125912.fb2 Przebudzenie kamiennego boga - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Przebudzenie kamiennego boga - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Ulisses podziwiał go za to, że ponownie się przeciwstawił, mimo iż wiedział, że grozi mu powolna śmierć.

— Jeżeli nie wydobędziemy tego z ciebie, to mamy twoich braciszków, którzy nie są tacy uparci.

— Użyjcie ognia — drwił Kstuuvh.

Ulisses uśmiechnął się. Ludzie-nietoperze już dowiedzieli się, jak łatwopalny jest wodór i ile podjęto ostrożności podczas podróży, by nie zaprószyć ognia.

— Wystarczy igła — zagroził, ale nie zwracał już więcej uwagi na człowieczka, kazał go tylko zabrać na górny pokład. Już dosyć ludzi-nietoperzy opisało na torturach, nie wyłączając Kstuuvha, to drzewo-znak.

Wydał rozkaz uformowania szyku do bombardowania, gęsiego. Zaczęli schodzić. Przez radio floty wydano rozkaz „Na stanowiska bojowe”. Gdy zbliżyli się do wielkiego pnia, statek flagowy zszedł już na wysokość dziesięciu tysięcy stóp. Nadal znajdował się poza zasięgiem ludzi-nietoperzy, którzy nie mogli latać wyżej niż dziewięć tysięcy stóp, i to bez dodatkowego obciążenia. „Błękitny Duch” minął sterburtą kapeluszowaty wierzchołek drzewa. Jakieś fiołkowo-czerwone ptaki, o ogromnych skrzydłach i drobnych tułowiach oraz mocno owłosione, wydrowate stworzenia wpatrywały się w srebrnego Goliata.

Kilka mil za wierzchołkiem drzewa statek flagowy zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i minął ponownie pień na wysokości dziewięciu tysięcy stóp od ziemi. Poruszał się z prędkością podstawową, dziesięciu mil na godzinę pod wiatr, który zmalał do piętnastu mil. Nadal nie widzieli ani śladu Dhulhulikhów, chociaż oznak innych form życia było mnóstwo. W ich stronę wystartował klucz latających ssaków, o czarnych skrzydłach, zielonych tułowiach i żółtych głowach. Skręciły i zanurkowały w oddali w gąszcz.

Miasto było dobrze ukryte. Obserwatorzy na statku nie widzieli nic prócz zwykłej dżungli i rzek.

Jednak Dhulkhulicy wyznali na torturach, że tu żyje ich trzydzieści pięć tysięcy. Przysięgali, że na obronę miasta może ruszyć sześć tysięcy wojowników.

Statek flagowy nadal zapadał się, aż nagle, pchnięty wiatrem, prącym na jego masyw, przesunął się nad gałęzią, pięćset stóp poniżej.

Ulisses zakomenderował:

— Bombardierzy, przygotować się!

Spojrzał przez lewą burtę. Pień zdawał się lecieć na nich tak szybko, że aż musiał powstrzymywać się od wydania rozkazu ostrego zwrotu. Według jego obliczeń powinni minąć drzewo o sto jardów, zanim wiatr popchnie ich na północ.

Luki bomb zostały otwarte, bombardierzy i wszyscy ludzie czekali, aż pojawi się cel.

Ulisses także czekał. Graushpaz z tyłu przestępował z nogi na nogę. W żołądku mu burczało, machał nerwowo trąbą. Dotknął Ulissesa mokrymi mackami. Ulisses wzdrygnął się.

— Bomby zrzucone — zameldował bombardier. Statek natychmiast uniósł się, kiedy ubyło ciężaru. Ulisses wyjrzał przez burtę. Czarne łzy nadal spadały. Niektóre nie trafiły w gałąź i leciały dalej. Około dziesięciu trafiło. Pokazały się plamy ognia i wielkie kawały drzewa wystrzeliły z czarnego dymu. Były to fragmenty mniejszych drzew, rosnących na Drzewie i coś, co mogło być ciałami. Lecz czy były to zwierzęta czy skrzydlaci ludzie, trudno określić.

Dwa następne statki także zrzuciły ładunek i od razu zatańczyły z ulgą. Wiele bomb uderzyło w to samo miejsce, tworząc wielkie wyrwy w gałęzi. Ale konar w najmniejszym stopniu nie był bliższy pęknięcia. Nawet gdyby bardzo ucierpiał, nie spadłby. Rosło pod nim zbyt dużo pionowych gałęzi. Gdyby nawet zniszczono wszystkie pionowe odrosty, prawdopodobnie dalej by wisiał. Przytrzymywały go kompleksy lian, łączące konar z innymi gałęziami. Jednak fragmenty odpadły i otwierały teraz drogę rzece, która wylewała się bokami, spadając na gałąź, trzysta stóp niżej.

Ulisses wiedział, że aby zniszczyć gałąź potrzebna jest cała siła ogniowa floty. Tego nie chciał. Pragnął tylko wytrząsnąć ukrytych Dhulkhulikhów. Kiedy będzie już wiedział, gdzie są schowani, zaatakuje te miejsca.

Wielki sterowiec zrobił szerokie koło i wszedł w szyk, zaraz po tym jak ostatni statek wypuścił bomby. Wydał rozkaz, który obniżył przód maszyny i skierował ją pod zniszczoną gałąź. Ludzie z kokpitów na wierzchu pojazdu donosili, że woda z potoku leje się na nich. Wówczas statek przeszedł dołem, chwilę później dała się słyszeć seria wybuchów bomb, uderzających o gałąź. Niektóre wykonane były ze zgalaretowaciałego alkoholu i płonęły wściekle, puszczając w górę kłęby dymu.

Nadal nie było ani śladu Dhulkhulikhów.

Ulisses dał rozkaz tymczasowego oszczędzania bomb. Ponownie wykonał rundę statkiem flagowym, tym razem lecąc jeszcze niżej, chociaż dalej od pnia. Tutaj wiatr był znacznie słabszy, więc statek mógł manewrować bezpieczniej. Ale odstęp między dwiema gałęziami, gdzie wśliznął się „Błękitny Duch”, wynosił zaledwie dwieście stóp. Nie zrzucano bomb, Ulisses nie chciał, aby statek się uniósł, przez co mógł otrzeć się o górną gałąź.

Nagle zaroiło się w powietrzu od ptaków. Wybuchy i wielkie, warkoczące maszyny wypłoszyły wszystkie zwierzęta na wiele mil dookoła. Kilka ptaków uderzyło w śmigła; ich krew poplamiła boki statku. Inne ptaki obijały się o powłokę lub o szyby gondoli kontrolnej.

Ulissesa zbyt pochłaniało sterowanie statkiem, aby szukać na pomarszczonej i pooranej powierzchni Drzewa wejścia do miasta. Kiedy statek zaczął się obracać w dość szerokiej przestrzeni między gałęziami, usłyszał jak Awina głośno westchnęła z wrażenia.

— Jest wejście! — krzyknęła.

— Powoli, trzymać kurs — rzucił sternikowi.

Pod gałęzią, naprzeciw, ziała przepastna dziura. Była owalna i miała około stu stóp szerokości. Jej wnętrze, ocienione przez gałąź, wydawało się puste. Lecz Ulisses był przekonany, że musi się tam tłoczyć wielu ludzi-nietoperzy. Czekają, aż wejście zostanie odkryte. Wtedy zaczną działać. A może ich dowódca zdecydował, że lepiej będzie tylko się bronić.

— Jest następna dziura! — zawołał Graushpaz, wskazując czarny owal w pniu pod gałęzią po prawej stronie.

Statek będzie przechodzić pomiędzy dwiema dziurami, co znaczy, że może zostać zaatakowany z dwóch stron jednocześnie.

Ulisses kazał przekazać tę wiadomość pozostałym sterowcom i nie pozwolił im iść za statkiem flagowym, mieli wznieść się i krążyć. Ryzykował zejście maszyną w miejsce, gdzie nietoperze znajdą się ponad nią. Mieli teraz bomby, a wystarczy tylko jedna, aby wywalić dziurę w cienkiej powłoce, a druga, żeby zamienić „Błękitnego Ducha” w płonący, spadający wrak.

Przemówił przez radio do bombardierów w bocznych stanowiskach maszyny i w kokpitach na wierzchu. Minutę później, kiedy statek wsunął się między dziury z prędkością dziesięciu mil na godzinę, w kierunku ciemnych otworów pomknęły plujące dymem i ogniem kształty. Kilka uderzyło na zewnątrz wejść, lecz pięć weszło w jeden, a pięć w drugi otwór. Każdy miał głowicę z dziesięcioma funtami plastyku wybuchającego, jeden funt czarnego prochu i detonator z kwasem pikrynowym.

Z otworów buchnął dym. Wyleciały ciała. Statek minął otwory. W chwilę później zaczęli wyskakiwać skrzydlaci ludzie, spadali, trzepotali skrzydłami i próbowali łapać się sterowca. Wylewali się bezustannie.

W tym samym momencie w dziurach dotąd nie zauważonych pojawili się Dhulkhulicy. A na kompleksach lian aż zaroiło się od ludzi-nietoperzy.

Druga salwa rakiet trafiła w najbliższe otwory i powaliła w nich wielu. Jeden ze sterowców, lecąc ponad gigantycznym kompleksem winnej latorośli, spuścił bomby zegarowe w miejsce złączenia lian z gałęzią. Zaczep zerwał się z jednej strony, przez co pnącza zawisły. Po chwili tysiące postaci oderwało się od lian i większość zaczęła lecieć. Głównie były to kobiety i dzieci.

Awina pociągnęła Ulissesa za ramię i wskazała w dół przez sterburtę:

— Tam! — mówiła w podnieceniu. — Tam! Na dole, pod trzecią gałęzią! Wielka dziura!

Ulisses też ją dojrzał, zanim statek, skręcając za pień, zgubił otwór. Była trójkątna i wyglądała na sto jardów szerokości. Z niej, w nie kończących się szeregach, po czterdziestu, wychodzili ludzie-nietoperze. Maszerowali równo, jak na paradzie, odbijali się na brzegu dziury, skakali i skrzydłami kontrolowali upadek, po chwili zaczęli wznosić się. Nie mieli zamiaru doganiać sterowca tak jak inni, lecz lecieli w górę, niczym na spotkanie.

Prawdopodobnie zamierzali wzlecieć jak najwyżej i wtedy ruszyć do ataku.

Ulisses wydał rozkaz ustawienia sterowców w szyku bojowym, trochę powyżej wysokości osiąganej przez Dhulkhulikhów. Manewr trwał piętnaście minut. Statki musiały nabierać wysokości, jednocześnie krążąc, dzięki czemu połączyły się i skierowały w drugą stronę. Potem flota, ze statkiem flagowym o pół długości z przodu, podążyła w kierunku chmary ludzi-nietoperzy, krążących ciągle dookoła pnia, tuż poniżej jego korony.

Wielu z latających ludzi miało bomby. Nietoperze udali się do wioski Wufów, gdzie nauczyli się jak robić proch. Wufowie nie podejrzewali, że są to teraz ich wrogowie.

O ile mu było wiadomo, nietoperze nie wiedzieli nic o rakietach. Miał nadzieję, że to prawda. Sterówce łatwo by im uległy.

Poza tym nie wydawało się zbyt prawdopodobne, że Dhulkhulicy posiadają duże zapasy bomb. Siarka nie występowała na Drzewie, musieliby sprowadzać ją z południowego wybrzeża lub dalekiej północy. Miał nadzieję, że we wnętrzu Drzewa nie zostały żadne zapasy bomb.

Siły Dhulkhulikhów wydawały się niewyczerpane. Miejscami, niebo wydawało się od nich aż czarne. Może dane jeńców o sześciu tysiącach wojowników w mieście-bazie były prawdziwe.

Flota i chmara skrzydlatych wojowników zbliżały się do siebie. Statki unosiły się poniżej maksymalnej wysokości, osiąganej przez Dhulkhulikhów, lecz zanim pierwszy z ludzi-nietoperzy zbliżył się do sterowców, zwiększyły wysokość i znalazły się ponad wrogiem. Ulisses dał rozkaz i rakiety z włączonymi zapalnikami poszybowały z luków w dnie statków. Wybuchły wśród masy skrzydlatych ludzi, raniąc ich drobnymi kamieniami — szrapnelami.

Wybuchy i szrapnele wyeliminowały setki ludzi-nietoperzy. Spadali z trzepotem, uderzając o gałęzie i pnącza albo lecieli dalej w otchłań. Wielu uderzało w tych poniżej, łamiąc im skrzydła lub pozbawiając przytomności, a ci, z kolei, spadali na innych.

Statki przesuwały się z dużą prędkością, pozostawiając hordy z tyłu. Zatoczyły koło i wróciły do nietoperzy, szamoczących się z desperacją, by dostać się na wysokość sterowców. Tym razem jednak zwiększyli odstępy między wojownikami, aby uchronić się od rakiet.

Flota minęła ich, zawróciła i przeleciała ponad nimi. Tym razem oszczędzono rakiety, a z dolnych luków zrzucono kilka bomb, lub katapultowano je z bocznych stanowisk. Została już tylko godzina słońca. Drzewo otoczyła noc.

Po raz trzeci flota zatoczyła koło, tym razem statki obniżyły dzioby i ześlizgiwały się w dół. Dowódcy Dhulkhulikhów zastanawiali się, jakie szaleństwo owładnęło najeźdźców, lecz postanowili to wykorzystać. Dalej latali dookoła, a potem wznosili się spiralnie, jeden za drugim dla uniknięcia zderzenia. Cała armia wydawała się zagubiona w korkujących formacjach.

Statek flagowy nadal obniżał pułap, aż nagle, zanim znalazł się przy pierwszym z nietoperzy, podniósł się raptownie. Znajdował się teraz na równym poziomie z latającymi ludźmi i żaden z nich nie mógł wzlecieć ponad niego.

Dhulkhulicy zostali zamknięci jak w siatce.

Wśród skrzydlatych wojowników zaczęły wybuchać rakiety. Eksplodowały bomby rzucane z katapult. Powietrze pełne było dymu oraz szarżujących i spadających nietoperzy. Po chwili statek flagowy wypuścił kilka jastrzębi. Ptaki błyskawicznie rzucały się z luków, wprost w twarze najbliższych ludzi.