spawaną, żeby ustawić częstotliwość pulsowania, i w ten sposób cały problem zostaje wyeliminowany. Zawsze dwa razy sprawdźcie, czy wszystko dobrze działa, zanim zaczniecie.

Pierścień został mocno przyspawany do korytarza i dokładnie sprawdzony pod względem ewentualnych defektów za pomocą oka, hologramowego skanera, prądu wirowego, porównania jednoczesnych prześwietleń oraz klasycznym testem, polegającym na mocnym szarpnięciu i kopnięciu. Leo przygotował się do przejścia wraz ze studentami do następnego zadania.

— Tony, daj tutaj promieniową spawarkę… NAJPIERW JĄ WYŁĄCZ! — We wszystkich słuchawkach rozległ się jękliwy pogłos, a Leo szybko zmienił natężenie głosu. Promień był już właściwie wyłączony, ale kontrolki nie. Jeden przypadkowy wstrząs, kiedy Tony odwracał maszynę i… Leo prześledził wzrokiem hipotetyczne cięcie w najbliższym skrzydle habitatu i zadrżał. — Ruszże głową, Tony! Kiedyś widziałem, jak człowiek przeciął na pół przyjaciela przez taką nieuwagę.

— Przepraszam… Myślałem, że tak będzie szybciej… Przepraszam… — mamrotał Tony.

— Przecież wiesz, że nie. — Leo uspokoił się, bicie serca wróciło do normy. — W próżni ten promień nie zatrzyma się, dopóki nie trafi w księżyc czy na co tam popadnie. — Zamierzał kontynuować, ale powstrzymał się. Nie, nie na kanale, na którym wszyscy go słyszą. Później.

Kiedy uczniowie zdjęli już skafandry w segmencie, gdzie składowano ekwipunek, śmiejąc się i żartując podczas czyszczenia i chowania roboczych strojów, Leo podleciał do milczącego, bladego Tony’ego. Przecież nie objechałem go aż tak bardzo, pomyślał. Myślałem, że szybciej się z tego otrząśnie…

— Poczekaj na mnie — powiedział Leo cicho. Tony cofnął się z zakłopotaniem.

— Tak, proszę pana.

Gdy wszyscy jego koledzy wyszli, spragnieni posiłku, Tony pozostał zawieszony w powietrzu, z obiema parami ramion skrzyżowanymi obronnym gestem na tułowiu. Leo zbliżył się do niego i odezwał poważnym tonem.

— Dlaczego byłeś taki nieuważny?

— Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.

— To się powtarzało przez cały tydzień. Coś cię dręczy, chłopcze?

Tony pokręcił głową.

— Nic… To nie ma nic wspólnego z panem.

Czyli to nie ma nic wspólnego z pracą, przetłumaczył sobie Leo. No, dobrze.

— Jeżeli to odciąga twoją uwagę od pracy, to jednak ma coś wspólnego ze mną. Chcesz o tym porozmawiać? Masz kłopoty sercowe? Z małym Andym wszystko w porządku? Pobiłeś się z kimś?

Spojrzenie błękitnych oczu Tony’ego poszukało twarzy Lea, ale po chwili znów uciekło w bok.

— Nie, proszę pana.

— Martwisz się wyjazdem na ten kontrakt? Zdaje się, że po raz pierwszy będziesz z dala od reszty, i tak dalej.

— To nie o to chodzi — zaprzeczył Tony. Przerwał, znów wpatrując się w Lea. — Proszę pana, czy jest dużo takich firm jak nasza?

— Niezbyt dużo zajmujących się zleceniami w tak odległej przestrzeni — odparł Leo, nieco zaskoczony zmianą tematu. — My jesteśmy oczywiście największą, chociaż może z pół tuzina innych mogłoby stanowić niezłą konkurencję. W gęsto zaludnionych systemach, jak Tau Ceti, Escobar, Orient czy, oczywiście, Ziemia, zawsze jest dużo małych firm działających na mniejszą skalę. Doskonali specjaliści albo niezależni przedsiębiorcy. Zewnętrzne światy bardzo się ostatnio rozwijają.

— Czyli nawet gdyby odszedł pan z GalacTechu, znalazłby pan w kosmosie inną pracę.

— Na pewno. Miałem nawet trochę propozycji, ale nasza firma bierze najwięcej tego typu zleceń, na jakich mi zależy, więc nie ma powodu, by przenosić się gdzie indziej. Poza tym mam już sporą wysługę lat, a to też się liczy. Prawdopodobnie zostanę w GalacTechu do emerytury, jeśli nie zginę na posterunku — zakończył. Najprawdopodobniej umrę na zawał patrząc, jak jeden z moich studentów usiłuje się przez przypadek zabić — dodał w myśli. Tony usłyszał już chyba dosyć. Ale wciąż był nieobecny duchem.

— Proszę… proszę mi opowiedzieć o pieniądzach.

— O pieniądzach? — Leo uniósł brwi. — Co można powiedzieć? To podstawa życia.

— Nigdy żadnych nie widziałem… Jak rozumiem, jest to coś w rodzaju kodu oznaczającego wartość, ułatwiającego handel i pomagającego w obliczaniu wartości.

— Zgadza się.

— A skąd się je bierze?

— Cóż, większość ludzi na nie pracuje. Po prostu sprzedają za nie swoją pracę. Albo jeżeli mają coś, co wytwarzają czy hodują, też mogą to sprzedać. Ja pracuję.

— I GalacTech daje panu pieniądze? — No… Tak.

— Czy gdybym poprosił, firma dałaby mi pieniądze?

— Ach… — Leo zrozumiał, że zawędrował na bardzo cienki lód. Jego prywatna opinia na temat projektu Cay powinna chyba pozostać właśnie taka, przynajmniej dopóki pracował w tej firmie. Jego zadaniem było uczenie technik bezpiecznego spawania, a nie przyczynianie się do zwiększenia żądań związkowców, bo do czegoś takiego ta rozmowa może doprowadzić. — A na co byś je tu wydał? GalacTech daje ci wszystko, czego potrzebujesz. Natomiast kiedy ja jestem na dole, a nie na terenie firmy, muszę kupować dla siebie jedzenie, ubrania, płacić za podróże i wszystko inne. Poza tym — Leo sięgnął po mniej wykrętny argument — jak dotąd nie wykonywałeś właściwie żadnej pracy dla GalacTechu, chociaż on dał ci już bardzo dużo. Zaczekaj, aż naprawdę znajdziesz się na kontrakcie i zaczniesz coś wytwarzać. Wtedy może przyjdzie czas na rozmowy o pieniądzach.

Leo uśmiechnął się, czując się jak hipokryta, ale przynajmniej lojalny hipokryta.

— Aha. — Tony wydawał się w głębi ducha rozczarowany. Jego błękitne oczy znów badały twarz Lea. — Kiedy któryś ze skokowych statków opuszcza Rodeo, dokąd leci najpierw?

— To zależy, gdzie na niego czekają. Niektóre lecą prosto na Ziemię. Jeżeli wiozą towar albo ludzi wybierających się gdzie indziej, pierwszym przystankiem jest zazwyczaj Orient Station.

— GalacTech nie jest właścicielem Orient Station, prawda?

— Nie, ona jest własnością rządu Orientu IV. Ale GalacTech wynajmuje chyba jedną czwartą.

— Długo trwa podróż z Orient Station na Rodeo?

— Zazwyczaj około tygodnia. Pewnie wkrótce sam się tam zatrzymasz, choćby po to, żeby zabrać dodatkowe wyposażenie i zapasy, kiedy cię wyślą na twój pierwszy kontrakt.

Chłopak wydawał się teraz jeszcze bardziej nieobecny duchem; pewnie rozmyślał o swojej pierwszej podróży międzygwiezdnej. To już lepiej. Leo trochę się odprężył.

— Nie mogę się tego doczekać, proszę pana.

— To dobrze. Jeśli do tego czasu nie utniesz sobie ręki albo nogi, co?

Tony pochylił głowę, ale uśmiechnął się.

— Będę się starał, proszę pana.

I o co tu właściwie chodziło? — zastanawiał się Leo, patrząc, jak Tony płynie w kierunku drzwi. Przecież chłopak nie mógł myśleć o próbie życia na własną rękę? Tony nie miał najmniejszego pojęcia, jak bardzo różniłby się od innych z dala od znanego sobie habitatu. Gdyby tylko otworzył się trochę bardziej…

Leo nie chciał go wypytywać. Każdy z pracowników habitatu uważał chyba, że ma prawo do wtrącania się w najbardziej osobiste myśli czworaczków. W ich części mieszkalnej nie było ani jednych zamykanych na klucz drzwi. Mieli tyle prywatności, co mrówki pod szkłem.

Odpędził od siebie te krytyczne myśli, ale nie potrafił odpędzić niepokoju. Przez całe życie pokładał wiarę w swoją techniczną dokładność — jeżeli pójdzie za tą gwiazdą, nie może się potknąć. Teraz był to już głęboko zakorzeniony nawyk i Leo zastosował tę samą dokładność przy uczeniu grupy Tony’ego prawie automatycznie. Ale jednak… Tym razem to wydawało się nie wystarczać. Jakby nauczył się na pamięć odpowiedzi tylko po to, by odkryć, że zmieniono pytanie.

Ale czego jeszcze można od niego żądać? Co jeszcze miałby dać? Co, w końcu, mógł zrobić jeden człowiek?

Spazm nieokreślonego strachu zmusił go do zamrugania, wyraźne gwiazdy w wizjerze rozmazały się, jakby cień wątpliwości przesłonił horyzont surnienia. Więcej…

Zadrżał i odwrócił się plecami do pustki. Z pewnością mogłaby go połknąć.

Ti, drugi pilot promu transportowego, zamknął oczy. Może to naturalne w takich chwilach, pomyślała Silver, obserwując jego twarz z odległości dziesięciu centymetrów. Przy takim zbliżeniu jej oczy nie mogły już nałożyć na siebie dwóch obrazów, więc jego twarz wydawała się podwójna. Kiedy zrobiła zeza, wyglądał, jakby miał troje oczu. Mężczyźni chyba rzeczywiście należeli do obcej rasy. Ale metalowy styk wszczepiony w jego czoło i podobne na skroniach nie wywoływały takiego wrażenia, wyglądały raczej jak ozdoba albo oznaka hierarchii. Zamknęła jedno oko, a potem drugie, sprawiając w ten sposób, że jego twarz zdawała się przesuwać tam i z powrotem.

Ti otworzył na chwilę oczy, a wtedy Silver szybko przystąpiła do akcji. Uśmiechnęła się, przymknęła powieki, jej gibkie biodra podjęły rytm. “Ooooch” mruknęła, tak jak ją nauczył pan Van Atta. “Trochę dźwięków w tle, kotku” — żądał zwykle, więc Silver wydawała serię dźwięków, które wydawały się go zadowalać. Na pilota też to najwyraźniej działało, Ti zamknął oczy, rozchylił wargi, a jego oddech stał się szybszy. Twarz Silver znowu przybrała wyraz obojętnego zamyślenia. Spojrzenie Ti nie było takie nieprzyjemne jak spojrzenie pana Van Atty, które zawsze zdawało się sugerować, że powinna robić coś innego. Albo więcej. Albo może inaczej. Czoło pilota zwilgotniało, jeden lok brązowych włosów przykleił się do lśniącego metalu. Mechaniczny mutant i biologiczny mutant, jednakowo dotknięci przez różne technologie. Może właśnie dlatego Ti uznał, że może się do niej zbliżyć. A może pilot-skoczek po prostu nie był zbyt wybredny. Zadrżał, jęknął konwulsyjnie i przycisnął ją mocno do swego ciała. Można powiedzieć, że wyglądał na bezbronnego. Pan Van Atta nigdy w takiej chwili tak nie wyglądał. Silver nie była pewna, jak wyglądał, ale na pewno nie na bezbronnego.

Co on takiego czuje, czego ja nie mogę? — zastanawiała się. Co jest ze mną nie tak? Może rzeczywiście była, jak zarzucił jej raz pan Van Atta, oziębła; nieprzyjemne słowo, kojarzyło jej się z maszynami i wysypiskami śmieci na zewnątrz habitatu, więc nauczyła się wydawać dla niego te dźwięki i odpowiednio się poruszać, kiedy kazał jej się rozluźnić.

Silver przypomniała sobie, że ma jeszcze jeden powód, by nie zamykać oczu. Znowu spojrzała ponad głową pilota w okno zaciemnionej kabiny kontrolnej, w której się znajdowali. Wejście do ładowni było słabo oświetlone i nie mogła dostrzec żadnego ruchu. Pośpieszcie się, Tony, Claire, pomyślała z niepokojem. Nie mogę odwracać jego uwagi przez całą zmianę.

— O, rany — mruknął Ti. Otworzył oczy i uśmiechnął się. — Kiedy was projektowali do stanu nieważkości, pomyśleli o wszystkim. — Rozluźnił ręce zaciśnięte na łopatkach Silver i przesunął je wzdłuż jej pleców, bioder i dolnych ramion, kończąc pełnym aprobaty poklepaniem dłoni zaciśniętych na jego muskularnych udach człowieka z dołu. — Funkcjonalne w każdym szczególe.

— Co robią ci z dołu, żeby się od siebie nie odbijać? — zapytała ciekawie Silver, chcąc wykorzystać fakt, że najwyraźniej trafiła na eksperta w tej dziedzinie.

— Grawitacja trzyma nas razem.

— Dziwne. Zawsze mi się wydawało, że grawitacja to coś, z czym trzeba przez cały czas walczyć.

— Skąd, tylko przez połowę czasu. W drugiej połowie działa na twoją korzyść — zapewnił ją. Odsunął się od niej całkiem zgrabnie — może dzięki swojemu doświadczeniu pilota — i pocałował w szyję.

— Ślicznotka.

Silver zarumieniła się i pomyślała z wdzięcznością o słabym oświetleniu. Ti od razu zajął się higieną. Rozległ się świst powietrza i prezerwatywa znrknęła w otworze zsypu. Silver stłumiła słabe ukłucie żalu. Szkoda, że Ti nie był jednym z nich. Szkoda, że znajdowała się tak daleko na liście do macierzyństwa. Szkoda…

— To od waszego doktora dowiedziałaś się, że tego potrzebujemy? — spytał Ti.

— Nie mogłam zapytać doktora Minchenko wprost. Ale zdaje się, że jego zdaniem płód poczęty między kimś z nas i kimś z dołu zostałby automatycznie poroniony we wczesnym stadium, tylko że nikt nie wie nic na pewno. Może wyjść z tego dziecko, którego dolne kończyny nie byłyby ani rękami, ani nogami. — I pewnie nie pozwoliliby mi go zatrzymać, pomyślała z żalem. — A zresztą dzięki temu nie musimy ganiać płynów cielesnych po pokoju z pochłaniaczem próżniowym.

— Też prawda. Cóż, ja z pewnością nie jestem gotowy na to, by zostać tatusiem.

Zupełnie niezrozumiałe, pomyślała Silver, u kogoś tak starego. Ti musiał mieć co najmniej dwadzieścia pięć lat, dużo więcej niż Tony, który był prawie najstarszy z nich wszystkich. Starała się trzymać twarzą do okna tak, żeby pilot miał je wciąż za plecami. No,Tony, zrób to, jeżeli naprawdę chcesz… Chłodny powiew z wentylatora wywołał gęsią skórkę na jej ramionach. Silver zadrżała.

— Chłodno? — zaniepokoił się Ti. Potarł szybko dłońmi jej ramiona, a potem przyniósł jej niebieską koszulkę i szorty z kąta pokoju, dokąd wcześniej odpłynęły. Silver wsunęła się w nie z wdzięcznością. Pilot też się ubrał, a dziewczyna przyglądała się z ukrytą fascynacją, jak zapina buty. Takie sztywne, ciężkie okrycia. Ale przecież same stopy były sztywne i ciężkie. Miała nadzieję, że jej nie kopnie. Obute stopy kojarzyły się jej z młotami. Ti uśmiechnął się i odczepił torbę ze stojaka, gdzie ją powiesił pół godziny wcześniej.

— Mam coś dla ciebie.

Silver poruszyła się gwałtownie i splotła wszystkie cztery dłonie.

— Och! Udało ci się znaleźć więcej dysków tej pani?

— Tak, proszę. — Ti wydobył kilka cienkich kwadratów plastiku z wewnętrznej kieszeni torby. — Trzy, wszystkie nowe.

Silver rzuciła się na nie i chciwie przeczytała tytuły: “Szaleństwo sir Randana”, “Miłość na balkonie”, “Sir Randan i przehandlowana narzeczona”, wszystkie autorstwa Valerii Virga.

— Och, cudownie!

Silver owinęła górne ramię wokół szyi Ti i obdarzyła go spontanicznym i pełnym życia pocałunkiem. Pokręcił głową z udawaną rozpaczą.

— Nie wiem, jak możesz czytać taką szmirę. I tak uważam, że ta autorka to naprawdę cały tłum ludzi.

— To jest wspaniałe! To jest takie… Takie pełne kolorów, o dziwnych miejscach i czasach… Dużo z nich dzieje się na starej Ziemi, w czasach, kiedy wszyscy jeszcze mieszkali na dole… To zadziwiające. Ludzie trzymali dużo zwierząt… Te ogromne stworzenia, które nazywali końmi, naprawdę nosiły ich na grzbietach. Pewnie grawitacja bardzo ludzi męczyła. A ci bogaci ludzie jak… jak szefowie firm, chyba… nazywani lordami hrabiami, żyli w zupełnie fantastycznych habitatach, przylepionych do powierzchni planety… A w historii, której nas uczyli, nic o tym nie było! — wybuchnęła z oburzeniem.

— To przecież nie historia — zaprotestował. — To fikcja.

— Ale nie jest też podobna do książek, które nam dają. No, te dla małych dzieci mają dobre. Uwielbiałam “Mały kompresor, który potrafił…” Nasza niania musiała nam to czytać bez przerwy. I seria o Bobbym BX-99 też była niezła… “Bobby BX-99 rozwiązuje tajemnicę nadmiernej wilgotności”… “Bobby BX-99 i roślinny wirus”… To właśnie wtedy postanowiłam specjalizować się w hydroponice. Ale o ludziach z dołu czyta się dużo ciekawiej. To jest… Kiedy o nich czytam — zacisnęła palce na plastikowych kwadracikach — to jest tak, jakby oni byli prawdziwi, a ja nie — westchnęła.

Chociaż może pan Van Atta przypominał trochę sir Randana… Wysoki status społeczny, władczy, porywczy… Silver zastanawiała się przez chwilę, dlaczego porywczość sir Randana zawsze wydawała się jej taka ekscytująca i atrakcyjna. Kiedy pan Van Atta się złościł, zaczynał ją tylko boleć brzuch. Może kobiety z dołu były odważniejsze?

Ti wzruszył ramionami, zaskoczony i rozbawiony.

— Cóż, jeśli to ci się podoba… Nie widzę w nich nic złego. Ale tym razem mam dla ciebie coś lepszego. — Znów pogrzebał w torbie i wyjął kłąb kremowego materiału, skomplikowanych koronek i satynowych wstążek. — Pomyślałem, że mogłabyś nosić bluzkę, jak prawdziwe kobiety. Jest w kwiaty, powinna ci się spodobać, skoro pracujesz w hydroponice, i w ogóle.

— Och…

Któraś z bohaterek Valerii Virga pewnie czułaby się dobrze w czymś takim. Silver sięgnęła po bluzkę, a potem cofnęła rękę.

— Nie mogę jej przyjąć.

— Dlaczego nie? Przecież dyski bierzesz. Nie była droga. Silver, która dzięki czytaniu miała już całkiem niezłe pojęcie o tym, jak działają pieniądze, pokręciła głową.

— Nie o to chodzi. Jest… No, wiesz, nie sądzę, żeby doktor Yei była zadowolona, gdyby wiedziała, że się spotykamy. Ani… No cóż, wiele innych osób. — Silver była całkowicie pewna, że słowo “niezadowolenie” nie oddaje w pełni rozmiarów konsekwencji, jakie musiałaby ponieść, gdyby wykryto jej sekretne transakcje z Ti.

— Ale pruderia — prychnął Ti. — Nie pozwolisz chyba, żeby teraz zaczęli ci mówić, co masz robić, prawda?

Przez jego pogardliwy ton przebijało jednak zdenerwowanie.

— Ale nie zamierzam też zacząć mówić im, co ja robię — stwierdziła znacząco Silver. — A ty?

— O Boże, nie!

— Czyli się zgadzamy. Niestety, to — wskazała z żalem bluzkę — jest czymś, czego nie zdołałabym ukryć. Nie mogłabym jej założyć, bo ktoś od razu zapytałby, skąd ją wzięłam.

— Tak — westchnął, zrozumiawszy tę oczywistą prawdę. — Powinienem był o tym pomyśleć. Może mogłabyś ją schować na jakiś czas? Spędzałem urlopy grawitacyjne na Rodeo, bo wszystkie miejsca na promach na Oriencie IV są zajęte przez starszych, a poza tym tutaj szybciej wyrabia się godziny, tyle tu towaru. Ale jeszcze parę cykli, a zostanę kapitanem promu i wrócę do Skoków.

— A poza tym bluzką nie można się dzielić — ciągnęła Silver. — Widzisz, główną zaletą książek i filmów, oczywiście poza faktem, że są małe i łatwo je schować, jest to, że możemy je sobie przekazywać, i nie zużywają się od tego. Nikogo się nie pomija. Dlatego mogę coś zyskać, hm, kiedy chcę, powiedzmy, mieć trochę czasu dla siebie.

— Aha. Nie wiedziałem, że puszczasz to wszystko w obieg.

— Nie dzielić się? — zdziwiła się Silver. — To byłoby naprawdę złe.

Patrzyła na niego trochę oburzona. Popchnęła bluzkę w jego kierunku, szybko, zanim jej zdecydowanie nie osłabło. O mały włos nie posunęła się w wyjaśnieniach dalej, ale ugryzła się w język.

Lepiej, żeby Ti nie wiedział, jakie piekło wybuchło, kiedy jeden z dysków, przypadkiem zostawiony w czytniku, został odkryty przez pracownika z dołu i przekazany doktor Yei. Uprzedzeni w ostatniej chwili, zdążyli jakoś schować resztę przemyconej biblioteki, ale dokładność rewizji uświadomiła Silver, jak poważne jej przestępstwo wydałoby się władzom. Od tego czasu nastąpiły jeszcze dwie niespodziewane inspekcje, ale nie znaleziono więcej dysków.

Sam pan Van Atta wziął ją na stronę — ją! — i kazał wyśledzić przeciek wśród jej towarzyszy. Omal się nie przyznała, na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili; jego rosnąca wściekłość sprawiła, że strach ścisnął jej gardło.

“Rozszarpię to małe bydlę na strzępy, kiedy je dorwę” — wrzeszczał Van Atta.

Może dla Ti pan Van Atta, doktor Yei i wszyscy ich pracownicy razem wzięci nie wydawali się tacy groźni, ale Silver nie miała odwagi zaryzykować utraty jedynego źródła uciech z dołu. Ti przynajmniej był gotów dostarczać dyski i filmy w zamian za coś, co było z jej strony tylko drobnym wysiłkiem, tym jedynym, niewidzialnym towarem nie figurującym w inwentarzach. Kto wie, czy inny pilot nie zechciałby rzeczy, które byłoby dużo trudniej wydostać z habitatu niepostrzeżenie.

Zauważyła długo wyczekiwany ruch w ładowni. A ty myślałaś, że ryzykujesz kłopoty za parę książek, powiedziała do siebie Silver. Poczekaj, aż dowiedzą się o tym…

— Dziękuję ci i tak — powiedziała pośpiesznie i objęła go za szyję, żeby ofiarować mu długi pocałunek dziękczynny. Zamknął oczy — wspaniały odruch — a Silver skierowała spojrzenie w stronę ładowni. Tony, Claire i Andy właśnie znikali w otworze luku.

No, pomyślała Silver, już. Zrobiłam, co mogłam — reszta zależy od was. Powodzenia, powodzenia. Chciałabym pojechać z wami.

— O rany! Popatrz, która godzina! — Ti wysunął się z jej objęć. — Muszę skończyć inwentaryzację, zanim wróci kapitan Durrance. Pewnie miałaś rację z tą bluzką — wepchnął ją bezceremonialnie z powrotem do torby. — Co mam ci przywieźć następnym razem?

— Siggy z Konserwacji Systemów Wentylacyjnych pytał, czy będą jeszcze jakieś filmy z serii “Ninja z bliźniaczych gwiazd” — odpowiedziała natychmiast Silver. — Dotarł już do części siódmej, ale nie widział czwartej i piątej.

— No, to jest przynajmniej porządna rozrywka. Sama też je oglądasz?

— Tak. — Silver zmarszczyła nos. — Ale nie jestem… Ludzie w tych filmach robią sobie nawzajem takie straszne rzeczy. Mówiłeś, że to tylko fikcja, tak?

— No, tak.

— To dobrze.

— Tak, ale co chcesz dla siebie? — nalegał. — Nie zamierzam ryzykować nagany, żeby zadowolić jakiegoś Siggy’ego. On nie ma twoich — westchnął, wspominając przeżytą rozkosz — wspaniałych bioder.

Silver pomachała trzema nowymi dyskami trzymanymi w dolnej prawej ręce.

— Więcej, proszę.

— Jeżeli lubisz tę szmirę… — chwycił każdą z jej rąk po kolei i ucałował wnętrza dłoni — …to będziesz ją miała. Oho, nadchodzi mój nieustraszony kapitan.

Ti pośpiesznie poprawił mundur pilota promu, podkręcił światło i chwycił tabliczkę do notowania, kiedy otworzyły się hermetyczne drzwi na końcu hali załadunkowej.

— Nie znosi mieć na głowie młodszych skoczków. Nazywa nas kijankami. Pewnie jest mu głupio, bo na moim statku byłbym starszy rangą. Ale lepiej mu nie dawać powodów do czepiania się…

Silver, widząc zbliżającego się dowódcę promu, schowała dyski do torby i przybrała pozę obojętnego widza.

— Rusz się, Ti, zmiana rozkładu — oznajmił kapitan Durrance.

— Tak jest. Co się stało?

— Potrzebują nas na dole.

— Do diabła — zaklął Ti. — Miałem namotaną… eee… — zerknął na Silver. — Miałem zjeść kolację z przyjacielem na stacji transferowej.

— Świetnie — mruknął ironicznie kapitan. — Możesz napisać oficjalną skargę, skoro praca przeszkadza ci w intymnym pożyciu. Może uda im się tak wszystko urządzić, żebyś nie miał pracy.

Ti zrozumiał aluzję i pośpiesznie zabrał się do swoich obowiązków. Zjawił się technik z habitatu, by przejąć kabinę kontrolną.

Silver skuliła się w kącie i znieruchomiała tam przerażona i bezradna. Na stacji transferowej Tony i Claire mieli zamiar prześlizgnąć się na statek lecący na Orient IV, wydostać się poza zasięg GalacTechu i znaleźć jakąś pracę. Zdaniem Silver był to wielce ryzykowny plan, ukazujący rozmiary ich desperacji. Claire była przerażona, ale ostatecznie dała się przekonać do planu Tony’ego ze wszystkimi jego szczegółowo przemyślanymi etapami. W każdym razie początkowe etapy były szczegółowo przemyślane, im dalej bowiem od Rodeo i domu, tym bardziej wszystko robiło się niejasne. W żadnej wersji nie zamierzali jednak lądować na dole.

Tony i Claire z pewnością schowali się już w ładowni promu. Silver nie miała jak ich ostrzec. Czy powinna zdradzić przyjaciół, żeby ich uratować? Z pewnością rozpętałaby się straszliwa awantura.

Jak sparaliżowana gapiła się na monitor w kabinie kontrolnej, kiedy prom oderwał się od habitatu i zaczął opadać w kierunku pełnej wirów atmosfery Rodęo.