126629.fb2
— Nudzę się. I boję.
— Przecież bezwarunkowo dowieziemy cię do domu.
— Nie dlatego się boję.
A tego dnia zapytała mnie: — Masz podobiznę dziewczyny?
— Jakiej? — zapytałem.
— Tej, która czeka na ciebie w domu.
— Nikt na mnie nie czeka w domu.
— Nieprawda — powiedziała Śnieżka. Potrafiła być strasznie kategoryczna. Zwłaszcza wtedy gdy w coś nie wierzyła. Na przykład nie uwierzyła w istnienie róż.
— Dlaczego mi nie wierzysz? Śnieżka nie odpowiedziała.
… Obłok płynący nad morzem przesłonił słońce i fale zmieniły barwę — stały się chłodne i szare, tylko przy brzegu woda miała zielonkawy odcień. Śnieżka nie potrafiła ukryć swych nastrojów i myśli. Kiedy było jej dobrze, oczy miała niebieskie, nawet fioletowe. Ale natychmiast blakły, szarzały, kiedy było jej smutno, i stawały się zielone, kiedy się złościła. Nie powinienem był zobaczyć jej oczu. Kiedy je otworzyła po raz pierwszy na pokładzie naszego statku, odczuwała ból. Oczy były. czarne, bezdenne, a my w żaden sposób nie mogliśmy jej pomóc przed zakończeniem przebudowy laboratorium. Śpieszyliśmy się tak, jakby statek w każdej chwili miał eksplodować, a ona milczała.
Dopiero po trzech godzinach mogliśmy przenieść ją do laboratorium, gdzie został doktor, który pomógł jej w zdjęciu hełmu.
Następnego dnia jej oczy błyszczały przezroczystym, liliowym zaciekawieniem i tylko ciut pociemniały, kiedy napotkały mój wzrok…
Wszedł Bauer. Pojawił się wcześniej niż zwykle i był z tego bardzo zadowolony. Śnieżka uśmiechnęła się do niego i powiedziała: — Akwarium do pańskich usług.
— Nie zrozumiałem, Śnieżko — odparł Bauer. — A w akwarium doświadczalny mięczak.
— Powiedziałbym raczej — złota rybka — Bauera nie tak łatwo zbić z tropu.
Śnieżka coraz częściej była w złym nastroju. Ale cóż się dziwić, skoro całe tygodnie spędzała w pomieszczeniu o wymiarach dwa na trzy metry. Porównanie z akwarium było dobre.
— Idę — powiedziałem, ale Śnieżka nie odpowiedziała jak zwykle: "Przychodź jak najszybciej".
Jej szare oczy ze smutkiem patrzyły na Gleba, jakby ten był dentystą. Spróbowałem przeanalizować swój stan i zrozumiałem, że jest on sprzeczny z naturą. Z równym powodzeniem mogłem się zakochać w portrecie Marii Stuart czy też w statuetce Nefretete. A może było to współczucie dla samotnej istoty, za której życie odpowiedzialność w zadziwiający sposób zmieniła i złagodziła stosunki między nami, członkami załogi? Śnieżka przyniosła do nas coś dobrego, zmuszającego wszystkich do mimowolnego doskonalenia się, stawania się szlachetniejszymi i lepszymi niż przed pierwszym spotkaniem. Oczywista beznadziejność mojej namiętności rodziła w sercach otaczających mnie ludzi coś pośredniego pomiędzy współczuciem a zawiścią, choć uczuć tych, jak wiadomo, nie da się ze sobą pogodzić. Czasami pragnąłem, żeby ktoś zażartował sobie ze mnie, uśmiechnął się, bym mógł wybuchnąć, wstawić się i w ogóle zacząć zachowywać się gorzej od innych. Ale nikt sobie na to nie pozwalał. W oczach swych towarzyszy byłem szczęśliwie chory, a to różniło mnie i oddalało od innych.
Wieczorem doktor Striesznyj wywołał mnie przez głośnik i powiedział: — Śnieżka cię wzywa.
— Stało się coś?
— Nic się nie stało. Nie denerwuj się.
Pobiegłem do szpitala. Śnieżka czekała na mnie przy iluminatorze.
— Wybacz — powiedziała — ale nagle pomyślałam sobie, że jeśli umrę, to nie zobaczę cię już więcej.
— Bzdury — mruknął doktor.
Mimo woli spojrzałem na tarcze przyrządów.
— Posiedź ze mną — powiedziała Śnieżka.
Doktor wkrótce wyszedł, wymyśliwszy sobie jakiś pretekst.
— Chcę cię dotknąć — powiedziała Śnieżka.
— To niesprawiedliwe, że nie można cię dotknąć tak, by się przy tym nie poparzyć.
— Mnie jest łatwiej — powiedziałem. — Ja co najwyżej odmrożę sobie coś.
— Szybko dolecimy? — zapytała Śnieżka.
— Tak — odpowiedziałem. — Za cztery dni.
— Nie chcę lecieć do domu — oznajmiła — bo dopóki jestem tu, mogę sobie wyobrazić, że cię dotykam. A tam ciebie nie będzie. Połóż dłoń na szkle.
Usłuchałem jej.
Śnieżka oparła głowę o szkło, a ja wyobraziłem sobie, że moje palce przenikają przez przezroczystą masę i spoczywają na jej głowie.
— Nie odmroziłem sobie ręki?
Śnieżka podniosła głowę i wysiliła się na uśmiech.
— Musimy znaleźć neutralną planetę — powiedziałem.
— Jaką?
— Neutralną. Taką, na której byłoby zawsze minus czterdzieści stopni.
— To zbyt gorąco.
— Minus czterdzieści pięć. Wytrzymasz?
— Oczywiście — odpowiedziała Śnieżka.
— Ale czyż będziemy mogli żyć razem, jeśli zawsze trzeba będzie tylko cierpieć?
— Żartowałem.
— Wiem, że żartowałeś.
— Nie będę mógł pisać do ciebie listów. Potrzebny byłby specjalny papier, taki, który by nie parował. A poza tym ten zapach amoniaku…
— A czym pachnie woda? Nie ma dla ciebie żadnego zapachu? — zapytała.
— Żadnego.