123975.fb2
– Zawsze uważałam, że Rada...
– O socjologii stosowanej – odparł cicho Nikołan. Jego oczy stały się nieobecne, jakby przyglądał się Irenie z bardzo daleka. – O socjologii eksperymentalnej, ściśle mówiąc. W każdym okresie swej historii ludzkość posiadała coś w rodzaju tajemniczego, zakazanego zakątka. Badań uważanych za nieprzyzwoite, nieetyczne, niehumanitarne... A mimo to niezwykle perspektywicznych. Oczywiście wyłącznie pod nadzorem Rady.
Kawałki mięsa powoli obracały się wokół własnej osi, podstawiając pod ogień to jeden, to drugi bok.
– Co się stało z Andrz... panem Kromarem?
Kobieta westchnęła.
– Przeprowadzał eksperyment. – Peter Nikołan wciąż patrzył Irenie w oczy i jego wzrok przypominał teraz spojrzenie czujnej łani.
– Nieudany?
– Przeciwnie. Niewiarygodnie udany. Talent pana Kromara... zostanie jeszcze doceniony przez kraj i społeczeństwo... później zresztą o tym pomówimy. Rzecz w tym, że gdy pracuje się na granicy prawa... nie chodzi o prawa ludzkie, lecz prawa natury... sukces może zmienić się w tragedię. Jak w tym przypadku.
Irena z nostalgią pomyślała o swym kocu. O kanapie, filiżance herbaty, o gorącej skorupie flegmatycznego żółwia.
– Na pewno męczą już panią – kobieta zdobyła się na wymuszony uśmiech – nasze niedomówienia...
– Czego ode mnie chcecie? – zapytała Irena, ze złością uświadamiając sobie, że od tego pytania należało rozpocząć rozmowę.
– Chcemy poprosić panią – głos Nikołana stał się bardzo przekonujący – by odwiedziła pani pana Kromara tam, gdzie się obecnie znajduje... i wyprowadziła go ze stanu szoku. Dzięki temu uratuje mu pani życie. A także prawdopodobnie życie wielu innych ludzi. Etyka zawodowa zabrania mi zdradzania szczegółów.
Irena milczała.
Gdyby chodziło o przejazd do sąsiedniego miasteczka i odnalezienie tam Andrzeja, ta dziwna rozmowa nie byłaby potrzebna.
– O ile dobrze zrozumiałam... przebywa gdzieś daleko?
– Koszty podróży pokrywa Rada – przygłuszonym głosem oznajmiła kobieta.
– A dokąd konkretnie mam...
Nikołan westchnął. Wyjął spod stołu płaską aktówkę, z niej zaś przygotowaną wcześniej kartkę papieru.
– Proszę... niech pani to przeczyta i podpisze.
Irena przebiegła wzrokiem po tekście – było to zobowiązanie do zachowania tajemnicy państwowej, co, nie wiedzieć czemu, ją rozśmieszyło. Miejsce pobytu Andrzeja jest tajemnicą państwową! Już dawno trzeba było to zrobić. Już dawno należało uznać tego pasożyta za broń o taktycznym przeznaczeniu, a w momentach mrocznego stanu ducha – nawet strategicznym. I doprowadzając go do furii, zrzucać na pozycje potencjalnego przeciwnika. „Po godzinie wrogowie ze szlochem oddadzą się do niewoli".
Peter zmarszczył brwi. Nie rozumiał jej uśmiechu.
Wzruszyła ramionami.
– Z natury unikam waszych tajemnic.
– To jedynie formalność – odparła cicho kobieta. – Lecz bez pani podpisu nie możemy...
„Na kanapę – pomyślała ze znużeniem Irena. – I przez dwa dni nie wysuwać nosa spod koca. Regenerować wewnętrzną ekologię".
Podpisała. Nikołan długo studiował dokument, jakby wątpił w autentyczność podpisu Ireny; potem kelner przyniósł pieczone mięso i dokument trzeba było ukryć – głównie przed tłustym sosem.
– Widzi pani... Główną specjalnością pani byłego męża było modelowanie.
Z czerwonego sosu spływały krople – jakby mięso, przeobraziwszy się nad ogniem, pragnęło znów wyglądać jak surowe, wykorzystując makijaż z krwawego pomidora. Kobiety postępują podobnie... – pomyślała Irena, niezbyt jednak chciało się jej ciągnąć porównania.
– Jest więc modelatorem – głos Nikołana zniżył się do szeptu. – Dokonuje eksperymentów. I doszło do tego, że w trakcie jednego z nich pani mąż stworzył...
– Mój były mąż – poprawiła Irena automatycznie.
– Pani były mąż... stworzył funkcjonujący model czterowymiarowy. W czasowym reżimie dziesięć do jednego...
– I bardzo dobrze – rzekła Irena, gdyż oboje jej rozmówców wyraźnie czekało na jakąś jej reakcję.
Kobieta się zakrztusiła. Nikołan przełknął ślinę.
– Nie zrozumiała pani. On znajduje się wewnątrz modelu. Dysponujemy informacjami, że jest cały i zdrowy... A jednocześnie jego zachowanie przywodzi na myśl szok. Zachwianie percepcji.
Irena wyobraziła sobie Andrzeja siedzącego pośrodku swego miasta z zapałek – najwyższa wieża ledwie sięga mu do ramienia. „A to? Nic specjalnego. Taki sobie modelik..."
– Chyba nie do końca państwa rozumiem – przyznała uczciwie. – Lecz obiecuję, że się zastanowię.
Jakiś miesiąc wcześniej dostała widokówkę. Nie była podpisana, a tekst był wydrukowany na anonimowej drukarce – ona jednak od razu zorientowała się, kto jest nadawcą.
Na widokówce nie było niczego wyjątkowego – po prostu ładny miejski pejzaż. Jakiś sklep z kolorową witryną. Szyld nad wejściem, coś w rodzaju: „Świąteczne żarty i niespodzianki". Ulica, przechodnie, dzieci, zwykłe rodzajowe scenki.
„To ja lecę – było napisane na odwrocie. – Cześć".
Długo obracała widokówkę w dłoniach. Przez chwilę nawet się zaniepokoiła, że może to być aluzja do samobójstwa. I być może wysyłając podobną informację, każdy inny człowiek rzeczywiście myślałby o odebraniu sobie życia. Każdy – tylko nie Andrzej.
Należał do ludzi, którzy nigdy nie popełnią samobójstwa. Nawet w myślach.
O co mu chodziło? Zastanawiała się nad tym przez kilka dni, a potem przestała. Tak czy inaczej, wszystko to było już odległą przeszłością – Andrzej...
Andrzej.
Usiadła na kanapie. Dom spał; spał na biurku żółw i Sensej też najprawdopodobniej drzemał w swojej budzie – wystarczyło jednak, że jakiś przypadkowy spacerowicz przeszedł wzdłuż płotu, by cała okolica natychmiast dowiedziała się, do czego zdolny jest jej pies.
A widokówkę już dawno wyrzuciła. Razem ze stertą innych papierów.
Na początku była wartownia. Potem wewnętrzny punkt kontrolny, za nim następny i jeszcze jeden. Zewsząd łypały ruchome oczy kamer; przy wszystkich przejściach Peter Nikołan wsuwał w specjalną szczelinę swoje upoważnienie – zielony, plastykowy identyfikator. I jeszcze jeden identyfikator, czerwony, przygotowany specjalnie dla Ireny; lampki migały, zezwalając na przejście, i skupieni wartownicy zdejmowali blokadę z pancernych drzwi.
– Proszę nam wybaczyć pewne... niedogodności.
Irena uśmiechała się pobłażliwie. Aby ochronić te ich straszliwe tajemnice, wystarczyłoby posadzić przed wejściem Senseja.
Za kolejnymi drzwiami znajdował się obity korkiem, naszpikowany aparaturą pokoik; Irena rozejrzała się z ciekawością.