125912.fb2
Czekali, aż statki wyjdą z gałęzi, a pozostałe zejdą, aby się połączyć. Podjęli teraz ostatni, zmasowany atak, by zniszczyć całą flotę.
Dopiero później Ulisses uświadomił sobie, że nietoperze nie byli w stanie ukryć się w liściach korony Drzewa. Miało ono trzynaście tysięcy stóp wysokości, czyli cztery tysiące stóp powyżej ich pułapu lotu. Jednak wytłumaczenie niemożliwego było łatwe. Dhulkhulicy wspięli się po pniu. Trzepocząc skrzydłami na wpół unosili swoje czterdziestopieciofuntowe ciała, posuwali się po chropowatym boku pnia z prędkością, której nie dorównałaby żadna inna myśląca istota, a jedynie nieliczne małpy.
Ulisses szybko myślał, czy ten plan zrodził się w głowie dowódcy Dhulkhulikhów, czy też pochodził od roślinnego mózgu, mieszkającego w pniu. Zastanawiał się, dlaczego nie zaatakowano statków na gałęziach, kiedy były najbardziej narażone i bez załogi.
Później domyślił się, że nawet gdyby nietoperze mogli wzlecieć ponad „Błękitnego Ducha”, to nie mogli zrzucać bomb. Żadne im nie zostały. Nawet na* początku zaledwie jeden nietoperz na pięćdziesięciu miał bombę. Nie było dość czasu, aby wyprodukować i przetransportować większą ilość z północy. Dużą ich liczbę zużyli w pierwszych atakach, a pozostałe przepadły wraz z wojownikami, kiedy wypuszczono na nich chmury dymu i jastrzębie. Dowódca Dhulhulikhów, albo Drzewo, uświadamiając to sobie, ukrył skrzydlatych ludzi w koronie ogromnego pnia, kiedy chmura dymu była dość gęsta. Założył, że statki, znajdujące się zbyt wysoko, jak na atak, zejdą, aby ochraniać te trzy inne na gałęziach — i wygrał.
Trudno było bronić wznoszące się statki, ze względu na brak załogi — większość z niej zginęła we wnętrzu Drzewa. Tak więc, mimo dobrej postawy trzech mężczyzn w kokpicie i na bocznych stanowiskach, oraz łuczników w lukach, zostali ponownie przytłoczeni. W przeciągu kilku minut drobne skrzydlate postacie, jak świeżo wylęgłe pluskwy, pokryły trzy statki.
Aby przyspieszyć wznoszenie, Ulisses nastawił śmigła w gondolach pionowo. Statek szybko zbliżał się do wysokości, na której nietoperze nie mogli już latać. Jednak i to nie pomoże, jeśli atakujący rozprują duże komory gazowe w kadłubie. Statek po prostu spadnie na osiągalną dla nich wysokość.
Cztery, znajdujące się wyżej, statki, z pełną załogą, uzbrojone w niezłą ilość bomb, rakiet i strzał, broniły się z lepszym skutkiem. Wybuchy zniszczyły kilka pierwszych szeregów napastników, a jednocześnie wypuszczały ostatnie kłęby dymu. Ludzie-nietoperze nadal nadlatywali, ale teraz już statki posuwały się z prędkością trzydziestu pięciu mil na godzinę, toteż kiedy atakujący docierali do nich, odbijali się od powłoki, albo uderzali tak mocno, że wpadali do środka. Ci, którzy przebili powłokę, odrywali sobie skrzydła lub łamali kruche kości. Po kilku minutach Dhulhulicy zgubili się w następnej chmurze. Stracili także szansę dostania się do czterech górnych statków.
Trzy niższe były jednak ciężkie od skrzydlatych ludzi. Ci, zabiwszy obsługę bomb i rakiet, oraz łuczników, wpychali się przez luki do środka. Tutaj przez chwilę nie wiedzieli co robić, ani gdzie iść, ponieważ kapitanowie statków powyłączali wewnętrzne światła, kiedy zrozumieli sytuację. Mimo obciążenia statki nadal powoli wznosiły się, wspomagane silnikami.
Dhulhulicy, pobłądziwszy na pomostach i kładkach, czasami spadali, ale w końcu zlokalizowali główny pomost i luk prowadzący na pokład kontrolny. Był zamknięty. Podczas gdy część ludzi-nietoperzy próbowała go otworzyć przy pomocy narzędzi, inni zrobili więcej dziur w powłoce. Wyskakiwali i podlatywali do gondoli, próbując się do niej dostać. Tym, którzy wyszli za gondolą, nie udało się, gdyż statek poruszał się zbyt szybko. Natomiast ci, którzy wyskoczyli z dziur w dziobie, zdołali uchwycić się gondoli. Daremnie uderzali kamiennymi nożami w przezroczyste iluminatory. Wówczas Ulisses kazał je otworzyć i nietoperze, otrzymawszy pchnięcia, spadli w noc.
Właz do gondoli poddał się ze zgrzytem. Mali ludzie-nietoperze, krzycząc, posypali się w dół po drabinie; poprzeszywały ich groty, czasami i dwóch naraz. Nagle Grauhspaz nakazał łucznikom odstąpić i on, oraz jeszcze jeden Neshgaj, podeszli do drabiny, kręcąc toporami. Grauhspaz, ze światłem na hełmie, śmiało ruszył w górę na główny pokład.
Ulisses nawet na dolnym pokładzie gondoli słyszał krzyki nietoperzy i trąbienie Neshgajów. Nagle, po prawej stronie ciemność przeszła w oślepiający blask; sterowiec eksplodował. W ciągu dwóch sekund ogień otoczył go i maszyna zaczęła natychmiast spadać. Z kontrolnej gondoli wyskoczyło kilka postaci, głównie ludzkich, i jedna duża — Neshgaja. Większość skrzydlatych napastników została uwięziona w kadłubie. Nikt nigdy się nie dowie, co się stało. Może Dhulhulicy odpalili rakietę, albo otworzyli ogień zbyt blisko przecieku wodoru, a może, co bardziej prawdopodobne, kapitan przesądził o losie statku i podpalił go, zamieniając w popiół kilkanaście setek Dhulhulikhów, wraz z sobą i załogą.
Ulisses jęknął na widok buchającego płomieniami statku. Zaraz potem krzyknął, gdyż inny kierował się na spadającą maszynę. Jeżeli szybko się nie obróci, uderzy go bokiem, albo płonący statek spadnie na niego dziobem.
— Skręć, głupcze! — krzyczał. — Skręć!
Lecz statek powietrzny zmierzał statecznie w kierunku ognistej kolizji.
Chwilę później opuszczały go setki postaci. Wyskakiwały z kokpitów, stanowisk strzelniczych i dziur rozerwanych przez ludzi-nietoperzy przy zderzeniu, spadały ze skrzydłami na wpół złożonymi, a potem, już bez obawy zranienia, rozpościerały je.
Gdy Dhulkhulicy wyskoczyli i ubywało dzięki temu wagi, statek uniósł się i wkrótce był już ponad płonącym wrakiem. Ulisses uśmiechnął się i doszedł do wniosku, że kapitan rozmyślnie ustawił statek na kolizyjnym kursie. On i jego załoga i tak zostaliby wybici przez Dhulkhulikhów, wiec spróbował zderzyć się z tamtym sterowcem. Musiał mieć przynajmniej nadzieję, że sprawy się tak potoczą. Przerażeni ludzie-nietoperze uciekli ze statku, tym samym darując życie najeźdźcom.
„Błękitny Duch” znajdował się jednak w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Był tak obciążony, że nie mógł się wyżej wznieść, a Neshgajowie choć prowadzili iście homerycką bitwę, ulegną przeważającym siłom. Byli w stanie stawiać czoła, ponieważ Pigmeje nie mieli przy sobie łuków ani zatrutych strzał. Za parę minut, ci nietoperze, którzy przetrwają, zaatakują ponownie z drabiny.
Ulisses zwrócił się do sternika:
— Przywiąż ster, ale nie wyłączaj silników. A potem chodź z innymi.
Sternik nie pytał, dlaczego ma opuścić posterunek. Wiedział, że każdy człowiek się liczy.
Ulisses stanął na górnym pokładzie, stopy miał przemoczone od krwi Dhulkhulikhów, liczył swoich „ludzi”. Miał trzech Wufów, dwóch Wagaronditów i jednego Alkunquiba. Jednym z Wufów była Awina, ale i ona będzie siała śmierć wśród małych nietoperzy. To wszyscy spośród dwustu, którzy wyruszyli z nim na wyprawę z północy. Miał jeszcze sześciu Vroomawów.
— Jest jeszcze jedna szansa — powiedział. — Zabić wszystkich Dhulkhulikhów, za mną!
Wszedł na stopnie; w jednej ręce niósł pałkę o krzemiennym końcu, a drugą trzymał się barierki, aby nie pośliznąć się we krwi. Nadal miał na sobie pełną zbroję, a reflektor na kasku palił się.
Na początku nikt mu nie przeszkadzał. Dhulkhulicy byli zbyt zajęci Neshgajami, aby nawet go spostrzec. Tłoczyli się wokół samotnego Neshgaja, stali przed i za nim na głównym pomoście, skakali z kładek, aby uderzyć go przelatując. Przejście zasłane było zmasakrowanymi ciałami.
Ulisses podbiegł tak blisko, na ile mu starczyło odwagi, przeskakiwał przez ciała, aż znalazł się w miejscu walki. Zanim mali ludzie zobaczyli kto pomaga Graushpazowi, roztrzaskał trzy czaszki, dwóm nietoperzom złamał skrzydła. Neshgaj, trąbiąc, zebrał świeże siły, aby dalej mordować. Krew, także jego własna, splamiła pikowaną zbroję i plastykową maskę. U nasady trąby miał głęboką ranę, a z pleców wystawało mu dwie trzecie krótkiej włóczni. Jakiś nietoperz musiał zanurkować z górnego pomostu statku i wbić mu włócznię przez zbroję.
Zdolnych do walki było jeszcze czterdziestu Dhulkhulikhów. Zaatakowali nowo przybyłych z maniacką furią, tracąc wielu swoich, ale zadawszy ciosy wszystkim dziesięciu przeciwnikom. Jeden z Wufów, dwóch Wagaronditów i trzech Vroomawów zginęło w ciągu sześćdziesięciu sekund. Jednak Graushpaz, uwolniony od zaciekłego ataku, rozbił trzy głowy jednym zamachem topora, zakrwawioną ręką złapał koniec skrzydła i oderwał je, wyrzucając krzyczącego człowieka z pomostu. Zaszarżował na tych, którzy atakowali jego nowych pomocników. Jego młócąca siekiera roztrzaskała dwóch na strzępy, a on zdjął skrzydlatego człowieka z pleców Ulissesa, miażdżąc mu tchawicę drugą ręką.
Nagle pozostali nietoperze uciekli w kierunku dziur w powłoce. Mieli dosyć. Jednak zanim do nich dotarli, zatrzymali się. Zawrócili z dzikim okrzykiem tryumfu, w dziurach pojawili się nowi Dhulkhulicy.
Graushpaz krzyknął:
— Zrzucić ciała! Wyżej nas nie sięgną!
Przecisnął się obok nich, omal nie strącając wszystkich z pomostu. Zgiął się, jęcząc z bólu od dzidy w plecach i zrzucił ciała swoich przyjaciół w przepaść. Tam, gdzie ciała uderzyły, powłoka pękła. Z gwizdem wdarło się powietrze, ale to nie miało znaczenia, dziur i tak było setki.
Ulisses krzyknął na innych, aby zrzucili resztę ciał. Podnieśli swoich martwych towarzyszy i przerzucili przez barierkę, potem zabrali się za ludzi-nietoperzy. Pomoc nadal napływała poprzez dziury, ale nie były to już przytłaczające rzesze, jakich się spodziewał. Tylko około pięćdziesięciu osobników. Razem z pozostałymi — sześćdziesiąt. Dosyć jednak, aby zabić trzynastu obrońców kilkanaście razy.
Ulisses pobiegł pomostem, aż minął właz, prowadzący do gondoli kontrolnej. Skręcił w prawo do stanowiska obronnego i rozejrzał się za bombą. Zamierzał zapalić bezpiecznik i stanąć obok komory gazowej. Ludzie-nietoperze zobaczą, o co mu chodzi; zrozumieją jego gesty. Albo wyskoczą, albo on rzuci bombę w komorę gazową i wszyscy zginą na miejscu. Może są takimi fanatykami, że pozwolą mu na to, ale to jedyna szansa. Czy rzuci bombę, czy też nie, los jego ludzi i jego samego był przesądzony. Może ludzie-nietoperze przestraszą się i wyskoczą.
Nie było ani bomb ani rakiet. Wszystkie zużyto.
Ulisses pobiegł z powrotem kładką do pomostu. Skoczył na niego i wspiął się po szkielecie aż do wielkiej komory gazowej. Krzyknął i wszystkie głowy obróciły się w jego stronę. Rozciął powłokę worka swoim sprężynowym nożem.
Rozdarcie było małe. Wodór uchodził z sykiem, owiewał mu głowę. Ulisses cofnął się i wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Trzymał je tak, aby wszyscy zobaczyli, co ma. Zrobił kilka ruchów, jakby uderzał zapałką. Miał nadzieję, że ludzie-nietoperze je znają. W innym przypadku jego gest byłby bez znaczenia.
Wśród jego załogi i skrzydlatych ludzi rozległ się krzyk przerażenia.
Zawołał:
— Dhulkhulicy, opuśćcie statek natychmiast! Albo zabiję wszystkich! Już! Spalicie się jak ćmy w ognisku!
Usłyszeli trzask. Graushpaz przeleciał ponad barierką pomostu i runął na powłokę. Jego ciężar przedarł cienki jak papier materiał, Neshgaj zniknął. Spłacił swój dług. Wiedział, że zostało mu tylko kilka minut życia. Wyskoczył, aby statek mógł się wyżej podnieść.
Ludzie na głównym pomoście i Dhulkhulicy na kładkach, przejściach i sterburcie zamarli. Nie poruszyli się nawet, kiedy Graushpaz rzucił się poprzez barierę. Wpatrywali się w ręce Ulissesa, pudełko i zapałkę.
Dowódca Dhulkhulikhów ubrany był w hełm ze szkarłatnej skóry, znak odpowiadający pułkownikowi. Kucał w przejściu, w jednej ręce trzymał krótką włócznię, drugą przytrzymywał się poręczy. Jego twarz wykrzywiał grymas. Obezwładniało go niezdecydowanie.
Wtedy Awina zamierzyła się pałką, wyprostowała się. Rzuciła; wirujący pocisk uderzył dowódcę w twarz. Padł bezgłośnie.
Pozostali spojrzeli po sobie. Ich wódz nie żył, a następny musiał podjąć decyzję, czy oni wszyscy mają zginąć w katastrofie za kilka sekund, czy się wycofać. Nie opuszczając statku, upewniliby się, ze ich śmiertelny wróg także zginie; ale…
Ulisses potrafił docenić, to, co przeszli. Ich życie trwało bardzo krótko. Nawet jeżeli było tak marne, to mieli je tylko jedno. Gdyby uciekli, będą mogli znowu walczyć. Takie rozumowanie było logiczne, tak samo teraz, jak i przed dwudziestoma milionami lat.
Trzymając w lewej dłoni pudełko, Ulisses przyłożył do niego główkę zapałki.
— Jedna iskra! — krzyknął. — Wystarczy! I wszyscy zginiemy w ogniu!
Dhulkhulikh w zielonym hełmie, ranga majora, odkrzyknął:
— To umrzemy!
Potrząsnął cienką włócznią i zawołał: