125917.fb2
Lekarz pochylił się i szybko napisał coś na jednym ze spiętych zszywką arkusików.
– Skieruję pana do jednego z najlepszych specjalistów w tym kraju – na marginesie zanotował kilka uwag. – To doktor Frederic Jastrow, mieszka niedaleko stąd, na przedmieściach. Jeśli on panu nie pomoże, to… – potrząsnął głową. – Może spróbuje pan w Unii, może w Stanach…
Fargo zerknął na trzymaną w ręce kartkę, potem złożył ją pieczołowicie i schował do kieszeni.
– Na pewno spróbuję – powiedział, wstając z fotela.
– Proszę pana, już dojeżdżamy.
Fargo drgnął na tylnym siedzeniu taksówki. Nie spał ani przez chwilę. Jego bezruch nie wynikał z monotonii krajobrazu widocznego za zamkniętymi szczelnie szybami. Natłok myśli i oczekiwań związanych z mającą nastąpić wizytą szarpał nerwy i nie pozwalał skupić się na czymkolwiek innym. Wiedział, że niezależnie od tego, czy spełnienie marzeń leży w zasięgu jego ręki, czy nie, musi zachować jasność umysłu.
– Poczeka pan na mnie – mruknął do kierowcy.
– Długo?
– Aż wrócę – rzucił do skrytki kilka banknotów. Czarna twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Jasne, będę czekał aż do końca świata albo i dłużej – sprawna dłoń dyskretnie przeliczyła szeleszczące papierki. – No, jesteśmy na miejscu.
Samochód zatrzymał się na podjeździe ogromnego domu zbudowanego w starym, kolonialnym stylu.
– Proszę bardzo – kierowca zdalnie otworzył tylne drzwi – będę czekał o tam – wskazał ręką drugą stronę ulicy. – W cieniu.
Fargo wysiadł, powoli prostując zdrętwiałe podczas jazdy mięśnie. Nie interesowało go piękno okolicy ani żadne architektoniczne subtelności. Podszedł wprost do dębowych, przytłaczających swym ogromem drzwi i nacisnął dzwonek. Mimo że dom zdawał się pusty, prawe skrzydło wrót otworzyło się prawie natychmiast. Nie było też słychać najmniejszego nawet skrzypnięcia, a uroda dziewczyny, która stanęła przed nim, mile go zaskoczyła.
– Czy zastałem doktora Jastrowa?
– A… jest pan umówiony?
Przemknęło mu przez głowę, że mógł wcześniej zadzwonić.
– Bardzo mi zależy na tej wizycie… – zawahał się. Kitel okrywający dziewczynę świadczył, że raczej nie jest córką ani „zaprzyjaźnioną” sekretarką właściciela domu. Ciągle niepewny reakcji wsunął do jej kieszeni banknot o wysokim nominale. – Byłbym bardzo zobowiązany…
– Proszę – wpuściła go do przestronnego holu. – Zobaczę, co się da zrobić.
Chciał zaczekać przy drzwiach, ale kobieta wskazała mu drogę.
– Proszę – powtórzyła.
Poprowadziła go w górę szerokimi marmurowymi schodami wprost do zaskakująco skromnie urządzonej biblioteki służącej Jastrowowi za poczekalnię.
– Chwileczkę.
Otworzyła pobliskie drzwi, znikając za ich skrzydłem, ale nie szła dalej. Fargo słyszał, jak mówiła do kogoś szeptem, ale zrozumiał tylko kilka oderwanych słów. Wykrzywił wargi, kiedy po chwili drzwi otworzono na całą szerokość.
– Pan doktor prosi.
Wkroczył do obszernego, urządzonego z ascetyczną skromnością gabinetu. Pielęgniarka zamknęła za nim drzwi, sama zostając na zewnątrz. Dopiero wtedy spojrzał na siedzącego za biurkiem człowieka. Sucha, wręcz wychudła twarz okolona jasnymi, dobrze utrzymanymi włosami i markowe ubranie w niczym nie przywodziły na myśl starego szalonego naukowca, jakiego można by się spodziewać w takiej samotni. Obraz nowoczesnego i przy zdrowych zmysłach pracownika nauki burzył tylko jeden szczegół. Papieros, zamiast tkwić w znieruchomiałych przy ustach palcach, dopalał się w fałdach kosztownego swetra, powoli napełniając pomieszczenie swądem tlącej się wełny.
Fargo spojrzał w rozszerzone źrenice mężczyzny. Jastrow się ocknął. Zrzucił z siebie niedopałek, przydusił dłonią tlący się sweter.
– Słucham pana? – zmarszczył czoło. – O przepraszam, zapomniałem… Proszę siadać, oczywiście.
Fargo powoli zajął stojący przed biurkiem fotel.
– Doktor Kaminsky uprzedził mnie o pańskiej wizycie…
– Zatem wie pan, że chciałbym odzyskać pamięć – powiedział cedząc słowa, jakby chciał się przystosować do sennej z pozoru atmosfery.
– Wiem… – Jastrow przygryzł wargi. – Nic pan nie pamięta z przeszłości?
– Nic.
– Rozumiem. – Lekarz sięgnął na półkę po cieniutki skoroszyt i wyciągnął go przed siebie w drżącej ręce. – Proszę wypełnić test.
Fargo był zupełnie spokojny. Wyjął z kieszeni długopis i szybko zaczął zakreślać kolejne rubryki, wybierając przypadkowe odpowiedzi. Starał się nie spuszczać wzroku z siedzącego naprzeciwko człowieka. Ostatnie warianty rozwiązań skreślił w ogóle bez czytania pytań.
– Proszę – położył skoroszyt na biurku. – Mam nadzieję, że nie trwało to za długo.
– Nie, nie… – Jastrow skwapliwie zaczął przewracać kartki. – Tak… Trudny przypadek – powiedział z przymusem. – Ale konfiguracja jest przejrzysta.
Po dłuższej chwili spojrzał przed siebie.
– Beznadziejna sprawa. Przykro mi.
– Jak mam to rozumieć?
– Nie mogę przywrócić panu pamięci – powiedział oschle lekarz.
Fargo o mało nie roześmiał się na głos.
– Mam tu orzeczenie komisji lekarskiej… – wyjął z kieszeni złożone pokwitowanie za neseser z hotelu i podniósł je tak, żeby tamten nie mógł odczytać nadruku.
– Komisji? Jakiej komisji? – Jastrow zdenerwował się nagle. – To ja jestem najlepszym specjalistą w kraju!
– Ale…
– Żadnych „ale”! Jeśli chce pan skończyć jako roślinka, to niech pan idzie do jakichś partaczy, którzy spieprzą…
– Przecież nie poszedłem do żadnych partaczy. Zwróciłem się od razu do pana.
Odrzucony na bok skoroszyt nie utrzymał się na krawędzi biurka i spadł na podłogę.
– Mówiłem już: nic nie da się zrobić.
Fargo zerwał się z krzesła.