125903.fb2
Ale tancerz oddalił się, a jego taniec zakończyły okrzyki ogólnego zadowolenia ze strony wieśniaków.
Huascl zaczął przemawiać. Bentley nie bez ulgi pomyślał, że zbliża się do punktu kulminacyjnego uroczystości.
— O, bracia — Huascl zwrócił się do zebranych. — Ten oto obcy przebył wielką próżnię, by stać się naszym bratem. Wiele jego zwyczajów jest dziwnych, a on sam otoczony jest dziwnym cieniem Złego. Ale czy ktoś może wątpić w jego dobre intencje? Czy ktoś może wątpić, że z natury jest on dobry i uczciwy? Ta ceremonia ma na celu wypędzenie z niego resztek Złego i uczynienie go jednym z nas.
Nastąpiła głucha cisza, w czasie której Huascl podszedł do Bentleya.
— Teraz — rzekł — i ty jesteś szamanem. Jesteś jednym z nas. Wyciągnął do Bentleya rękę.
Bentley poczuł, jak serce zabiło mu mocniej z radości. Zwyciężył! Został zaakceptowany. Wyciągnął rękę i dotknął ręki Huascla.
A właściwie usiłował to zrobić, bo Protec, wiecznie czujny, ustrzegł go przed możliwością tak niebezpiecznego kontaktu.
— Co za głupie urządzenie — zawył Bentley.
Szybko udało mu się znaleźć kontrolkę i wyłączyć pole.
Od razu zauważył, że sprawa była przegrana.
— Szatan! — wrzeszczeli Telianie wymachując wściekle bronią.
— Zły! — krzyczeli kapłani.
Bentley z nadzieją zwrócił się do Huascla.
— Cóż — odpowiedział ten ze smutkiem — to prawda.
Myśleliśmy, że wypędzimy Złego za pomocą starych rytuałów. Ale nie udało się. Musi więc zostać zniszczony. Trzeba zabić diabła.
W kierunku Bentleya poleciała lawina włóczni. Oczywiście Protec natychmiast odpowiedział na atak.
Wkrótce stało się jasne, że powstał impas. Bentley pozostawał kilka minut w polu, potem wyłączał je. Telianie, widząc go nadal całym i zdrowym, ponawiali swe ataki, na które Protec odpowiadał natychmiastowym włączaniem pola.
Bentley usiłował ruszyć w kierunku statku, ale Protec nie pozwalał mu na to, włączając się ponownie prawie zaraz po wyłączeniu. W tym tempie przebycie jednej mili dzielącej go od statku wymagałoby co najmniej miesiąca, a więc zaprzestał prób. Postanowił przeczekać ataki. Gdy tubylcy zdadzą sobie sprawę, że nie są w stanie nic mu zrobić, dwie rasy będą musiały zasiąść do negocjacji.
Usiłował odprężyć się, ale w centrum pola było to praktycznie niemożliwe. Był głodny i potwornie chciało mu się pić. Nie miał czym oddychać.
Przypomniał sobie wtedy, nie bez przerażenia, że poprzedniej nocy powietrze nie przenikało otaczającego go pola. To przecież oczywiste — nic nie jest w stanie przez nie się przedostać. Groziło mu więc uduszenie.
Wiedział, że nawet niezdobyta forteca może paść, gdy obrońcy zginą z głodu lub braku powietrza.
Zaczął intensywnie myśleć. Jak długo Telianie mogą prowadzić swój atak? Przecież wcześniej czy później ich to zmęczy. A może nie?
Czekał do chwili, gdy nie mógł już oddychać.
Gdy wyłączył pole, zobaczył, że Telianie siedzą wokół niego. Rozpalono ogniska, gotowano strawę. Rinek leniwie rzucił włócznią w jego stronę i pole natychmiast włączyło się ponownie.
A więc to tak, pomyślał Bentley, oni już to wiedzą. Chcą go zagłodzić na śmierć.
Usiłował myśleć, ale ściany jego ciemnej nory zaczęły go przytłaczać. Dała o sobie znać klaustrofobia.
Przez chwilę rozmyślał, potem sięgnął po wyłącznik. Telianie patrzyli na niego z pogardą. Jeden z nich sięgnął po włócznię.
— Zaczekaj — krzyknął Bentley. Jednocześnie włączył radio.
— O co chodzi? — zapytał Rinek.
— Wysłuchaj mnie. To nieuczciwe, bym siedział w Protecu jak w pułapce.
— Co się dzieje? — zapytał profesor Sliggert.
— Wy, Telianie, wiecie — mówił Bentley ochryple — wiecie, że możecie mnie zniszczyć włączając ciągle Proteca. A ja nie mogę go wyłączyć! Nie mogę wydostać się z niego.
— Ha — powiedział profesor Sliggert — dostrzegam problem.
— Bardzo nam przykro — przeprosił Huascl — ale Złego należy zniszczyć.
— Oczywiście, że tak — odparował Bentley z rezygnacją — ale nie mnie. Niech mi pan da jakąś szansę, profesorze!!!
— To rzeczywiście niedociągnięcie. I to poważne — zamyślił się profesor. — Tego typu trudności nie występują podczas badań laboratoryjnych. Wykazuje je dopiero test terenowy. Protec wymaga udoskonalenia.
— Cudownie. Tylko, że teraz jestem tu. Jak się mam z tego wydostać?
— Przykro mi — odparł Sliggert — szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że zaistnieje taka konieczność. Tak zaprojektowałem szelki, byś nie mógł uwolnić się z nich niezależnie od okoliczności.
— Ty wszawy…
— Proszę cię — odrzekł Sliggert surowo — nie trać głowy.
— Gdybyś mógł wytrzymać jeszcze… kilka miesięcy, może udałoby się nam…
— Nie mogę! Powietrza! Wody!
— Ognia! — krzyknął Rinek z wykrzywioną twarzą. — Ogniem wygnamy demona.
I Protec znów się włączył.
Bentley usiłował wymyślić coś w ciemnościach. Musi za wszelką cenę pozbyć się Proteca. Ale jak? Wśród narzędzi był nóż. Czy nada się do przecięcia plastykowych szelek?
Ale co potem? Nawet jeśli uwolni się, to statek jest o milę stąd. Bez Proteca mogą go zabić jednym pchnięciem włóczni. I zrobią to z pewnością, uznali go przecież nieodwołalnie za demona.
Ale jeśli zacznie biec, to przynajmniej ma jakąś szansę. Poza tym lepiej umrzeć od uderzenia włócznią niż zadusić się powoli w całkowitej ciemności.
Bentley wyłączył pole. Telianie rozpalili wokół niego ogniska, zamykając mu drogę ucieczki ścianą ognia.
Z wściekłością zaczął manipulować nożem. Nóż wbił się jedynie w szelkę, ponownie włączając Proteca.