123976.fb2
Irving Bommer wyrwał się i uciekł. Przedzierał się przez tłum kobiet, które niechętnie rozstępowały się, aby zrobić mu przejście, ale ciągle, bezustannie dotykały rękami — po prostu dotykały! — którejś części jego obolałego ciała.
Wyrwał się z tłumu i zdążył akurat do windy dla obsługi. Gdy drzwi windy zamknęły się przed nosem najżarliwszej awangardy, zadrżał, usłyszawszy głodny, rozpaczliwy jęk. Zjeżdżając na dół, usłyszał dziewczęcy głos zawodzący:
— Słuchajcie, wiem gdzie on mieszka! Zaprowadzę was do jego domu!
Co za cholerna współpraca, zgrzytnął zębami. Zawsze marzył, że będzie męskim bożkiem, ale nigdy nie przypuszczał, że otaczać go będzie uwielbienie okazywane mu z takim oddaniem.
Wybiegł z windy na parterze i zatrzymał taksówkę. Spostrzegł, że windziarka wybiegła zaraz za nim i teraz wyprzedza drugą. Jak oszalały rzucał wskazówki kierowcy. Zobaczył, że na drugiej stronie ulicy kobiety wskakują do taksówek i wydają rozkazy kierowcom autobusów.
— Szybko, szybko — popędzał kierowcę. — Pospiesz się, pospiesz się, pospiesz się…
— Robię, co mogę, kolego — rzucił mu przez ramię taksówkarz. — Przestrzegam przepisów. Czego nie można powiedzieć o tych świrniętych damulkach z tyłu.
Wyglądając niespokojnie przez tylną szybę Irving Bommer ujrzał wymachujących rękami policjantów i kompletny brak szacunku dla czerwonych świateł, a także dla poprzecznego ruchu u wszystkich samochodów szarżujących za nimi. Za każdym razem, kiedy jego kierowca stawał, tłoczyło się za nim więcej zmotoryzowanych kobiet.
A w miarę jak narastał w nim lęk, pot lał się coraz obfitszy, a jego opary roznosiły się po całej ulicy.
Gdy dojedzie do domu, weźmie kąpiel — oto, co zrobi — weźmie prysznic i jakimś dobrym mydłem zetrze z siebie to okropieństwo. Ale musi się spieszyć.
Hamulce taksówki zapiszczały, zatrzymując z wysiłkiem koła.
— Jesteśmy na miejscu, proszę pana. Dalej nie da rady. Jakieś rozruchy.
Płacąc kierowcy, Irving Bommer spojrzał przed siebie i zadrżał. Ulica była pełna kobiet.
Butelka płynu po goleniu — ot co. Miała nie zabezpieczony rozpylacz i trochę zapachu się ulotniło. Butelka była prawie pełna, więc miała wielką moc. Ale jeśli zwykły przeciek zrobił coś takiego…
Kobiety stały na ulicy, na podwórku, wpatrzone w jego okno jak psy, którym opos uciekł na drzewo. Były bardzo cierpliwe, bardzo spokojne, ale od czasu do czasu gdzieś odzywało się westchnienie, które szybko przemieniło się w armatni grzmot.
— Słuchaj — odezwał się do taksówkarza. — Poczekaj na mnie. Może pojedziemy dalej.
— Tego nie mogę obiecać. Nie lubię takich tłumów.
Irving Bommer naciągnął marynarkę na głową i pobiegł do wejścia pensjonatu. Twarze — zaskoczone i uszczęśliwione — zaczęły obracać się w jego stronę.
— To on! — usłyszał szorstki głos pani Nagenbeck. — To nasz cudowny Irving Bommer!
— To on! To on! — to była Cyganka. — To ten przystojniak!
— Z drogi! — wrzasnął brutalnie. — Zejść mi z drogi! — Pełen uwielbienia tłum cofnął się niechętnie i zrobił dla niego przejście. Pchnął drzwi wejściowe dokładnie w tym momencie, gdy pierwszy ze ścigających go pojazdów wyjechał zza rogu.
Kobiety stały w holu, kobiety w saloniku i w jadalni, wszędzie, na schodach do jego pokoju stały kobiety. Przepchnął się wśród nich, wśród czułych spojrzeń i bolesnych pieszczot, i otworzył kluczem drzwi do pokoju. Zatrzasnął je za sobą.
— Muszę pomyśleć, pomyśleć — gorączkowo uderzał ręką w i tak skołowaną głowę. Kąpiel nie wystarczy, dopóki ta butla płynu po goleniu stoi tu i rozsiewa swą straszliwą zawartość. Wylać ją w ubikacji? Zmiesza się z wodą, jeszcze bardziej rozcieńczy. Poza tym w następnej kolejności zaczną go ścigać kanałowe szczurzyce. Nie, ten napój trzeba zniszczyć. Ale jak? Jak!?
Piec w piwnicy. W płynie po goleniu był alkohol, a alkohol się pali. Spalić to świństwo, potem szybko wziąć kąpiel i nie w jakimś dziecinnym mydle, to musi być coś skutecznego, ług… albo kwas siarkowy. Piec w piwnicy!
Wcisnął butelkę pod pachę niczym piłkę futbolową. Z zewnątrz dobiegało go trąbienie setki klaksonów, tysiąc kobiecych głosów wzdychających i zapewniających szeptem o swojej miłości. Z daleka bardzo niewyraźnie dobiegał dźwięk policyjnych syren i oburzone, zdziwione głosy przedstawicieli prawa próbujących poruszyć tłum, który absolutnie był zdecydowany nigdzie się nie ruszać.
W chwili, gdy przekręcił klucz w zamku, zrozumiał, że popełnił błąd. Kobiety wlały się do środka, jak gdyby połączenie jego potu i przeciekającej butelki sprawiło, że nie mogły mu się oprzeć.
— Do tyłu! — ryknął, — Cofnąć się! Przechodzę!
Wolniej niż przedtem, bardziej niechętnie pozwoliły mu wyjść. Przedarł się do szczytu schodów, kuląc się i wzdrygając za każdym razem, gdy miękka ręka wyciągała się w jego stronę.
— Precz ze schodów, do diabła, precz ze schodów!
Jedne się cofnęły, inne nie. Ale mógł zejść. Trzymając kurczowo butelkę, ruszył naprzód. Młoda dziewczyna, podlotek jeszcze, rozłożyła namiętnie ramiona. Rzucił się całym ciałem w drugą stronę. Niestety, prawą stopę już postawił na pierwszym stopniu. Zachwiał się na lewej. Pochylił się do przodu, nie mogąc odzyskać równowagi. Jakaś siwowłosa matrona pogłaskała go po plecach i wygiął się jak struna.
Za daleko. Upadł, a butelka wystrzeliła z jego spoconych palców. Po drodze obił się o kilka stopni i w końcu boleśnie wylądował na stłuczonej butelce. Uświadomił sobie, że ma mokrą marynarkę na piersiach.
Spojrzał do góry, lecz zdołał krzyknąć tylko raz, bo krąg tęsknych, błagalnych, pełnych uwielbienia twarzy zamknął się już nad jego ciałem.
Oto dlaczego na cmentarz White Willow pochowano strzępy pokrwawionego linoleum. Ten olbrzymi pomnik ponad nim wzniesiono ze składek zebranych w ciągu jednej godziny.