125912.fb2
To wyjaśniało, dlaczego trzymał Thebi jako osobistą służącą i jeszcze dodał inną niewolnicę. Nadal nazywał je ludźmi, którymi w pewien sposób były. Nową niewolnicą była złotoskóra dziewczyna, imieniem Phanus. Była tak samo łysa jak inni, lecz brodę miała mniej wystającą i ładne rysy.
Awina nic nie powiedziała, kiedy Phanus zgłosiła się do jego biura. Rzuciła Ulissesowi długie spojrzenie, które wiele mu powiedziało i sprawiło, że poczuł się winny. Aby to zrekompensować, poddał obie kobiety pod bezpośrednie zwierzchnictwo A winy. Mógł się domyślać, że przez to ich życie stanie się jeżeli nie piekłem, to przynajmniej od czasu do czasu bardzo nieprzyjemne. Jednak zbyt zajmowała go jego flota powietrzna, aby długo takie rzeczy zauważać.
Nadszedł czas, kiedy pierwszy sterowiec był gotów. Wielka, srebrna konstrukcja miała dwanaście mocnych silników w sześciu kadłubach i mogła unieść wielu ludzi lub wiele bomb, albo też ładunek obu. Wówczas, po ustawicznie powtarzanych żądaniach Ulissesa, kłótnia między flotą a armią została zażegnana. Obie strony twierdziły, iż statki powietrzne i ich załogi powinny podlegać ich władzy. W wyniku tego Ulissesowi ograniczano dostęp do materiałów i przeszkadzano w decyzjach. W końcu wpadł do biura Wielkiego Wezyra i zażądał stworzenia oddzielnej formacji. Natychmiast.
Shegnif zgodził się i uczynił Ulissesa admirałem floty, chociaż nie wodzem sił powietrznych. To stanowisko dał swojemu siostrzeńcowi, Graushpazowi. Ulisses nie cierpiał go, ale nie mógł na to nic poradzić. Poza tym, wszystkich poruszyło jego śledztwo co do dostaw, jakie otrzymywał, ich kosztów i jakości. Shegnif próbował zataić odkrycia Ulissesa, lecz on przekazał raport władcy Zhigbruwzhowi.
Graushpaz, siostrzeniec, sprzedawał siłom powietrznym gorsze towary.
Co więcej, oficer-człowiek miał odwagę przyjść do Ulissesa i powiedzieć mu, że ludzie z lotnictwa byli bliscy buntu z powodu złego jedzenia, jakie dostawali. Żywność sprzedawał im Graushpaz.
Ulisses zgodził się wstawić za siostrzeńcem pod warunkiem, że skończy się prywata i zwłoki w dostawach.
Shegnif upierał się, aby Graushpaz nadal był wodzem sił powietrznych. W innym razie siostrzeniec będzie musiał popełnić samobójstwo, a on, Shegnif, popadnie w niełaskę.
— Wszyscy wiedzą, że to on jest winny — zdenerwował się Ulisses.
— Wszyscy wiedzą, zgoda — przytaknął Shegnif. — Ale jeżeli nie został publicznie oskarżony, to nie musi popełniać samobójstwa.
— Nie będę więcej znosił jego oszustw — obstawał przy swoim Ulisses. — I upieram się, aby nie leciał z nami, kiedy ruszymy na Dhulhulikhów!
— Musi z wami lecieć — powiedział Shegnif. — To jest jedyny sposób na odkupienie win. Musi dokonać czegoś niezwykłego w czasie wojny.
Ulisses zostawił w spokoju tę całą sprawę.
Nie uśmiechał się jednak, kiedy Shegnif kontynuował politykę przeładowywania sterowców Neshgajami-oficerami. Mimo, że Ulisses zbliżył się do władcy i wysokiego kapłana, Wielki Wezyr nie ufał mu całkowicie. Jego postawa była, zrozumiała w obliczu rewolty, która miała miejsce dziesięć dni wcześniej w pogranicznym miasteczku. Żołnierze Vroomawie odmówili wykonania rozkazów i zamieszkania wraz z niewolnikami. Najwidoczniej według nich wspólne zakwaterowanie było zniewagą. Kiedy Neshgaje sprowadzili innych żołnierzy, aby stłumić bunt, ci stanęli po stronie rebeliantów. Wówczas skierowano neshgajskich żołnierzy i zaczęła się walka. Niewolnicy wykorzystali to i zmasakrowali niektórych ze swych panów, Neshgajów.
Wiadomość o tym rozniosła się wśród całej ludności. Zapanowało takie napięcie i wprowadzono takie środki ostrożności, że prace Ulissesa zostały poważnie opóźnione.
Sytuacja nie zmieniła się, kiedy armia trzystu ludzi-nietoperzy najechała na lotnisko. Tym razem wykryli ich zwiadowcy, których Ulisses wysłał na brzeg Drzewa. Miał okazję wykorzystać pięć ze swoich sterowców, wraz z ładunkiem łuczników, grenadierów i jastrzębi. Ptaki zasmakowały krwi, a załogi odkryły jak bardzo pomagają im ćwiczenia i dyscyplina. Trochę ucierpieli, lecz wszystkie statki powróciły.
Zasługi Ulissesa rosły. Dzięki tej potyczce pokazano ludziom, że muszą jednak walczyć po stronie Neshgajów, a nie przeciwko nim — przynajmniej na razie. Nietoperze zdradzili się, że chcą wymordować zarówno Neshgajów, jak i ich sprzymierzeńców, ludzi.
Był chłodny poranek, niebo czyste, od morza z prędkością sześciu mil na godzinę wiała bryza, kiedy pierwszy z dziesięciu sterowców wzniósł się w powietrze. Statek flagowy „Veezhgwaph” (Błękitny Duch) miał czterysta trzydzieści stóp długości i sześćdziesiąt stóp średnicy. Powłoka była srebrna, a na dziobie namalowano na niebiesko odrażającego demona. Gondola kontrolna wisiała pod dziobem, trzy kadłuby z silnikami podwieszono z trzech stron. Wydrążone wnętrze statku zawierało szkielet, wykonany z bardzo lekkich łusek roślinnych, złączonych razem, kil, główny pomost, pomosty boczne, luki oraz dziesięć gigantycznych balonów. Na wierzchu powłoki znajdowały się kokpity dla łuczników, grenadierów i bombardierów oraz dla treserów jastrzębi. Wzdłuż każdego boku, pośrodku, usytuowano kabiny dla strzelców. Pozostałe otwory stanowiły wyjście dla strzał, bomb i ptaków. Konstrukcja ogona kryła kilkanaście kokpitów, były tam też w spodzie otwory dla ptaszników. Zrobiono także luki dla bomb i wypuszczania kotwic i bosaków.
Ulisses stał na mostku, niższym pokładzie gondoli kontrolnej, za sternikiem. W gondoli byli także radiooperatorzy, nawigatorzy, oficerowie odpowiedzialni za przekazywanie rozkazów do różnych części statku oraz kilku łuczników. Gdyby nie wepchnęli mu tylu Neshgajów, mieliby na mostku więcej miejsca.
Przeszedł przez tłum na tył gondoli i wyjrzał. Pozostałe statki były daleko w tyle, lecz zbliżały się szybko. Ostatni połyskiwał tylko srebrzyście na tle nieba; dogoni ich za godzinę i wtedy podążą w szyku.
Piękno wielkich powietrznych statków i myśl, że są jego dziełem, wywołały ból w piersi. Był z nich bardzo dumny, szczególnie teraz, gdy wiedział, że są jeszcze cenniejsze, niż z początku sądził. Ludzie-nietoperze mogli teoretycznie wzlecieć ponad sterówce i zrzucić na nie bomby. Ale teraz nie byliby w stanie tego dokonać, jeżeli statki nie zeszłyby na niższą wysokość. Sterówce wznosiły się bowiem i jeszcze będą się wznosić, aż osiągną pułap trzynastu tysięcy stóp. Tam powietrze było zbyt rozrzedzone dla nietoperzy. Nie będą mogły zbliżyć się do sterowców, dopóki te nie znajdą się nad swoim celem.
Ich przeznaczeniem był środek Drzewa, jeżeli mieli ufać swoim informatorom. Ból wspaniale niweczył kłamstwa, a ludzie-nietoperze wzięci do niewoli podczas drugiego i pierwszego najazdu, poddani zostali teraz takim torturom, jakie tylko ich kruche ciała były w stanie znieść. Dwóch nie poddało się i zmarło, ale inni w końcu powiedzieli i przysięgali, że to prawda.
Na wyprawę zabrano także ludzi-nietoperzy, tych, którzy jeszcze mogli mówić, aby zidentyfikowali znaki i ostatecznie zlokalizowali miasto-bazę.
Poniżej, aż po horyzont, rozciągał się gąszcz Drzewa, plątanina gałęzi, refleksów słońca, jasnych kolorów krzewów i kwiatów. Raz z gęstej, zielonej dżungli uniosła się bladoróżowa chmura. Było to ogromne stado ptaków, które odleciały z winnej latorośli, zawieszonej między dwiema gałęziami. Różowa chmura minęła kilka pni i zniknęła w zaroślach.
Ulisses odwrócił się i zobaczył Awinę, jak schodzi po drabinie z górnego pokładu gondoli. Po wypoczęciu była piękna jak śpiąca syjamska kotka. Kiedy się poruszała, stanowiła dla oka tak miły widok jak wiatr, gdyby go można zobaczyć. Teraz, gdy Thebi i Phanus nie było z nimi i tylko ona zajmowała się osobistymi potrzebami pana, cała rozpływała się w uśmiechach. Chciał poprosić ją, aby nie leciała z nim, ale rozmyślił się. Wiedział, że ich szansę na powrót są jak dwadzieścia do osiemdziesięciu, jeżeli w ogóle są jakieś. Zraniło by ją, gdyby musiała zostać.
Miała na sobie gogle, które Ulisses zamówił jako część umundurowania lotniczego. Nie będą za często potrzebne, ale podobały mu się. Nadawały szczególny wyraz ludziom na podniebnych statkach. Na ich widok czuł nostalgiczne ukłucie. Niegdyś jego konikiem było lotnictwo z pierwszej wojny światowej.
Na szyi Awiny wisiał błękitny krzyż maltański. Jej talię opasywał pas z mocnym kamiennym nożem. To uzupełniało jej umundurowanie.
Spojrzała na niego, aby upewnić się, czy nie przeszkadza w niczym i odezwała się:
— Mój panie, to znacznie lepsze niż wspinaczka po Drzewie i pływanie na tratwach wśród snoligosterów i hiposzczurów!
— To prawda — uśmiechnął się. — Lecz nie zapominaj, że będziemy musieli do domu wracać pieszo.
I cieszyć się, że w ogóle będziemy mogli, pomyślał.
Awina przysunęła się, aż potarła o niego biodrem, a ramię dotknęło jego ręki. Koniec ogona uderzał go w łydki. W gondoli panował za duży hałas, by usłyszeć jej pomurkiwanie, a nie stała na tyle blisko, by je wyczuł. Jednak był przekonany, że pomrukuje.
Odszedł, t0 nie czas, by myśleć o niej. Dowodzenie dziesięcioma statkami pochłaniało go całkowicie. Oficerowie i załoga otrzymali takie przeszkolenie, jakie mógł im dać w tak krótkim czasie, jednak nie byli weteranami.
Jak dotąd wszystko szło gładko. Na tej wysokości mieli wiatr od tyłu, który zwiększył ich podstawową prędkość do pięćdziesięciu mil na godzinę. To oznaczało, że na tej wysokości nie mogą zawrócić, nawet gdyby silniki pracowały na pełnych obrotach — cofaliby się. Lecz teraz mogli osiągnąć cel w ciągu ośmiu godzin, zamiast szesnastu, przy bezwietrznych warunkach. Pozwolił odpocząć silnikom i dać popychać się wiatrowi. W tej sytuacji dotrą do miasta Dhulhulikhów na dwie godziny przed zmierzchem. Będą mieli dość czasu, by zrobić, co planował.
Drzewo migało pod nimi jak wielka szarozielona chmura. Czasami zdarzyła się przerwa, tam gdzie gałęzie nie krzyżowały się i mógł wtedy nieomal dojrzeć dno otchłani. Co za kolos! Świat nigdy przedtem nie znał podobnych w ciągu całych czterech bilionów lat istnienia, aż do — jak obliczał — ostatnich dwudziestu tysięcy lat. I oto rosło. Drzewo. Zniszczenie takiego tworu byłoby grzechem, a raczej katastrofą.
Od czasu do czasu spostrzegał drobne postacie, o wielkich skrzydłach, to musieli być Dhulhilicy. Wiedzieli, że statki kamiennego boga i Neshgajów lecą do ich miasta. Teraz żadnego z nich nie widział, ale z góry zakładał, że w gęstwinie liści kryją się skrzydlaci pigmeje i obserwują dziesięć srebrnych igieł ponad sobą. Nie musieli też wysyłać kurierów. Na pewno przesłali wiadomości przy pomocy pulsujących membran i kabli samego Drzewa.
Przypuszczał, że już dawno sobie uświadomili, iż celem podróży statków jest miasto-baza. Mieli dość szpiegów i niewątpliwie przekupili niewolników, a może nawet niektórych Neshgajów. Zepsucie i zdrada szły chyba w parze z umiejętnością myślenia. Nie tylko ludzie mieli na to monopol.
Awina znowu do niego przylgnęła. Stracił wątek myśli. Godziny mijały mu szybko, skracane dowodzeniem flotą. Widok zmienił się tylko nieznacznie. Zmienił się układ gałęzi i ich gęstość, winna latorośl inaczej się pięła, drzewa miały inną wysokość, inne były chmury ptaków: różowe i zielone, purpurowe, szkarłatne, pomarańczowe, żółte — przemykały między pniami i ponad gałęziami.
Słońce doszło do zenitu i Ulisses kazał zredukować prędkość do takiej, aby tylko utrzymać wysokość. Wtedy w gondoli zrobiło się względnie cicho, słychać było tylko szepty podoficerów rozmawiających przez radio i szurania wielkich stóp Neshgajów, świst powietrza przechodzącego im przez płuca, burczenie w brzuchach i kaszel mężczyzn. Ciągle dochodziło skrzypienie, to poruszały się łuski łączące gondolę z główną ramą.
Słońce schodziło do horyzontu. Ulisses kazał przyprowadzić głównego więźnia. Był to Kstuuvh. Przerażony człowieczek. Ręce miał związane z tyłu, a skrzydła zszyte. Ogień, który znała już jego skóra, odbijał się żarem w oczach.
— Twoje miasto powinno być w zasięgu wzroku — zwrócił się do niego Ulisses. — Wskaż je.
— Ze związanymi rękami? — burknął Kstuuvh.
— Kiwnij głową, kiedy wskażę właściwe miejsce.
Większość pni sięgała dziesięciu tysięcy stóp i na tej wysokości otwierały się wielkim, zielonym parasolem. Około dziesięciu mil przed nimi jeden z pni dochodził prawie do trzynastu tysięcy stóp. Tam powinno kryć się miasto Dhulhulikhów, gdzieś niżej, na licznych gałęziach, wewnątrz pnia i samych gałęzi. Stąd nic nie było widać, oprócz samego drzewa. Ludzie-nietoperze na pewno będą kryć się do ostatniej chwili.
— To wielkie drzewo oznacza miasto? — spytał Ulisses.
— Nie wiem — odparł Kstuuvh.
Graushpaz położył palce swej wielkiej dłoni na kruchej szyi nietoperza i zacisnął je. Twarz Kstuuvha zrobiła się granatowa, oczy mu wyszły na wierzch i wypadł język.
Neshgaj zwolnił uchwyt. Dhulhulikh odkaszlnął i zacharczał, po czym powtórzył:
— Nie wiem.